Zima 2025, nr 4

Zamów

Dyskusja o (lekcjach) religii, która się nie odbyła

Abp Adrian Galbas i ministra Barbara Nowacka podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu Rzeczypospolitej Polskiej i Konferencji Episkopatu Polski. Warszawa, 16.10.2024 r. Fot. BP KEP

A co, gdybyśmy konsekwentnie przyznali, że lekcje religii mają wartość tylko o tyle, o ile podtrzymują zmysł tajemnicy? I że w uczeniu na ten temat chodzić ma o postawę otwartości wobec tego, co nas przekracza, a nie o jakąkolwiek społeczną użyteczność?

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2024.

Burzliwa dyskusja na temat lekcji religii trwa co najmniej od lipca 2024 r., gdy ukazało się słynne już rozporządzenie ministry Barbary Nowackiej, nowelizujące warunki i sposób organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach1. Szefowa resortu edukacji zdecydowała o możliwości tworzenia międzyklasowych i międzyoddziałowych grup dla nauczania tego przedmiotu. Zmiana ta, nieideologiczna w swojej istocie, stanowiła raczej pragmatyczną odpowiedź na dramatyczny spadek frekwencji uczniów na – nieobowiązkowych w końcu od przeszło dekady – lekcjach religii lub jej zamienniku: etyki.

Debata nabrała jednak rumieńców, gdy niedługo później ukazał się projekt zmian, w którym zaproponowano jednocześnie zmniejszenie liczby lekcji religii do jednej tygodniowo i ulokowanie ich na pierwszej lub ostatniej godzinie zajęć. Wszystko zaś miało być jednostronną decyzją ministerstwa, choć według ustawy o systemie oświaty zmiana rozporządzenia powinna nastąpić „w porozumieniu z władzami” Kościołów i związków wyznaniowych.

W rozgorzałej dyskusji panuje radykalna dysproporcja między tym, o co spierają się przeciwstawne strony, a tym, co pomijają milczeniem. Opcje „laicka” i „kościelna” traktują tę kwestię przede wszystkim jako okazję do sporu ideologicznego2. Porażająca jest natomiast nieobecność poważnego potraktowania głównego, zdawałoby się, bohatera tego dramatu – religii samej w sobie. Nie toczą się dyskusje ani o religii jako takiej, ani o przeobrażeniach, jakim ona podlega w ewoluującej polskiej sferze publicznej.

Dwie strony politycznej apokalipsy

Religia ma być obowiązkowa. Episkopat postawił żądania – grzmi tytuł tekstu opublikowanego na portalu Wirtualna Polska3. Już sama retoryka tego nagłówka mogłaby być przedmiotem analizy tego, w jakim miejscu znalazł się obecnie publiczny wizerunek Kościoła katolickiego w Polsce. Wymowa jest jasna: oto kler, nieznający umiaru w swoich roszczeniach do sprawowania kontroli nad sferą świecką, chce siłą wciskać uczniom do gardła religię.

W podobnej tonacji utrzymana była publikacja w „Newsweeku”, której tytuł ogłasza, że Szkoła klęczy przed Kościołem. Jak czytamy: „Okazji do tego, żeby się modlić, zamiast uczyć, jest bardzo dużo. – Księża, modlitwy, święte obrazki na ścianach – to wszystko są elementy szkolnego krajobrazu, który wpływa na wszystkich, nie tylko na tych, którzy chodzą na katechezę”4. Podobne przykłady można by mnożyć.

Przekaz medialny strony liberalnej jest jasny: wypychamy religię ze sfery publicznej tylko dlatego, że rozsiadła się na miejscach, które nie są dla niej przeznaczone. Jakiekolwiek roszczenia przedstawicieli instytucjonalnego Kościoła, w których mówią oni o swoim prawie do uczestnictwa w kształtowaniu sfery publicznej, a przede wszystkim systemu edukacji, są uzurpacją, wchodzeniem w buty gospodarza świeckiego państwa. „Wyprowadzimy szkołę z mroków średniowiecza, przeniesiemy ją do XXI wieku” – obiecywała przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, wskazując na wycofanie lekcji religii ze szkoły jako jeden z elementów przywracania fundamentów liberalnego, nowoczesnego ładu demokratycznego.

