Jesień 2025, nr 3

Zamów

Czy polskie prawo skutecznie chroni zwierzęta?

Fot. Getty Images

Wciąż silne jest postrzeganie zwierząt jako „elementu gospodarstwa”, a nie istot czujących – mówi Maria Januszczyk, wiceprezeska Stowarzyszenia Prawnicy na Rzecz Zwierząt.

Kacper Mojsa: Prezydent Karol Nawrocki podpisał w poprzednim tygodniu ustawę, która zakazuje hodowli zwierząt na futra. Jednocześnie nie zgodził się na wprowadzenie zakazu trzymania psów na łańcuchach. Sam dokument w tej sprawie określił jako „źle napisany” – jego zdaniem zamiast rozwiązywać problemy, tworzył nowe. To „prawo było oderwane od rzeczywistości” – stwierdził. 17 grudnia ma się odbyć sejmowe głosowanie nad odrzuceniem tego weta.

Jak ocenia Pani obie te decyzje?

Maria Januszczyk: Z uwagi na to, że zapadły w krótkim odstępie czasu, rzeczywiście nie mogliśmy się długo nacieszyć tą pierwszą – dotyczącą zakazu hodowli zwierząt na futra i uniemożliwienia powstawania nowych ferm oraz wygaszania już istniejących. Niewątpliwie to zmiana przełomowa, zwłaszcza że próby wprowadzenia takiego zakazu podejmowano już blisko dziesięć razy. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie: raz były to kwestie polityczne, innym razem ekonomiczne czy społeczne, a wreszcie bardzo silny lobbying ze strony hodowców zwierząt futerkowych.

Polska dołącza do grona państw Unii Europejskiej, które już dawno rozstały się z tym, niewątpliwie bardzo okrutnym, procederem utrzymywania zwierząt tylko po to, by produkować z nich futra czy skóry. Dlatego radość środowisk prozwierzęcych jest ogromna, chociaż z zakazu wyłączone zostały króliki. Jak wspominałam, prace nad wprowadzeniem zakazu toczyły się od dawna – i to z inicjatywy polityków różnych ugrupowań. Nie można więc mówić, że ostateczne decyzje były wynikiem sporów partyjnych.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Nadszedł moment, w którym uznano, że kierunek zmian jest nieunikniony, że Polska będzie zmierzać do wygaszania ferm. Wydaje się więc, że sami hodowcy pogodzili się z tym, iż prędzej czy później zakaz i tak wszedłby w życie. Dlatego tym razem protesty nie były już tak silne.

Tym bardziej, że projekt został naprawdę napisany w sposób bardzo sprawiedliwy. Zapewnia on „miękkie lądowanie” zarówno hodowcom, jak i ich pracownikom.

Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt wprowadzająca zakaz hodowli zwierząt na futra obejmuje kwestie odszkodowań. Zgodnie z przepisami ustawy za kilka dni nie będzie można już tworzyć nowych ferm, a te prowadzone dotychczas będą musiały zostać wygaszone do 2033 roku.

– Zgadza się. Im szybciej hodowca zdecyduje się na wygaszenie fermy, tym większe otrzyma odszkodowanie. Wypłaty mają następować w ciągu pięciu lat od wprowadzenia zakazu – to znaczy, że w tym czasie właściciele ferm muszą zgłosić się po odszkodowanie, jeśli chcą je otrzymać, a więc faktycznie w ciągu pięciu lat powinni zakończyć działalność.

Podobnie przewidziano odprawy dla pracowników ferm – w wysokości 12-miesięcznego wynagrodzenia. Uważam, że to uczciwe rozwiązanie. Dodatkowo, długie (bo 8-letnie) vacatio legis daje wystarczający czas na ewentualne przebranżowienie się. To w gruncie rzeczy forma społecznego kompromisu – projekt jest sprawiedliwy zarówno wobec hodowców, jak i w kontekście rosnącej świadomości ekologicznej i prozwierzęcej, jaką obserwujemy w Polsce.

Nie jest to decyzja podyktowana wyłącznie względami unijnymi; coraz większe poparcie dla projektów dotyczących ochrony zwierząt pokazuje, że polskie społeczeństwo dojrzało do takiej zmiany. Z roku na rok widać wzrost świadomości społecznej. Coraz więcej pojawia się inicjatyw edukacyjnych, które realnie wpływają na postawy – od zwykłych obywateli po organy administracji. Jako stowarzyszenie „Prawnicy na Rzecz Zwierząt” widzimy to wyraźnie we współpracy z instytucjami rządowymi i samorządowymi. Podejście do zwierząt się zmienia – i to pozytywnie, chociaż jeszcze wiele jest do zrobienia.

