
Rozwiązania prowadzące do jak najszybszego zlikwidowania niekonstytucyjnego stanu sądownictwa są lepsze od wariantów przewidujących dłuższy okres dochodzenia do rozwiązań w pełni praworządnych.
Przed kilkoma dniami Komisja Kodyfikacyjna Ustroju Sądownictwa i Prokuratury – powołana na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów z 5 marca 2024 r., zwana od nazwiska jej przewodniczącego „Komisją Markiewicza” – po blisko rocznych pracach przedstawiła dwa warianty projektów zmian ustawowych, mających przywrócić fundamenty praworządności w polskim sądownictwie.
Dlaczego znaleźliśmy się w tym punkcie?
W roku 2017 politycy poprzedniego obozu rządzącego postanowili, wbrew zapisanej w art. 10 Konstytucji RP zasadzie trójpodziału i równowagi władz, w bezwzględny sposób podporządkować władzę sądowniczą dwóm pozostałym, to jest władzy ustawodawczej, a przede wszystkim władzy wykonawczej.
Temu celowi służyły – naruszające niezawisłość sędziów i niezależność sądów – ustawa z dnia 12 lipca 2017 r. o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. 2017, poz. 1452) oraz kolejne dwie ustawy, uchwalone 8 grudnia 2017 r.: o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. 2018, poz. 3) oraz o Sądzie Najwyższym (Dz.U. 2018, poz. 4).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Były one w latach następnych nowelizowane, ale zawsze pod kątem pogłębienia dominacji egzekutywy nad judykatywą, a proces ten zwieńczyło uchwalenie tzw. ustawy kagańcowej, czyli ustawy z 20 grudnia 2019 r. o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. 2020, poz. 190).
Jednym z centralnych punktów tych zmian było zagwarantowanie politykom prawa do wyboru członków Krajowej Rady Sądownictwa nie tylko w takim zakresie, jaki przewiduje Konstytucja (art. 187 ust. 1 pkt 1 in fine oraz pkt 3), ale także w zakresie, którego ustawa zasadnicza nie przewiduje, czyli także prawa wyboru tzw. sędziowskiego członu KRS (art. 187 ust. 1 pkt 2), a w konsekwencji niekonstytucyjne upolitycznienie procesu sędziowskich nominacji i awansów oraz storpedowanie celów, dla których powołana została Krajowa Rada Sądownictwa, określonych w art. 186 ust. 1 Konstytucji.
Właśnie likwidacji tak wytworzonego w latach 2018-2023 stanu niekonstytucyjności ustrojowej służyć ma uchwalona już przez obecny parlament ustawa z dnia 12 lipca 2024 r. o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa (której prezydent nie podpisał, kierując ją w tzw. trybie prewencyjnym do Trybunału Konstytucyjnego), a także projekty zmian kolejnych ustaw przedstawione w ostatnich dniach.
Pierwsze reakcje
Po upublicznieniu przez Komisję Kodyfikacyjną Ustroju Sądownictwa i Prokuratury jej projektów natychmiast pojawiły się wypowiedzi krytyczne, negujące w ogóle potrzebę zmian i rysujące apokaliptyczne wizje przyszłości w wypadku, gdyby do proponowanych zmian doszło.
To, że głosy takie pochodzą od osób, które w tzw. drodze na skróty uzyskały pewien status i obecnie postanowiły tego statusu bronić wszelkimi dozwolonymi i niedozwolonymi środkami, w najmniejszym stopniu nie dziwi. Zastanawiające jest tylko, że osoby te nie dostrzegają, że podstawowym problem pozostaje, czy one w ogóle ten status uzyskały.
Ale już fakt, że przyłączają się do nich także niektóre organizacje oraz osoby ze środowiska naukowego, które w latach poprzednich stały na gruncie obrony zasad konstytucyjnych, budzi najwyższe zdziwienie. Przykładem może być wypowiedź profesora Ryszarda Piotrowskiego, zamieszczona w „Dzienniku – Gazecie Prawnej” z 6 lutego br., zatytułowana „Pułapka zastawiona na sędziów”.
