Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Dzień, w którym obchodzimy naszą świętość

Fragment obrazu „Wszyscy święci” Albrechta Dürera, 1511

Jezus nie szuka „bezgrzesznych”, potrafiących jedynie spędzać wieczory na modlitwie. Szuka raczej ludzi z ikrą, którzy umieją przyznawać się do własnych błędów i porażek.

Prawda o tym, że ludzie nie są doskonali, to część Dobrej Nowiny. Również święci, których wspominamy w kalendarzu liturgicznym i czcimy w uroczysty dzień Wszystkich Świętych, mieli w swoim życiu doświadczenie grzechu. Nierządnice, prześladowcy chrześcijan, zdrajcy, kolaboranci, ale także obojętni chrześcijanie, którzy tylko dzięki zbiegowi okoliczności dokonali heroicznego czynu – ilu z nich zobaczymy wchodzących przed rozmodlonym tłumem do Nowego Jeruzalem?

Bardzo poruszył mnie ostatnio wpis jednego z księży na Twitterze. „Im mniej byle jakich katolików, tym lepiej. Skończą się I Komunie bez wiary w Chrystusa, śluby na pokaz i chrzty dla rodzinnej imprezy. Skończą się też fałszywe powołania kapłańskie. Za kilka dekad będziemy mieć znów Kościół, w którym są ludzie świadomi piękna swej wiary w Boga” – napisał z proroczą emfazą zwolennik wspólnoty doskonałych chrześcijan. Z ripostą pośpieszył nasz jezuicki kleryk: „Bogu dzięki, że Jezus założył Kościół, w którym od początku było miejsce dla nieświadomych i byle jakich. W przeciwnym razie na pewno bym się nie załapał. A chyba to właśnie my najbardziej potrzebujemy miłości, która daje nam nadzieję pośród naszej duchowej i moralnej biedy”.

Najtrudniej zostać świętym, wygłaszając proroctwa, dokonując cudów i wypędzając demony w imię Jezusa. Nie to prowadzi do świętości

o. Wojciech Żmudziński

Udostępnij tekst

Czy św. Piotr by się załapał do wspólnoty doskonałych? A apostołowie, którzy kłócili się o miejsce po prawej i lewej stronie tronu Mesjasza? Czy nie chodzili za Jezusem tylko dlatego, bo widzieli w tym interes? A ta rozgadana Marta, dla której garnki były ważniejsze niż wpatrywanie się w Chrystusa? A jednak w tym całym rozgardiaszu różnych pragnień i upodobań, zabieganiu i wyrachowaniu, to właśnie oni potrafili zdać egzamin z życia, gdy przyszedł na to czas.

Gdy widzimy heroiczne czyny ludzi oddanych całkowicie Bogu, szczerze ich podziwiamy. Często nie znamy ich słabych stron lub nie chcemy ich znać, bo potrzebujemy nieskazitelnych autorytetów, świętych z obrazów nad ołtarzem. Wpatrując się w dobroduszne oblicze św. Józefa czy mądre oczy św. Piotr, ubolewamy nad naszymi słabościami i mówimy sobie w duchu: „Nie nadaję się na świętego!”.

Bogu potrzebni są święci grzesznicy

Jaka była reakcja Piotra, gdy nad jeziorem Genezaret był świadkiem cudu i usłyszał z ust Jezusa „Pójdź za mną”? Dokładnie taka sama: nie nadaję się na świętego. Gdy Jezus zaprasza mnie do świętego życia, oglądam się za siebie przekonany, że mówi do kogoś stojącego kilometry ode mnie, do jakiegoś bohatera. A gdy Jego palec jednoznacznie wskazuje na mnie, szybko odpowiadam: Przecież nie ja, Panie! Ty jesteś święty, a kimże ja jestem, by Twój cień padał na moją nędzną postać?

W odpowiedzi słyszymy, że Jezus nie szuka „bezgrzesznych”, potrafiących jedynie spędzać wieczory na modlitwie. Szuka raczej ludzi porywczych, z ikrą, którzy nie tylko potrafią ryby łowić i pociągać za sobą ludzi, ale i przyznawać się do własnych błędów czy porażek. Przyznam, że nie pociągają mnie słodkie, wyblakłe figurki, które nigdy w życiu nie zaklęły.

Porywczość Piotra bardzo trafnie oddają jego własne słowa wypowiedziane w przypływie entuzjazmu: „Życie moje oddam za Ciebie” (J 13, 37). Szybko jednak apostoł uświadomił sobie, że jego dobra wola i jego świętość są naznaczone lękiem i grzechem zdrady. Jesteśmy podobni w tym do Piotra. Życie składa się z heroicznych pragnień i obrzydliwych zdrad. Nie zmienia to faktu, że naszym przeznaczeniem jest świętość i niejednemu z nas zdarzały się chwile świętości. Należymy w końcu do wspólnoty świętych.

Jezus nie powołał Piotra dlatego, że ten był doskonały. Wezwał prostego rybaka do świętości, ponieważ był on przydatny w budowaniu Królestwa z ludzi poranionych i słabych. Miał potencjał jak ewangeliczne ziarnko gorczycy. Później nabył też szacunku do własnych słabości i zrozumiał, że to w nich doskonali się Boża moc.