Przejdźmy teraz do zawetowanej ustawy. Prezydent uzasadniał swoją decyzję głównie argumentem dotyczącym wielkości kojców dla psów. Warto przypomnieć, że zgodnie z ustawą kojce miały być dostosowane do wagi zwierzęcia. Tymczasem prezydent stwierdził, że proponowane normy prowadziłyby do tworzenia „kawalerek dla psów”.

Ostatecznie zawetował więc ustawę i zapowiedział złożenie własnego projektu. Jak Pani ocenia tę decyzję i jej uzasadnienie? Szczerze mówiąc, zamknięcie psa w zbyt małym kojcu wydaje się być nawet gorszym rozwiązaniem niż trzymanie go przez wiele godzin na łańcuchu. To niemal jak zamknięcie w klatce.

– Myślę, że żadne z tych dwóch rozwiązań nie jest dobre. Trzeba też pamiętać, że projekt, który ostatecznie wyszedł z komisji sejmowej, miał już niewiele wspólnego z pierwotnym projektem obywatelskim.

Ten pierwotny wciąż czeka w sejmowej kolejce.

– Tak. Obserwowaliśmy cały proces legislacyjny od samego początku – na każdym jego etapie zgłaszaliśmy swoje uwagi, poprawki i opinie. Muszę przyznać, że wokół zawetowanego projektu pojawiło się w przestrzeni medialnej bardzo wiele dezinformacji. Niestety, była ona podsycana z obu stron sceny politycznej.

Warto więc jasno powiedzieć: projekt, który został zawetowany, wbrew błędnym przekazom medialnym i wypowiedziom niektórych polityków, nie zawierał nakazu budowania kojców. Trzeba to podkreślić. Ustawa przewidywała jedynie możliwość utrzymywania psa w kojcu, jeśli właściciel nie miał innego sposobu zapewnienia bezpieczeństwa, np. gdy posesja była nieogrodzona.

Nie było to zresztą nic nowego. W polskim prawie już od dawna obowiązuje artykuł 77. Kodeksu Wykroczeń, który mówi o niedochowaniu tzw. zwykłych środków ostrożności przy utrzymywaniu zwierzęcia – i nie różnicuje on zwierząt ze względu na gatunek. W praktyce oznacza to, że pies powinien przebywać pod kontrolą opiekuna, np. na posesji za ogrodzeniem.

Wokół zawetowanego projektu pojawiło się w przestrzeni medialnej bardzo wiele dezinformacji. Niestety, była ona podsycana z obu stron sceny politycznej

Maria Januszczyk

Udostępnij tekst

Ostatecznie to jest nasz pies – odpowiadamy za niego, za jego bezpieczeństwo, ale również za bezpieczeństwo publiczne. Dlatego jesteśmy zobowiązani do zachowania należytej ostrożności przy jego utrzymywaniu i do zapewnienia do tego odpowiednich warunków, takich jak ogrodzenie posesji. Ten przepis obowiązuje od dawna i nie ma nic wspólnego z ustawą o ochronie zwierząt – jego celem jest przede wszystkim ochrona bezpieczeństwa publicznego.

Jeśli posesja nie jest ogrodzona, właściciele trzymają psa na uwięzi z tego właśnie powodu. Choć muszę przyznać, że znacznie częściej spotykam się z sytuacją odwrotną – posesja jest ogrodzona, a mimo to pies wciąż niestety przebywa na łańcuchu. Dlatego nie zgadzam się z argumentami, które pojawiały się w mediach, także w wypowiedziach prezydenta, który użył przykładu starszej pani, której pies – jedyny towarzysz – biega po podwórku, a nowa ustawa miałaby ją zmusić do budowania kojca o powierzchni 20 metrów kwadratowych. To nieprawda. Ustawa w żadnym miejscu nie nakładała takiego obowiązku. Przepisy miały jedynie uporządkować sytuację właścicieli, którzy trzymali psy na uwięzi, a nie tych, którzy pozwalali im biegać po ogrodzonej posesji.

A łańcuchy?

