Przychodzą listy z wymówkami, że Konopnicka ma dom i ogród, gdy nadawcy go nie mają. Maria: „Ach, gdyby wiedzieli, jak mi w tych pokojach ciężko. Za późno to przyszło. Nie mam sił się cieszyć”.
Fragment książki „Dezorientacje. Biografia Konopnickiej”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak
1
Wczesnym rankiem 7 sierpnia 1904 roku z pociągu kolei podkarpackiej na stacji w Jedliczu wysiada Adam Dobrowolski, dziennikarz „Kuriera Warszawskiego”. Wkrótce minie rok, odkąd Maria Konopnicka zamieszkała we własnym domu. Czytelnicy „Kuriera” są ciekawi, jak poetce minął ten czas.
Zapowiada się upalny dzień, reporter postanawia więc pójść do Żarnowca pieszo. To tylko trzy kilometry. Jest niedziela, słychać sygnaturkę kościoła wzywającego wiernych na nabożeństwo. Po krótkim spacerze dziennikarz staje przed bramą wjazdową do żarnowieckiego dworu, otwiera zasuwkę i wkracza do parku. Wśród lip, topoli, świerków, kasztanów i jesionów biegnie aleja wprost do dworku Konopnickiej.
2
„Tutaj, mój drogi Janku, odbyło się wszystko z dużą uroczystością” – we wrześniu 1903 roku Maria napisała z Żarnowca do syna.
Najpierw w Jaśle – na granicy powiatu – oczekiwały na nią władze miejskie, nauczyciele, szpaler sokołów i gimnazjalistów, tłumy ludzi. Przemówienia, kwiaty, recytacje. A przy tym upał nie do wytrzymania.
Potem w Jedliczu na stacji powtórka. Mowy i bukiety z polnych kwiatów od chłopskich dzieci. Dulębianka i panie z komitetu lwowskiego już czekają na peronie. Fotograf Józef Zajączkowski zdjął swoim aparatem tłum otaczający poetkę – kapelusze dam i panów, kwiecistą chustę wiejskiej kobiety, dzieci w białych ubraniach, ludzi stojących na torach. Trudno wśród nich wyłowić Marię.
Stamtąd jazda do Żarnowca w paradzie bryczek, powozów i podwód. Na granicy wsi Konopnicką powitała miejscowa banderia – konny oddział eskorty honorowej – złożona z co najmniej dwudziestu żarnowczan w białych strojach i czerwonych krakuskach z pawimi piórami. Krzyki, gwizdy, radość.
U bramy, ustrojonej zielenią i sztandarami w kolorach narodowych, z chlebem i solą czekał na Marię Walenty Leś, wójt gminy Żarnowiec. Mowa, kwiaty…
W progu dworu – komitet pań lwowskich „szczęściem, bez długiej przemowy”, w sieni – poseł Jakub Bojko „wyrżnął setną orację”.
„I pomyśl tylko, że ja na każdą z tych mów odpowiadać musiałam” – pisała do Jana matka.
Przez cały dzień szum w głowie; zmęczenie; zwiedzanie dworu; goście; kwiaty; trzeba zapalić lampy naftowe, bo już zapada wieczór; kolacja; spiżarnię zaopatrzyłyśmy na kilka tygodni; dziękuję za wszystko, pięknie tu panie urządziły; starałyśmy się na ludowo, tak jak pani lubi najbardziej; zaraz za dworem płynie rzeka Jasiołka, dobra do kąpieli; dziękuję; sen. […]
3
Właściwie to nawet nie lubi starych domów, gdzie każdy kąt ma swoją historię, nie zawsze wesołą. I nazbyt dużych też nie lubi. Po miesiącu mieszkania w Żarnowcu wciąż nie oswoiła się z przestrzenią dworu.
Maria: „Pędzę przez korytarze, mylę się co do drzwi, idę, zawracam, jestem oszołomiona dotychczas”.
Rozkład domu jej odpowiadał, musiała jednak dokonać niezbędnych zmian. W największym pokoju panie z komitetu lwowskiego urządziły wystawę jej prezentów jubileuszowych – ona przeniosła wszystko do ustronnego pomieszczenia. Nie mogłaby żyć, patrząc co dzień na to muzeum.
Maria: „To jakieś wprost upokarzające wrażenie; bo że nie bardzo zasłużyłam na to, wiem dobrze”.