W moim życiu przekonałem się, że Bóg może przeze mnie najwięcej zdziałać wtedy, gdy jestem zmęczony i sam z siebie nic już nie mogę wykrzesać. To jest ten błogosławiony czas, gdy Mu nie przeszkadzam. Wtedy dzieją się wspaniałe rzeczy. Wtedy dołączam do świętych i mogę powiedzieć: „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus”, umniejszam się, by mój Pan triumfował. Cudowne to chwile, gdy mogę zobaczyć Chrystusa przebijającego się przez moje ograniczenia.

Nigdy nie składałem hołdu świętym kanonizowanym. Czciłem i nadal czczę w nich Chrystusa, który był obecny w ich życiu na różne sposoby. A najbardziej obecny był wtedy, gdy własnymi siłami nic już zdziałać nie mogli, gdy stawali się bezsilni. Wtedy Chrystus ich uświęcał, stawali się świętymi Jego mocą, a nie własnymi uczynkami.

Świętych obcowanie

Dzisiaj katolicki dogmat o świętych obcowaniu jest często rozumiany przez wiernych jako modlenie się do zmarłych chrześcijan, ja natomiast podkreślam, że święci są wśród nas. Polska nazwa dogmatu „obcowanie świętych” może wprowadzać w błąd, a nawet sugerować, że dogmat dotyczy kontaktu z duszami z zaświatów. Oryginalnie chodzi jednak o dogmat „wspólnoty świętych” (comunio sanctorum), który zapewnia nas, że istnieje jedność między nami: świętymi na ziemi, czyli Kościołem pielgrzymującym, oraz  świętymi, którzy zakończyli już swój żywot na tym łez padole, czyli Kościołem triumfującym.

Każdy z nas bywa świętym, gdy przestanie się nadymać i zrobi w swoim życiu miejsce dla Chrystusa. Święty nie jest tytułem przyznanym za zasługi, lecz synonimem człowieka wdzięcznego Bogu za zbawienie, człowieka, pragnącego żyć już nie dla siebie, lecz dla piękna i dobra, które go przerastają.

Niestety utrwalił się w nas przez wieki obraz świętego czy świętej jako osoby rozmodlonej. A co mówi Chrystus o tych, którzy prócz zewnętrznych form pobożności nie kiwną nawet palcem, by ulżyć niedoli głodnych, spragnionych, chorych, uchodźców, więźniów? „W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? Idźcie precz, nie znam was” (por. Mt. 7:22). Jak widać najtrudniej zostać świętym, wygłaszając proroctwa, dokonując cudów i wypędzając demony w imię Jezusa. Nie to prowadzi do świętości.

Wesprzyj Więź

Bywamy świętymi, gdy robimy tyle miejsca Chrystusowi w naszym domu, w naszym sercu, że staje się On widoczny w naszym postępowaniu. Bywamy też świętymi, gdy Go czasem zawodzimy. Świętość bowiem nie należy do nas, lecz do obecnego w nas Chrystusa. Gdyby można ją było osiągnąć przez pobożne i sprawiedliwe czyny, sami moglibyśmy się zbawić. 

Pozwólmy Chrystusowi, by przyoblekał nas w szatę świętości, nie opierajmy się. Nie szukajmy usprawiedliwień i nie chowajmy się za fałszywą pokorą. Obchodzony każdego roku dzień Wszystkich Świętych jest szczególnym dniem celebrowania naszej świętości we wspólnocie z innymi świętymi: tymi żyjącymi na ziemi, i tymi, którzy przeszli już do wieczności.

Przeczytaj też: Potrzebujemy dudnienia w trumnę. Brak rytuału byłby końcem świata

Podziel się

9
1
Wiadomość

Rozumiem sens wypowiedzi, ale gdy czytam w stopce „teolog biblijny”, a następnie widzę tekst o „rozgadanej Marcie, dla której garnki były ważniejsze”, to coś się we mnie gotuje. Teolog biblijny powinien z, miejsca wiedzieć dlaczego Marta zachowała się w ten sposób, czemu jej postawa była właściwa w tym momencie i do licha biblista nie będzie wymyślał jakiegoś „rozgadania”. Kaznodziejski ton i chęć uchwycenia kontaktu z czytającym nie jest usprawiedliwieniem, by pisać coś takiego.

@ Wojtek,
W kontekście większej całości fragment o Marcie, zupełnie inaczej brzmi, aniżeli w zarzutach twego komentarza [ “rozgadanej Marcie, dla której garnki były ważniejsze”]. Mnie to nie razi, w ogóle wydaje się, że próby usztywniania się biblijnego, nie mają większego sensu, w sytuacji gdy wszystko jest dywagacją. Jest to przerost formy nad sensem i poniżej oczekiwań wiedzy. Zaczyna mnie ta biblistyka [ przeważnie w wykonaniu lokalnym nędzna] męczyć. Natomiast teksty Ojca Żmudzińskiego bardzo mi pasują w ogólnym sensie i interpretacji. Ojciec pisze od święta, ale wyjątkowo ” świątecznie”.

Marysia, mnie to razi, bo podstawą biblistyki jest odczytywanie tekstu zawsze w odniesieniu do ówczesnych realiów. Marta usługiwała, bo był to jej obowiązek wynikający z prawa gościnności. I warto było o tym wspomnieć, bo absolutnie nie było to tak, że postawa Marii była dobra, a Marty zła. Postawa obu była dobra, z tym, że Maria wybrała lepiej. Po co więc przeinaczać, czy wymyślać coś, czego w tekście nie ma, choćby jakiegoś „rozgadania”? Nie chodzi też o żadne usztywnianie się, przecież nie oczekuję, żeby zrobić z tego kazanie biblijne, z określeniem Sitz im Leben oraz wspomnieniach różnic między rękopisami w zakresie końcowego fragmentu perykopy, gdzie kodeks synajski ma inną liczbę liter, niż przyjęty textus receptus. Nie, mi chodzi tylko o to, by wspomninając o Biblii nie zmyślać.