– I tutaj pojawiały się stwierdzenia dezinformujące. Mówi się, że przypadki wrastania łańcucha w szyję psa praktycznie się nie zdarzają. Niestety, takie sytuacje nadal mają miejsce, a nasze stowarzyszenie regularnie otrzymuje tego typu zgłoszenia. Nie są to przypadki rzadkie – przeciwnie, wciąż zdarzają się zbyt często.

Przepisy dotyczące trzymania psów na łańcuchu mówią, że łańcuch powinien mieć co najmniej trzy metry długości, a pies może być na nim przebywać maksymalnie przez dwanaście godzin. Czy to prawo nie jest martwe? Trudno skutecznie skontrolować jego przestrzeganie.

– Długość łańcucha da się skontrolować, wystarczy metrówka. Problem pojawia się przy przepisie o maksymalnym, dwunastogodzinnym utrzymywaniu psa na uwięzi. Aby udowodnić jego naruszenie, należałoby co od zasady zebrać co najmniej dwunastogodzinny materiał dowodowy potwierdzający, że zwierzę nie było w tym czasie spuszczane. W praktyce wystarczyło, by właściciel oświadczył, że pies był choćby na chwilę uwolniony – i dzięki temu uniknął odpowiedzialności wykroczeniowej.

Dlatego właśnie przepis ten był w zasadzie martwy. Utrzymywanie zwierząt na łańcuchach występowało zwykle jako wątek poboczny w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami lub o utrzymywanie ich w niewłaściwych warunkach bytowych – rzadko było podstawą do osobnego ukarania.

W efekcie mieliśmy do czynienia z przepisem, który formalnie istniał, ale w praktyce był nieegzekwowalny. Dlatego próby wprowadzenia całkowitego zakazu trzymania psów na łańcuchach są jak najbardziej uzasadnione – i to co najmniej z kilku perspektyw. Po pierwsze, humanitarnej. Po drugie, z punktu widzenia skuteczności prawa. W państwie prawa nie potrzebujemy martwych przepisów, lecz takich, które faktycznie działają.

Prezydent Nawrocki przedstawił natomiast swój własny projekt, który właściwie polega na przepisaniu zawetowanej ustawy, z usunięciem przepisów dotyczących kojców i wprowadzeniem kilku drobnych dopisków. Jak już wspomnieliśmy, w kolejce czeka jednak również projekt obywatelski, który obejmuje szersze propozycje rozwiązań. Zakłada m.in. kwestię obowiązkowego czipowania zwierząt domowych, zakazu używania fajerwerków hukowych, ograniczenia działalności pseudohodowli oraz doprecyzowania obowiązków gmin wobec zwierząt bezdomnych.

Czy można więc powiedzieć, że zawetowany projekt stanowił pewien krok w dobrą stronę, ale wciąż był on niewystarczający, to znaczy nie rozwiązywał kompleksowo problemów związanych z egzekwowaniem praw zwierząt w Polsce?

– Na pewno tak jest. Wciąż mamy w Polsce wiele do zrobienia w kwestii ochrony zwierząt. Mówię to z perspektywy stowarzyszenia zrzeszającego prawników, którzy dobrze znają przepisy, potrafią je interpretować i „egzekwować” – również wobec organów zobowiązanych do wykonywania pewnych obowiązków względem zwierząt.

Trzeba jednak podkreślić, że obecnie funkcjonująca polska ustawa o ochronie zwierząt ma w sobie duży potencjał. Rzeczywiście daje narzędzia do reagowania na przypadki zadawania zwierzętom bólu czy cierpienia, a także umożliwia odebranie zwierząt w sytuacjach zagrożenia ich życia lub zdrowia, czyli de facto odseparowanie ofiary od sprawcy. Zawiera też szeroki katalog obowiązków gmin wobec zwierząt, zarówno bezdomnych, jak i tych poszkodowanych w wypadkach drogowych – niezależnie od tego, czy mówimy o zwierzętach domowych, dzikich czy właścicielskich.

Niemniej trzeba pamiętać, że ta ustawa obowiązuje już prawie trzy dekady. Wymaga nowelizacji, dostosowania do współczesnych realiów społecznych i rosnących oczekiwań wobec humanitarnego sposobu traktowania zwierząt.

Nie chodzi przy tym o samo podnoszenie kar za znęcanie się nad zwierzętami, bo już dziś przepisy przewidują stosunkowo wysokie sankcje.