Zatem raz jeszcze, w sposób najkrótszy z możliwych, powrócę do tematu, o którym wielokrotnie już mówiłem i pisałem. Jest ku temu dobra okazja także i dlatego, że właśnie o tym, jak długo potrwa i jak trudny będzie proces przywracania ładu ustrojowego w sądownictwie, myślałem, gdy dokładnie przed pięcioma laty, 13 lutego 2020 r., po raz ostatni opuszczałem gmach Sądu Najwyższego jako sędzia czynny.
Następnego dnia wchodziła w życie wspomniana już ustawa kagańcowa, stanowiąca zwieńczenie niepraworządnych działań polityków wokół wymiaru sprawiedliwości, a ja uznałem, że należy w dostępny sędziemu sposób dać jasny wyraz protestu przeciwko jej uchwaleniu i nie legitymizować, choćby tylko swą obecnością w tym gmachu, kolejnego etapu zamachu na niezawisłość sędziów i niezależność sądów. Dlatego przeszedłem w stan spoczynku, czyli na sędziowską emeryturę.
Nie wyrywać jednego przepisu
W pojawiających się głosach dotyczących stanowiska Komisji Kodyfikacyjnej Ustroju Sądownictwa i Prokuratury, które to głosy zaliczam do nurtu krytyki niekonstruktywnej, eksponowane są dwa argumenty. Pierwszy: że przecież neo-KRS nie została powołana niezgodnie z prawem. I drugi: że gdyby nawet przyjąć założenie odmienne, to sędziowskie nominacje poprzedzone jej wnioskami zostały „uzdrowione” poprzez decyzję prezydenta. Oba argumenty uważam za całkowicie błędne, a przekonanie swoje wywodzę z założeń czysto prawnych – od polityki zawsze stroniłem, stronię i będę do końca dni swoich stronił.
Już w swoim wystąpieniu, wygłoszonym z upoważnienia Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego w Senacie, w grudniu 2017 r., mówiłem, że tezy takie jak sformułowane powyżej wywodzić można jedynie przy zastosowaniu wykładni wrogiej Konstytucji. Stwierdzałem m.in. (cytuję za stenogramem senackim): „Ta metoda polega na wyrywaniu jednego przepisu lub nawet fragmentu jednego przepisu z całego kompleksu przepisów, z systemu wartości konstytucyjnych. Taka wykładnia jest, przykładowo, prowadzona od paru miesięcy w związku z treścią art. 187 Konstytucji i dyskusją, kto powinien wybierać owych 15 członków KRS, o których mowa w ust. 1 pkt 2 tego artykułu”.
Wykazywałem, że wykładnia systemowa, funkcjonalna i historyczna nakazują przyjąć, iż dokonywanie wyboru tzw. sędziowskiej części KRS przez polityków narusza ustawę zasadniczą. Nota bene, dosłownie w ostatnich dniach napotkałem dodatkowe źródło, którego dotąd nie przywoływano, a z którego jasno wynika, jaka myśl przyświecała przy wprowadzaniu do polskiego systemu prawnego instytucji Krajowej Rady Sądownictwa.
Uczestnik obrad Okrągłego Stołu, ikona walki o praworządność w mrocznych czasach stanu wojennego, mecenas Jacek Taylor wspominał w rozmowie z Anną Machcewicz, zawartej w książce „Naprawdę trzeba było coś zrobić”: „Władze zgodziły się na powołanie Krajowej Rady Sądownictwa jako ciała właściwego w sprawach nominacji, awansów i przenosin sędziów. W Radzie większość mieli mieć sędziowie, wybrani przez sędziowski samorząd. Wprawdzie przedstawiciel strony rządowej, profesor Buchała, usiłował przeforsować, by sędziów do KRS wybierał Sejm, ale ten pomysł na szczęście upadł. Udało nam się zatem osiągnąć bardzo wiele – o sprawach istotnych dla sędziów mieli decydować prawdziwi reprezentanci społeczności sędziowskiej, a nie delegaci władzy”.
