Im jestem starsza, tym częściej słyszę, że jestem młoda. Należę trochę do świata moich rodziców, a trochę do pokolenia, które dopiero nadchodzi. Takie bytowanie poza czasem bywa ryzykowne.
Byłam na większej liczbie czterdziestek niż osiemnastek. Od zawsze ciągnęło mnie do osób dojrzalszych – chciałam dorosnąć szybciej, wiedzieć więcej, zrozumieć idee i walczyć o lepszy świat. Brzmi to jak brzmi, ale wiem, że nie rzucicie kamieniem. Taki przywilej nastolatkowania. W gronie osób starszych o co najmniej dziesięć lat czułam się swobodnie, chłonęłam opowieści, szukałam jakiegoś wzoru. Dekadę temu ubierałam się też o wiele poważniej, „starzej”. Na szczęście z tego wyrosłam.
Dziś wiele osób zakłada, że krążę w okolicach dwudziestu pięciu lat życia, choć metryka mówi co innego. Czasem jeszcze ktoś poprosi o dowód. Nie mam wieku. Jeśli jednak chcę sobie na szybko dodać lat, wystarczy, że założę garnitur i widoczny makijaż. Wtedy znów staję się kimś nieco starszym, niż jestem naprawdę.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Otoczenie nauczyło mnie tych sztuczek. Gdy muszę zabrzmieć stanowczo i załatwić coś ważnego, mentalnie dorysowuję sobie pięć albo sześć lat doświadczenia – strojem, gestem, tonem głosu. Kiedyś myślałam, że wiek widać głównie w metryce i lustrzanym odbiciu – dziś widzę, że wiek to gra.
Teleturniej
Łapałam się na tym, że używam sformułowań z dziwnych słowników: ot, jakieś „łamy gazet”, rzucanie czegoś „w cudzysłowie”, co natychmiast wywołuje uśmiech w towarzystwie. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Sęk w tym, że chodziło zawsze o kontrast: o przejście z podwórkowej łaciny sytuacyjnej do radiowego standardu polszczyzny w sytuacjach bynajmniej nie luźnych. Lubię śmiech. Często więc sięgam już świadomie po annały, dykteryjki, krotochwile i różne różności, które budują komiczny efekt – i to raczej niskim nakładem środków.
Coraz bardziej przekonuję się, że wiek można skutecznie performować. To nie tylko biologiczna dana, a coraz częściej, w tym wieku młododorosłym, także kostium, który potrafimy zakładać i zdejmować wedle potrzeb. Przypomina to strategie kolonizacyjne – jedną z nich Homi K. Bhabha nazywa mimikrą, czyli upodobnieniem się do tych, którzy sprawują nad nami władzę. Mimikra bywa narzędziem podporządkowania, ale skrywa w sobie potencjał buntu. Sama nieraz z niej korzystam. Właśnie na tym polega subwersyjna moc mimikry: w pewnym momencie następuje odwrócenie ról. Upodabniasz się tak skutecznie, że teraz ty przejmujesz władzę nad sytuacją. Wtedy dyktujesz warunki – poszerzasz definicje, dajesz głos tym dotąd pomijanym.
Mówi się, że „wiek to tylko liczba”. Łatwo to powtarzać, trudniej wcielić w życie – bo dla wielu ta liczba wciąż stanowi wyznacznik kompetencji, wiarygodności albo choćby wspólnych tematów
Agnieszka Budnik
Udostępnij tekst
Z wiekiem stałam się kameleonem. Im jestem starsza, tym częściej słyszę, że jestem młoda – czasem wręcz zbyt młoda. „Wszystko jeszcze przed tobą” – powtarzają życzliwie starsi znajomi, chcący chyba dodać mi otuchy. To zabawne i zarazem frustrujące: niby komplement, a jednak trochę umniejszenie tego, co już mam za sobą.
Paradoksalnie najwięcej takich uwag zbieram właśnie teraz, około trzydziestki, stojąc na rozstaju między umowną młodością a dojrzałością. Nie przynależę już jednoznacznie do żadnej kategorii wiekowej i być może dlatego niektórzy próbują mnie na siłę w którąś wpisać. Dla nich trzydzieści lat to mgnienie oka. Starszym przyjaciołom moje dekady migają jak sekunda, a mnie wydają się całą epoką. Zresztą obecny styl życia zdaje się rozmywać te granice – mówi się, że dzisiejsza trzydziestka to dawna dwudziestka. Nic dziwnego, że czuję się zawieszona gdzieś pomiędzy.
Poza czasem
Przebywanie poza wyznaczonymi ramami ma swój urok. W słynnych „Pasażach” Walter Benjamin opisywał paryskie arkady jako przestrzenie ponadczasowe – jednocześnie utopijne w swojej nowoczesności i już na wpół obrócone w ruinę. Mam wrażenie, że należę trochę do świata moich rodziców, a trochę do pokolenia, które dopiero nadchodzi.
Takie bytowanie poza czasem bywa też ryzykowne. Otoczenie często reaguje na nie nieufnością. To kulturowy zgrzyt: dysonans między wyglądem a tym, co i jak się myśli. Ktoś, kto wymyka się oczywistym podziałom (ani typowa „młodzież”, ani stereotypowy „dorosły”), naraża się na niezrozumienie, a nawet wykluczenie. W folklorze europejskim taką figurą była czarownica – kobieta żyjąca na uboczu wspólnoty, często starsza lub w nieokreślonym wieku, obdarzona wiedzą i wpływem nieproporcjonalnym do swojej pozycji. Jej inność zaburzała ustalony porządek, więc społeczność naznaczała ją piętnem i pozbywała się kłopotu.