@ Wojtku,
” z określeniem Sitz im Leben oraz wspomnieniach różnic między rękopisami w zakresie końcowego fragmentu perykopy, gdzie kodeks synajski ma inną liczbę liter, niż przyjęty textus receptus”

Poza wszystkim, przydatna jest umiejętność pisania na temat.

Marysia, to akurat było na temat Rola Marty w tej perykopie wymaga określenia Sitz im Leben. Teolog biblijny robi to mimowolnie, dlatego nie musi niczego zmyślać, jak w artykule powyżej robi to autor.

@ Wojtku,
W samym stwierdzeniu” rozgadana Marta” nie widzę specjalnego uzasadnienia do oskarżenia autora o ” zmyślanie”. Nie widzę także zasadności zastosowania przywołanych przez Ciebie narzędzi i twojego uzasadnienia do tego rodzaju zarzutów. Sprawa należy raczej do kontekstu kulturowego z szerokim marginesem interpretacji, w której mieści się również Autor w kontekście szerszej wypowiedzi.

Zgadzam się z Wojtkiem, choć nie do końca, że teksty zawsze należy odczytywać w kontekście historycznym, raczej z nim na uwadze, a nie na przekór. A tak jest tu. Marta jest osobą, która wyraża miłość poprzez usługiwanie. Chrystus to podkreśla. „Troszczysz się o wiele”. Nie chodzi więc tylko o zwyczaj. Bez trudu możemy sobie tę Martę wyobrazić. Moja ciotka podczas wizyty cały czas mnie obsługiwała. Najpierw podawała do stołu, potem upewniała się, że nie przesolone, ledwo skończyłam zebrała naczynia i poszła je myć. Potem ciasto. Chciałam pomoc ale nie mogłam zostawić wujka. A nie do wujka przyszłam. Nie wyobrażam sobie twierdzić, że robiła to z miłości do garów. To głęboki brak zrozumienia dla kobiet. Poniżający ich miłość. Chrystus mówiąc „Marto, Marto” wyraża wielką sympatię i podkreśla jej rozsądek. Tak samo mówimy dzisiaj. Kiedy powtarzamy czyjeś imię to zawsze oznacza to samo. Bliskość. „Ciociu, ciociu ciasto jest pyszne, ale opowiedz co u ciebie.” Biblijna Marta była podporą rodzeństwa i Chrystus tej nudnej, poczciwej dziewczyny bez ikry nie dewaluuje. Pokazuje, że kobiety mają prawo do różnej drogi (podkreślam, że kobiety, bo to ważne w kontekście kościoła). A co się dzieje w kościele i wśród katolików? Akceptuje się kobiety w roli służek, a potem je za to gani. W zakonach, w domach, na plebaniach. Hipokryzja.

@ Basia @ Wojtek
Twierdzenie, że dokumenty „należy odczytywać w kontekście historycznym” i dodałabym kulturowym, jest elementarzem metodologicznym i nie będę nawet o tym się rozpisywać..Litości!
Mnie chodzi o to, ze stwierdzenie Wojtka, że Autor tekstu zmyśla, posługując się swobodnie stwierdzeniem ” rozgadana Marta’, jest sporym nadużyciem zwłaszcza w kontekście całego tekstu. Zatem, jeśli Wojtek zachęca do czytania dokumentów, źródeł w kontekście historycznym i kulturowym, to zachęcam go, aby sam to robił w czasie teraźniejszym w odniesieniu do tekstu Autora. Takie ćwiczenie na wierność przekonań.

@Marysia, Basia, Wojtek, ja sobie sprawdziłam w słowniku co to znaczy perykopa żeby Was zrozumieć i ja Wam dedykuję z całego serca taką perykopę co się zaczyna od słów „nie fetysz Kościoła mnie tu trzyma…..” 🙂 Obawiam się, że musicie kontekst kulturowy przenieść na bardziej współczesny i nie koniecznie biblijny żeby mnie zrozumieć i koniecznie w całości i w trójkę tę perykopę 🙂 rozważać. Pozdrawiam serdecznie! Miłego dnia.

Marysia. „Rozgadanie” Marty jest zmyślaniem. Gadanie, że garnki były ważniejsze, niż Jezus jest zmyślaniem. Sugestia, że jej zachowanie było niewłaściwe jest zmyślaniem. Tak wiec z całym szacunkiem do autora, ale po co zmyśla? Mógł sobie darować, tym bardziej, że jako teolog biblijny wie, że zmyśla. Mógłbym wówczas w spokoju przeczytać całość, a nie narzekać na niedouczenie kogoś, kto przedstawia się jako teolog. To razi.