Podobne akcenty napotkamy w materiałach tzw. konstytuanty, czyli komisji konstytucyjnej, której prace poprzedziły uchwalenie Konstytucji z 2 kwietnia 1997 r., w tym także jej art. 186 i 187. Nawiązuję w pierwszej kolejności do tego unormowania, bowiem właśnie w całkowitym przeinaczeniu jego sensu, pod koniec grudnia 2017 r., tkwi źródło wszelkiego dalszego zła.
Poglądu swojego nigdy nie zmieniłem, opierając go zresztą na argumentach płynących głównie z prawa wewnętrznego i to z aktu hierarchicznie najwyższego. Powracałem doń wielokrotnie zarówno jeszcze jako sędzia czynny, jak i w latach późniejszych już jako sędzia w stanie spoczynku, uważając, że wszelkie inne – także i te wypływające z orzecznictwa ETPCz oraz TSUE – chociaż ważne, to jednak pozostają niejako w drugim szeregu i jedynie wzmacniają te związane z naszymi uwarunkowaniami konstytucyjnymi.
Ponieważ niezbyt to skromna postawa odwoływać się do prywatnych poglądów, wskażę, że za o wiele istotniejsze od osobistych przekonań uważam to, iż w tym samym tonie wypowiadali się najwybitniejsi polscy konstytucjonaliści. Także ten, którego wypowiedzi z ostatnich tygodni budzą moje najwyższe zdumienie i który nigdy przekonująco nie wytłumaczył – a przynajmniej ja takiego wytłumaczenia nie napotkałem – pod wpływem jakich czynników dokonał zadziwiającego zwrotu i obecnie atakuje przedstawione propozycje zmian.
Prof. Ryszard Piotrowski napisał bowiem w konkluzjach opinii z 11 stycznia 2020 r., przedłożonej jednemu z sędziowskich stowarzyszeń: „Powołanie sędziowskie, dokonane przez Prezydenta Rzeczypospolitej stosownie do art. 179 Konstytucji RP, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, która nie jest organem konstytucyjnym w rozumieniu art. 186 Konstytucji RP (z uwagi na jej ukonstytuowanie, funkcjonowanie oraz wykonywanie powierzonych zadań w sposób sprzeczny z art. 186 Konstytucji), należy uznać za wadliwe”. A także: „Osoby w ten sposób powołane przez Prezydenta nie mają statusu sędziego w rozumieniu art. 179 Konstytucji RP”, następnie wnioski te w tej samej opinii szeroko uzasadnił.
Tezy takie powtórzył w studium zatytułowanym „Ex iniura iudex non oritur. Uwagi o ustrojowym znaczeniu tożsamości konstytucyjnej Krajowej Rady Sądownictwa”, zamieszczonym w księdze jubileuszowej prof. Mirosława Wyrzykowskiego, zatytułowanej „Wokół kryzysu praworządności, demokracji i praw człowieka” (s. 282 i nast.).
Prof. Piotrowski pisze tam, a ja jego ówczesne przekonania w pełni podzielam, między innymi: „W myśl art. 179 Konstytucji RP sędziowie są powoływani przez Prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa. Oznacza to ustanowienie zasadniczego ograniczenia kompetencji Prezydenta RP do powoływania sędziów, ponieważ brak wniosku wyklucza powołanie. […] Swoboda działania Prezydenta ogranicza się do zajęcia stanowiska wobec zaproponowanego kandydata”. I następnie: „Uznanie, że Prezydent RP, powołując sędziego na skutek wniosku pochodzącego od podmiotu nieuprawnionego, […] sanuje wady owego wniosku, naruszałoby zasadę legalizmu (art. 7 Konstytucji RP)” (s. 297).