Ciekawie jest jednak również po drugiej stronie sporu. „Nie godzimy się na edukację, która pozbawia uczniów możliwości i odwagi stawiania fundamentalnych egzystencjalnych pytań i poszukiwania na nie odpowiedzi” – mówił Piotr Janowicz, przewodniczący Stowarzyszenia Katechetów Świeckich, podczas protestu nauczycieli religii pod Sejmem 14 października. Swoją tezę rozwijał: „Może celem jest uformowanie nowego człowieka, dla którego wartości etyczne powinny nie istnieć, a wszelkie religie mają być przez niego piętnowane?”5.

Z kolei według przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, abp. Tadeusza Wojdy, lekcje religii mają być „kluczem do poznania polskiej kultury i mentalności”, a udział w nich buduje w uczniach „poczucie odpowiedzialności i patriotyzmu”6. To on wysunął również postulat, że racjonalną odpowiedzią na problem uczniów, którzy rezygnując z lekcji religii, skazani są na „okienka” w planie lekcji – gdy szkoła nie oferuje alternatywnych lekcji etyki – jest włączenie owych zajęć do planu obowiązkowego.

Strona kościelna sugeruje zatem wprost, że atak na lekcje religii jest równoznaczny z zamachem na etyczną substancję narodu polskiego – odbiera mu przestrzeń do podejmowania kluczowych egzystencjalnych pytań, uniemożliwia kontakt z własnym dziedzictwem kulturowym, samopoznanie i kształtowanie postawy obywatelskiej.

No pasaran kontra Non possumus!

To oczywiście tylko kilka wybranych wypowiedzi z trwającej wciąż i nieustannie burzliwej dyskusji – wybranych celowo, by uwypuklić społeczną polaryzację i ton moralnego oburzenia, jaki cechuje tak stronę laicką, jak i kościelną. Ale nawet przelotny rzut oka na te wzajemnie izolowane dyskursy prowadzi do dość przygnębiającego wniosku: zamiast faktycznie dyskutować o religii, możliwościach i argumentach na rzecz jej nauczania – lub przeciwko – w dobie sekularnego tąpnięcia obrzucamy się polityczną retoryką, w której religia występuje głównie w roli ideologicznego rekwizytu.

Z jednej strony nie ma w tym nic zaskakującego: oba stronnictwa mają swój „elektorat”, który będzie rozliczał uczestników debaty z sukcesów i porażek w strzeżeniu kruchego dziedzictwa, które ma w istocie wymiar etyczno-polityczny – z jednej strony to narodowa wspólnota zorganizowana wokół wartości nienegocjowalnych, z drugiej liberalna demokracja zabezpieczająca społeczny pluralizm. Spór stary jak świat, przynajmniej ten, jaki znamy od czasów oświecenia – dualizm tak jaskrawy, że chciałoby się powiedzieć wręcz: „komiksowy”.

Charakterystyczne, że z jakiegoś powodu to nie religia per se stanęła w centrum tej debaty, lecz etyczno-wspólnotowe dziedzictwo powierzone uczestnikom sporu. Nauczanie religii powinno przybrać taką lub inną formę tylko ze względu na wpływ, jaki wywierać ono będzie na kondycję modelu życia wspólnotowego, za który spierające się strony czują się odpowiedzialne.

Czy w świetle sekularyzacji, rozluźnienia więzi indywidualnej wiary ze zorganizowaną religią oraz zanikania zmysłu tajemnicy – wciąż powinniśmy wystawiać stopnie z religii?

Karol Grabias

Udostępnij tekst

Świeckość państwa jest nienegocjowalna i zagraża jej rozpasanie postulatów Episkopatu? No pasaran! Ochraniamy ład naturalny i ludzkie prawo do wolności religijnej, w którą uderza progresywny rząd? Non possumus! Opcje uczestnictwa w dyskusji sprowadzają się w takiej sytuacji tylko do wyboru listy – klerykalnej lub antyklerykalnej – którą będziemy reprezentować. Tertium non datur.

Mimo tak przejaskrawionego antagonizmu udało się jednak w końcu zasiąść przy jednym stole. 16 października 2024 r. przedstawiciele polskiego rządu spotkali się z delegacją episkopatu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie zapadła decyzja o powołaniu podkomisji ds. religii w szkole. 7 listopada komisji udało się już zorganizować pierwsze posiedzenie, po którym oficjalne komunikaty zawierały optymistyczne przesłanie, że obydwie strony zadeklarowały wolę kontynuacji rozmów oraz dążenie do porozumienia.

A zatem nie ma już problemu? Śmiem się nie zgodzić.