Nie Marysia. Autor to zmyślił. Nigdzie nie ma stwierdzenia, że Marta była rozgadana lub że wolała gary. O tyle co drugie może być interpretacją, pierwsze nie. Ciebie przekonuje wydźwięk całości i patrzysz całościowo. Dlatego przechodzisz nad tym zmyśleniem jako nad czymś dopuszczalnym, literackim. Ten fragment nie jest dla Ciebie zwyczajnie istotny. Masz do tego prawo. Ale ludzie mają różny sposób odbioru i dla niektórych taki drobiazg ma znaczenie. Dlaczego dla mnie ma napisałam powyżej. Ten artykuł dla mnie nie jest o tym, że każdy może być świętym. On jest dla mnie o tym, że istnieje model człowieka, który podoba się Bogu i w tym modelu biblijna Marta się nie mieści o ile nie dorobimy jej gęby „rozgadanej i zajętej garkami”. Bardziej to widać dalej „nie pociągają mnie wyblakłe figurki, które nigdy w życiu nie zaklnęły”, „szuka raczej ludzi porywczych”. To jest projekcja autora. Odpowiedzią na nią jest przypowieść o synu marnotrawnym, która ma 3 bohaterów. Przyzwyczailiśmy się, w kontrze do przekonania, że tzw. bezbłędni są lepsi, myśleć że są gorsi. Że osoba która modli się co wieczór gardzi grzesznymi, że jak jest nudna to jest mniej wrażliwa emocjonalnie. Że jej wiara wprost musi być pusta. Ten mit ten artykuł podtrzymuje. A wystarczyłoby zmienić już pierwsze zdanie z „Bóg nie szuka bezgrzesznych”. Na „Bóg nie szuka nas bezgrzesznymi”. Bo szuka każdego tak samo. Tego bez ikry, który nie umie zakląć, więc autorowi nie przypadł do gustu, też. A że „świętszy” nie powinien się wynosić to oczywiste. Tyle, że nie zawsze robi to „świętszy”.

Wojtek.
To jest jedno zdanie z bardzo ciekawego tekstu.
Nie zmienia jednak ono ani chrześcijaństwa ani nie podważa wartości i sensu wiary.

A ja się tak od paru tygodni przyglądam wielu Twoim komentarzom i powiem Ci, że Twoje nauki katechetyczne na tym forum są dla mnie większym szokiem, niż to „podkolorowanie” Marty i dodanie garów, które słusznie wywołało u niektórych oburzenie (pań) i pewnie na to liczyłeś.

A zatem kilka Twoich rewelacji i tez:
przypowieść o niedobrym i perfidnym pasterzu, Bóg przestał uwodzić, miłość Boga jest przestarzałą forma patriarchalnego świata, który odchodzi, posłuszeństwo to niewolnictwo, łaska jest do bani, zbuntowane anioły też czczą Boga, a i że chrześcijaństwo upada…
że tak kilka wymienię …

Jeżeli bycie biblistą owocuje takimi jak powyżej założeniami i tezami, to zastanawia mnie to narzędzie Sitz im Leben.
To coś przeciwnego zmyślaniu – to krojenie Słowa na kawałki.
Odbieranie Mu mocy przez analizę. I sekcję. Wiwisekcję.

Joanna, owszem, ani nie podważa, ani nie zmienia. Gdyby autor przedstawił się jako kaznodzieja, a nie biblista, to bym pewnie nachnął ręką, w końcu większe głupoty kaznodzieje potrafią mówić. Ale skoro bibliści nie znają Biblii, to wypada spytać po co te doktoraty, skoro nawet odrobiny pożytku w postaci poprawnego kazania z tego nie ma?

To, co zamieściłem w swoich komentarzach tłumaczyłem Ci dokładnie i wielokrotnie, dziwi mnie więc, że nadal chcesz to odbierać jako „rewelacje”. Nie wiem, co bardziej boli, uparta niechęć do podjęcia przynajmniej próby zrozumienia postawionych tez, czy celowe przekręcanie niektórych, by brzmiało bardziej „skandalicznie”? Konkretnie to o tych aniołach, sprawdź co pisałem, bo nie było nic o oddawaniu czci.

Sitz im Leben, to żadne narzędzie. To zwyczajne odczytywanie tekstu z uwzględnieniem realiów danych czasów. Służy tylko temu, by nie robić potworków w postaci wyrywania fragmentów z kontekstu kulturowego. Po to masz choćby przypisy do tekstu w wydaniach Pisma Świętego.

Wojtek wiem, że dotyczyło bi, natomiast pozwoliłam sobie na sparafrazowanie.
Co do rewelacji –
im bardziej mi wyjaśniasz, tym bardziej klaruje mi się zdanie opisujące to, co robisz.
Po ostatnim komentowaniu z Tobą musiałam nabrać oddechu. Serio. 😉
Obawiam się, że teraz też tak się skończy… he he.
To nie moja zła wola. To jest … nawet na razie nie mam słowa.
Nie przemieniam Twoich treści na bardziej skandalizujące.
Nie trzeba. To widać, jak ktoś zna Biblię. I Słowo, w którego moc nie wierzysz.

„aniołowie zaliczani do upadłych też służą Bogu, oddają mu pokłon”
Oddają pokłon, czczą – okej rozumiem, że to co innego.
Pokłon muszą, o cześć jest dobrowolna?
Przecież są od Boga oddzieleni ponieważ odrzucili Jego panowanie i Królestwo.

Dobra to mglista sfera i raczej to Tradycja niż Biblia. Tu będziemy pływać w temacie. A tego nie chcę.

Co do osób trans. Mówię o zjawisku wśród młodzieży. Znam temat.
To też czasem rodzaj kontestowania rzeczywistości. Bunt.
Byli hippisi, były punki i mamy trans.
Wiem o czym mówię, ponieważ znam takie osoby. Serio.
Nie mówię, że to tylko moda. Mówię, że to też bywa moda obok poważnych i dramatycznych historii. Też czytaj uważnie.
A co do religii – to pokazałeś im Boga w taki sposób, że podziękowali, za takiego toksycznego rodzica i niewolnictwo i tyle.
Oj można zagrać łatwo człowiekowi na strunie buntu… nie tylko w nastoletnim życiu.

