
Politycy zarządzają społeczeństwem poprzez rozhuśtywanie emocji. Tak się niestety składa, że inwestują oni prawie wyłącznie w emocje negatywne – mówi prof. Krzysztof Wieczorek.
Paweł Boike: Wykładał Pan Profesor przedmiot „mowa nienawiści”. Czego Pan tam uczył studentów?
Krzysztof Wieczorek: Jeśli spodziewa się Pan, że uczę studentów mowy nienawiści, to muszę rozczarować. Nigdy w życiu nie podjąłbym się takiego zadania, choć zdaję sobie sprawę, że niestety istnieją specjaliści, którzy szkolą innych w tej umiejętności i to za niemałe pieniądze. Dla uściślenia: nie realizowałem przedmiotu, który miałby w swej nazwie termin „mowa nienawiści” – natomiast temat ten pojawiał się kilkakrotnie w ramach kursów z filozofii dialogu, teorii i etyki komunikacji czy podczas seminarium „Człowiek wobec wyzwań współczesności”.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Moim celem było przede wszystkim uwrażliwienie studentów na fakt, że problem istnieje i nasila się wraz ze zmianami, jakie zachodzą w kulturze międzyludzkich interakcji. Omawialiśmy różne strategie aktywnego reagowania na przejawy mowy nienawiści, nie tylko wtedy, gdy zostaje skierowana bezpośrednio pod naszym adresem, lecz przede wszystkim wówczas, gdy dotyka kogoś, kto sam nie potrafi się skutecznie obronić.
Strategie aktywnego reagowania… Na przykład?
– Przede wszystkim: nie przemilczać. Trzeba reagować jednoznacznie i zdecydowanie, aby swoją biernością nie dawać przyzwolenia złu. Po drugie – warto sięgnąć do Ewangelii Mateusza, rozdz. 18, gdzie mowa o braterskim upomnieniu. Tam Jezus z cudowną subtelnością proponuje stopniowanie działania w zależności od kalibru sprawy – od rozmowy w cztery oczy aż do stanowczego i publicznego wyrażenia negatywnej oceny moralnej. Po trzecie – wesprzeć ofiarę ataku i w miarę swoich możliwości otoczyć ją opieką, przynajmniej dając do zrozumienia, że jesteśmy po jej stronie. Zbyt często pozostawiamy naszych bliźnich ich własnemu losowi, troszcząc się jedynie o własny interes.
Każdy ma inną wrażliwość. Czy można więc obiektywnie ocenić, czy dane słowa są obraźliwe, czy też nie?
– Wypowiedzi, które mogą być odebrane jako mowa nienawiści, tworzą zbiór rozmyty. Nie da się wyznaczyć ostrej granicy, za którą zaczyna się mowa nienawiści, ponieważ ta cecha zależy od specyficznej kombinacji trzech elementów: intencji nadawcy, wrażliwości odbiorcy oraz mocy perlokucyjnej wypowiedzi – czyli jej zdolności do wywoływania określonych rezultatów u odbiorcy. Te elementy niezwykle trudno zmierzyć i sparametryzować.
Wrażliwość rozkłada się niesymetrycznie między uczestnikami komunikacji, w której pojawia się mowa nienawiści. Badania psychologiczne potwierdzają, że sprawcy przemocy (również werbalnej) przejawiają na ogół skłonność do bagatelizowania swojego czynu i rozmywania winy. Ofiara natomiast może zachowywać się różnie. Jedną z możliwości jest pojawienie się nadwrażliwości po jej stronie. Zwłaszcza gdy chodzi o osoby należące do pewnych grup, np. etnicznych, w których kumuluje się trauma przyjmująca postać postpamięci – to coś w rodzaju postawy, która daje się streścić: „przez wieki byliśmy prześladowani, a oni ciągle nas atakują”. Warto dodać, że w większości języków europejskich odpowiednikiem polskiej „wrażliwości” jest słowo, które sięga źródłami do łacińskiego vulnero – „ranić, kaleczyć, krzywdzić” (np. ang. vulnerability, franc. vulnerabilité; jest też czeskie słowo zranitelnost).
