Filozofia nie powinna tkwić w grubych księgach. Powinna być z ludźmi – mówi Katarzyna Kasia.
Fragment rozmowy, która ukazała się w listopadowym numerze miesięcznika „Znak” w cyklu Pauliny Wilk „Rozmowy o dobrym życiu”
Paulina Wilk: O której dziś wstałaś?
Katarzyna Kasia: Późno, o ósmej. Przez cztery lata we wtorki wstawałam o czwartej rano, żeby prowadzić audycję w radiu. To jest tortura. Na wakacjach znajomi namawiali mnie, żebyśmy obejrzeli razem wschód słońca. Odmówiłam, widziałam już wszystkie. Nie jestem typem rannego ptaszka, ale radio to najbardziej magiczne z mediów. Jest w nim szczególna relacja między mną mówiącą do mikrofonu a ludźmi słuchającymi. Radio na żywo wydaje mi się przestrzenią ważnego kontaktu i rodzajem moralnego zobowiązania.
To zobowiązanie nie działa na wizji?
– W szklanym pudełku trudniej o poczucie więzi z odbiorcami. Dawno temu Grzegorz Miecugow powiedział mi, że telewizja jest głupsza niż radio. Dla wygłoszenia dwóch zdań trzeba się pół godziny malować, przebrać i siedzieć prosto, bo inaczej zamiast słuchać, wszyscy będą się zastanawiać: co jej się stało, czemu tak krzywo siedzi? A w radiu wchodzisz i mówisz najważniejsze. Jak dowiedli amerykańscy uczeni, wcale nie mamy podzielności uwagi. I jeśli się tylko słyszy, to słyszy się lepiej i więcej zapamiętuje.
A jednak pracę skończysz dziś po 22.00 w telewizji.
– Tak. I to bywa trudna praca, gdy musimy przygotowywać program z tematów dramatycznych, ze zniszczeń i cierpień, wymyślić, jak mądrze na te zdarzenia zareagować. Jak w dniach po powodzi na przepięknym Dolnym Śląsku. Musieliśmy zdecydować, kogo pokazać – panią, która prosi o łopaty, czy pana, któremu zalało schronisko dla jeży. A widz atencję ma jedną. I krótką.
Media to w ogóle dobre miejsce dla filozofki? Są przecież powierzchowne, szybkie. Jesteś w nich, bo zagarnęły Ciebie i Twoją wiedzę, czy też z premedytacją próbujesz, niczym dywersantka, przemycać mądrość?
– Trochę tak, a trochę tak. Nie pamiętam życia bez mediów. Wcześnie zaczęłam w nich pracować. Do dziś zachowałam kwitek na pierwsze pieniądze, które zarobiłam. To był chyba 1988 r., a kwota dla dziecka niebanalna – 11 tys. zł, bo wtedy była dzika inflacja. Pracowałam w Polskim Radiu. Wspólnie z młodszym bratem Jankiem prowadziliśmy superfajny magazyn dla młodzieży „Deskorolka”.
Byliśmy dziećmi z korytarza radiowego, bo rodzice jako filozofowie często wypowiadali się w mediach i nas ze sobą zabierali. Wykładowcy akademiccy nie mogli sobie pozwolić na nianię. Mili ludzie dokarmiali nas fasolką po bretońsku w bufetach radiowych. Dla rodziców media były oczywistym elementem życia intelektualistów. Uważali, że publikacje naukowe są ważne, ale trafiają do zbyt wąskiej grupy. A moralną powinnością osoby uczącej jest docieranie do jak najszerszego grona. Tak się niesie kaganek. I dziś moim zadaniem jest wypracować w mediach taką przestrzeń, żeby móc szerzyć myślenie filozoficzne.
