Zima 2024, nr 4

Zamów

Zdroworozsądkizm górą. Donald Trump 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych

Donald Trump podczas wiecu Arizona for Trump w Glendale w Arizonie, sierpień 2024. Fot. Gage Skidmore

Trumpowi udało się przekonać Amerykanów, że dla demokratów ważniejsze od codziennych problemów obywateli są spory tożsamościowe. Jego odpowiedzią na to ma być zdrowy rozsądek.

– Jesteśmy partią zdrowego rozsądku, chcemy mieć granice, chcemy mieć bezpieczeństwo, chcemy, by sprawy toczyły się dobrze i bezpieczne, chcemy świetnej edukacji – mówił Donald Trump w swojej mowie z okazji wygrania wyborów prezydenckich w USA. Opisywał też, jak wspaniałym poczuciem jest zjednoczyć ludzi o różnych tożsamościach „wokół wspólnego rdzenia: zdrowego rozsądku”. Manifestował tym swoją krytykę wobec polityki tożsamości, tak popularnej zwłaszcza wśród jego politycznych konkurentów. Zdaniem Trumpa najlepszą odpowiedzią na dzielenie ludzi po liniach tożsamościowych jest zjednoczenie ich pod wspólnym sztandarem. Zgadliście, ma nim być zdrowy rozsądek.

Jak zatem będzie wyglądała zdroworozsądkowa Ameryka?

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Pytania o anty-woke

Przede wszystkim będzie czerwona. Choć w momencie publikacji tego tekstu nie jest to jeszcze ostatecznie rozstrzygnięte, wiele wskazuje na to, że obok prezydentury i Senatu ten republikański kolor zdominuje również Izbę Reprezentantów. W tym ostatnim przypadku pojedynek o władzę jest najbardziej zacięty, ale z godziny na godzinę przybywa sygnałów, że i na tym polu republikanie pokonają demokratów. Nawet gdyby doszło do niespodzianki na ostatniej prostej, nie zmieni ona faktu, że czerwona fala, która miała przyjść już w wyborach połówkowych 2022 roku, ale została wtedy skutecznie przez demokratów powstrzymana, tym razem zaleje Amerykę. Dziś republikanie są bliscy przejęcia pełnej władzy nad krajem.

Będzie to też Ameryka walcząca z kolejnymi falami zmian obyczajowych i zglobalizowanym mainstreamem naukowo-medialno-pozarządowym. Kategorie, które tu przytaczam, są nieostre, jednak powszechnie używa ich Trump i jego otoczenie. Chodzi zasadniczo o zglobalizowane wzorce moralne i ideowe, upowszechniane przez kulturę, platformy streamingowe, media społecznościowe (broń Boże, nie Twitter, to znaczy X!), które czasem określa się mianem woke.

Sprzeciw wobec tego zglobalizowanego, choć przecież wywodzącego się z samego serca USA, nurtu kulturowego, okazał się u Amerykanów silniejszy niż wszelkie obawy o zasadność wyboru skazanego prawomocnym wyrokiem sądu Donalda Trumpa. A to dlatego, że przedstawił się im jako reprezentant, stojącego na drugim biegunie od woke, zdrowego rozsądku.

Zostawię na boku spór wokół tego, czym jest woke, czy w ogóle jest jakąś spójną myślą i planem, czy pozostaje głównie produktem marketingowym. Istotę rzeczy stanowi to, że obozowi Trumpa udało się przekonać Amerykanów, że dla demokratów spory symboliczne, prawa kolejnych grup mniejszościowych i coraz bardziej marginalne z perspektywy większości obywateli spory tożsamościowe są ważniejsze od realnych problemów codziennego życia i od interesu ogółu. Z kolei kandydat republikanów starał się koncentrować na tematach bliskich obywatelom: ekonomii, rynku pracy, migracji, bezpieczeństwie, edukacji i zdrowiu.

Obok zdrowego rozsądku izolacjonizm będzie kluczowym słowem najbliższych lat w amerykańskiej polityce. Zresztą oba pojęcia mają wspólny korzeń, jakim jest sprzeciw wobec ostatniej fali globalizacji i stosunków produkcji, jakie ona promuje

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

W programie Trumpa miarą człowieka istotniejszą od jego tożsamości ma znów stać się produktywność, zdrowie, gotowość do pracy i wiara we wspólny amerykański sen dla wszystkich, w którego realizacji centralną wartością staje się wolność. Na tym fundamencie mają zostać postawione podstawowe systemy społeczne: edukacji, zdrowia czy opieki społecznej.

Niechęć czy wręcz nienawiść do woke okazała się na tyle duża, że przykryła liczne wątpliwości i pytania, które mogą się rodzić wobec takiego programu politycznego. Czy amerykański sen naprawdę może być dostępny dla wszystkich? Czy uwolnienie kryptowalut spod federalnej kontroli nie skończy się nową falą spekulacji, budowania spektakularnych fortun przez nielicznych i bolesnych bankructw wielu innych? Czy prywatyzacja i komercjalizacja służby zdrowia, którą zapowiada Project 2025, konserwatywny plan reformy USA pod rządami Donalda Trumpa, na pewno będzie korzystna dla zwykłego Amerykanina? Czy ceny niektórych leków, ograniczone za obecnej prezydentury, znów wyskoczą w górę? I kto na tym zyska? Czy plany Roberta Kennedy’ego Jr. – syna słynnego prokuratora generalnego USA z lat sześćdziesiątych – który ma w nowej administracji odpowiadać za ochronę zdrowia, nie pogłębią chaosu i nierówności w dostępie do ochrony zdrowia Amerykanów, zwłaszcza jeśli Kennedy Jr. zacznie wdrażać w życie swoje antyszczepionkowe pomysły?

