Zima 2024, nr 4

Zamów

Karl Ove Knausgård: Nie napisałbym „Mojej walki”, gdybym nie miał dzieci

Karl Ove Knausgård, 2011. Fot. Soppakanuuna / Wikimedia Commons

Dla pisarza obecność dziecka, chaos codzienności jest czymś pożytecznym, bo obniża ambicje, pozwala potraktować swoją pracę jako coś, co się po prostu robi bez dopisywania do niej całej mitologii – mówi miesięcznikowi „Znak” Karl Ove Knausgård.

Karol Kleczka: We wszystkich Pańskich książkach przewijają się dwa wiodące motywy: ojcostwo i dzieciństwo. Właśnie o nich chciałbym porozmawiać. Podobno rzucił Pan palenie, gdy urodziły się Pańskie dzieci…

Karl Ove Knausgård: Tak… ale znów palę.

To spróbujmy inaczej. Jak dziś wpływa na Pana obecność dzieci w życiu?

– O, to nie jest proste pytanie. Dzieci zmieniły moje życie, ale zajęło to trochę czasu. Myślę, że nie byłem gotowy na ojcostwo przy narodzinach pierwszego dziecka. To był szok. Wymagania związane z rodzicielstwem okazały się ogromne. Dziś jestem ojcem piątki dzieci, moja żona ma jeszcze dwójkę z poprzedniego małżeństwa, więc opieka nad całą siódemką stała się olbrzymią częścią mojego życia. To również wpłynęło na to, jak pracuję. Gdy byłem młodszy, chciałem pisać, bo wierzyłem w świętość literatury. Ukrywałem się w samotniach, latarniach morskich czy chatach w lesie, aby pracować, bo byłem przekonany, że tworzenie w samotności jest czymś absolutnie koniecznym. Pojawienie się dzieci w oczywisty sposób to zmieniło.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Michael Chabon we wstępie do książki „Pops. Fatherhood in Pieces” wspomina rozmowę, którą stoczył z pewnym „wielkim pisarzem”. Usłyszał od niego, że albo może pisać wielkie powieści, albo mieć dzieci – to alternatywa wykluczająca. „Z każdym kolejnym dzieckiem tracisz jedną książkę na koncie” – mówił jego znajomy.

– Prawda jest taka, że nigdy nie napisałbym „Mojej walki”, gdybym równolegle nie zajmował się małymi dziećmi. Ich obecność, paradoksalnie, pomogła mi w ukończeniu książki. Musiałem łapać każdą krótką chwilę w przerwach między opieką nad nimi, aby wtedy pracować. Dzięki temu obniżyłem swoje oczekiwania wobec tekstu i samego siebie. Powiedziałem sobie: OK, przyjmuję to, co jest. Z dziećmi jest tyle roboty, że gdy tylko miałem możliwość pisania – robiłem to. I do dziś to tak wygląda. Dla pisarza obecność dziecka, chaos codzienności jest czymś pożytecznym, bo obniża ambicje, pozwala potraktować swoją pracę jako coś, co się po prostu robi bez dopisywania do niej całej mitologii.

W ostatniej części „Mojej walki” pisze Pan, że narodziny dzieci sprawiły, iż czuł się Pan „absolutnie obecny w świecie i w sobie samym”. To bardzo poetyckie stwierdzenie. Co Pan przez nie rozumie?

– Trudno porównać uczucie, jakie pojawia się przy narodzinach dziecka, z czymkolwiek innym. Być może najbliższe temu jest doświadczenie obecności przy śmierci kogoś bliskiego. To momenty, w których w przedziwny sposób koncentruje się wszystko, co istnieje. Tak jakby dotknąć samego sedna życia, choć z zewnątrz narodziny mogą się wydawać czymś powszechnym: to proces fizjologiczny, nic nadzwyczajnego. Lecz w momencie gdy jest się w nie zaangażowanym emocjonalnie, to wszystko inne przestaje być ważne, a człowiek zostaje tym kompletnie pochłonięty.