Sąd w przypadku sprawy o naruszenie dóbr osobistych – a być może niedługo również urzędnik z Urzędu Komunikacji Elektronicznej, co wywołuje spore obawy w debacie publicznej – staje jednak przed koniecznością zero-jedynkowej oceny danej wypowiedzi. Na szali staje z jednej strony fundamentalna dla demokracji wolność słowa, a z drugiej szacunek należny każdej osobie.
– Jako filozof mogę powiedzieć, że gdy osądzamy kontrowersyjną wypowiedź z moralnego punktu widzenia, powinniśmy z jednej strony oceniać intencję sprawcy; z drugiej – w miarę możliwości – obiektywnie ujęty wydźwięk tego komunikatu; z trzeciej zaś stopień wrażliwości odbiorcy w związku z kontekstem, z którego wynika. Jest tu tak wiele zmiennych, że nie sposób in abstracto sformułować bardziej precyzyjne kryteria. W moim przekonaniu należałoby rozpatrywać poszczególne przypadki indywidualnie, z uwzględnieniem kontekstu sytuacyjnego, dążąc – przy zachowaniu wrażliwości i maksymalnej bezstronności – do sprawiedliwej oceny.
Żyjemy w stanie ciągłego negatywnego pobudzenia – myśląc wciąż, na kim by te swoje emocje wyładować
Pomimo wszelkich zastrzeżeń uważam za pożądane podjęcie próby wyeliminowania z przestrzeni publicznej przynajmniej najbardziej bolesnych i krzywdzących form wypowiedzi. Warto rozważyć powołanie komisji eksperckiej, złożonej z przedstawicieli różnych dyscyplin naukowych, np. socjolingwistów, komunikologów, psychologów i prawników, by wspólnie sporządzić „słownik hejtu”, a zawarte w nim terminy wyeliminować z użycia w codziennej komunikacji pod groźbą sankcji.
Byłoby to, co prawda, rozwiązanie połowiczne, ponieważ te same treści i intencje można wyrazić w języku na wiele różnych sposobów. Można kogoś zaatakować bez użycia obraźliwych terminów, za pomocą odpowiedniego zestawu narzędzi stylistycznych, jak choćby aluzji, insynuacji czy skojarzeń. Z drugiej strony, to właśnie elastyczność języka sprawia, że postawienie niektórych nikczemnych słów pod pręgierzem publicznym, nie może zostać uznane za zamach na wolność wypowiedzi – co najwyżej może stanowić zachętę do większej kreatywności lingwistycznej.
Wspomniał Pan Profesor o stopniu wrażliwości odbiorcy. Skąd nadawca ma wiedzieć, jak ją oszacować u odbiorcy? Zwłaszcza że w dobie cyfrowej nie mamy wpływu, do kogo dokładnie nasza wypowiedź dotrze.
– Zwolennicy etyki konsekwencjalnej, o której na polskim gruncie pisze m. in. s. prof. Barbara Chyrowicz SSpS[2], twierdzą, że ocena moralna czynu powinna być uzależniona od świadomości konsekwencji, które w przekonaniu autora ten czyn przyniesie. Oczywiście żyjemy w czasach, gdy nie zawsze mamy wpływ na to, co zostanie upublicznione. Są jednak takie przestrzenie, o których każdy wie, że są publicznie widoczne.
Świadomość sprawcza osób, które działają w takiej sferze – dla przykładu, bez spierania się o ich „ciężar gatunkowy”: posła Grzegorza Brauna z gaśnicą w Sejmie, arcybiskupa Marka Jędraszewskiego potępiającego z ambony „tęczową zarazę”, czy też wulgarne hasła wznoszone przez uczestniczki Strajku Kobiet – jest inna niż kogoś, kto wrzuca do internetu post z jakąś kontrowersyjną treścią, sądząc w swojej naiwności, że dotrze on tylko do wąskiego grona osób z danej bańki informacyjnej.