Co zatem jest problemem?

– Brak ich orzekania. Dlatego kierunek zmian powinien dotyczyć przede wszystkim nieuchronności kary – tego, by postępowania kończyły się dotkliwszymi niż obecnie karami, które miałyby charakter wychowawczy i odstraszały potencjalnych sprawców od popełnienia przestępstwa. Zbyt wiele spraw jest także umarzanych – doprowadzenie sprawy przed sąd w niektórych przypadkach jest już traktowane jako ogromny sukces.

Czy widzi Pani realną szansę na uchwalenie jednej z tych ustaw – obywatelskiej, poselskiej, a może nawet prezydenckiej? Czy któryś z tych projektów ma szansę przejść przez cały proces legislacyjny, czy raczej ponownie staniemy się świadkami kolejnego politycznego impasu i odkładania decyzji w czasie?

– Obawiam się, że będziemy świadkami tego ostatnieho. Niestety, po tylu latach prób wprowadzenia regulacji, o których rozmawiamy, trudno było oczekiwać, że otrzymamy wszystko naraz – chociaż oczywiście bardzo bym tego chciała. Ostatecznie przyjęto projekt zakładający szerszą zmianę, a więc zakazu hodowli zwierząt na futra, natomiast ten dotyczący jednego, węższego obszaru – utrzymywania psów na uwięzi – został odrzucony.

Przyznaję, że projekt po wprowadzeniu do niego wielu poprawek z różnych stron sceny politycznej rzeczywiście nie był idealny. Z mojej perspektywy największym problemem były przesłanki i wyjątki dopuszczające dalsze trzymanie psów na uwięzi. W kwestiach takich jak spacery, wizyty u weterynarza czy wystawy zwierząt panowała pełna zgoda – w tych sytuacjach pies może być na smyczy. Jednak projekt zawierał jeszcze dwie inne przesłanki, które budziły uzasadnione wątpliwości: po pierwsze, były niejasne interpretacyjnie, po drugie – pokrywały się w pewnym stopniu z przepisami kodeksu wykroczeń.

Trudno uznać również, że projekt prezydencki rzeczywiście naprawia błędy wskazywane w uzasadnieniu weta. Nadal zawiera nieprecyzyjne wyjątki, a jedyną faktyczną zmianą jest rezygnacja z określenia minimalnych wymiarów kojców – co zresztą od początku było przedmiotem nieporozumienia. Nie było bowiem mowy o żadnym „nakazie budowania kawalerek dla psów”.

Przede wszystkim osoby mieszkające nawet w mikrokawalerkach mają swobodę i niezależność – mogą z nich wychodzić, w przeciwieństwie do zwierząt.

W prezydenckim uzasadnieniu pojawił się też wątek rzekomego stygmatyzowania wsi. Można przypuszczać, że prezydentowi chodziło o to, iż przepisy dotyczące budowy kojców w większym stopniu odnoszą się do terenów wiejskich niż do miast. Innymi słowy – o to, że ustawa mogłaby być postrzegana jako skierowana przeciwko mieszkańcom wsi.

– Przyznam szczerze, że ten argument mnie zaskoczył. To bardzo prosta manipulacja. Trzeba jasno powiedzieć, że przepisy prawa powszechnie obowiązującego – jak sama nazwa wskazuje – dotyczą wszystkich obywateli, niezależnie od tego, czy mieszkają na wsi, czy w mieście.

Z naszej perspektywy wygląda to podobnie: otrzymujemy zgłoszenia zarówno dotyczące psów trzymanych na łańcuchach na wsiach, jak i tych przetrzymywanych na balkonach w miastach. I w tym sensie w pełni zgadzam się z prezydentem, kiedy powiedział, że źli ludzie mieszkają tak samo na wsi, jak i w mieście. To prawda.

Sam projekt w żadnym jednak stopniu nie stygmatyzuje mieszkańców wsi. Uderza wyłącznie w niewłaściwe zachowania wobec zwierząt – niezależnie od miejsca, w którym do nich dochodzi. To, że wątek psów trzymanych na uwięzi częściej dotyczy terenów wiejskich, wynika po prostu z realiów, nie z jakiejkolwiek intencji dyskryminowania. W miastach takie przypadki również się zdarzają, choć faktycznie są rzadsze.