Teraz w tamtym pokoju zrobiła sypialnię, obok gabinet i jadalnię, nieduża kuchnia mieściła się na tyłach domu. Dwa małe pokoje przedzielone umywalnią i na piętrze wieżyczki zajęła Dulębianka.
[…] Miejscowi nie dawali jej spokoju. Pisała do Jana: „Lud tutejszy tak przywykł do procesów, że ciągle przychodzą chłopi na porady prawne. W ogóle tysiące wymagań, próśb, żądań. Chcą nawet, żeby im dzieci uczyć. Ładnie bym wyszła!”.
Bała się też otwierać codzienną korespondencję. Nieznani jej ludzie najczęściej prosili o pieniądze, ale też o pracę i umieszczenie dzieci w szkołach. Jakaś „pannica” zażyczyła sobie, żeby poetka opłacała jej stypendium, bo ona jedzie się uczyć do Krakowa.
Przychodziły też listy z wymówkami, że Konopnicka ma dom i ogród, gdy tymczasem nadawcy go nie mają.
Maria: „Ach, gdyby to wszystko znali dobrze i wiedzieli, jak mi w tych pokojach ciężko. Za późno to przyszło. Nie mam sił cieszyć się tym. Wszystko przesłania mgła smutku”.
Pod koniec września 1903 roku Maria została w swoim domu sama. Dulębianka wyjechała do Lwowa na kilka dni, a ona pogrążyła się w melancholii. Najtrudniejsze były wieczory.
4
W sierpniową niedzielę 1904 roku Maria Konopnicka oczekuje pod lipą redaktora Dobrowolskiego z „Kuriera Warszawskiego”. Oprowadza gościa po „chacie”, jak nazywa swój dom, prezentuje kolorowy strój krakowski – prezent od Tetmajera – i krząta się koło śniadania. Parzy kawę, podaje śmietankę, kładzie na stole żarnowiecki chleb. „Smak wyborny” – zauważa dziennikarz.
Poetka zwierza mu się, że jest bardzo zadowolona ze swojego letniego mieszkania. Lubi samotność, wystarcza sobie samej. Zresztą, miewa tutaj gości. Jednak pod koniec października stąd wyjeżdża. „[…] wicher jesienny i pustka zimowa działają na mnie odstraszająco. A przychodzi tu pod jesień taki smutny wiatr, którego pieśń przenika do głębi i wstrząsa”.
5
Do Lwowa wyjechała już w listopadzie 1903 roku. Przed wyjazdem ubezpieczyła dom i stajnię od pożaru. Zimą żarnowieckiego dworu obiecał pilnować za dziesięć reńskich miesięcznie wynajęty człowiek.
Zamieszkała z Dulębianką w pracowni malarza Jana Styki, przebywającego akurat w Paryżu. Sypiała w jego bibliotece i przez nieszczelne drzwi słyszała wszystkie rozmowy w mieszkaniu. Modelki Dulębianki potrafiły być bardzo głośne.
Lwów był okropny jak zawsze. Stosunki między ludźmi stawały jej kością w gardle. „Tyle tylko nadmienię, że te różne partie, jakie tu się zażerają między sobą, czynią życie wprost niemożliwym temu, kto poza nimi stać chce. A tak ciągną człowieka, każda w swoją stronę, że jeśli tylko poły Ci oberwą, to jeszcze dobrze” – pisze do dzieci.
Żałowała, że opuściła Żarnowiec, wystraszyła się jednak opowieści ludzi o śniegach, które zasypują tam domy równo z dachem, nieczynnej tygodniami kolei w Jedliczu i zimowych wichrów pełnych jęków.
We Lwowie mało pisała dla siebie, starając się zaspokoić wszystkie żądania płynące z Galicji. Pracowała za darmo na cele dobroczynne, pisała wiersze i artykuły, jeździła z odczytami. Ci, którym odmówiła z braku czasu i sił, obrażali się na nią. Miała wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Jeszcze wiosną 1903 roku żaliła się Stanisławowi: „Z pracy – opływam w darmochy przeróżne. Ledwo skończyłam dla Towarzystwa Kółek Rolniczych rzecz o teatrach ludowych, już z Petersburga molestują o cokolwiek do książki zbiorowej na rzecz ubogiej polskiej młodzieży. Ledwo załatwiłam wiersz na popijarski kościół w Warszawie, kiedy już czekają na wiersz dla Parany i dla «Górnoślązaka». Żebym tylko całe życie na takie cele pisała, jeszcze byłoby im mało! To jest prawdziwa plaga literacka”.