A każdy nastolatek cierpi jak go ograniczają rodzice.
Toksyczni starzy, tylko mu życie chcą uprzykrzyć.
Prawda? A chcemy dobrze i czasem aż się za głowę łapię jak widzę taki upór.
A czasem już tylko śmieję…
A później jak rozmawiam to można sobie wiele rzeczy wyjaśnić.
Do czego i Ciebie zapraszam.
🙂

Joanna, mówisz, że to widać, jak ktoś zna Biblię. Jak ktoś zna, to się nie dziwi, gdy słyszy o tym jak złe duchy oddają Bogu pokłon. Bo masz to wielokrotnie w Piśmie. Podobnie jak to, gdy Szatan służy Bogu, wykonując jego polecenia.
Że odrzucili jego pakowanie i królestwo? Skąd to wzięłaś? Bo raczej nie z Biblii.

Co do trans, skwituję tylko, że to bzdura. W dodatku szkodliwa. Ale też nic nowego, bo to stara jak świat taktyka, żeby deprecjonować człowieka, deptać go i wyśmiewać, że to kim jest i co go określa, to jakieś głupotki, z których się wyrasta.

Wojtek. Straszne, co. Ta bezgrzeszność. I dogmat o niepokalanym poczęciu, te dogmaty to przecież ograniczenie w wolności…
Pewnie lepsza dogma 95 von Triera …
Kiedyś czytałam „Spowiedź dogmatyka”. Też polecam. 🙂

@Basia @Wojtek – nie tak jednostronnie odebrałam ten tekst.
Są w nim słowa o ikrze, ale też i o słabości tych z ikrą.

O różnych ich momentach w życiu świętych piszę Autor.
Nie widzę tu pomijania innych.
@Basia”. Bo szuka każdego tak samo. Tego bez ikry, który nie umie zakląć, więc autorowi nie przypadł do gustu”

„Biblijna Marta była podporą rodzeństwa i Chrystus tej nudnej, poczciwej dziewczyny bez ikry nie dewaluuje.”
Ale Autor też nie. Basiu. Przynajmniej ja tego nie widzę.

Chyba jednak inaczej czytam ten tekst”Niestety utrwalił się w nas przez wieki obraz świętego czy świętej jako osoby rozmodlonej. A co mówi Chrystus o tych, którzy prócz zewnętrznych form pobożności nie kiwną nawet palcem, by ulżyć niedoli głodnych, spragnionych, chorych, uchodźców, więźniów?”

Tu chodzi o pustą pobożność. A nie spokojnie się modlących bez tej ikry.

A może warto siebie zapytać dlaczego to a nie inne zdanie przeszkadza Wam w tym tekście?

A tak poza tym to będziemy mieć momenty dobrego wędrowania z Bogiem i upadki.
Tak jak słusznie pisze strzelec52. Liczy się samo wejście na drogę nawrócenia.
Tu chodzi o świadomość swojej grzeszności.
To wybrzmiewa i w tekście Autora i komentarzach @strzelca52. Dzięki 🙂
Sami z siebie mało możemy. I mało siebie znamy. Ale kiedy zaczynamy wracać do Niego
dzieją się ważne rzeczy i powoli otwierają się oczy.
Bo tak to działa – Prawda.

To wejście daje nadzieję, że historia dobrze się skończy.
Ponieważ nie jest tylko ważne jak ta nasza historia z Nim się zaczęła,
ważne jak się zakończy.

Tak bez owijania w bawełnę, promowany obecnie przez Kościół wizerunek świętego jest mocno odmienny od tego opisanego w tekście. Nie ma znaczenia jeśli chodzi o świętość zmarłych czy żywych. Byłoby nieco łatwiej odnaleźć się w tym zawiłym świecie, gdyby kościół instytucjonalny sprecyzował pewne postawy jakie oficjalnie promuje. Z jednej strony mamy zastępy […] dewotek, terroryzujących rodzinę, sąsiadów, a i często kapłanów własnej parafii. Z drugiej instytucjonalnych nawracaczy i uswięcaczy trzódki bożej. Prawdę powiedziawszy, obserwując własne podwórko, nie bardzo potrafię się określić i zdecydować, gdzie chciałbym aby moja duszyczka trafiła w zaświatach. Być może opcja, że Tam, o którym się tyle mówi nic nie ma, jest najatrakcyjniejsza. Ciało nasze jest materiałem biologicznym, będącym w ciągłym obiegu i nie ma żadnego znaczenia kto ile wypił, ukradł, nachapał się. Ile dobrego i złego w życiu uczynił. Wszystko co ważne dzieje się tu i teraz, wszystko co było już się nie liczy, co będzie to tylko nasze mrzonki i fantasmagorie. Chcesz żyć dobrze, żyj tak teraz, nie dlatego, że Jezus czy ktokolwiek od ciebie tego oczekuje. Zrób to dla siebie, dla bliskich. Dobro i zło jest zaraźliwe, Lepiej zarażać tym pierwszym, łatwiej wtedy żyć i być szczęśliwym tu i teraz.