W dzisiejszych realiach symboliczną „czarownicą” bywa na przykład kobieta, która nie spełnia społecznych oczekiwań przypisanych jej grupie wiekowej – zbyt młodzieńczo zachowuje się jak na matkę albo nazbyt poważnie jak na dwudziestolatkę. Każde takie odstępstwo od normy potrafi wzbudzić w otoczeniu niepokój.
Współcześnie nikt nikogo nie spali na stosie za metrykalne niedopasowanie, ale pewne mechanizmy ostracyzmu pozostały w mocy. Jeśli nie wpisujesz się w schemat, ludzie potrafią uprzykrzyć ci życie w bardziej wyrafinowany sposób – chłodnym uśmiechem, pomijaniem przy podejmowaniu decyzji, protekcjonalnym „jeszcze dorośniesz”. Sama nieraz usłyszałam pół żartem: „Ty to jeszcze dziecko, co ty możesz wiedzieć o życiu?”. Zdanie niby rzucone mimochodem, a jednym gestem przekreśla wiedzę i przeżycia: jakiekolwiek by one nie były. Wyobraźmy sobie, że działo się to w pracy.
Najbardziej odczuwam ten chłód niezrozumienia, gdy naprawdę wymykam się cudzym oczekiwaniom dotyczącym „kobiety w pewnym wieku”. Oczekiwaniom, które zdążyły się już kulturowo dawno zdezaktualizować, ale czy na pewno?
To niedopasowanie jest zresztą jedną z centralnych osi prozy W.G. Sebalda, płynącego w innym nurcie czasu niż reszta świata. Postaci z jego eseizowanych książek (choćby tytułowy Austerlitz czy narrator „Pierścieni Saturna”) żyją przeszłością i pamięcią, jakby bieżące życie było tylko cieniem dawno utraconego świata. Sam Sebald zauważa, że wspomnienia drzemią w nas długo, by przebudzone drobnym bodźcem w przedziwny sposób zaślepić nas na życie.
Może dlatego niektórzy patrzą na młodszych przez pryzmat własnej historii – zamiast dostrzec konkretnego człowieka tu i teraz, widzą przede wszystkim echo swoich dawnych lat.
Kto się starzeje?
To właśnie mężczyźni – zwłaszcza ci starsi koledzy w pracy – najskuteczniej nauczyli mnie całej tej gry z wiekiem. Na początku wielu z nich traktowało mnie jak ot, ozdobnik. W końcu otaczanie się młodością to jeden ze sposobów, by na chwilę zapomnieć o własnej starości. Do czasu.
Wystarczy, że zacznę ripostować, prowadzić logiczny wywód, zadawać moje ulubione sokratejskie pytania – i nagle czar pryska. Państwo orientują się, że nie jestem tylko lustrem, w którym mogli się przejrzeć i zobaczyć młodszą wersję siebie, ale pełnoprawną dyskutantką. W jednej chwili zmienia się atmosfera. Żarty się urywają, a na twarzach rozmówców maluje się wyraźna konsternacja – jakby raptem poczuli ciężar własnych lat i kruchość swojego autorytetu. Być może po raz pierwszy dociera do nich, że jednak dzieli nas pokolenie. Lub dwa. Lub trzy.
Patrzę na ich zmieszanie z odrobiną przewrotnej satysfakcji – role się odwróciły, jesteśmy zmianą. I my zostaniemy zamienieni. Ale czuję też współczucie, bo w ich oczach dostrzegam lęk przed upływem czasu i utratą monopolu na rację. Pewnie i ja doświadczę podobnego ukłucia, jeśli nie będę się pilnować, jeśli zaufam jedynie sobie.
Mówi się, że „wiek to tylko liczba”. Łatwo to powtarzać, trudniej wcielić w życie – bo dla wielu ta liczba wciąż stanowi wyznacznik kompetencji, wiarygodności albo choćby wspólnych tematów. Znam mężczyznę po siedemdziesiątce, który co roku bawi się na festiwalach rockowych z energią większą niż przewidywana, oraz znajomą dwudziestoparolatkę narzekającą na „dzisiejszą młodzież”. Pesel okazuje się słabym źródłem wiedzy o człowieku, prawda? Cieszę się więc z mojej małej wolności od metryki – dzięki niej równie swobodnie odnajduję się w rozmowie z seniorami, co z nastolatkami, płynnie przełączając się między kodami pokoleń.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Zastanawiam się jednak, co będzie za kolejne dwie dekady – gdy to ja będę obchodzić czterdziestkę czy pięćdziesiątkę. Poczuję wreszcie, że naprawdę mam swój wiek? Czy wiek pojawia się właśnie wtedy? A może przeciwnie – moja bezwiekowość zostanie ze mną na zawsze? Być może dopiero starość nauczy mnie w pełni akceptacji upływu czasu. A może już zawsze będę czuła się odrobinę obok, nie w swoim przedziale wiekowym. Na razie oswajam ten paradoks i staram się przekuć go w nadzieję – we własną małą wolność od metryki.
ur. 1995, literaturoznawczyni, aktywistka literacka, redaktorka. Stała współpracowniczka portalu Więź.pl. Doktorantka w Zakładzie Poetyki i Krytyki Literackiej Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W pracy naukowej skupia się na współczesnych nagrodach literackich, literaturze najnowszej, rynku książki i życiu literackim. Opowiada o tym w popularnonaukowym podcaście „Raport z Literatury”. Publikowała m.in. w „Dwutygodniku”, „Czasie Kultury”, „Poetyce” „Śląskich Studiach Polonistycznych”, „Zarządzaniu w Kulturze”.