Adwent jest nie tyle radosnym czasem oczekiwania, ile wytężonym czasem tęsknoty. A może nawet napięcia… Napięcia eschatologicznego. Co by się stało, gdyby Chrystus nie przyszedł? Co by było, gdyby się nie narodził? Dla mnie adwent zawsze jest wielką niewiadomą.
Bardzo lubię adwent i wbrew współczesnym liturgistom wcale nie nazywam go radosnym czasem oczekiwania. Bo czy – na litość boską – wszystko w Kościele katolickim musi być radosne? Otóż nie.
To wcale jednak nie oznacza, że adwent musi być smutny. Akurat dziś ornaty, w których odprawiamy msze, są w białym kolorze, ku czci Matki Bożej, ale normalnie w adwencie odprawia się w szatach koloru fioletowego. To taki kolor liturgiczny, który przynależy do tak zwanych smutnych okresów, czyli wielkiego postu i adwentu. Te dwa okresy w ciągu roku jakoś ze sobą korespondują, choć oczywiście są inne.
Adwent nie kojarzy nam się jednoznacznie z pokutą, ale nie powinien też być jednoznacznie wesoły. Chciałbym nazwać adwent nie tyle radosnym czasem oczekiwania, ile takim wytężonym czasem tęsknoty. A może nawet napięcia… Napięcia eschatologicznego.
Trzeba byłoby w tym momencie zadać bardzo konkretne pytanie, z grupy tych „moralnych”. Co by się stało, gdyby Chrystus nie przyszedł? Co by było, gdyby Chrystus się nie narodził? Dla mnie adwent zawsze jest wielką niewiadomą. A może On tym razem nie przyjdzie? Może nie rozświetli naszych ciemności? Co by się stało z ludzkością, gdyby Chrystus nie wtargnął w środku czasu? Będę do tych pytań bardzo często wracał i się do nich odwoływał.
Wyobraźmy sobie nasz świat jako takie gigantyczne pudełko czasoprzestrzeni, która miała swój początek i będzie miała koniec. To czasoprzestrzeń, która trwa. Oczywiście wszyscy dobrze wiemy, że zaczęła się Wielkim Wybuchem, a skończy powtórnym przyjściem Chrystusa. W tej czasoprzestrzeni jesteśmy umieszczeni my, ludzie. Gdybyśmy wyobrazili sobie, że mijający czas, w czasie którego się ona zmienia, odpowiada przesuwaniu się powoli od jednej ściany pudełka do drugiej, moglibyśmy porównać ją z mrówką wędrującą od jednego krańca pudełka do drugiego. W środku tej wędrówki Bóg, który obejmuje i utrzymuje w istnieniu cały kosmos, postanowił dla naszego zbawienia wtargnąć w naszą rzeczywistość. Zrobił to bardzo konkretnie, wykorzystując czyste biologiczne prawa, ale o tym później. O tym, co z tego wynika, też powiem później.
Wróćmy jednak do tego pytania, które dla mnie jest bardzo egzystencjalne. Co by się stało, gdyby Bóg nie pojawił się ogólnie w historii? Albo co by się stało, gdyby się nie pojawił w naszym życiu? Czy dalibyśmy radę? Czy dalibyśmy – jako ludzie – radę zbudować naszą moralność? Skoro mówimy: rozświetl nasze ciemności, to chcemy jakiejś zewnętrznej ingerencji. Może zakładamy, że bez niej sami nic byśmy nie zdziałali? Dzisiaj na warsztat wezmę sumienie jako najwyższą normę moralności. Chcę zapytać siebie i państwa, czy my mamy odwagę stanąć w prawdzie przed własnym sumieniem? I co to w ogóle oznacza?
Każdy z nas gdzieś w środku siebie, naprawdę każdy człowiek bez względu na kulturę, religię i wychowanie, odczuwa w sobie jakiś wewnętrzny głos. Taki wewnętrzny imperatyw, który papież Benedykt XVI przyrównał do podstawowego prawa naturalnego: dobro czyń, a zła unikaj. Nie ma człowieka, który chciałby tak naprawdę zła. Bez względu na kulturę. To jest podstawowa zasada prawa naturalnego. Powtórzę, żeby się utrwaliło: dobro czyń, a zła unikaj.
Papież Benedykt idzie jeszcze dalej w tych porównaniach ludzkiego sumienia i zderza je z jaskinią platońską. Jak wszyscy dobrze wiemy, bo wszyscy wychowaliśmy się w kulturze europejskiej i chociaż trochę liznęliśmy filozofii, Platon jeszcze przed Chrystusem podzielił świat na świat idealny i świat realny. To była bardzo chrześcijańska wizja. We wspaniałym wystąpieniu przed Parlamentem Europejskim mówił o tym papież Franciszek, delikatnie zwracając eurodeputowanym na to uwagę i sugerując, żeby choć na chwilę oderwali się od codzienności.
Papież przypomina, że Platon pokazuje na fresku Rafaela „Szkoła Ateńska” na niebo, świat idei. Arystoteles natomiast wskazuje na konkret, czyli na drugiego człowieka. Te dwa światy, idea i człowiek, muszą się spotkać.
