Wiosna 2025, nr 1

Zamów

Katolickie państwo narodowe czy republika oparta na równości? Spór o konkordat 1925 r.

Prymas August Hlond podczas uroczystości wręczenia buławy marszałkowskiej Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi, Warszawa, 1936 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Debata o konkordacie świadczyła o dużym pluralizmie politycznym i była w zasadzie ostatnią kluczową dyskusją dla losów państwa przed zamachem majowym w 1926 r.

Sto lat temu, 27 marca 1925 roku, Sejm Rzeczpospolitej Polskiej ratyfikował konkordat, który regulował liczne kwestie życia religijnego oraz publicznego. Reprezentantem strony rządowej w negocjacjach ze Stolicą Apostolską był narodowy demokrata, Stanisław Grabski, cieszący się pełnym zaufaniem polskiego Episkopatu.

Grabski, w swoich wspomnieniach dotyczących prac nad dokumentem, opisywał rozmowę, jaką przeprowadził jego brat Władysław – były premier i twórca polskiego złotego – z arcybiskupem warszawskim, Aleksandrem Kakowskim. „Episkopat polski nabrał pełnego zaufania do pańskiego brata, gdy był on ministrem w gabinecie Witosa; jeśli rząd ma również od niego zaufanie – radzę powierzyć mu misję zawarcia konkordatu; jesteśmy przekonani, że mu się to uda” – miał powiedzieć hierarcha.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Rzeczywistość potwierdziła słowa kardynała. Grabski doprowadził do skutecznego podpisania konkordatu w Watykanie 10 lutego 1925 roku. Jego powstawanie poprzedziła niezwykle żywa i istotna dyskusja na temat relacji Państwo-Kościół. Przetoczyła się ona przez parlament, prasę czy wiece i była odzwierciedleniem sporu, jaki zaznaczył się niemal od samego początku polskiej drogi do niepodległości.

Czy Polska ma być katolickim państwem narodowym czy republiką, opartą na wolności sumienia i równość wszystkich wyznań? W kraju, gdzie jedną trzecią mieszkańców stanowiły mniejszości narodowe, było to ogromne wyzwanie.

Gorące debaty o rolę religii w II RP

Socjaliści byli od samego początku za rozdziałem Kościoła od państwa, krytykując klerykalizm, nie tylko katolicki. Dość często z trybuny sejmowej krytykowano również klerykalizm żydowski, reprezentowany w życiu publicznym przez część żydowskiej mniejszości narodowej. Endecja była z kolei rzecznikiem interesu Kościoła hierarchicznego. Stronnictwo posiadało ogromne poparcie biskupów, wysokich dostojników kościelnych i dużej części proboszczów, dzięki czemu prawica zyskiwała niezwykle skuteczny instrument wpływu w walce o rząd dusz w II RP.

Mniejszości narodowe z kolei opowiadały się w zasadzie za obecnością religii w życiu publicznym, choć ich stanowiska różnił się w szczegółach. Żydzi, Ukraińcy, Białorusini i Niemcy nie byli monolitem, choć – z wyłączeniem Ukraińców – w pierwszych latach niepodległości stworzyły Blok Mniejszości Narodowych. Żydzi, jako największa mniejszość, dzieliła się m.in. na syjonistów, których liderem był późniejszy sygnatariusz niepodległości Izraela, Izaak Grünbaum, i ich przeciwników z partii Bund, socjalistycznej partii żydowskiej, zbliżonej ideowo do PPS. Bundowcy krytykowali wikłanie religii w polityczną walkę.

Istotną areną, dość gwałtownych, sporów ideowych w II RP była prasa. Wybrzmiewały w niej stanowiska każdego niemal każdego stronnictwa, bowiem większość partii posiadała swoje organy prasowe, dzięki czemu docierały one do opinii publicznej.

W dyskusji o konkordacie jako jeden z pierwszych na łamach prasy głos zabrał sekretarz klubu parlamentarnego Polskiej Partii Socjalistycznej, Kazimierz Czapiński. Przekonywał, że w zasadzie ratyfikacja konkordatu jest przesądzona, gdyż jego przyjęcie zapowiada Konstytucja. Z punktu widzenia polskiej racji stanu i demokracji debata powinna zatem skupiać się nie na tym, czy przyjmować konkordat, ale jak zawalczyć o jak najlepszy kształt umowy.

Dla lewicujących chłopów kluczowy wydawał się problem suwerenności państwa, jak również niebezpiecznych związków władz kościelnych z prawicowymi politykami

Przemysław Prekiel

Udostępnij tekst

W kolejnym artykule Czapiński zauważał też dość uprzywilejowaną pozycję katolicyzmu w polskiej ustawie zasadniczej – która, choć nie uznawała religii katolickiej „za panującą” , mówiła jednak o jej „naczelnym” stanowisku w życiu społecznym.

