Jesień 2024, nr 3

Zamów

Biskupi i edukacja zdrowotna: wylewanie dziecka z kąpielą

Apel jasnogórski z udziałem członków polskiego episkopatu, 19 listopada 2024 r. Fot. BP KEP

Zdecydowana większość celów podstawy programowej nowego przedmiotu nie budzi wątpliwości z punktu widzenia katolickiej antropologii i etyki. Skąd więc tak negatywna reakcja episkopatu?

Nareszcie. Taka jest chyba reakcja ogromnej większości osób, które w naszym kraju pracują z młodzieżą i dla młodzieży. Nareszcie ktoś wziął na serio alarmujące dane o pogarszającym się stanie zdrowia najmłodszej części naszego społeczeństwa. Przedstawiony przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, a przygotowany wspólnie z resortami zdrowia oraz sportu i turystki, pomysł na nowy przedmiot, edukację zdrowotną, jest krokiem we właściwym kierunku. I to krokiem sporym.

Uwagę zwraca holistyczne podejście autorek i autorów nowej podstawy programowej do zdrowia i praktyczny wymiar planowanych działań edukacyjnych. Jeśli plany MEN zostaną wprowadzone w sposób kompetentny, młodzi ludzie otrzymają do ręki naprawdę przydatne narzędzie, które pomoże im zadbać o dobrostan. I to nie tylko ich własny: nowy przedmiot ma uwrażliwiać również na potrzeby innych i uczyć odpowiedzialnych, altruistycznych zachowań wobec wspólnoty.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Część klasy politycznej i opinii publicznej jest jednak innego zdania, dostrzegając w edukacji zdrowotnej głównie zagrożenia. Do głosów tych przyłączyła się Konferencja Episkopatu Polski, twierdząc w specjalnie przygotowanym stanowisku: „Pomimo niektórych słusznych tematów, jak choćby potencjalne zagrożenia w internecie czy udostępnianie wizerunku dzieci, to jednak nie można zaakceptować deprawujących zapisów dotyczących edukacji seksualnej”.

Biskupi uważają, że „konsultowane rozporządzenie MEN, szczególnie dotyczące kształtu edukacji seksualnej w szkole, narusza obowiązujące w Polsce prawo, godzi w prawa rodziców do decydowania o ich dzieciach oraz zagraża prawidłowemu rozwojowi dzieci i młodzieży”.

Z perspektywy katolickiego rodzica

Nie zamierzam skupiać się na pytaniu, czy planowana podstawa programowa rzeczywiście zawiera takie elementy, które mogą wpłynąć na dzieci i młodzież deprawująco i zagrozić ich prawidłowemu rozwojowi, bo i sami biskupi nie precyzują, które elementy mają na myśli. Chciałbym raczej zwrócić uwagę na widoczny w stanowisku episkopatu, a brzemienny w (negatywnych) skutkach sposób myślenia, działania i komunikowania się przywódców Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce.

Czytając projekt podstawy programowej z pozycji katolickiego rodzica, postawiłem znak zapytania przy kilku celach nowego przedmiotu, które budzą moje zaniepokojenie. Przykłady: „Uczeń [kl. VII-VIII] charakteryzuje metody antykoncepcji, np. mechanicznej, hormonalnej, chemicznej, naturalnej; omawia metody antykoncepcji, mechanizm ich działania i kryteria wyboru odpowiedniej metody. (…) Uczeń [klas ponadpodstawowych] wyjaśnia pojęcia: poronienie, aborcja; wymienia etyczne, prawne, zdrowotne i psychospołeczne uwarunkowania dotyczące przerywania ciąży”. Tak sformułowane cele nie dają mi pewności, że w konkretyzujących je programach nauczania nie znajdzie się jednostronna promocja stanowisk sprzecznych z nauką Kościoła.