Nie jest to jednak problem zupełnie nowy. Podam przykład z mojego życia: ks. prof. Józef Tischner, który miał (jak niektórzy złośliwie mówili) „niewyparzoną gębę” i była w nim jakaś góralska zadziorność, czasami wyrażał się w sposób, który bywał odbierany negatywnie. Trudno mi ocenić, czy wtedy, gdy mówił publicznie, że „nie zna nikogo, kto stracił wiarę po lekturze «Kapitału» Marksa, a zna takich, co przestali wierzyć słuchając kazań swojego proboszcza”, zdawał sobie sprawę z tego, jakie emocje wywoła ta wypowiedź. Byłem na promocji książki „Nieszczęsny dar wolności” w Warszawie, dobrych kilka lat po tym, jak padły tamte słowa. Pierwsze pytanie, jakie zostało zadane ze strony publiczności do Tischnera, dotyczyło właśnie tej niefortunnej wypowiedzi…
Ale przecież to nie wina Tischnera, że znał takie osoby, a nie inne. To była wypowiedź o pewnym doświadczeniu, które jest bardzo indywidualne, a nie ocena.
– Sygnały dochodzące z różnych środowisk parafialnych świadczyły jednak o tym, że niejeden proboszcz się obraził, bo poczuł się osobiście dotknięty taką diagnozą. To jest przykład, który doskonale pokazuje, że słowa mogą być odebrane jako atak personalny, pomimo że intencja wypowiadającego była zupełnie inna.
W reakcji na zbitkę językową ,,ideologia LGBT” pojawiają się głosy, że ,,LGBT to ludzie, a nie ideologia”. Tymczasem, gdy ktoś z lewej strony mówi o ,,ideologii katolickiej”, nikt mu nie tłumaczy z oburzeniem, że ,,katolicy to ludzie”. Skąd ta różnica?
– Mnie się wydaje, że tutaj występuje czynnik, który nazwałem kumulowaniem traumy. Środowisko LGBT jest atakowane od dawna, często, na wiele różnych sposobów, w konsekwencji każde kolejne zdarzenie, które wzmaga poczucie krzywdy, może być odbierane bardziej boleśnie niż w przypadku grupy, która takiej silnej traumy nie ma. Jeśli ktoś poszedł do szkoły i koledzy go wyzywali, używając niewybrednych słów, a potem jeszcze nakłada się na to wypowiedź arcybiskupa czy polityka w telewizorze, to występuje efekt interferencji – negatywne bodźce się kumulują, a ich efekt ulega wzmocnieniu.
W pewnym gronie katolików też pojawia się poczucie krzywdy i zagrożenia. Wchodząc kiedyś do kościoła na Mszę św., znalazłem wyłożone na ławkach ulotki z pytaniem na stronie tytułowej: „Dlaczego katolicy są prześladowani?”. Samo pytanie jest sugestywne, wzbudza w odbiorcy poczucie zagrożenia. Argumenty, które można spotkać w niektórych mediach prawicowych na rzecz tezy, że w Polsce mamy do czynienia z prześladowaniem katolików, są zdecydowanie przesadzone, jeśli spojrzymy dla porównania na sytuację katolików choćby w Wietnamie czy na Półwyspie Arabskim. Ale z emocjami się nie dyskutuje. Jeśli ktoś żyje w poczuciu krzywdy, trudno jest wytłumaczyć za pomocą racjonalnych argumentów, że jego poczucie zbudowane jest na kruchych podstawach.
Czy jako filozof uważa Pan, że w naszej epoce mamy za dużo przyzwolenia na epatowanie emocjami, a za mało szacunku dla rozumu?