Jak pisze dalej prof. Piotrowski: „Skoro wniosek w przedmiocie powołania sędziego kierowany do Prezydenta RP nie jest wnioskiem podmiotu, o którym mowa w art. 179 Konstytucji RP, to i powołanie sędziego na skutek takiego wniosku nie jest powołaniem w konstytucyjnym rozumieniu tego pojęcia. Brak wniosku konstytucyjnie uprawnionego organu pozbawia Prezydenta możliwości powołanie sędziego. Jeśli KRS w obecnym składzie nie jest Krajową Radą Sądownictwa w rozumieniu konstytucyjnym, to powołanie sędziego staje się niemożliwe – ex iniuria iudex non oritur” (s. 297).
Nie zarzucać kucharzowi nieudolności
Tak właśnie – Ex iniuria ius non oritur, prawo nie rodzi się z bezprawia. W konsekwencji: Ex iniuria iudex non oritur, sędzia nie rodzi się z bezprawia. Na tych słowach zapewne można byłoby zakończyć niniejsze uwagi. Nawet tysiące zapisanych i wypowiedzianych fraz, czasem rażących swą powierzchownością, czasem ubranych w misterny i wyrafinowany wywód, nie mogą obalić tej zasady. Parafrazując zaś słowa z Ewangelii świętego Mateusza (Mt 5, 1-7, 29) – wszystko „co nadto jest, od Złego pochodzi”.
Dlatego też uważam, że każdy dzień utrzymywania niekonstytucyjnego stanu naszego sądownictwa jest złem, a warianty rozwiązań prowadzące do jak najszybszego zlikwidowania tego stanu są lepsze od wariantów przewidujących znacznie dłuższy okres dochodzenia do rozwiązań w pełni praworządnych.
Czy zatem projekty przedstawione przez Komisję Markiewicza nie podlegają żadnej krytyce i wszelka dyskusja jest wykluczona? Oczywiście nie, choćby z tego powodu, że przeczyłoby to zasadzie wolności ekspresji, w tej najbardziej fundamentalnej formie, jaką stanowi wolność słowa i głoszonych poglądów. Sądzę jednak, że dobrze byłoby, aby dyskusja ta nie przybierała formy jałowego krytykanctwa, ale skoncentrowana była na argumentach o charakterze merytorycznym, a nie emocjonalnym, w tym przede wszystkim na racjach natury prawnej, a nie politycznej.
Należy być wdzięcznym sędziemu Piotrowi Mgłosiekowi, że na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” z 11 lutego br., w materiale zatytułowanym „Przywracanie praworządności w sądownictwie. Pozorna weryfikacja w drugim wariancie”, przystąpił do merytorycznej dyskusji na temat projektów przygotowanych przez Komisję Kodyfikacyjną Ustroju Sądownictwa i Prokuratury. Nie wpisał się zatem w nurt krytyki niepopartej żadnymi konkretnymi argumentami, przybierającej postać dość ogólnikowego grymaszenia w tonie „można to było zrobić lepiej”.
Ponieważ także i ja nie akceptuję tej ostatniej, jakże wygodnej postawy, zatem w innym miejscu podziękowałem panu sędziemu, odwołując się do żartobliwego porównania kulinarnego, że w sytuacji, gdy sam nie mam do zaoferowania bardziej udanego dania, staram się raczej nie grymasić, nie zarzucać kucharzowi nieudolności, a tym bardziej braku dobrej woli.
Na tych łamach chcę jednak zasygnalizować nieco inny problem. Otóż, jeśli wkraczamy w dyskusję natury merytorycznej, wówczas warto bardzo uważnie, wręcz kilkakrotnie przeczytać obie upublicznione wersje projektów, aby upewnić się, czy dobrze zrozumieliśmy ich założenia i czy przypadkiem nie kierujemy dalszej wymiany krytycznych opinii na mylne tory.
