Film Eisenberga jest ponowoczesnym kinem drogi – przeczuwamy od początku, że odyseja w poszukiwaniu żydowskich korzeni nie może zakończyć się odnalezieniem „losu utraconego”.
Co to znaczy posiadać tożsamość? To może zbyt ogólne, nieznośnie filozoficzne pytanie. Co to znaczy być Polakiem, Żydem, Amerykaninem? Szczególnie dziś, przy całej niekonsekwencji, epizodyczności i defragmentacji życia w płynnej nowoczesności. Czy rację miał Zygmunt Bauman – w końcu polski Żyd o skomplikowanym życiorysie – gdy w tekście „Ponowoczesne wzory osobowe” pisał: „Tożsamości nie dostaje się ani w prezencie, ani z wyroku bezapelacyjnego; jest ona czymś, co się konstruuje, […] jest zadaniem do wykonania, i zadaniem, przed jakim nie ma ucieczki”?
Mit pełnej, pozbawionej pęknięć jedności – narodu, wyznania, rodziny, generacji – zawsze jawił mi się odstręczający, by nie powiedzieć wprost: fałszywy. Nie sądzę, by bryła granitu posiadała tak spójną tożsamość, jaką wielomilionowym grupom społecznym przypisują ideologiczni szarlatani.
Tożsamość polska – jeśli myśleć o niej jako o zadaniu posklejania tych wszystkich, nagromadzonych od stuleci tożsamościowych klocków – zawsze wydawała mi się wymagającym zadaniem domowym. A jednocześnie bladło ono, gdy tylko zadawałem sobie pytanie: a co znaczy być Żydem? Czy jest możliwa dialektyka, w której Abraham, średniowieczne getta, haskala, Shoah i państwo Izrael podają sobie ręce i odsłaniają spójną żydowską samoświadomość? Z tym pytaniem z tyłu głowy szedłem na film „Prawdziwy ból” w reżyserii Jessego Eisenberga.
Bohaterami są tutaj dwaj kuzyni: David i Benji Kaplanowie, którzy postanawiają wspólnie wyruszyć w podróż do Polski w poszukiwaniu swoich żydowskich korzeni. Dokładnym celem ich podróży – zorganizowanej przez biuro podróży skupione na żydowskim dziedzictwie – jest dom niedawno zmarłej babci, która przed śmiercią wyraziła życzenie, by wnukowie zobaczyli jej ojczyznę. Co ciekawe, Eisenberg wprost przyznaje, że jego własna babcia była inspiracją dla filmowej historii, a on sam odbył podobną podróż kilkanaście lat temu.
David i Benji zdają się zbudowani na zasadzie komediowego kanonu – niczym Poldek i Duduś z „Podróży za jeden uśmiech” kontrastują na każdym polu, scena za sceną, wchodząc w spięcia, nieporozumienia i wyrażając rozbieżne oczekiwania co do wyprawy.
Grany przez Culkina Benji – który swoją rolą skradł ten film – jest nieokiełznany, spontaniczny i bezpośredni. Bez pytania o zgodę szuka drogi na hotelowy dach, by zapalić jointa, bez zastanowienia wsiada też do pociągu bez biletu, gdy tylko okazuje się, że Kaplanowie przespali stację i muszą prędko wracać, by złapać swoją grupę. Jest szczery, z łatwością buduje relacje z innymi uczestnikami wyprawy, ale równie łatwo wykoleja się emocjonalnie, gdy w jej trakcie dosięga go trudna przeszłość.
David pozostaje z kolei stonowany, kieruje nim raczej zasada rzeczywistości niż pragnienie bycia autentycznym za wszelką cenę. Odpowiada mu sztywna formuła wycieczki z przewodnikiem, podróżowanie z punktu A do punktu B na mapie żydowskich losów w Polsce – od Muzeum Polin, przez stary żydowski cmentarz i prowadzone niegdyś przez Żydów zakłady w Lublinie, po obóz w Majdanku. Tak jak Benji jest wrażliwcem, ale przez trudne doświadczenia – o których dowiemy się w trakcie filmu – przybrał zbroję zbudowaną z bezpiecznych rutyn i rytuałów.
Ich różne ścieżki i osobowości trafnie oddaje typologia Baumana: grany przez Eisenberga bohater jest turystą – posiada własny dom, swoje „prawdziwe życie”, nie chce być widziany przez tubylców i nie stara się otworzyć przed innymi uczestnikami wyprawy: Rwandyjczykiem-konwertytą, starszym małżeństwem i zauroczoną Benjim kobietą po rozwodzie. Drugi kuzyn jest natomiast włóczęgą: „żyje na stacji”, w jego życiu – po śmierci ukochanej babci – nie ma żadnego stabilnego ośrodka, a kolejne kroki dyktuje mu poszukiwanie odmiany i czegoś niespodziewanego.