Być może w tych samych miejscach biskupi postawiliby nie znak zapytania, lecz trzy wykrzykniki. I pewnie zakwestionowaliby kilka, a może i kilkanaście innych celów, które we mnie nie wzbudzają niepokoju. Wciąż jednak ich krytyka dotyczyłaby tylko nieznacznej części podstawy programowej nowego przedmiotu.

Owa podstawa dla klas IV-VI określa 57 szczegółowych celów edukacyjnych, w tym 5 celów dotyczących zdrowia seksualnego. Dla klas VII-VIII: 37 celów, w tym 5 dotyczących zdrowia seksualnego. I dla klas ponadpodstawowych – 55 celów, w tym 11 dotyczących zdrowia seksualnego. W sumie, nie licząc celów fakultatywnych, nowa podstawa definiuje 149 szczegółowych celów edukacyjnych, w tym 21 dotyczących zdrowia seksualnego. Tak więc te drugie stanowią ok. 14 proc. wszystkich celów. A w szkole podstawowej – zaledwie 10 proc.

Gdyby zapytać biskupów o konkrety, okazałoby się, że identyfikują się oni ze zdecydowaną większością celów edukacyjnych nowego przedmiotu

Robert Żurek

Udostępnij tekst

Abstrahując od kwestii zdrowia seksualnego, biskupi zapewne zgodziliby się z prawie wszystkimi szczegółowymi celami edukacyjnymi nowego przedmiotu. Wręcz musieliby je pochwalić, gdyż są zbieżne z chrześcijańską antropologią i etyką.

Przykłady: „Uczeń omawia pojęcie stresu; wyjaśnia wpływ stresu na ciało, myśli, emocje, zdolności poznawcze; stosuje konstruktywne sposoby radzenia sobie ze stresem, (…) omawia pojęcie przemocy; wymienia przykłady zachowań przemocowych, w tym przemoc fizyczna, psychiczna, rówieśnicza, cyberprzemoc; omawia sposoby reagowania na przemoc, wskazuje miejsca, w których można szukać pomocy, będąc osobą doświadczającą przemocy lub jej świadkiem, (…) omawia zagrożenia wynikające z niewłaściwego używania technologii informacyjno-komunikacyjnych, w tym cyberprzemoc, hejt, mowa nienawiści, kreowanie cyberrzeczywistości, uzależnienie od internetu i gier komputerowych oraz niebezpieczne kontakty w sieci (…), formułuje argumenty dotyczące korzyści wynikających z niezażywania substancji psychoaktywnych (np. alkoholu, wyrobów tytoniowych, nowych wyrobów nikotynowych, napojów energetyzujących, narkotyków, dopalaczy, leków)”.

Przypuszczam, że również część zapisów dotyczących zdrowia seksualnego nie budziłaby wątpliwości biskupów. Przykład: „Uczeń omawia kryteria świadomej zgody; identyfikuje elementy seksualizacji oraz presji związanej z podjęciem aktywności seksualnej w mediach społecznościowych, środkach masowego przekazu, kulturze młodzieżowej oraz własnym otoczeniu, a także wymienia sposoby jej przeciwdziałania i radzenia sobie z nią; omawia elementy dojrzałego i świadomego przygotowania się do inicjacji seksualnej, (…) omawia zagadnienie autonomii cielesnej oraz w jaki sposób asertywnie o nią dbać; wymienia rodzaje zachowań dorosłego lub rówieśnika, które są przekroczeniem granic intymnych; wyszukuje przepisy prawne dotyczące ochrony seksualności osób poniżej 15 roku życia (…); omawia możliwości uzyskania pomocy w sytuacji zagrożenia”.

Gdyby zatem zapytać biskupów o konkrety, okazałoby się przypuszczalnie, że identyfikują się oni ze zdecydowaną większością celów edukacyjnych nowego przedmiotu, a ich wątpliwości i zarzuty dotyczą znacznie mniej niż 10 proc. tychże celów.