Mój ojciec był profesorem filozofii. Nagrał setki godzin przepięknych audycji. Tylko spisywać i wydawać jako książki. Na przykład cykl „Historia jednej maksymy”, w którym na podstawie pojedynczych filozoficznych sentencji tworzył perełki, kilkuminutowe błyskotliwe felietony bez jednego zbędnego słowa. A jechał z bani, bez żadnych notatek. Moja mama także nagrała wiele audycji, wplatając filozofię w codzienność, czyli tam, gdzie jest jej miejsce. Bo filozofia nie powinna tkwić w grubych księgach, które przeczyta tylko Pytia z Delf. Powinna być z ludźmi. W takiej misji wyrosłam i nie widzę sprzeczności między wiedzą a mediami. Choć oczywiście wielokrotnie słyszałam, że się rozdrabniam, powinnam pisać książki, bo nic po mnie nie zostanie.
I co odpowiadasz?
– Że właśnie zostanie. No bo weźmy Sokratesa. On nic nie pisał. Taki był jego świadomy wybór. Wolał poświęcić czas na rozmowę z ludźmi, iść z filozofią tam, gdzie jest potrzebna. Jestem głęboko przekonana, że filozofia to bardzo praktyczna nauka.
Skąd więc to popularne wyobrażenie filozofa jako kogoś, kto siedzi na obrzeżach rzeczywistości i popada w głęboki namysł?
– Filozofowie byli i są bardzo różni. Byli i tacy, którzy pisali swoje traktaty z doskoku, w trakcie prowadzenia wielkich kampanii wojennych jak Marek Aureliusz. Jego „Rozmyślania” są książką bardzo intymną, chociaż powstała w totalnym zgiełku. Pomyśl, ile ten facet musiał mieć na głowie – wojny, intrygi!
Istnieje wyobrażenie filozofa mędrca z brodą przesiadującego na chmurze i trochę nieprzytomnego. Z takim wizerunkiem walczył już Tales z Miletu, z którego się wyśmiewano, że jest nieprzytomny. Gosposia mówiła mu, że patrzy w niebo i gwiazdy, a potyka się o własne nogi. Talesa to wkurzyło. A ponieważ na tych gwiazdach naprawdę się znał, bo jak wielu wczesnych filozofów zajmował się badaniem przyrody, to wywnioskował, że w Tracji nadejdą obfite zbiory oliwek. Zapożyczył się i wykupił wszystkie dostępne w regionie prasy do tłoczenia oliwy. Zgromadził je w stodole i czekał. Kiedy przyszedł urodzaj, sprzedawał je wielokrotnie drożej. Po czym siedział na górze pieniędzy i to on się z ludzi śmiał. I kto tu był mądry? Właśnie po to masz wiedzieć więcej, żeby mówić o tym ludziom.
Czujesz, że filozofia jest teraz potrzebna, że jej łakniemy? Widziałam w „New Yorkerze” rysunek, na którym z budki telefonicznej dyżurującego w niej Freuda przegania filozof. Ponoć w Nowym Jorku każdy teraz chce mieć swojego filozofa, a nie terapeutę. Może to właśnie wy macie lepszą odpowiedź na pytanie: „Jak żyć?”.
– Bardzo chciałabym myśleć, że tak jest i że jesteśmy potrzebni. Od 20 lat uczę osoby studenckie. I one często nie zdają sobie sprawy, że to im się przyda. Przychodzą na pierwsze zajęcia niepewne. Ale z tygodnia na tydzień lepiej odnajdują się w historycznej przecież opowieści o tym, jak ktoś kiedyś o czymś myślał. Biorą z niej coś dla siebie.
Filozofia, mimo 2,5 tys. lat tradycji, kumulowania dorobku, głównie zresztą patriarchalnego, ma niezmieniony rdzeń. Stanowi rodzaj abstrakcji – myślenia zredukowanego do spraw najważniejszych, dlatego często trudnych do wyrażenia. Przez ten długi okres filozofia starała się skupić, a jednocześnie sama siebie rozpraszała, wychodząc właśnie ku rzeczywistości, zahaczając o codzienność. Dla mnie moment olśnienia pojawia się wtedy, gdy coś, co wydaje się suchą teorią nieprzystającą do twojego życia, po prostu ci się przydarza. Jakiś Kant albo Hegel wpadli na to, jak wchodzisz w relację ze światem. I jeszcze opisali to tak uniwersalnie, że możesz to przefiltrować przez siebie. To jest olśnienie w doświadczeniu.