Gdyby oprzeć się na twardych danych, widać wyraźnie, że z punktu widzenia kryminologii przestępstwa wobec zwierząt charakteryzują się odmienną dynamiką niż przestępczość ogólna. Podczas gdy większość przestępstw popełnianych w Polsce koncentruje się w środowiskach miejskich, w przypadku czynów z ustawy o ochronie zwierząt tendencja jest odwrotna – częściej ich sprawcami są osoby mieszkające na terenach wiejskich.

Czemu tak się dzieje?

– Wciąż silne jest stereotypowe postrzeganie zwierząt jako „elementu gospodarstwa”, a nie istot czujących. Często problemem pozostaje także brak znajomości przepisów i świadomości, że zwierzęta posiadają określone prawa chronione ustawowo. To czasem nie kwestia złej woli, lecz niedostatecznej edukacji i braku powszechnego dostępu do wiedzy o obowiązującym prawie. Dlatego właśnie potrzebne są szerokie działania edukacyjne – zarówno na poziomie lokalnym, jak i ogólnokrajowym.

Rzeczywiście, to jest retoryka oparta na podsycaniu podziałów – między społecznością wiejską a wielkomiejską, między tzw. „elitami” a „ludem”. To dobrze znany schemat, który niejednokrotnie opisywaliśmy na naszych łamach, ostatnio w bloku społecznym jesiennego kwartalnika „Więź”.

Wspomniała Pani jednak o tym, że świadomość społeczna dot. traktowania zwierząt wzrasta. Jakie są tego wymierne efekty?

– Dobrym przykładem jest stosunek do wykorzystywania zwierząt w celach rozrywkowych lub widowiskowych – choćby w cyrkach, które przez dekady były symbolem takiej praktyki, czy w coraz popularniejszych tzw. papugarniach. Niedawno jedna z nich niestety spłonęła, co ponownie wywołało dyskusję o tym, że dla ludzkiej przyjemności i biznesu zamykane są dzikie gatunki, które w naturze powinny żyć na wolności. W takich miejscach ptaki przebywają w zbyt małych pomieszczeniach, nie mają możliwości realizowania swoich naturalnych potrzeb, a dodatkowo bywają przekarmiane przez turystów i odwiedzających.

Obecna ustawa o ochronie zwierząt obowiązuje już prawie trzy dekady. Wymaga nowelizacji, dostosowania do współczesnych realiów społecznych i rosnących oczekiwań wobec humanitarnego sposobu traktowania zwierząt

Maria Januszczyk

Udostępnij tekst

Na szczęście widać, że to podejście się zmienia. Cyrki ze zwierzętami faktycznie „odeszły do lamusa” – coraz rzadziej decydują się na wykorzystywanie zwierząt. Choć w przestrzeni publicznej często słyszymy, że zwierzęta zupełnie z cyrków zniknęły, nie jest to całkowita prawda. Badam regularnie tę tematykę naukowo, w ramach pracy doktorskiej, i mogę potwierdzić, że w niektórych cyrkach wciąż występują zwierzęta. Jednak w porównaniu nawet z okresem 2016-2020 sytuacja uległa zdecydowanej poprawie. Dzisiaj wiele cyrków rezygnuje z takich występów, słusznie obawiając się krytyki i negatywnej reakcji opinii publicznej.

Podobny społeczny zwrot widać w podejściu do fajerwerków, szczególnie tych najgłośniejszych i najbardziej szkodliwych dla zwierząt. Zakaz ich używania, jak Pan zauważył, znalazł się zresztą w projekcie obywatelskim. Chodzi o ograniczenie wyrobów pirotechnicznych, które powodują silny hałas i zanieczyszczenie światłem. Zwierzęta cierpią wtedy z powodu stresu, a wiele dzikich ginie, uciekając w panice. Pomijając już kwestie środowiskowe, skutki dla samych zwierząt są bardzo poważne.

W projekcie obywatelskim znalazł się także zakaz żebrania ze zwierzętami.

– To ważny sygnał, że społecznie coraz powszechniej odrzucamy instrumentalne wykorzystywanie zwierząt. Każdy, kto zna realia takich sytuacji, wie, że jeśli właściciel żyje w trudnych warunkach materialnych, jego zwierzę również cierpi w takich samych okolicznościach.