Franciszek: musimy prowadzić edukację seksualną w szkołach

Ponadto warto wspomnieć, że pozytywnie o nowym przedmiocie wypowiadał się szereg ekspertek i ekspertów utożsamiających się z Kościołem rzymskokatolickim i jego nauczaniem.

By nie mnożyć przykładów, ograniczę się do jednego. Ks. dr Arkadiusz Nowak, prezes Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej mówił w wywiadzie dla portalu Deon: „W systemie ochrony zdrowia funkcjonuję od 35 lat, znam niemal wszystkich ludzi zajmujących się zdrowiem publicznym i byliśmy zawsze zgodni, że w szkołach powinna być edukacja zdrowotna jako odrębny przedmiot. (…). O to zabiegaliśmy, apelowaliśmy do poszczególnych władz, by przedmiot edukacja zdrowotna był traktowany jako systemowy i nauczany obowiązkowo. Bardzo dobrze, że edukacja zdrowotna będzie mówić o zdrowiu ludzkim kompleksowo – także w wymiarze m.in. profilaktyki, zdrowego odżywiania, zdrowego trybu życia, radzenia sobie z emocjami”.

Tenże ks. Nowak został członkiem międzyresortowego zespołu do przygotowania założeń i podstawy programowej, współtworzył zręby nowego przedmiotu. W tym samym wywiadzie podkreśla on, że prace nad podstawą programową jeszcze się nie zakończyły, trwa faza konsultacji społecznych, a członkowie zespołu muszą „być otwarci na to, co ludzie i instytucje będą sugerowały”.

I wreszcie last but not least: zwolennikiem edukacji seksualnej w szkołach jest papież Franciszek. Na konferencji prasowej po Światowych Dniach Młodzieży w Panamie mówił: „Wierzę, że musimy prowadzić edukację seksualną w szkołach. (…) Potrzebna jest edukacja seksualna dla dzieci. Ideałem jest, aby zaczęli w domu, z rodzicami. Nie zawsze jest to możliwe w wielu sytuacjach rodzinnych lub dlatego, że nie wiedzą, jak to uczynić. Szkoła to nadrabia i musi to czynić”.

Po pierwsze zatem, pojawia się szansa na wdrożenie wizji papieża Franciszka w polskiej szkole. Po drugie: zdecydowana większość celów zaproponowanej podstawy programowej nowego przedmiotu nie budzi wątpliwości z punktu widzenia katolickiej antropologii i etyki, w wielu przypadkach są wręcz z nimi zbieżne. Kontrowersje budzić może niewielka część nowej podstawy. Po trzecie, część ekspertek i ekspertów identyfikujących się z Kościołem pozytywnie ocenia nowy przedmiot w proponowanym przez MEN kształcie.

I wreszcie po czwarte: nic nie jest przesądzone, mamy do czynienia z projektem podstawy programowej, poddanym społecznym konsultacjom, a w zespole, który będzie dopracowywał dokument, znajduje się katolicki duchowny.

Obrona status quo zamiast dialogu

Skoro tak, to dlaczego reakcja biskupów jest tak bardzo jednoznacznie i zdecydowanie negatywna? Z jakiego powodu w stanowisku episkopatu zabrakło docenienia walorów planowanego przedmiotu? Dlaczego biskupi stwierdzili, że w projekcie podstawy poruszono „niektóre słuszne tematy”, podczas gdy podjęto w niej wiele ważnych, spójnych z nauczaniem Kościoła kwestii? Czy mądrym i właściwym jest widzenie wyłącznie „dziury”, a niedostrzeganie „całego”? Czy nie można było najpierw pochwalić, docenić, dowartościować, by dopiero na tym tle wspomnieć, że niektóre cele edukacyjne budzą sprzeciw i biskupi będą nalegać, by w wyniku konsultacji zostały zmienione? I że we współpracy z katolickimi ekspertami zaproponują alternatywne rozwiązania?