Jako ludzkość jesteśmy w sytuacji podbramkowej. Możemy wkroczyć w otchłań, krzycząc: „To straszne!”. Chyba sensowniej jednak byłoby cofnąć się o krok znad przepaści i powiedzieć: „A może byśmy w nią nie spadali?”
A nie przychodzi ono łatwo, bo teksty filozoficzne bywają cholernie trudne, żmudne, przez niektóre brniesz w znoju. Na studiach każde czytanie Husserla kończyło się dla mnie zaśnięciem. Włożyłam dużo wysiłku, by zrozumieć, że on zaproponował coś niebywałego – dokładnie opisał sposób, w jaki zachodzi relacja między osobami i przedmiotami albo między dwojgiem ludzi. Wymyślił metodę, opisał dynamikę skupiania uwagi, bo w redukcji transcendentalnej właśnie o to chodzi – że twój świat się zawęża. To się może dziać np. w spotkaniu z dziełem sztuki opisanym z kolei przez Ingardena jako wielkie skupienie, a może być u Maxa Schelera w analizie relacji miłosnej, gdy wszystko sprowadza się do tej jednej osoby. Pamiętam, jak mnie to strzeliło. Filozofia jest dla mnie drogą przez olśnienia.
I chcesz powiedzieć, że te olśnienia mają zastosowanie w zgiełku codziennych mediów?
– Totalnie. Filozofia daje rzadką umiejętność czytania ze zrozumieniem. Jak już przebrniesz przez tego Hegla, Husserla, Kanta, Schopenhauera i Nietzschego, to nic nie stanowi wyzwania. I nie ma sytuacji, której nie byłabyś w stanie ogarnąć. Filozofia to skrzynka z narzędziami, których nigdzie indziej nie znajdziesz.
Co robią ludzie z dyplomami filozofów?
– Wszystko. Są dyrektorami teatrów, znanymi reżyserkami, szefami dużych firm informatycznych, pracują w mediach. W pulsującym rytmie rzeczywistości filozofia daje umiejętność skoncentrowania się, wyłapania tego, co ważne. Nie powinnam za często używać słowa „transcendentalne”, ale takie jest to doświadczenie – wychodzisz od siebie, spoglądasz na świat trochę z góry, by znów wrócić do siebie: podmiotu, i opowiadać z tej perspektywy, a nie ogólnie.
Filozofia kojarzy się z niespiesznością, dużym rezerwuarem czasu. Jeśli Ty rozmyślasz, pracując w mediach, to jak szybko myślisz?
– Przyznaję, jest tu pewien konflikt interesów. Uwielbiam usiąść i o czymś sobie myśleć. I bardzo to polecam. Kiedy czujemy, że świat na nas napiera i wszystkiego jest za dużo, dobrze jest wyjść na pięć minut na spacer, na ławkę, do łazienki i pomyśleć. Oderwać się od emocji, a zamiast tego skupić się na rozumie, na konkretnych rzeczach, które się zna, i ułożyć je sobie w głowie.
Wydaje się, że to dla każdego dostępne: usiąść i chwilę pomyśleć.
– A my często zamiast myśleć, użalamy się. I poddajemy się uczuciom.
Odkąd mamy gospodarkę wolnorynkową, one są bardzo promowane. Przeinwestowaliśmy w emocje jako wskaźniki dobrego życia?
– Żyjemy w kulturze wampiryzmu emocjonalnego. Nasze emocje są wciąż pobudzane do większej intensywności, dostajemy masę przeskalowanych przekazów, w telewizji i reklamach ciągle na nas krzyczą. Po to, żebyśmy odczuwali mocniej. Globalny kapitalizm żywi się naszymi emocjami. Zanurzeni w nich, podejmujemy decyzje dotyczące konsumpcji. Zakupy są plasterkiem na wszystko, co boli i zagraża.