Niestety, spotykamy się też z przypadkami, gdy zwierzęta są po prostu wypożyczane – przekazywane są sobie nawzajem między osobami żebrzącymi, bo obecność psa częściej skłania przechodniów do wrzucenia paru złotych. W takich sytuacjach zwierzę staje się narzędziem współczucia, wykorzystywanym dla ludzkiej korzyści.

Kolejną ważną kwestią, którą porusza projekt obywatelski, jest „egzekucja ze zwierząt”, czyli prowadzenie postępowań komorniczych, w których mogą być one zajmowane jako majątek dłużnika. Projekt zakłada całkowity zakaz takiej praktyki względem zwierząt domowych.

Sedno tego rozwiązania tkwi w prostym założeniu: zwierząt nie można traktować jak przedmiotów materialnych, które da się w dowolnym momencie wyrwać z domu i zabrać. Są one przywiązane do swoich opiekunów, często mają zapewnione dobre warunki, nawet jeśli właściciel sam znajduje się w trudnej sytuacji finansowej. To podejście – rezygnacja z postrzegania zwierząt jako elementów majątku – stanowi ważny krok w kierunku bardziej humanitarnego dla zwierząt prawa.

Spróbujmy to podsumować. Który z obszarów dot. praw zwierząt, Pani zdaniem, najbardziej potrzebuje dziś interwencji i zaangażowania ustawodawców?

– Jeśli spojrzeć na problem nie z perspektywy pojedynczych przypadków, lecz systemowo, to zdecydowanie najpilniejszej interwencji wymagają kwestie związane z bezdomnością zwierząt oraz działaniami zapobiegającymi temu zjawisku. Kluczową rolę odgrywają tu samorządy terytorialne, a więc gminy, które mają w tym zakresie jasno określone zadania własne.

To właśnie w tym obszarze widzimy najwięcej nieprawidłowości i to stąd pochodzi największa liczba zgłoszeń, które otrzymujemy. Dotyczą one często sytuacji, w których gminy nie realizują swoich obowiązków – np. gdy potrącone zwierzęta pozostają bez żadnej pomocy, mimo że zgodnie z prawem samorząd jest zobowiązany do zapewnienia im opieki weterynaryjnej i schronienia.

Czyli znowu tak naprawdę nie chodzi już nawet o zmianę samych przepisów, ale o ich realne egzekwowanie i skuteczne wprowadzenie w życie?

– Chodzi tu przede wszystkim o doprecyzowanie przepisów. Choć ich interpretacja została w dużej mierze ukształtowana w orzecznictwie sądów, wiele gmin wciąż zasłania się argumentem, że pewne obowiązki nie wynikają wprost z ustawy. Właśnie w tym tkwi główny problem – brakuje jasnych i jednoznacznych regulacji, które pozwalałyby skutecznie egzekwować realizację obowiązków gmin wobec zwierząt oraz precyzyjnie określały zasady prowadzenia np. schronisk, ponieważ regularnie mamy do czynienia z nieprawidłowościami w ich zakresie.

Obawiam się, że jeśli nie zaczniemy działać teraz, system opieki nad zwierzętami bezdomnymi w Polsce po prostu się załamie. Bo oczywiście można zamknąć źle funkcjonujące schroniska, ale pojawia się pytanie: co stanie się z tysiącami zwierząt, które już się w nich znajdują? To temat wymagający natychmiastowych rozwiązań legislacyjnych i organizacyjnych.

Nieważne, czy ktoś popiera zakaz fajerwerków, bo chce chronić środowisko przed zanieczyszczeniami, zwierzęta przed cierpieniem, czy osoby szczególnie wrażliwe na bodźce przed stresem. Liczy się wspólny efekt, który przyniesie ulgę wszystkim tym grupom

Maria Januszczyk

Udostępnij tekst

Pilnej refleksji wymaga też obszar wykorzystywania zwierząt w celach rozrywkowych i widowiskowych, o którym już wspominałam. To zjawisko szersze niż tradycyjne cyrki. Zamiast tego pojawiają się coraz to nowe formy takich praktyk. Przykładem może być choćby sprawa z września tego roku – planowane Mistrzostwa Europy w Rodeo w Gliwicach. Nasze stowarzyszenie brało udział w postępowaniu, które doprowadziło do wstrzymania wydarzenia. Niestety, wkrótce potem okazało się, że podobne rodea organizowane są w mniejszych ośrodkach w całej Polsce, i w tych przypadkach nikt już nie sprawuje nad nimi żadnej kontroli ani nadzoru.