Dość szybko dowiadujemy się, że drogi kuzynów rozeszły się we wczesnej młodości, co bez chwili zawahania wytyka Davidowi Benji. To właśnie on wspomina ze wzruszeniem wspólne i pozbawione celu tułaczki po mieście do rana i podobnego ducha nieskrępowanej eksploracji szuka w Polsce. W pewnym momencie konfrontuje się wręcz z przewodnikiem wycieczki, zwracając uwagę, że od kiedy przyjechał do Polski, nie spotkał jeszcze żadnego Polaka ani Żyda.
Skrępowany jego wybrykami David, który nie pierwszy raz przyjmuje rolę opiekuna kuzyna, raz po raz musi się tłumaczyć za jego eksplozje, by w chwili słabości przyznać się towarzyszom wyprawy, jak ciężko jest mu dźwigać na ramionach ciężar jego neurotycznej osobowości. Stopniowo z komediowego tonu zaczyna wyłaniać się prawdziwy dramat, ukryty pod iskrzącymi napięciem gagami. David mimo miłości do swojego krewnego nie potrafi poradzić sobie z tym, że życie Benjiego, choć otoczone blaskiem charyzmy, wciąż balansuje na krawędzi rozpadu.
Trailery filmu sugerowały, że jego głównym bohaterem będzie Polska – w końcu w trakcie seansu towarzyszy nam aż 16 utworów Fryderyka Chopina, lotnisko jego imienia czy malownicza starówka Lublina – a nieco niefrasobliwa wyprawa dwójki Kaplanów stanowić ma jedynie pretekst do pokazania zabawnych napięć na linii polskość–amerykańskość–żydowskość. Nic bardziej mylnego – w pewnym momencie, niemal niepostrzeżenie, okazuje się, że oglądamy pełnokrwisty dramat, w którym na pierwszym planie znajduje się trudna rodzinna miłość: zawiedzione oczekiwania, niestrudzona troska, niespodziewane chwile intymności, a gdzieś w tle pojawiają się pytania o żydowską tożsamość.
Jak pisał Amos Oz, Żydów charakteryzuje „pewien rodzaj nerwowości albo inteligencji, skłonność do krytykowania innych, ale także autoironia, rozczulanie się nad sobą, przemądrzałość, dziwaczny pragmatyzm, sceptyczny entuzjazm, melancholijna wesołość”. David i Benji są bohaterami żydowskimi w sensie allenowskim: oglądają swoją tożsamość z zewnątrz, przez chwilę empatyzują z nią, by zaraz rzucić pod jej adresem uszczypliwy żart. Szukają drogi do swojego rodzinnego źródła, ale gdy są już na miejscu, to nie do końca wiedzą, co mieliby w jego obliczu zrobić.
W tym właśnie wymiarze „Prawdziwy ból” jest ponowoczesnym kinem drogi – przeczuwamy od początku, że odyseja w poszukiwaniu żydowskich korzeni nie może zakończyć się odnalezieniem „losu utraconego”, o którym pisał żydowsko-węgierski pisarz Imre Kertész. Świat europejskich Żydów w swojej oryginalnej postaci przestał istnieć po Shoah, zostawiając współczesnym Ulissesom garść rozproszonych tropów i symulakrów – jeśli cokolwiek prowadzi do niego wprost, to osobiste wspomnienia babci, której utrata jest najgłębszą raną, jaką obaj bohaterowie skrywają.
To czyni szczególnie przejmującym zakończenie filmu, stanowiące klamrę z pierwszą jego sceną. Wiemy przecież, że Benji i David zbliżyli się do siebie, lecz rany, które zadali sobie przez lata, nie zagoiły się. Nie są też odczuwalnie „bardziej Żydami”, niż byli, zanim wyjechali do Polski. A jednak ich ból, ból potomków Żydów, którzy uciekali przed Zagładą, jest prawdziwy i pod koniec trudno nam nie solidaryzować się tak z Davidem, jak i Benjim.
To, że mimo komediowej formy udało się Eisenbergowi odmalować tak autentyczny i zniuansowany portret dwójki żydowskich braci, jest chyba największym sukcesem „Prawdziwego bólu”. A z pewnością wzruszającą niespodzianką.
Przeczytaj również: Krótka historia Żydów w Polsce