Podoba mi się ten tekst. Zwłaszcza zdanie „Najtrudniej zostać świętym, wygłaszając proroctwa, dokonując cudów i wypędzając demony w imię Jezusa. Nie to prowadzi do świętości”. Zaangażowany katolik ciągle narażony jest na pokusę uważania się za lepszego. Sam tego doświadczam, więc wiem o czym mówię.

Mnie także ujął ten fragment. Nie wiążę tego rodzaju zachowań ze świętością, przeciwnie, najcześciej czynią to osoby, które po wylewie charyzmatycznych „cudów”, wylewają agresję stosując przemoc psychiczną. W wielu przypadkach chodzi wyłącznie o podporzadkowanie sobie ludzi i zbudowanie sekty, z pomocą proroctw kłaka wartych.

@Marysia. Muszę Pani przyznać częściową rację. Z jednej strony sam miałem okazję na wspólnocie charyzmatycznej rozczarować się ludźmi Kościoła. Wkurzyli mnie do czerwoności. Jednak z drugiej strony mam pełną świadomość, że Bóg działa również w tych wspólnotach charyzmatycznych, które są jakoś pogubione. Dlaczego? Bo Bóg działa przez takich ludzi jakich ma do dyspozycji. Oni jednak często zapominają, że to im nie zapewnia zbawienia. Mówi o tym chociażby fragment z Pisma:
„Nie każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: „Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?” Wtedy oświadczę im: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!”

Po słowach, które Panią poruszyły (mnie też) jest coś, co daje odpowiedź, co robić: „Bywamy świętymi, gdy robimy tyle miejsca Chrystusowi w naszym domu, w naszym sercu, że staje się On widoczny w naszym postępowaniu”. To długa droga, ale lepiej się w nią wybrać, niż wkurzać się na innych. Rozczarowanie ludźmi Kościoła to norma w drodze do Boga.

@strzelec52
Ja Panu także przyznaję częściową rację:
Jednak stwierdzenie: „Bóg działa również w tych wspólnotach charyzmatycznych, które są jakoś pogubione”,
mogę skomentować jedynie, że jak się sami odnajdą, wówczas niech się biorą za nauczanie i nawracanie innych. W przeciwnym razie wszyscy znajdziemy się na grząskim gruncie kościoła, wciągani w sekty, pseudonauczanie, wykorzystywanie seksualne, przemoc psychiczną i fizyczną, oszustwa i kłamstwa. Bóg jest wszechmogący, poradzi sobie i bez przemocowych wspólnot charyzmatycznych… Przeciwne myślenie, może posłużyć uzasadnieniu przemocy w kościele.
„Rozczarowanie ludźmi Kościoła to norma w drodze do Boga”
Kłopot w tym, że to nie jest słuszna diagnoza, bo nie jest to rozczarowanie, ale zgorszenie ludźmi kościoła, a lekarstwo na nie zapisane w ewangelii, przecież Pan zna…
Pisze pan, „To długa droga […]”,
ta droga to życie i warto wybrać się na nią z ludźmi, którzy są lojalni i wierni, których się ceni, szanuje, albo po prostu kocha.

@Marysia, dziękuję, że Pani pisze, bo nawracanie przez osoby, które same własnego życia nie potrafią poukładać, ale chętnie układają je innym jest prostą drogą do wyprowadzenia z Kościoła. Do autorytetów trzeba podchodzic ostrożnie, najpierw weryfikować. Świadectwo życia.

Jeśli chodzi o dyskusje biblijne i dzielenie się świadectwem wiary, to zdecydowanie lepsze jest dla takiej aktywności jest forum zamknięte, bo nie każdy lubi cyrk jaki wspólnoty charyzmatyczne uwielbiają, a dla mnie jest swoistym ekshibicjonizmem w obszarze wiary. A jak widać tutaj jest wyraźna deklaracja, że niektórych dyskusje okołobiblijne nie interesują lub gorszą.

Jeśli ja bym się z takim zarzutem spotkała, na pewno żadnym świadectwem wiary z osobą, która takie zarzuty formułuje bym się nie podzieliła. Takie zarzuty to są też formy przemocy psychicznej.

@ Anno 2,
„A jak widać tutaj jest wyraźna deklaracja, że niektórych dyskusje okołobiblijne nie interesują lub gorszą”.

Nie, nie gorszą i bardzo interesują, ale nie można pewnych obrazów biblijnych przenosić 1:1, sens należy znaleźć we współczesności, to jest nasza tajemnica zbawienia, którą każdy powinien odnaleźć we własnym życiu.

Piszesz: „Jeśli ja bym się z takim zarzutem spotkała, na pewno żadnym świadectwem wiary z osobą, która takie zarzuty formułuje bym się nie podzieliła. ”
W takim razie ja to zrobię. Mnie się wydaje, że zbawienie jest stanięciem w obecności Boga, niekoniecznie w wieczości, ale doświadczenie Jego obecności tu na ziemi. I jest to możliwe, nie w charyzmatycznych ruchach, ale w prostocie codziennego dnia.
I nie zależy to od tego, ile zrobiłeś, jak byłeś dobry, ale od łaski pragnienia spotkania Jego. I tęsknoty za Nim. Gdy poza wszystkim, co cię dotyka, na końcu dnia, serca, życia, liczy się tylko relacja z Nim.
Dlatego wszystkie rozważania na temat ” rozgadanej Marty” są dla mnie drugorzędne. Dla mnie liczy się tu i teraz. Ale Ciebie może prowadzą ” historie biblijne”, dlatego trzymaj się ich.
Pozdrawiam Cię Anno.