– W skrócie: nie tyle za dużo emocji, co za mało inteligencji emocjonalnej. Brakuje nam środków zaradczych – w tym zwłaszcza narzędzi edukacyjnych – do zwiększenia społecznego znaczenia postaw, ukierunkowanych na rozumienie własnych i cudzych emocji. To powoduje, że jesteśmy bezbronni wobec przeżyć, które niekiedy przejmują nad nami kontrolę.
Trzeba też powiedzieć, że żyjemy w ustroju opisywanym przez politologów jako „demokracja afektywna”. Politycy zarządzają społeczeństwem poprzez wywoływanie i rozhuśtywanie emocji. Tak się niestety składa, że inwestują oni prawie wyłącznie w emocje negatywne. Żyjemy więc w stanie ciągłego negatywnego pobudzenia – myśląc wciąż, na kim by te swoje emocje wyładować. Marzę od lat o takim rządzie, który potrafiłby wzbudzić w obywatelach same szlachetne, pozytywne uczucia: miłość wzajemną, szacunek dla odmienności, współczucie, podziw, bezinteresowność, poczucie własnej wartości… Zamiast tego króluje gniew, oburzenie, pretensje, rozczarowanie, lęk i wrogość. Niełatwo żyć w tak sformatowanej przestrzeni emocji.
Nie sposób mówić o demokracji afektywnej, nie pytając o cancel culture. W Kościele głośna jest sprawa Marco Rupnika, autora słynnych na cały świat mozaik, któremu udowodniono przypadki molestowania seksualnego. Zrywać zatem mozaiki, czy nie?
– Ks. prof. Tischner upierał się przy twierdzeniu, że należy potępiać grzech, a nie grzesznika. Ja tu widzę pewną analogię. Jeśli ktoś jest człowiekiem nikczemnym, a jednocześnie wielkim artystą, to karanie dzieła sztuki za sposób prowadzenia się jego autora wydaje mi się nadużyciem. W myśl tej logiki obrazy Caravaggia też trzeba byłoby zasłaniać. A gdyby się okazało, że np. Matejko miał jakąś kobietę na boku? Ale zastrzegam: to tylko moja opinia.
Biskup w Lourdes stwierdził, że mozaiki da się zdjąć bez ich zniszczenia. Zalecił więc przeniesienie ich w inne miejsce, tak aby ludzie, którzy wchodzą do bazyliki, a wchodzą tam także osoby z doświadczeniem wykorzystania seksualnego, mogły skupić się na przeżyciach duchowych.
– Tu znowu wracamy do problemu umiejętności oceny wrażliwości poszczególnych osób w bardzo szczególnych okolicznościach. Tak jak powiedziałem wcześniej, rozwiązania tych problemów są na ogół bardzo trudne, choć osobiście szanuję tę decyzję biskupa. Lecz skoro mówimy o sztuce, to znamy wszyscy sytuacje, w których kontrowersje budzi nie autor, lecz samo dzieło. Czy powinno się publicznie eksponować rzeźbę Jana Pawła II przygniecionego meteorytem? (Chodzi o dzieło p.t. „La Nona Ora”, powstałe w 1999 r.). Są osoby, które mają taką, a nie inną wrażliwość, zatem na widok takiej rzeźby czują się zgorszone. Czy powinniśmy się godzić z ich cierpieniem w imię prawa artysty do ekspresji wizji artystycznej? Trudno jednoznacznie rozstrzygać takie przypadki.
Jeśli ktoś żyje w poczuciu krzywdy, trudno jest wytłumaczyć za pomocą racjonalnych argumentów, że jego poczucie zbudowane jest na kruchych podstawach
A jak odróżnić poczucie zgorszenia od chęci kontestacji cudzej wolności i zawłaszczenia publicznego dyskursu?