Przyznam, że jestem tym zaskoczony. Nie miałem świadomości, że tego rodzaju wydarzenia wciąż się odbywają.

– My również byliśmy zaskoczeni, gdy po wstrzymaniu rodeo w Gliwicach zaczęły napływać kolejne zgłoszenia dotyczące podobnych, lokalnie organizowanych wydarzeń. To pokazuje, że potrzebne są jednoznaczne przepisy zakazujące wszelkich form wykorzystywania zwierząt w celach rozrywkowych. Inaczej wciąż będziemy „wynajdować” nowe sposoby ich krzywdzenia pod pretekstem zabawy.

Równie ważnym tematem jest ograniczenie używania niektórych wyrobów pirotechnicznych. Rozumiem, że dla niektórych osób to część tradycji noworocznych, ale uważam, że jako społeczeństwo jesteśmy już na takim poziomie świadomości i wrażliwości, że potrafimy i możemy świętować inaczej. Huk fajerwerków zresztą przeraża nie tylko zwierzęta, powodując panikę i często śmierć, ale też wpływa negatywnie na wielu ludzi.

Podczas posiedzeń komisji, które zajmowały się tym tematem, pojawiło się bardzo wielu reprezentantów środowisk osób neuroróżnorodnych, które reagują silnym lękiem, rozdrażnieniem czy bólem na dźwięki eksplozji i intensywne światło. W wielu wypowiedziach padało to samo przesłanie: że ich doświadczenia są w gruncie rzeczy podobne do reakcji zwierząt. Strach jest ten sam. I to pokazuje, że problem możliwy jest do zrozumienia, jeśli spojrzymy na niego z szerszej, empatycznej perspektywy.

Warto też przypomnieć, że tuż po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę zwracano szczególną uwagę na problem fajerwerków w innym kontekście. Wielu uchodźców, którzy uciekli przed wojną, doświadcza przecież traumy związanej z dźwiękami eksplozji. Huk fajerwerków może dla takich osób być wyjątkowo bolesnym przypomnieniem tamtych doświadczeń – wywoływać lęk, niepokój, a nawet potęgować traumę. W końcu to też są wybuchy.

– Z perspektywy działań rzeczniczych uważam łączenie różnych środowisk, które mają wspólny cel, niezależnie od tego, z jakiej motywacji wychodzą, za bardzo dobry kierunek. Nieważne, czy ktoś popiera zakaz fajerwerków, bo chce chronić środowisko przed zanieczyszczeniami, zwierzęta przed cierpieniem, czy osoby szczególnie wrażliwe na bodźce przed stresem. Liczy się wspólny efekt, który przyniesie ulgę wszystkim tym grupom.

Być może właśnie w tym tkwi klucz do skutecznych zmian legislacyjnych – w budowaniu szerokich sojuszy ponad podziałami, w jednoczeniu grup o różnych wrażliwościach wokół wspólnego dobra. Jestem zwolenniczką takich koalicji i bardzo dobrze wspominam prace komisji, w których różne środowiska potrafiły znaleźć wspólny język.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

To cenne doświadczenie – w takich momentach można naprawdę pomyśleć, że problem, z którym przyszłam jako przedstawicielka organizacji prozwierzęcej, nie dotyczy tylko zwierząt. Dotyczy też ludzi, których mijamy codziennie – w autobusie, w pracy, na uczelni. I to właśnie takie spotkania pokazują, że wiele z tych tematów łączy nas znacznie bardziej, niż mogłoby się wydawać.

Maria Januszczyk – prawniczka, wykładowczyni akademicka, doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego w dyscyplinie nauk prawnych. Absolwentka „Prawa zwierząt – interdyscyplinarne studia podyplomowe” na SWPS w Warszawie. Angażuje się pro publico bono w działania prozwierzęcych organizacji jako konsultantka ds. prawnych. Wiceprezeska ogólnopolskiego Stowarzyszenia Prawnicy na Rzecz Zwierząt z siedzibą w Warszawie, nominowana w konkursie Rising Stars Prawicy – liderzy jutra. Od 2025 roku ekspertka międzynarodowego zespołu prawniczek i prawników World Animal Justice.

Przeczytaj również: Osobo zwierzęca, kim jesteś?

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.