Zamiast podejścia dialogicznego, próby konstruktywnego współtworzenia nowego przedmiotu, szukania konsensu, episkopat mówi twarde „nie”, protestuje, idzie na barykady, wytaczając najcięższe działa, takie jak zarzut demoralizacji młodzieży czy naruszenia prawa. I to wszystko bez podania jakichkolwiek rzeczowych argumentów na poparcie radykalnych tez, które w gruncie rzeczy dezawuują nie tylko podstawę programową edukacji zdrowotnej, ale i wszystkie osoby, które nad nią pracowały i które oceniają ją pozytywnie. Czy ta radykalna reakcja jest adekwatna do sytuacji? I czy przyniesie więcej dobrego niż złego?

Biskupi odrzucają edukację zdrowotną, twierdząc, że zagraża ona „prawidłowemu rozwojowi dzieci i młodzieży”. Tymczasem deklarowany cel tejże edukacji jest dokładnie odwrotny. Jest ona próbą niesienia pomocy polskim dzieciom i młodzieży, których zdrowie z roku na rok się pogarsza. A wprowadzenie edukacji zdrowotnej do szkół nie wynika z kaprysu rządzących, lecz z rekomendacji środowisk eksperckich, w tym katolickich. Potępianie tego projektu w takiej formie, w jakiej zrobili to biskupi, może rodzić wrażenie, że nie zależy im na dobrostanie młodych pokoleń Polek i Polaków, a jedynie na zachowaniu edukacyjnego status quo.

Tymczasem nie wyposaża ono dzieci i młodzieży w narzędzia, które pomogłyby im radzić sobie z licznymi, coraz poważniejszymi wyzwaniami zdrowotnymi. Bez mądrych zmian w systemie edukacji kolejki przed przychodniami psychiatrycznymi i gabinetami psychoterapeutów nie zaczną się zmniejszać, a raczej będą nadal rosły. Niedostrzeganie i nieprzyznanie tego w stanowisku episkopatu jest bardzo poważnym błędem przywódców polskiego Kościoła.

Episkopat mógłby zaprezentować się jako konstruktywny uczestnik procesów społeczno-politycznych, zabiegający w duchu odpowiedzialności, ale i otwartości o niezbędne ich korekty. Prezentuje się natomiast jako hamulcowy, który bez głębszej refleksji gotów jest wylać dziecko z kąpielą, czyli zablokować wdrożenie bardzo potrzebnego projektu, mającego na celu poprawę trudnej sytuacji dzieci i młodzieży.

Bezkompromisowe, niepoparte merytorycznymi argumentami stanowisko biskupów może też stwarzać wrażenie, że episkopat utożsamia się z protestami środowisk potępiających w czambuł projekt edukacji zdrowotnej i sięgających przy tym nierzadko do manipulacji i kłamstw, w celu zdezawuowania koalicji rządzącej jako „zdradzieckiej siły”, działającej na niekorzyść narodu polskiego. Postawa biskupów może skłonić znaczną grupę katoliczek i katolików do uznania za prawdziwy antagonizującego, opartego na nieuczciwej argumentacji przekazu tych środowisk.

Wesprzyj Więź

W warunkach postępującej polaryzacji społeczeństwa biskupi powinni dawać przykład postawy koncyliacyjnej, szukającej tego, co łączy, widzącej dobro w drugim człowieku oraz w jego pracy i dopiero na tym tle wskazującej na różnice zdań, które trzeba próbować przezwyciężać w cierpliwym dialogu. Dopiero gdy dialog zawiedzie, można sięgać po bardziej zdecydowane środki.

Tymczasem powstaje wrażenie, zresztą nie pierwszy już raz w ostatnich latach, że biskupi wolą uczestniczyć we wznoszeniu murów, sponad których coraz trudniej nam siebie nawzajem dostrzec.

Przeczytaj też: Nacisk na wartości, postawy i relacje. List otwarty w obronie edukacji zdrowotnej

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.