Filozofia jest o tyle z boku świata, o ile stara się go zobaczyć we właściwych proporcjach. Może dlatego Freud jest wypędzany z budki telefonicznej, że filozof zamiast biec w kołowrotku, powie: „Przede wszystkim zastanówmy się, czy kapitalizm jest w porządku”. Zada pytanie o sens. Myślę, że jako ludzkość, uwzględniając kryzys planetarny, jesteśmy w sytuacji podbramkowej. Możemy oczywiście wkroczyć w tę otchłań piekielną, kolejne klęski i nieszczęścia, krzycząc: „To straszne!”. Chyba sensowniej jednak byłoby cofnąć się o krok znad przepaści i powiedzieć: „A może byśmy w nią nie spadali?”.
Czy po dekadach kapitalistycznego podgrzewania emocji mamy jeszcze to coś, co nazywa się zdrowym rozsądkiem? Możemy go wezwać na pomoc? Wydaje się wszak nam bliższy niż importowane akcesoria ratunkowe, takie jak medytacja czy mindfulness.
– W naszym świecie jedne sprawy są bardziej sexy niż inne. Zdrowy rozsądek nigdy nie był specjalnie na fali. Podobnie jak czysty rozum, którego teraz potrzebujemy nawet bardziej.
Na przełomie lat 90. i dwutysięcznych historia według Fukuyamy miała się skończyć, mieszały się ze sobą różne teorie, wszyscy powtarzali za Nietzschem, że nie ma faktów, są tylko interpretacje. Miały już nie powstawać żadne traktaty, co najwyżej eseje i remiksy tego, co już było wcześniej. Był to czas wielkiego rozedrgania. A współczesna kultura wraca – być może za późno – do myślenia mocno weryfikowanego przez rzeczywistość. Do namysłu, który jest zakorzeniony w przyrodzie.
To są zresztą prawdziwe korzenie filozofii, która początkowo wychodziła właśnie z obserwacji świata naturalnego. Najlepiej wyraził to Arystoteles, mówiąc, że zdziwienie jest przyczyną, dla której ludzie zaczęli uprawiać te rozmyślania. Potrzebujemy cofnąć się do zdziwienia światem, zastanowienia – mimo znacznie większej wiedzy – jak to wszystko jest zrobione, jak działa. Co się stanie, jeśli temperatura na Ziemi wzrośnie o kolejne pół albo półtora stopnia? Trzeba skonfrontować się z tą wiedzą. Zadać pytania o granice ludzkiej sprawczości. Pora wrócić do dialogu z porządkiem wszechświata.
Chcesz powiedzieć, że filozofia wpadła w pułapkę indywidualizmu? Oderwała człowieka od jego biologicznego bytu i wyłączyła go spośród innych istnień?
– Nie wiem, w jakim stopniu to sprawka filozofii. Na pewno nie pomogły sentencje Protagorasa o tym, że człowiek jest miarą wszelkich rzeczy istniejących. One zasiliły nadmiarową wiarę w ludzką sprawczość. Ale zaraz po Protagorasie byli stoicy przeświadczeni, iż warto funkcjonować w świadomości, że jesteśmy częścią większej całości i że nasza sprawczość jest nikła. Trzeba przypomnieć ich lekcję, że nie ma wartości większej niż bios – wszystko, co żyje. I postarać się to uratować.
Katarzyna Kasia – dr filozofii, wykładowczyni Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Współprowadzi program „Jak to się mówi, czyli Kasia u Bralczyka” w TVP2 oraz „Kwiatki polskie” w TVP Info i czwartkowe poranki w Radiu Nowy Świat. Ostatnio wydała zbiór wywiadów „Siedem życzeń. Rozmowy o źródłach nadziei” (razem z Grzegorzem Markowskim; Znak Koncept, 2023).
Przeczytaj też: Mira Marcinów: Większa część życia jest poza naszą kontrolą