Podawał konkretne zapisy Konstytucji o tym świadczące, m.in. art. 114, który mówił o tym, iż Kościół rzymski „rządzi się własnymi prawami”. I choć art. 115 używał tego sformułowania również do innych kościołów i związków wyznaniowych, to wymagał od nich uznania ze strony państwa, podczas gdy Kościół katolicki był z góry uznany. Receptą, zdaniem posła PPS, było nierozszerzanie przywilejów Kościoła poza zapisy Konstytucji.

Postulował m.in. wprowadzenie zakazu używania ambony do bieżącej polityki oraz konfiskatę kościelnych majątków. Ważnym elementem jego propozycji była kwestia zagwarantowania przez państwo możliwości mianowania biskupów po to, aby odpowiadali oni przed sądami powszechnymi, gdy popełnią przestępstwo, gdyż „nie może rządzić w Polsce niezależny od społeczeństwa sowiet biskupi, wykładnik obcej polityki!”.

Czapiński przypominał też o niekiedy niechlubnej roli Kościoła w przeszłości: „państwo musi się bronić, każdy przecież pamięta rolę księży w upadku Polski niepodległej przy końcu osiemnastego stulecia, haniebną rolę jezuitów w zburzeniu dzieła Komisji Edukacji itd. Nie można nam powtarzać strasznych pomyłek dziejowych”.

Ludowcy i endecy wobec krytyki

Czapińskiemu wtórowali politycy PSL „Wyzwolenia”. Wiceprezes partii, reprezentującej bliski lewicy nurt ruchu ludowego, Jan Smoła, krytykował wynegocjowany przez Grabskiego zapis o „swobodzie władzy duchowej”. „Jeśli uprzytomnimy sobie to, jak duchowieństwo politykę uprawia w kościele, jakie wydawało odezwy i jakie przemówienia, wygłaszało, to również nabierzemy pojęcia, co znaczą słowa: zupełna swoboda władzy duchownej” – pisał Smoła. Powoływał się na niejasność zapisów i ich możliwą dowolną interpretację w przyszłości, korzystną dla kościoła. Zgryźliwie pisał także o Stanisławie Grabskim: „toż to człowiek niezwykle świętobliwy; był kiedyś socjalistą, obecnie jest przywódcą endeków, niedługo może być anarchistą, wszystko mu jedno”.

Dla lewicujących chłopów kluczowy wydawał się problem suwerenności państwa, jak również niebezpiecznych związków władz kościelnych z prawicowymi politykami i wykorzystywanie religii do bieżących celów politycznych. „Konkordat ze Stolicą Apostolską zaczyna się od słów: «W imię Przenajświętszej i Niepodzielnej Trójcy». Myśleć by zatem można, że konkordat zbudowany jest pod natchnieniem Ducha Świętego. Niestety, paragrafy jeden po drugim stwierdzają, że jest to zimna umowa polityczna, gdzie bardzo są słabe lub ujemne korzyści po stronie Polski, a gdzie same zyski i przywileje po stronie duchowieństwa” – ostrzegał Słoma.

Z kolei były wicepremier i minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego, a wówczas szef sejmowego klubu Związku Ludowo-Narodowego, Stanisław Głąbiński, zabrał głos po tym, jak na ręce szefa klubu ZLN wpłynął list Związku Kapłanów Diecezji Krakowskiej Unitas. Prezbiterzy w nim zrzeszeni żalili się, że prawica nie wykorzystała lepiej zapisów w Konkordacie rzecz duchownych.

Głąbiński odpowiadał na krytykę ze strony duchowieństwa, deklarując, że jego klub „nie sprzeniewierzył się swoim zasadom w stosunku do Kościoła i duchowieństwa katolickiego”. Zapewniał krakowskich kapłanów o endeckiej wierności w sojuszu z duchowieństwem: „w każdej sprawie obchodzącej Kościół i duchowieństwo zajmował stanowisko zgodne z interesem nie tylko Państwa, ale i Kościoła oraz duchowieństwa”. Eksminister podkreślał, że jego stronnictwo robiło wszystko, aby interesy Kościoła katolickiego były należycie dopilnowane, zwłaszcza w czasach, gdy sam był szefem MWRiOP. Zapewniał też o gotowości endecji do finansowego dotowania duchowieństwa.