Poza kryterium użyteczności

Martwi mnie fakt, że identyczna w treści i formie debata mogłaby się odbyć, powiedzmy, dokładnie sto lat temu. Tak jakby od tego czasu absolutnie nic nie wydarzyło się w rozumieniu religii, jej relacji ze sferą publiczną, pojmowaniu wiary, jej komunikowalności i związków z instytucjonalnym kultem. A przecież współczesne opinie na temat lekcji religii muszą opierać się na rozpoznaniach właśnie w tych obszarach.

Czy w świetle sekularyzacji i rozluźnienia więzi indywidualnej wiary ze zorganizowaną religią – a także zagrożenia zanikiem zmysłu tajemnicy, o czym często pisze Tomáš Halík – wciąż powinniśmy wystawiać stopnie z religii? Czy dziś możemy faktycznie mówić o „nauczaniu religii” w takim samym sensie jak wtedy, gdy w kontrreformacyjnym popłochu Kościół katolicki formował swój pierwszy katechizm i usztywniał interpretację prawd wiary na potrzeby ocalenia katolickiego ludu przed protestancką rewoltą? Jaką ofertę spotkania z religią mamy dla rosnącej grupy „żadnych”, którzy nie utożsamiają się z jakąkolwiek grupą wyznaniową?

Tego typu pytania nie padają i prawdopodobnie nie zostaną już postawione w trakcie debaty prowadzonej w Polsce. Nie twierdzę, że szansę na taką dyskusję straciliśmy bezpowrotnie, ale z całą pewnością przestrzeń do autentycznej rozmowy na temat rozumienia obecności religii w sferze publicznej wyraźnie się kurczy. W jej miejsce wchodzi polityczna gra między stronnictwami klerykałów i antyklerykałów, w której idzie głównie o to, by w niezbędnym kompromisie ugrać korzystny dla siebie wynik z możliwie najmniejszym uszczerbkiem dla oczekiwań własnego elektoratu.

A przecież na każdy argument, w którym ocena wartości religii w sferze publicznej jest podporządkowana kryteriom wobec niej zewnętrznym – etycznej spójności wspólnoty, zachowaniu społecznych instytucji, podtrzymywaniu kulturowych wzorców – bardzo łatwo odpowiedzieć kontrprzykładami. Oczywiście wiara religijna może skutkować etycznym uzdolnieniem podmiotu – otwarciem go na logikę daru i miłosierdzia – jak pisał o tym filozof Paul Ricoeur. Ale bez odpowiednich ram może prowadzić do zjawisk zupełnie przeciwstawnych: społeczno-politycznego fundamentalizmu i wygrażania różańcem w zaciśniętej pięści przed nosem „obcych”.

A co, gdybyśmy konsekwentnie przyznali, że lekcje religii mają wartość tylko o tyle, o ile podtrzymują zmysł tajemnicy? I że w uczeniu na ten temat chodzić ma o postawę otwartości wobec tego, co nas przekracza, a nie o jakąkolwiek społeczną użyteczność? Hipnotyzujące pulsary Wojciecha Fangora nie będą nigdy przydatne do budowania narracji o wspólnocie historycznej, a muzyka Arvo Pärta nie będzie sprzyjać zwiększonej sprzedaży w roli podkładu muzycznego w galerii handlowej.

Współczesny filozof Jean-Luc Marion ukuł pojęcie fenomenów nasyconych: obszarów naszego doświadczenia, które jawią się nam „na swoich własnych zasadach” – poprzez nadmiar sensu, który nie mieści się w pojęciach, jakich używamy do ujmowania przedmiotów. Impuls religijny – tak jak doświadczenie estetyczne czy wzruszenie muzyką – mogą być mierzone swoim wpływem na nasze samopoczucie, produktywność czy zdrowie. Ale gdy myślimy o nich w ten sposób, umyka nam coś z wewnętrznej istoty tych niezwykłych, ale w jakimś wąskim sensie bezużytecznych fenomenów.

Zrozumieć życie duchowe tubylców płynnej nowoczesności

Napiszę to może nieco dosadnie: głęboko nie interesuje mnie to, jak konkretny model obecności religii w szkołach wpłynie na etyczne samozadowolenie stronnictw klerykalnego i antyklerykalnego. Nigdy nie zabiorę głosu w rozmowie, która jest zorganizowana na wzór referendum „Religia – przydatna czy szkodliwa dla wspólnoty, z którą się utożsamiam?”.