Wracając do myśli Benedykta XVI, którego jestem wielkim fanem i którego niesłusznie niektórzy uważają za zamkniętego i wstecznego – on przyrównał ludzkie sumienie do jaskini platońskiej. Według Platona człowiek został uwięziony we własnym ciele. Siedzi plecami do wyjścia w jaskini, w której płonie ognisko. Tego ogniska jednak platoński człowiek też nie widzi – dostrzega tylko bijące od niego światło. Ogień jest tutaj rozumiany jako źródło prawdy, dobra i piękna. Pomiędzy człowiekiem przykutym do ściany tej jaskini (w założeniu Platona przykutym do własnego ciała) a ogniskiem przechadzają się idee. W chrześcijaństwie powiedzielibyśmy: transcendentalia, czyli właśnie te podstawowe idee prawdy, dobra i piękna. Ogień, to jest poznanie, Boże światło. Widzą państwo, jaka to chrześcijańska wizja?
Człowiek, siedząc tyłem do ognia, nie widząc jego źródła i nie widząc idei, które się między nimi przechadzają, dostrzega tylko ich cienie na ścianie jaskini. Zaczyna tęsknić do tego świata idealnego, do którego kiedyś należał. Przypomina sobie, że jest osobą, która przekracza rzeczywistość. Jest takie bardzo mądre słowo „transcendencja” – mówi się, że coś jest transcendentne, czyli że przekracza każdą granicę. Że jest powołane do czegoś więcej niż „tu i teraz”. Że przynależy nie tylko do świata biologii.
Fragment książki „Zamiast czekać, zacznij żyć”, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2022. Tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Ks. Kaczkowski: Jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami? Śmiem wątpić
Z drugiej strony, jeśli dana wiara nie przynosi radości lub przynajmniej ukojenia – to po co ona istnieje? Na świecie jest wiele smutku – nie należy zatem ani go sobie dodawać, ani zwalczać tej odrobiny radości, która się nam czasem przytrafi.
Pozdrawiam.
@Ppp
Księdzu Kaczkowskiemu nie chodziło o to, aby się smucić całe życie, tylko żeby postarać się przeżyć adwent z odrobiną refleksji, ”wytężonym czasem tęsknoty”.
Znam ks. Kaczkowskiego z wywiadów i książek, w mojej ocenie potrafił znaleźć radość i nadzieję nawet w sytuacjach kompletnie beznadziejnych.
Jeśli spodziewasz się narodzin dziecka to się smucisz, wpadasz w refleksję czy radujesz?
W kościele cały czas jest smuta i nawoływanie do refleksji.
“Co by się stało, gdyby Bóg nie pojawił się ogólnie w historii? Albo co by się stało, gdyby się nie pojawił w naszym życiu? Czy dalibyśmy radę? Czy dalibyśmy – jako ludzie – radę zbudować naszą moralność?”
A ja zapytam inaczej. A czy nie udowodliliśmy, że daliśmy radę? Ludzkość stworzyła przecież” wbrew Bogu” system moralny dużo lepszy od tego, który wyrósł na gruncie chrześcijaństwa. Z wolnością religijną, zamiast odwiecznego cuius regio eius religio. Z ideą równości, a nie założenia hierarchicznego modelu władzy. Z podmiotowością jednostki, a nie przyporządkowaniu. Gdzie niewolnictwo jest jednoznacznie złe, a nie, że jest naturalnym stanem wynikającym z grzechu pierworodnego. Przecież nawet taka oczywistość, jak małżeństwa z miłości to wynalazek powstały z buntu przeciw chrześcijaństwu. Przykłady można mnożyć, jak prawa dziecka, prawa kobiet, prawa czarnoskórych. Społeczeństwo, gdzie bycie Żydem nie oznacza motywowanych religijnie prześladowań. Lista jest naprawdę długa, podobnie jak kolejka, bo choć inne zdobycze “niechezescijańskiej” moralności chrześcijaństwo przyjęło za swoje, to nadal pozostaje kwestia choćby LGBT.
Nie wiem co i komu udowodniliśmy, czy daliśmy radę. Na pewno nie stworzyliśmy z Bogiem, ani werw niemu sprawiedliwego systemu moralnego. Idea równości, wolności, swobody religijnej, podmiotowości jednostki jest nadal mrzonką telewizyjnej propagandy, sloganami bez pokrycia. Niewolnictwo jest powszechne choć nieco zakamuflowane, a niewolnik sam musi zadbać w własne utrzymanie. Małżeństwo to umowa społeczna, która wraz z kulturową obyczajowością ulega zmianom i modyfikacjom. Miłość to zupełnie inna para kaloszy. Bóg i religia to ludzki wynalazek, wykreowany na miarę naszych możliwości i potrzeb. Mamy szczęście żyć w przyjaznym mam świecie, ale nic nie jest dane na zawsze. Za religią, ideą zawsze stoi człowiek. Istnieje pogląd, że od czasu ujarzmienia przez ludzkość ognia, nic a nic się nie zmieniamy. To nie środowisko nas kształtuje, lecz my je urabiamy wedle naszej woli. Dalej siedzi w nas prymitywna chytra i okrutna istota. czeka tylko na sprzyjającą okoliczność i z nas wyłazi w całej okazałości, tak jak się to dzieje na Ukrainie i w większości zakątków świata.