Sejmowy spór o ratyfikację

Debata wreszcie przeniosła się do Sejmu, który miał ratyfikować podpisaną już umowę. Dyskusja trwała w dniach 24-27 marca 1925 roku. Stanowisko socjalistów – w duchu opisywanych już tekstów prasowych – wygłosił Kazimierz Czapiński. Podkreślał on, że PPS nie ma agendy antyreligijnej czy antykościelnej, ale sprzeciwia się ratyfikacji umowy z co najmniej czterech powodów. Były one filarami, na których osadzała się polityka religijna PPS, a które konkordat miał naruszać: obrona suwerenności państwa, demokracji, szkoły narodowej i niezależności ruchu robotniczego oraz ludowego. Odwoływał się przy tym do… Romana Dmowskiego, który na początku XX wieku twierdził, że duchowieństwo rzymskie działa rozkładowo na instynkt narodowy.

Dr Józef Putek z „Wyzwolenia” zaatakował Stanisława Grabskiego, któremu zarzucał bronienie interesów nie polskiej demokracji, ale „14 000 duchownych, piastujących urzędy w kościele rzymsko-katolickim”. Twierdził, iż całkowicie pomijane są interesy katolików świeckich, jakby konkordat był pisany wyłącznie dla hierarchii. Nazywał konkordat „kontraktem”, który stał się elementem handlu między endekami a papiestwem. Zwracał uwagę, iż o ile wcześniej zwolennikami rozdziału kościoła od państwa były wyłącznie partie robotnicze, o tyle teraz dochodzą do tego również chłopi, którzy zauważyli zachłanność kościelną.

Najważniejsze, zdaniem chłopskiego trybuna ludowego, była sprawa administracji majątków kościelnych i podatków kościelnych. Te kwestie bowiem miały być wyjęte spoza polskiego prawa, a podlegać wyłącznie rzymskiej jurysdykcji. Ujawniał wiele podtekstów w zapisach konkordatu, które były niejasne, a które zagrażały interesom państwa. Poseł „Wyzwolenia” wyliczał, ile to konkordat przeznacza ziemi dla biskupów i proboszczów.

Według niego dokument zakładał, że biskupów w Polsce będzie 24, a każdemu z nich należy się po 180 ha ziemi, co daje łącznie 4320 ha. To była tzw. mensa biskupia. Ponadto dwóch kardynałów miało otrzymywać po 1825 zł, a czterech arcybiskupów po 1420 zł miesięcznie z kasy państwa. Finansowanie Kościoła budziło olbrzymie zniesmaczenie tak wśród socjalistów, jak i lewicowych ludowców. Oba stronnictwa podkreślały, iż konkordat posiada liczne błędy prawne, starając się w ten sposób odwlec jego ratyfikację.

„Zespolenie państwa z Rzymem jednym z największych zjawisk”

Prawica, posiadająca w parlamencie przewagę po wyborach z 1922 roku, wyruszyła do debaty nad konkordatem nastawiona niezwykle konsekwentnie ideowo. W Sejmie reprezentował ją m.in. spowiednik Romana Dmowskiego, ks. Marcel Nowakowski. Ten wytrawny działacz Związku Ludowo-Narodowego i doktor teologii zaczął od polemiki z Czapińskim, któremu zarzucił atak na religię jako całość. Uznał to za pierwszy krok do usunięcia jej z życia nie tylko publicznego, ale również prywatnego. Przywoływał historyczne nauczanie i postawy papieży, którzy nie wyrażali zainteresowań wpływaniem na królów i władców, oceniali wyłącznie moralność postępowania.

Nowakowski parował następnie argumenty posła Putka, a zwłaszcza przeciwstawianie biskupów – jako głównych beneficjentów konkordatu – ludowi. Przypominał o hierarchiczności Kościoła i obowiązującym w nim posłuszeństwie, co odbijało się w treści wynegocjowanego dokumentu. Temperatura jego przemówienia była wysoka, gdyż często było ono przerywane przez innych, m.in. przez samego Putkę.

Stanisław Stroński ze Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodoweg oceniał, że „zespolenie Państwa Polskiego z Rzymem jest jednym z największych zjawisk w bycie Państwa Polskiego”

Przemysław Prekiel

Udostępnij tekst

Ks. Nowakowski twierdził, że działacz „Wyzwolenia” robi wszystko, aby ów lud odciągnąć od Kościoła, a kreowanie się przez posła opozycji na trybuna ludowego ocenił jako nieuprawnione, skoro reprezentuje on sejmową mniejszość. Spowiednik Romana Dmowskiego przekonywał, że siłą narodu jest młodzież, która zwraca się ku prawicy i wierze katolickiej.