W pełni zgadzam się z Rezą Aslanem, amerykańskim religioznawcą, którego zaprosiłem w tym numerze „Więzi” do rozmowy w dziale „Popołudnie wiary”:

Spór o to, czy religia stwarza jakąś wartość dodaną, czy przeciwnie, jej bilans jest ujemny – zarówno dla jednostki, jak i dla społeczeństwa – prowadzimy od dwóch stuleci. Ale mnie ta debata zupełnie nie interesuje. Ciekawi mnie głębsza rozmowa, tocząca się na planie biologicznym, w której pada pytanie: dlaczego, niezależnie od tego, jak zdefiniujemy ten impuls, wydaje się on integralną częścią ludzkiej ewolucji, która powstała wraz z naszym gatunkiem?

Dla mnie samego, żywo zainteresowanego filozofią religii, plan biologiczny nie jest może kluczowy, ale już samo pytanie o naturę impulsu religijnego i to, co z nim w ramach religii robimy, już jak najbardziej.

Niestety tego typu pytania nie interesują w polskich sporach ani strony laickiej, ani kościelnej – a wielka szkoda, bo na naszych oczach sypie się religijny ekosystem, w którym dotychczas dokonywała się transmisja wiary. Wskaźniki poparcia dla religii w szkołach i frekwencja na lekcjach w szkołach są najniższe w polskiej historii7. Czy jesteśmy w stanie pogodzić się z tym, że religijny impuls może przestać wyrażać się w formach, które kiedyś braliśmy za rdzeń religii jako takiej? A co, jeśli myliliśmy naczynie z zawartością i uporczywie popełniamy ten sam błąd?

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Jeśli nie nadrobimy katastrofalnych braków w zrozumieniu tego, co dzieje się z życiem duchowym tubylców płynnej nowoczesności, to – przy coraz mniejszym społecznym autorytecie tradycyjnych instytucji religijnych – cała dyskusja o liczbie i formach lekcji religii w szkołach będzie przypominać wybór repertuaru orkiestry grającej na tonącym statku: komuś może to poprawi nastrój, ale raczej nie na długo.

1 Tekst powstał w ramach międzynarodowego projektu Misuse of Religion and Building Resilience [Nadużywanie religii i budowanie odporności], prowadzonego przez Czeską Akademię Chrześcijańską, który w Polsce koordynuje Laboratorium „Więzi”.
2 Zob. obok artykuł Michała Królikowskiego Projekt trudniejszy niż „non possumus”, w którym autor rozróżnia opcje „liberalną” i „katolicką” oraz ich ideologiczne wynaturzenia: „laicką” i „kościelną”.
3 Religia ma być obowiązkowa. Episkopat postawił żądania, https://wiadomosci.wp.pl/a-7082591036275264a [dostęp: 15.11.2024].
4 M. Święchowicz, Święcenie plecaków, Dni Papieskie i plan lekcji ułożony pod katechezę. Szkoła klęczy przed Kościołem, https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/7nk9pn6 [dostęp: 15.11.2024].
5 Stowarzyszenie Katechetów Świeckich: nie godzimy się na usuwanie religii i etyki ze szkół, https://www.ekai.pl/stowarzyszenie-katechetow-swieckich-nie-godzimy-sie-na-usuwanie-religii-i-etyki-ze-szkol [dostęp: 15.11.2024].
6 Zob. wywiad abp. T. Wojdy dla PAP: Przewodniczący Episkopatu: udział w lekcjach religii lub etyki powinien być obowiązkowy, https://www.pap.pl/aktualnosci/przewodniczacy-episkopatu-udzial-w-lekcjach-religii-lub-etyki-powinien-byc-obowiazkowy [dostęp: 15.11.2024].7Zob. jeden z niewielu głosów z wewnątrz Kościoła świadomych zachodzących aktualnie zmian kulturowych: ks. J. Słomka, (Nie)oczywistość kulturowa chrześcijaństwa a lekcje religii, https://wiez.pl/2024/07/16/nieoczywistosc-kulturowa-chrzescijanstwa-a-lekcje-religii [dostęp: 15.11.2024].


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2024 jako część bloku tematycznego „Państwo–Kościół: potrzebny reset”.
Pozostałe teksty bloku:
Bartosz Bartosik, „Nowe otwarcie potrzebne na wczoraj. Rząd i Kościół”
Ks. Rafał Dudała, Helena Anna Jędrzejczak, Bartosz Machalica, Miłosława Zagłoba (dyskusja), „Kościół – w państwie czy w społeczeństwie obywatelskim?”
Michał Królikowski, „Projekt trudniejszy niż non possumus”

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.