Obawiam się, że taka przygoda przydarzyła się – przy jego najlepszych intencjach – sędziemu Mgłosiekowi. Oczywiście, możliwe jest i to, że to ja źle odczytałem treść projektowanych przepisów, że czytelnicy tego artykułu wykażą to w toku ewentualnej dalszej polemiki. Ale dlatego właśnie czytam te projekty po raz kolejny i kolejny, a zdecyduję się w kilku innych sprawach zabrać głos w pełniejszy i bardziej wiążący sposób dopiero po uzyskaniu głębokiego wewnętrznego przekonania co do racji szczegółowych.
Dziś zatem jedynie o tym, co wzbudziło mój niepokój przy lekturze interesującego artykułu sędziego Mgłosieka. Odniosłem wrażenie, że pan sędzia niezbyt jednak precyzyjnie oddał w nim jedno z centralnych założeń drugiej wersji projektów, czyli tej wymagającej znacznie dłuższego czasu dla doprowadzenia spraw do finału.
Jako fundamentalną wadę tej wersji wskazuje on to, że „neo-sędzia pozostanie na swoim stanowisku, choć nigdy nie wziął udziału w otwartym konkursie przed KRS, o której mowa w konstytucji”, a „teraz miałby zostać zweryfikowany przez konstytucyjną KRS, ale w formule zamkniętej, bez możliwości konkurowania z innymi kandydatami na dane stanowisko”, co „prowadzi do konstatacji, że zaproponowana przez komisję w drugiej wersji projektu koncepcja «wsobnej» i arbitralnej weryfikacji neo-sędziów byłaby pozorna” i w konsekwencji „aktualne pozostałyby zatem wątpliwości, czy pozytywnie zweryfikowany «neo-sędzia bis» tworzyłby sąd ustanowiony ustawą w rozumieniu art. 45 Konstytucji i art. 6 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności”.
Sformułowany w ten sposób zarzut, gdyby do końca odpowiadał realiom wersji drugiej projektu, byłby – istotnie – tak poważny, że już u fundamentów powinien prowadzić do dyskwalifikacji tej wersji. Tyle tylko, że nie uwzględnia on jednak, moim skromnym zdaniem, tego, co w wersji tej w rzeczywistości zaproponowano.
Zacznijmy „odkręcanie nieporozumienia” od stwierdzenia – do którego wypadnie jeszcze powrócić – że także w myśl tej alternatywnej wersji projektu konkursy są powtarzane, toczą się przed prawidłowo wyłonioną KRS, w warunkach konkurencji, tyle tylko, że na nieco innym etapie. Nominacje poprzedzone uchwałami KRS nie odpowiadającymi warunkom konstytucyjnym (tymi uchwałami, które powodowały zatem niekonstytucyjność całego procesu mianowania i kreowały kategorię sędziów ustawowych, nieposiadających przymiotu sędziów konstytucyjnych) są wszak – zgodnie z tą wersją projektu – cofnięte w pierwszych uchwałach legalnej już, wybranej w zgodzie z przepisami ustawy zasadniczej, Krajowej Rady Sądownictwa. Tych uchwał, które podlegają co prawda zaskarżeniu do Sądu Najwyższego (bo taki wymóg odczytują niektórzy z opinii Komisji Weneckiej, co do którego jednak spełnienia koniecznie w takiej właśnie postaci można mieć, moim zdaniem, poważne wątpliwości), ale które to zaskarżenie nie wstrzymuje stwierdzenia wadliwości poprzedniego procesu, a więc, w istocie, cofnięcia nominacji.