Wigilię spędziła samotnie. Odmówiła pójścia do rodziny Dulębianki i krewnych Bolesława Królikowskiego. Dostała za to mnóstwo prezentów, które ją ucieszyły: koszyk owoców i bakalii od pani Wechslerowej; paterę na wizytówki, choinkę, nóż do papierów, pudełko czekoladek i bukiet mimozy od Dulębianki; od pani Gruszeckiej z Ukrainy obiecane na jubileusz wykopaliska – dużą urnę i młotek z brązu, porfirową siekierkę z epoki kamienia gładzonego, srebrną monetę rzymską z popiersiem cesarza Hadriana, sześć srebrnych monet z czasów Zygmunta III oraz spinkę z ametystem oprawnym w złoto; haftowaną poszewkę na poduszkę (na białym atłasie gruby haft jedwabiami); strucle z makiem i bez maku od Władysławostwa Dulębów.
Po świętach postanowiła opuścić Lwów. […]
6
Posilony śniadaniem, a później zupą, redaktor Adam Dobrowolski z „Kuriera Warszawskiego” latem 1904 roku szuka minusów życia poetki w Żarnowcu.
O autofikcjach z Agnieszką Budnik rozmawia Damian Jankowski
Wymienia odległość. Podróż stąd do Lwowa lub Krakowa zajmuje kilka godzin i kosztuje kilkanaście guldenów. Gdyby dwór znajdował się nieco bliżej, „dziedziczka miałaby większą sposobność brać udział w życiu umysłowem, oddziaływać skuteczniej na innych i uczestniczyć w ruchu wydawniczym” – zauważa dziennikarz. Dodaje jednak, że poetka na to nie narzeka, dając do zrozumienia, że jest z Żarnowca zadowolona pod każdym względem.
7
Wiedeń opuściła na wieść o śmierci Heleny na początku lutego 1904 roku i zatrzymała się na kilka tygodni w Warszawie, u Laury. Wróciła do siebie w kwietniu.
W Żarnowcu była przeważnie sama. Dulębianka wpadała na dwa tygodnie i wracała do Lwowa. „[…] to nie to, co nasze dawne, wspólne nierozłączne życie w złych i dobrych losach” – zwierzyła się Elizie.
„Zażerała” ją melancholia w tym bardzo miłym domu, lecz zbyt dla niej pustym.
W maju zatrudniła ogrodnika z Jasła. Dwudziestu ludzi przekopało trawniki w jej ogrodzie. Wytyczyli nowe ścieżki, nawieźli ziemię, posadzili krzewy. Ogrodnik wziął za wszystko dwieście guldenów gotówką. Dużo, ale trzy czwarte miało się jej zwrócić, bo oddała sad w dzierżawę za sto pięćdziesiąt guldenów. Zadowolona skupiła się na korekcie szóstego tomu wyboru swoich wierszy, które wydawnictwo Gebethnera i Wolffa wydaje sukcesywnie od 1902 roku. Zaplanowała, że kiedy się zmęczy korektami, popracuje dla odmiany nad swoim poematem. „Czytam «Balcera» dla oswojenia się z nim i zaczynam być zdania Deotymy, że to niewiele warte. Ale skończyć i tak muszę” – pisze do Laury.
8
Lipa szumi, wilga śpiewa w górze… dziennikarz „Kuriera Warszawskiego” powinien się już zbierać. Jeszcze tylko notuje uwagi poetki o współczesnej literaturze.
Sienkiewicz prowadzi nas „na pole chwały”.
Żeromski, jak lunatyk, chodzi po szczytach gór i wierzchołkach lasów i pięknie o tym opowiada, co się wśród skał i drzew przed wiekiem działo.
Pan Reymont to wielki, szczery, głęboki pisarz, wspaniale maluje swych wspaniałych „Chłopów”.
Tetmajer wystąpił już na szczęście z zakreślonego przez siebie kredą koła własnego uczucia. Zbliżył się do natury, spojrzał na Tatry i odbił w sobie, jak w jeziorze głębokim, wszystkie szczyty, przeglądające się w toni, z całą grozą i krasą.
„Lica poetki zapłonęły, oczy rzucały iskry, głos nabrzmiał siłą i dźwiękiem przekonania” – zapisuje redaktor Adam Dobrowolski. Szybko wstaje z krzesła i pożegnawszy się, rusza w stronę stacji Jedlicze, zostawiając Marię stojącą samotnie przed darem od narodu.
Przeczytaj też: Zadie Smith: Dopust boży w domu w Tunbridge