@Marysia
“Bóg działa również w tych wspólnotach charyzmatycznych, które są jakoś pogubione”

Pisząc „jakoś pogubione” miałem na myśli wspólnoty ślepe na swoją ślepotę i zajmujące się głównie sobą. Nawet w takiej wspólnocie Bóg potrafi działać. Ze wspólnotami przemocowymi nie zetknąłem się i nie wypowiadam się. Czy Kajfasz nie wygłosił proroctwa, które było prawdziwe? We wspólnocie, w której uczestniczyłem przez wiele osób Bóg mówił, również do mnie. To co usłyszałem było zbieżne z tym co usłyszałem na modlitwie osobistej czy na rekolekcjach. Ta sama wspólnota w pewnym momencie potrafiła odrzucić to, co Bóg do nas mówił, bo to było nie wygodne.

Gdyby ktoś mnie teraz zapytał, czy iść na wspólnotę charyzmatyczną, przyznam, że miałbym wielki problem. Chyba nie wiedziałbym co powiedzieć.

“Rozczarowanie ludźmi Kościoła to norma w drodze do Boga”. To słuszna diagnoza. Co prawda nie wiem czy tak jest zawsze ale bardzo często. To element oczyszczenia. To rozczarowanie jest potrzebne między innymi po to, żeby nam uświadomić czego tak na prawdę szukamy. Wielu myśli, że w Kościele szuka Boga. Z własnego doświadczenia i literatury wiem, że to nie prawda. Na początku szukamy różnych rzeczy, ale nie Boga dla Niego samego. Jest dobra książka o tym rozczarowaniu, dostępna online. Rekolekcje z Chrystusem, autor Robert Hugh Benson. Jak znajdę linka to wstawię, to przy okazji wstawię

„Pisze pan, “To długa droga […]”,
ta droga to życie i warto wybrać się na nią z ludźmi, którzy są lojalni i wierni, których się ceni, szanuje, albo po prostu kocha.”
Niestety wielu świętych była często osamotniona w swojej drodze. Może dlatego, żeby nie polegali na ludziach a na Bogu. Zawsze jest jakiś element wyjścia na pustynię. Ale tak po ludzku rozumiem pani pragnienie. Też mam podobne oczekiwania, ale Bóg troszkę je zmodyfikował. Widocznie wie co robi.

@Anna2
„widać tutaj jest wyraźna deklaracja, że niektórych dyskusje okołobiblijne nie interesują lub gorszą”. Nie przypominam sobie abym użył słowa „gorszą”. Kierowało mną stwierdzenie, które padło bodajże z ust Blachnickiego; „Katecheza polegająca na samym przekazywaniu wiedzy prowadzi do niewiary”. To dlatego lekcje religii w szkole nie miały od początku żadnego sensu. Przemawiają do mnie również słowa wypowiedziane przez ks. Grzywocza, że nikt tak wielkich szkód nie wyrządził Kościołowi jak niewierzący teologowie. Chce podkreślić, że sama wiedza to za mało. Nie neguję potrzeby takich dyskusji. Podkreślam jednak, że same takie dyskusje dla mnie nie wiele dają. Dużo większe znaczenie ma dla mnie, co teraz, dziś Bóg mówi do mnie przez swoje Słowo. Na przykład dziś przez fragment o zagubionej owcy mówi, że to ja jestem tą zagubioną owcą i że ON mnie cały czas szuka.

@strzelec52, tu nie chodzi o pokusę uważania się za lepszego,
ale o pozostawienie przestrzeni na zdziwienie. A „instytucjonalni nawracacze”
i „zastępy teroryzujących” (określenia od @willac) nie mają czasem
litości dla innych, potrafią skutecznie zatłuc zadziwienie
niezwykłą naturą świata, niezbędne żeby uwierzyć.
Ateiści jeśli tylko nie są sfrustrowani, potrafią być bardziej
otwarci na to zadziwienie. W sumie mogą być bardziej wierzący,
od niejednego religijnego. A tekst ciekawy, komentarze też.

@Anna

„Jezus nie powołał Piotra dlatego, że ten był doskonały.”

Piotr był gorliwy i upadał. Paweł też zapalony i oddany sprawie. Wcześniej morderca chrześcijan.
Co ich łączyło – wiara w Jezusa i Jego Dobrą Nowinę.

Obaj chcieli ją przekazać wielu osobom, które poznawali w drodze. Widzieli jaki to skarb.
Próbowali różnych sposobów. „Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych.”
pisze Paweł.

Bez względu na to w co wierzymy i jak pytamy – istnieje obiektywna Prawda.
Nawet jeśli postmodernizm chciał prawdę bardzo zrelatywizować i zindywidualizować.

Ziemia krąży wokół Słońca, czy w to wierzymy czy też nie…
Pewne wydarzenia miały miejsce bez względu na to, czy o nich wiemy.
I bez względu na to, czy im zaprzeczymy.
Miały określony sens. Kwestią sporną są interpretacje.

Przestrzeń na zdumienie światem może czasem prowadzić na niezłe manowce.
Taka to nasza wolna wola. Może też doprowadzić do Prawdy, czego każdemu życzę 😉

Zarówno przesada w intelektualnym poznaniu jak i emocjonalna gorliwość w wierze –
bywa złudna i zgubna. Tutaj możemy się przewracać. Zgoda.

Czasem też przeinaczamy lub dopisujemy własne interpretacje cudzym słowom.