– Wystarczyłoby przecież zajrzeć człowiekowi do głowy i zobaczyć, co się dzieje w środku, prawda? Nauka ani filozofia nie ma narzędzi, by ustalić na podstawie zewnętrznych oznak i działań, co dokładnie się rozgrywa w życiu wewnętrznym człowieka. Czasem bardzo chcielibyśmy to wiedzieć, np. aby dopasować strategię działań do oczekiwań drugiej strony. Ale wyobraźmy sobie rzeczywistość, w której wszystkie nasze intymne myśli, uczucia i pragnienia mogą zostać ujawnione i upublicznione. To byłby straszny świat, w którym na pewno działałaby jakaś Orwellowska Policja Myśli i nie istniałaby żadna prywatność. Chyba jednak lepiej, że każdy człowiek ma tę Schelerowską Intimsphäre – sferę intymnego życia wewnętrznego, do której nikt inny nie ma dostępu, chyba że nastąpi dialogiczne otwarcie za obopólną zgodą. W przeciwnym razie możemy się tylko domyślać.
Są pewne symptomy, które pozwalają na odróżnienie, kiedy mamy do czynienia z działaniem motywowanym czystymi intencjami i autentycznymi emocjami, a kiedy z cyniczną grą obliczoną na efekt. Zajmują się tym wyspecjalizowane działy psychologii emocji, motywacji i komunikacji – warto jednak zachować dystans i rezerwę do tych ustaleń, aby nie popełnić diagnostycznego błędu, mogącego skutkować krzywdą i niesprawiedliwością.
Na początku podał Pan trzy kryteria oceny wydźwięku komunikatu. Jaki ustalić intersubiektywny wydźwięk np. dzieła sztuki? Czy filozofia posiada środki zaradcze dla kontrowersji, jakie wywołuje sztuka i szerzej – swoboda wypowiedzi – w pluralistycznym społeczeństwie?
– Każdy przypadek należałoby oceniać oddzielnie, z uwzględnieniem konkretnego kontekstu i wszystkich okoliczności, które mogą mieć realny wpływ na recepcję dzieła. Filozofia nie jest nauką ścisłą, wyposażoną w niezawodne reguły dowodzenia swoich twierdzeń. Jej rolą nie jest też przedstawianie zbioru jedynie słusznych tez, od których nie ma odwołania. Wiemy, do czego w historii doprowadziło instrumentalne wykorzystanie marksizmu czy filozofii Nietzschego (co, swoją drogą, było intelektualnym gwałtem na tej drugiej).
Filozofia, jaką cenię – nazwijmy ją „porządną” – ma aspiracje, by uczyć myślenia kreatywnego, krytycznego (w tym autokrytycznego) i kooperacyjnego, nastawionego na dialog i komunikację. Pomaga ona poszukiwać narzędzi do porozumienia z innymi ludźmi, zwłaszcza tymi, którzy myślą radykalnie inaczej niż my.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Jan Paweł II w telegramie na wieść o śmierci ks. prof. Tischnera napisał o nim, że był człowiekiem „zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka”. Tego uczy porządna filozofia. Tego zresztą też uczy papież Franciszek, mówiąc o rozeznaniu duchowym i poszukiwaniu dobra w różnych sytuacjach. Przywołując jeszcze raz s. Barbarę Chyrowicz, chcę zwrócić uwagę na fakt, że w życiu nie ma sytuacji czarno-białych, jednoznacznie dobrych albo jednoznacznie złych. Siejąc zboże, rzucamy w glebę także chwasty.
Krzysztof Wieczorek – profesor w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Śląskiego. Studiował matematykę, filozofię i teologię w Katowicach, Lublinie i Fryburgu Bryzgowijskim. Stypendysta Katholischer Akademischer Ausländer-Dienst w latach 1990-91. Autor czterech monografii naukowych oraz ponad dwustu artykułów. Jego zainteresowania naukowe obejmują historię filozofii nowożytnej i współczesnej, filozofię spotkania i dialogu, problemy stosunków międzyreligijnych, fenomenologię, logiczne i filozoficzne problemy języka naturalnego, filozofię kultury oraz aksjologię. Laureat Śląskiej Nagrody im. Juliusza Ligonia w 2025 r.
Przeczytaj również: Wolność ma cenę w języku