Osoby o tak ukształtowanym „tymczasowym” statusie orzekają (do ostatecznego rozstrzygnięcia ich pozycji ustrojowej) w sądzie, do którego awansowali bez zachowania konstytucyjnego trybu, już nie na podstawie nominacji uzyskanych z udziałem wadliwie ukształtowanej KRS, ale wynikających – z mocy przepisów projektu, o którym dyskutujemy – delegacji o charakterze ustawowym, tak jak mogli i nadal mogą to czynić sędziowie, którzy nie stanęli do konkursów przed wadliwie ukształtowanym organem, a czynili to z upoważnienia delegacji normowanych dotychczasowymi przepisami. Tak więc od momentu uchwały nowej, legalnej już KRS nie mają oni wadliwego statusu, bo został on cofnięty, a orzeczenia wydają nie jako neo- sędziowie, nie jako sędziowie niekonstytucyjni, ale jako sędziowie prawidłowo, ustawowo delegowani.
W następnym kroku powtarzane są – co już wyżej zasygnalizowano – konkursy, w których owi neo-sędziowie (o statusie na tym etapie już tylko sędziów delegowanych) mają prawo startować z mocy ustawy (projekt przewiduje ich start niejako z urzędu, ale mogą oni z tego zrezygnować, dlatego piszę o uprawnieniu, a nie o obowiązku ich startu), do których to konkursów mogą, co najistotniejsze, przystąpić również wszyscy inni sędziowie (przede wszystkim ci, którzy przez lata wykazywali chwalebną wstrzemięźliwość, szanując Konstytucję). I to w warunkach pełnej transparentności, na równych dla wszystkich prawach, w których brane będą pod uwagę zarówno kwalifikacje merytoryczne, jak i charakterologiczne, startujących kandydatów i które to konkursy będą przebiegały – miejmy nadzieję – w warunkach ostrej konkurencji.
Od uchwał zapadających w tych konkursach, w których wyniku możliwe będzie dopiero uzyskanie (oczywiście z konstytucyjną rolą prezydenta) prawidłowej nominacji, przysługiwać ma wszystkim osobom w nich uczestniczącym ewentualne odwołanie do SN (na marginesie, także w żadnym miejscu tej wersji ustawy nie ma zatem mowy o odwołaniu od decyzji SN do SN, jak mogłoby to, zapewne z uwagi na skrótowość wywodu, wynikać z pewnego fragmentu artykułu pana sędziego Mgłosieka).
Tak więc to uchwały nowej, legalnej KRS, a nie uchwały tej ukształtowanej w niekonstytucyjny sposób, mogą dopiero na końcu drogi nie tyle „zalegalizować” status neo-sędziów, ale właśnie na nowo ukształtować ich status już nie jako neo-sędziów, ale jako sędziów konstytucyjnych w sądzie wyższego szczebla.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Wypada zatem raz jeszcze postawić pytanie, czy to wszystko, co – w ramach nurtu krytyki konstruktywnej – napisałem wyżej, nawiązując do wywodów sędziego Piotra Mgłosieka, nie oznacza przypadkiem, że opowiadam się za drugą z przedstawionych przez komisję kodyfikacyjną wersji? Ależ nie! Jak to już zadeklarowałem, jestem zwolennikiem uchwalenia ustawy w pierwszej z przedstawionych wersji, z ewentualnymi (w sumie wcale nie tak dużymi) korektami, uwzględniającymi, ale jedynie w najniezbędniejszym zakresie, opinię Komisji Weneckiej. To już jednak temat na odrębne rozważania.
Te powyższe służą jedynie ukazaniu, że w dalszych dyskusjach powinniśmy bardzo ważyć słowa i precyzyjnie wskazywać mankamenty drugiej wersji projektu, poddając krytyce przede wszystkim jej fundamentalną wręcz dysfunkcjonalność. Powinniśmy pokazywać, że niejako mnoży ona byty ponad potrzebę (także w zakresie dwutorowości postępowań odwoławczych). Nie powinniśmy natomiast stawiać jej zarzutów – w mojej ocenie – nieprawdziwych, w tym tego, że na długi czas sankcjonuje ona funkcjonowanie neo-sędziów jako neo-sędziów właśnie. Tego bowiem projekt ten również w wersji drugiej nie przewiduje.
Przeczytaj też: Waleczność demokracji walczącej. Cz. 1: Niewiele się zmieniło