Obecnie bardzo uważam na przykład na słowniki domyślne. Te podpowiadacze zwrotów i słów.
Na autokorektę.
Można sporo stracić przez nieuwagę…
Sensu.

@Anna2. Pani Anno, ja w pierwszej kolejności dostrzegam to czego doświadczam, czyli pokusy uważania się za lepszego. Pani słowa, że tu nie o to chodzi, nie są trafione, jeśli chodzi o moje doświadczenie. Oczywiście dla Pani może być ważniejsze pozostawienie przestrzeni na zdziwienie. Jeśli w tych Pani słowach, zdziwienie rozumie Pani jako jakieś zainteresowanie doświadczeniem drugiego, to też mogę się pod tym podpisać. Typowy „nawracacz” żyje w lęku, dlatego potrzebuje ścisłych ramek, bo nie jest pewny swojej wiary. Boi się również swojej słabości. Dlatego piętnuje słabość innych, a wiarę zastępuje ideologią. Proszę zadać sobie pytanie, czy jest w Pani zainteresowanie albo przestrzeń na zdziwienie doświadczeniem wiary innych ludzi? A jeśli tak, to jakich ludzi?
“Instytucjonalni nawracacze” i “zastępy terroryzujących” zawsze będą. Mechanizmy rządzące takimi ludźmi są dobrze opisane, chociażby w książce „Duchowe bezdroża. Przewodnik po wierze zmutowanej”.

Myślę jednak, że ważniejsze jest coś innego. Możemy zgrzytać zębami i tracić energię na śledzenie tych pogubionych ludzi albo zrobić coś, na co ci „nawracacze” prawdopodobnie nigdy nie zdobędą się. Pani Anno, ma Pani niesamowitą okazję, zrobić coś czego ci „nawracacze” nie zrobią. Piszę to z pewną przekorą. Może Pani wejść na drogę nawrócenia. Ja Pani nie nawracam, próbuję tylko zmienić perspektywę. Czy nie lepiej zamiast wkurzać się na „nawracaczy” zrobić coś, czego oni w większości nie potrafią. Niestety jest pewien problem. „Nawracacze” nie wchodzą na drogę nawrócenia, bo nie chcą zmierzyć się ze swoimi lękami a Pani może tego nie chcieć (to tylko przykład, powody mogą być inne), bo musiałaby Pani przyznać się do własnej ślepoty. Pierwsze co trzeba zrobić na drodze nawrócenia, to uznać się za ślepca. Wystarczy postawa, a może ja faktycznie jestem ślepy.

@strzelec52,
To ja z przekorą zapytam: a czy Pan uważa, że jest już nawrócony, czy że jeszcze jest Pan przed nawróceniem? Czy Pan już zna swoją ślepotę, czy ma nadzieję, że kiedyś ją pozna? Czy już jest Pan na tej właściwej drodze, drodze do nawrócenia, czy też szuka Pan tej drogi? Jestem ciekawa, jak Pan sam by to określił. 🙂 Pisze Pan bardzo ładnie, z dużą uprzejmością, jednak wydaje mi się (może błędnie), że w tym pisaniu jest jednak chęć „nawracania innych”. Proszę mnie poprawić, jeśli błędnie odczytuję Pana intencje.

@Karolina2
Bardzo dobre pytanie. Oj nawrócony to ja nie jestem, ale wszedłem na drogę. Znam dużo swojej ślepoty i ciągle odkrywam, że to nie wszystko. Co więcej nie ma żadnej pewności, że nie pobłądzę. Jako zaangażowany katolik należę do grupy szczególnie narażonej na nadęcie się. O tym właśnie pisze autor artykułu. Ależ oczywiście, że w moim pisaniu w jakiś sposób obecna jest chęć „nawracania innych”. Staram się tego nie okazywać, ale proszę mieć na względzie, że ja tylko wszedłem na drogę nawrócenia. Prawdopodobnie z czasem, jeśli pozwolę Bogu aby we mnie działał, tak chęć zamieni się w pragnienie aby drugi człowiek był zbawiony. Bez względu na to kim jest. Ta chęć i to pragnienie, podobnie brzmią ale to nie to samo. Brat Karol de Foucauld, żył między ubogimi plemionami w Afryce i nic mi nie wiadomo, aby ich nawracał.

Inna sprawa, to niby o czym mam pisać na forum, które jest dla wierzących i niewierzących? Intelektualne debaty na tematy „okołobiblijne” średnio mnie interesują. Mam swoją metodę czytania Słowa. Jeśli czegoś nie rozumiem, to szukam. Najbardziej interesuje mnie temat nawrócenia, poznania siebie i mała droga. W tych tematach coś wiem, czegoś doświadczyłem i tym się dzielę. Przekonałem się, że jeśli słucham innych, to dowiaduje się czegoś o sobie.

Ten artykuł jak i komentarze pod nim bardzo dla mnie ważne.
Dziękuję Wam za to podzielenie się czasem i mocnym doświadczeniem i wyraźnym słowem.
Jak już pisałam gdzie indziej, wracam do realu. Forum to wprawdzie ciekawa forma życia i bycia – ale stanowczo za bardzo pochłania czas.
Może kiedyś tu zajrzę. @karol, proszę pisz tak by Ciebie moderacja nie blokowała.
To dość nierzeczywista bańka – to forum.
Ale dobrze trzyma formę i można tu powymieniać sie ideami. Za co bardzo dziękuję moderacji.
I tak btw.
Może kiedyś wpadniemy na siebie w realu. To byłaby niezła heca 😉