
W czasach, gdy kobietom odmawiano wielu praw, ona dawała je sobie jedno po drugim, płacąc za to bólem i samotnością.
Fragment książki „Moja wielka piękna nienawiść. Biografia Victorii Benedictsson”, tłum. Emilia Fabisiak, Wielka Litera, Warszawa 2025
Żeby przedstawić życie człowieka, trzeba uchwycić i spróbować unieruchomić również jego współczesność.
Mówienie o czasie w sposób, w jaki kolekcjoner mówi o motylach, ma sens: czas także zmienia oblicze i przechodzi metamorfozy. Czas płynie – to znany truizm. W drugiej połowie XIX wieku, kiedy Victoria Benedictsson żyje i tworzy, czas podlega nieustannym przemianom. Ruch odbywa się równolegle na wielu płaszczyznach, przekształceniom podlegają kwestie ideologiczne, moralne i gospodarcze – następuje zmiana paradygmatów. Ludzi można podzielić na dwie kategorie: jedni chcą iść naprzód, drudzy – stać w miejscu.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Czy byłaby tą samą osobą, gdyby żyła w innych czasach? I czasy, w których żyła, czy byłyby takie same bez niej? Większość z nas odpowiedziałaby na oba pytania twierdząco: człowiek pozostaje wprawdzie pod wpływem współczesnych sobie czasów, ale rzadko do tego stopnia, by chciał umrzeć. A czas, zmieniający się i nieuchwytny czas, prawie nigdy nie ulega wpływom jednostki.
Z Benedictsson było inaczej. Jej czasy miały ogromny wpływ na nią i na to, jak żyła, niemniej one też zmieniły barwę i kształt pod wpływem jej twórczości, a opowieść o jej życiu nie cichnie tyle lat od jej śmierci. Wyjątkowo łatwo te czasy unieruchomić i nadać im nazwę, ton, definicję i ducha; wystarczy zacytować zdanie współczesnego Benedictsson, jej równolatka, filozofa Friedricha Nietzschego: Bóg nie żyje.
Ta teza wstrząsnęła mieszkańcami północnej Europy, jak gdyby pod ich nogami otworzyła się otchłań. Bo jeśli Bóg nie żyje, to co zajmie jego miejsce? Nauka, badania i racjonalność, odpowiadali triumfalnie jedni. Samotność i wykorzenienie, mówili drudzy. Niemoralność albo kapitalizm, twierdzili inni – a wszystkie te odpowiedzi można podsumować pojęciem: nowoczesność. Bóg umarł, niech żyje nowoczesność!
Victoria Benedictsson miała trzydzieści osiem lat, gdy odebrała sobie życie. Pozostawiła po sobie bogate archiwum niepublikowanych tekstów, notatek, zapisków, rozpoczętych projektów i listów. Z pewnością było to zamierzone. Dzienniki pisała w dużej mierze z nadzieją, że ktoś je przeczyta, i dołożyła wszelkich starań, by trafiły we właściwe ręce. Możliwe, że nie miała siły żyć, ale jednak chciała działać. Jej teksty są czasami niekompletne i wewnętrznie sprzeczne, ale zawsze żywe i głęboko fascynujące. Odejdźmy od terminologii kolekcjonera motyli i skorzystajmy ze słownika wróżbitki: linia życia, linia serca, linia przeznaczenia – możemy je śledzić i interpretować ich bieg w jej krótkim życiu. Razem tworzą kontury osoby, która najpierw pisała swoje nazwisko przez dwa „s”, jak jej szwedzki mąż, a następnie przez jedno „s”, jak jej duńska miłość.
Benedictsson kierowała się mottem: praca i prawda. Twierdziła, że przyjęła je jako piętnastolatka i słowo „prawda” kazała wygrawerować na swoim pierścionku konfirmacyjnym. Pojęcia „praca” i „prawda” silnie naznaczyły radykalny ruch literacki Młoda Szwecja, którego częścią się stała. Tego motta będzie się trzymać kurczowo w ostatnich latach życia – nie mając towarzysza, domu ani pieniędzy. „Praca” i „prawda” to słowa, które będzie wielokrotnie powtarzała w listach i prywatnych notatkach, niczym prośby albo reprymendy wobec siebie samej.