Narodziny są magiczne tak jak zakochanie – rzeczywistość ulega radykalnej zmianie, nabiera nowych znaczeń. Intensywność tego stanu jest jednak olbrzymia i nie może trwać zbyt długo, bo myślę, że mogłaby skutkować obłędem. Świat, w którym wszystko ma znaczenie, przepełniony sensami, okazuje się bardzo wymagający.

Doświadczenie takiego świata musi silnie wpływać na percepcję czasu. Sposób, w jaki opisuje Pan rodzicielstwo – obecność, otwartość na nowe sensy – przypomina język, który Heidegger przywoływał, pisząc o „byciu ku śmierci”. To ekstatyczne doświadczenie czasu jako czegoś ciągle niedokonanego, nastawienie na odkrycie nowości. To obciążające, ale może też niesie ze sobą jakąś motywację?

– Gdy myślę o czasie i o dzieciach, to rzeczą absolutnie oczywistą jest, że wymagają one obecności, a obecność sprawia – co jest powszechne dla rodziców – że te lata po prostu znikają. To tworzy paradoks: rzeczy dzieją się z wielką intensywnością, jednak nie pamiętam, co działo się, gdy dzieci miały dwa, trzy czy cztery lata – tak jakbym nie brał w tym udziału. Czy masz dzieci?

Tak, mam dwuletniego syna.

– Dla niego ten czas będzie niewiarygodnie rozciągły i znaczący. Mój syn ma teraz 17 lat, jest w drugiej klasie gimnazjum. Pamiętam, gdy byłem w jego wieku, odczuwałem to jako wieczność, tak jakby szkoła średnia trwała kilkadziesiąt lat. Lecz gdy patrzę na niego z zewnątrz, to czas upływa jak woda, rok za rokiem. Mam teraz 56 lat, siwe włosy, a dzieci powodują, że czas przedziwnie przyspiesza. Gdy myślę o mojej córce, to chociaż ma 20 lat, dla mnie urodziła się wczoraj i nie wiem, co zdarzyło się w tym przepastnym czasie – tyle rzeczy działo się naraz.

[…] W eseju „The Other Side of the Face” (Druga strona oblicza) pisze Pan: „Dziecko jest tym, które jest wolne, to dorośli są zniewoleni (…)”, i w związku z tym mam dwa pytania. Czy powiedziałby Pan, że „posiada” dzieci? I do kogo dzieci właściwie należą?

– To bardzo dobre pytania. Będąc rodzicem, niezwykle łatwo popełnić podstawowy błąd, który polega na przeoczeniu faktu, że dzieci mają ogromnie bogate życie wewnętrzne. Wszystko, co się względem nich robi, to, jak się człowiek zachowuje, ma dla nich znaczenie. Coś, co dla ciebie jest prozą życia, dla twoich dzieci odciśnie się piętnem aż do dorosłości. Lecz tak łatwo widzieć je wyłącznie jako część swojego życia – część siebie – i kierować nim jak sobą samym, nie zastanawiając się nad tym, co to dla nich oznacza. Ale dzieci do nas nie należą.

Wesprzyj Więź

Karl Ove Knausgård – norweski pisarz i eseista. Studiował historię sztuki oraz literaturoznawstwo na uniwersytecie w Bergen, obecnie mieszka w Londynie. Międzynarodową sławę przyniósł mu biograficzny cykl „Moja walka”, po którym „The Wall Street Journal” określił go jako jedną z największych literackich sensacji XXI w. Jest również autorem „Czterech pór roku”, „Gwiazdy porannej” i ostatnio „Wilków z lasu wieczności”.

Fragment rozmowy, która ukazała się w styczniowym miesięczniku „Znak” pod tytułem „Moje dzieci nie należą do mnie”

Przeczytaj też: Jon Fosse: Boga nie ma, jest Bóg

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.