Gdybym miał przynajmniej jakąś kartkę, ścisnąłbym ją w dłoni i złożył z niej piłeczkę, a później położyłbym ją przy nodze i zaadresował do Pana Lucjana, licząc, że będzie to podanie celne.
Nie żyje Lucjan Brychczy, legendarny piłkarz i honorowy prezes Legii Warszawa. Poniższy tekst ukazał się 2 grudnia 2024 r. na Facebooku
Z Panem Lucjanem nigdy nie było mi po drodze się spotkać, aż kiedyś stało mi się z nim po drodze, i to dosłownie. Jechałem sto siódemką z Placu Bankowego na Bobrowiecką, w zupełnie nielegijnej sprawie, choć właściwie w sprawie zdrowotnej, więc też i całkiem legijnej, tak że już nawet bar-dziej się nie-da.
No więc jadę, siedzę wbity w fotel, ten pierwszy podwójny od strony głównego wejścia, zapatrzony w książkę (pamiętam: „Rok zająca” Paasilinny), aż tu nagle gdzieś na wysokości Pięknej podnoszę głowę, dla ukojenia oczu i tym moim ukojonym legijnym oczom nie wierzę:
PAN LUCJAN,
LUCJAN,
TEN LUCJAN,
LUCJAN BRYCHCZY,
TEN BRYCHCZY,
stoi tak sobie nade mną, miejsce obok jest wciąż wolne, to od strony przejścia, przecież inaczej bym mu je ustąpił. Być może powinienem ustąpić także i moje, być może trzeba ustąpić mu wszystkie. Myśli w głowie nieposkładane, autobus gwałtownie hamuje, „Rok zająca” ląduje na ziemi, podnoszę książkę, odkładam książkę i patrzę nieśmiało w górę raz jeszcze:
PAN LUCJAN,
LUCJAN,
TEN LUCJAN,
LUCJAN BRYCHCZY,
TEN BRYCHCZY,
zapatrzony w okno, nieobecny, rozmarzony, stoi jak skała, silną ręką trzyma się poręczy, nawet nie drgnie. Stoi tak, że jego nogę, TĘ NOGĘ, mam niemalże na wyciągnięcie mojej ręki, a w zasadzie nogi, mojej nogi, jego nogę, tę prawą nogę… No kto by pomyślał!
Gdybym miał przynajmniej jakąś kartkę, ścisnąłbym ją w dłoni i złożył z niej piłeczkę, a później położyłbym ją przy nodze i zaadresował do Pana Lucjana, licząc, że będzie to podanie celne… Tak, takie myśli miałem wówczas w głowie, tego pięknego dnia w okolicach Pięknej, jadąc sto siódemką na Bobrowiecką, w sprawie zdrowotnej i jednak legijnej. Spojrzałem nawet w tamtym momencie na „Rok zająca” i pomyślałem, że mógłbym…
Ale autobus wszedł w ostry zakręt, Wiejska, za chwilę Rozbrat, drzwi się otworzyły, Pan Lucjan zdjął prawą rękę z poręczy nad moją głową, wyszedł dziarskim krokiem i zniknął gdzieś w panoramie wiaduktu, a za chwilę i stadionu.
Ale ten mocny uścisk dłoni na poręczy sto siódemki pamiętam do dziś. I to wolne miejsce.
Spoczywaj w pokoju, Mistrzu!
Przeczytaj też: Al Pacino: Wypadłem na aut. Moja kariera filmowa się skończyła