Jednak opowieść o życiu Benedictsson musi być także opowieścią o kłamstwach. O zakłamaniu społeczeństwa, fałszu moralności seksualnej, modelu kobiecości i religii, które pisarka chciała przedstawić w swoich dziełach. A także o oszukiwaniu samej siebie i o złudzeniach co do tego, kim była. Uparcie z nimi walczyła, aż do kresu sił, do ostatniego tchnienia.
Co się dzieje z ludźmi, gdy Bóg umiera? Mają więcej wolności. Są coraz bardziej samotni. Jest im jednocześnie łatwiej i trudniej. Poczucie winy się rozmywa, a zarazem każdy musi wziąć odpowiedzialność za własne życie, zamiast oddać je pod opiekę siły wyższej. W drugiej połowie XIX wieku wiadomość o śmierci Boga wywołała zarówno euforię, jak i lęk. Ludzie żyli w podwójnym strachu – w obliczu zmian, lecz także stagnacji; postępu, lecz także tęsknoty za tym, co było; radykalizmu, lecz także konserwatyzmu. Jeśli Bóg umarł, to czym jest Kościół? Jakie znaczenie ma małżeństwo zawarte przed tym właśnie Bogiem? Którą seksualność można zaakceptować, a którą odrzucić? Jak powinno się pisać książki i prowadzić debaty? Czym właściwie jest mężczyzna, a czym kobieta?
Benedictsson, która nazywała siebie Ernstem Ahlgrenem i liczne ze swoich listów podpisywała „Mama Ernst”, wydaje się uosabiać różne postacie, tak typowe dla lat osiemdziesiątych XIX wieku: dziewczynę pozbawioną dostępu do szkolnictwa wyższego z powodu jej płci, ciężko pracującą kobietę bez własnych środków finansowych i wielodzietną matkę. Udało jej się być zarówno „dobrą żoną”, jak i „złą żoną”, była zależna, ale się uwolniła, była zamężna, ale się rozwiodła, nie miała wykształcenia, ale była samoukiem, przeszła drogę od żony naczelnika poczty w skańskim miasteczku Hörby do bywalczyni salonów i spotkań ze sławami tamtych czasów: Ellen Key, Augustem Strindbergiem i Henrikiem Ibsenem, by wymienić tylko kilkoro z nich.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
W czasach, gdy kobietom odmawiano wielu praw, ona dawała je sobie jedno po drugim, płacąc za to bólem i samotnością. Była wysoko cenioną pisarką, a uważała się za autorkę marną. Żyła w ciągłej kontemplacji śmierci i umarła, ponieważ nie była w stanie żyć. Testowała swoją seksualność, swoje serce, swoje pióro, testowała siebie, wciąż i wciąż, aby sprawdzić, czy potrafi spełnić własne wymagania wobec życia i wymagania życia wobec niej. Pod wieloma względami była duszą zachłanną, pragnęła wszystkiego: miłości, przyjaźni, sukcesu, stabilności finansowej, wymiany intelektualnej, wspólnoty, lecz także własnej przestrzeni. Jej życie, choć opromienione światłem, nigdy nie było łatwe.
„Ułamek sekundy, tyle trwa życie. Tak mało czasu, by przygotować się na wieczność!”. To cytat ze wspomnień współczesnego Benedictsson malarza Paula Gauguina. Słowa te podsumowują również los Victorii Benedictsson, która w ciągu swego życia, trwającego trzydzieści osiem lat, trzy miesiące i trzy tygodnie, zdawała się nieustannie przygotowywać na wieczność śmierci.
Przeczytaj też: Ma obowiązek doceniać ulotne przyjemności. Za chwilę może umrzeć