Stwierdzał następnie, że głosowanie przeciwko konkordatowi jest w gruncie rzeczy zerwaniem z katolicyzmem. Wiele jego argumentów odwoływało się do historii i wyciągało z niej te chwalebne momenty, jak choćby postawę kleru podczas rozbiorów czy wojny 1920 roku. Odpowiedział również Czapińskiemu, że owszem, opowiada się on za szkołą wyznaniową: „chcemy szkoły wyznaniowej, bo jesteśmy katolikami”. Dodawał, że to Kościół powinien wyznaczać nauczycieli religii, skoro podlegają biskupiej władzy. Uważał, że konkordat wzmacnia kraj wewnętrznie i na arenie międzynarodowej.

W podobnym tonie wypowiadał się poseł Stanisław Stroński, reprezentujący Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe. Ten prawicowy działacz i publicysta – który miał niechlubną rolę w nagonce na prezydenta RP, Gabriela Narutowicza, gdyż jego artykuł pt. „Zawada” zapoczątkował prasową napaść na zamordowanego później prezydenta – rozpoczął wypowiedź od tego, że jest katolikiem od urodzenia, a jego rodzina od momentu przyjęcia chrześcijaństwa w Polsce.

Przekonywał, że Kościół nie będzie w żaden sposób ingerował w sprawy natury politycznej, bowiem, jak uważał, nie jest to jego rolą. Oceniał, że „zespolenie Państwa Polskiego z Rzymem jest jednym z największych zjawisk w bycie Państwa Polskiego”. Przeciwstawiał katolicyzm „opresyjnym” religiom: prawosławiu i protestantyzmowi, które symbolizowały zaborcze rządy odpowiednio: Rosji i Prus.

Zalety przeważają wady i usterki?

Ogółem w dyskusji, zarówno toczonej na forum Sejmu, jak i Senatu, wzięło udział kilkunastu parlamentarzystów. Temperatura sporów była duża, bowiem jego waga i znaczenie były ogromne. Głos zabierali zarówno księża katoliccy, jak i grekokatoliccy – jak ks. Mikołaj Ilków, późniejszy naczelny kapelan Wojska Polskiego, ówczesny poseł mniejszości ukraińskiej. Krytykował konkordat przede wszystkim za faworyzowanie wyznania rzymskokatolickiego kosztem m.in. Kościoła grekokatolickiego: „Nie uwzględnia (konkordat – przyp. PP) naszych najżywotniejszych zagadnień i nie dogadza, że się tak wyrażę, nawet osobistym ambicjom”.

Dyskusja świadczyła o dużym pluralizmie politycznym. Było to w zasadzie ostatnia tak kluczowa sejmowa debata dla losów państwa, bowiem po zamachu majowym w 1926 r. zwolennicy Józefa Piłsudskiego konsekwentnie odzierali parlament z jego funkcji, ograniczali demokrację, rozszerzali cenzurę i prześladowania opozycji.

Kardynał Kakowski tak oceniał podpisanie umowy: „Konkordat jest w zasadzie dobry, skoro go przyjęła Stolica Apostolska i zaleciła wprowadzić w życie. Dla życia kościelnego w Polsce stanowi on mocną i trwałą podwalinę i jest ową prostą linią, której należy się trzymać”. Podobną ocenę wystawił późniejszy prymas, August Hlond: „To polski konkordat. Nie martwe paragrafy, lecz żywa wola ludu. Nie ciężar, lecz skrzydła do wzlotu na wyżyny chwały. Nie traktat terminowy między obcymi, lecz symbol odrodzonej zgody serdecznej. Układ nie narzucony, nie wymuszony, nie wyżebrany, lecz przymierze święte, słup ognisty na drodze dziejów”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Prof. Władysław Abraham, wybitny prawnik i rektor Uniwersytetu we Lwowie, biorący udział w pracach komisji ministerialnej, przygotowującej konkordat, już po ratyfikacji dokumentu krytykował jego liczne wady, zwłaszcza dotyczące spraw finansowych i majątkowych. Uważał, że tekst posiada liczne błędy prawne i może on w przyszłości być kwestionowany. Podkreślał jednak, iż „niewątpliwe zalety przeważają jego wady i usterki”.

Słowa Abrahama o kwestionowaniu konkordatu sprawdził się po dwudziestu latach. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wskazał w 1945 roku, że Watykan złamał umowę międzypaństwową swoimi decyzjami o zmianie granic polskich parafii i nominacjach niemieckich duchownych na administratorów apostolskich polskich diecezji w trakcie wojny. TRJN uznał więc konkordat za nieobowiązujacy. Kolejny miał zostać podpisany niemal pół wieku później w innym ustroju.

Przeczytaj też: Długa droga do konkordatu

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.