Zdrowy rozsądek ma być lekiem na problemy amerykańskiej codzienności. Wątpię jednak, czy ów lek przyniesie coś więcej niż tylko chwilową ulgę. A, co gorsze, w dużych dawkach może się on okazać trucizną dla obolałych tkanek amerykańskiego życia społecznego. Ostatecznie jednak liczy się werdykt Amerykanów, a nie kręcenie nosem publicysty z Polski. To ostatecznie oni będą musieli się zmierzyć z konsekwencjami swojej decyzji.

Izolacjonizm i jego nowe wcielenia

Ameryka zdroworozsądkizmu będzie też izolacjonistyczna (autarkiczna?) – i być może obok zdrowego rozsądku właśnie izolacjonizm stanie się kluczowym słowem najbliższych czterech lat w tamtejszej polityce. Zresztą oba pojęcia mają wspólny korzeń, jakim jest sprzeciw wobec ostatniej fali globalizacji i stosunków produkcji, jakie ona promuje. Przy czym sprzeciw wobec woke koncentruje się na warstwie kulturowej, natomiast izolacjonizm międzynarodowy ma być odpowiedzią na kwestie ściśle gospodarcze.

Trump zapowiada wprowadzenie ceł importowych, które mają być szczególnie wysokie na produkty pochodzące z Chin i sięgać nawet 60 proc. Amerykanie, wedle obietnic, będą konsumować teraz to, co sami wyprodukują, a sami mają produkować więcej m.in. dzięki… gigantycznym inwestycjom infrastrukturalnym administracji Joe Bidena. Infrastructure Investment and Jobs Act oraz Inflation Reduction Act mają kosztować łącznie nawet 2 biliony (tak, 2 tysiące miliardów) dolarów, odbudować amerykański potencjał gospodarczy i zaufanie mieszkańców regionów, które relatywnie najwięcej straciły na ostatnich dekadach globalizacji, zmniejszyć nierówności społeczne czy zapewnić dostęp do zielonych energii. Te ustawy już stworzyły setki tysięcy miejsc pracy.

Izolacjonizm ma się również opierać na przeciwdziałaniu masowej migracji do Stanów Zjednoczonych. Dziś szacuje się, że w kraju żyje ok. 10 milionów tzw. nieudokumentowanych migrantów, z których wielu pracuje, płaci podatki i uczestniczy w życiu społecznym, a jednocześnie czai się nad nimi możliwa decyzja o wydaleniu z kraju. Restrykcyjne prawo imigracyjne i regularne deportacje również nie są jednak niczym nowym w porównaniu z rządami Joe Bidena. W tym temacie Trump może zmienić strategię radzenia sobie z wyzwaniami, ale kierunek polityki pozostanie ten sam.

– Zbudowaliśmy naszą politykę zagraniczną na moralizowaniu i pouczaniu krajów, które nie chcą z tym mieć nic wspólnego. Tymczasem chińska polityka zagraniczna polega na budowaniu dróg, mostów i karmieniu ubogich ludzi – taką krytykę administracji Bidena wygłosił tuż po wyborach wiceprezydent elekt J. D. Vence. Jeśli traktować te słowa jako zapowiedź nowej linii polityki międzynarodowej – a chyba należy tak czynić, bo jest ona spójna z poglądami Trumpa – to Amerykanie wyrzucą ze swojego języka wartości, a skupią się na twardych interesach. Skoro wzorem mają być Chińczycy, Stany Zjednoczone mogą sfinansować kilka dużych projektów infrastrukturalnych w krajach tzw. globalnego południa. Tuż po ich zbudowaniu zaczną natomiast bezwzględnie ściągać długi…

W tym wymiarze wydaje się, że szykuje się największa zmiana wobec dotychczasowej polityki zagranicznej. Joe Biden, podobnie jak Donald Trump, szukał alternatyw dla neoliberalnego, zglobalizowanego kapitalizmu, który niszczył lokalny przemysł, odbierał miejsca pracy i przenosił produkcję na drugi koniec świata w pogoni za niższymi kosztami pracy. Jako polityk starej daty wciąż wierzył on jednak, że wartości demokratyczne mogą mieć charakter uniwersalny, a zatem amerykański model życia powinien być promowany jako aspiracyjny dla innych. Trump ma z tego zrezygnować i podobnie jak Chińczycy mówić: nie obchodzi nas, jak żyjecie, obchodzi nas, jakie interesy możemy z wami zrobić.

To właśnie tak rozumianego izolacjonizmu najbardziej boją się Ukraińcy, a wraz z nimi boimy się my w Europie Środkowo-Wschodniej, bo jego istotną częścią będzie odcięcie się Stanów od regionalnych wojen i sporów, by kraj pod rządami Trumpa mógł skupić się na robieniu interesów. A na wojnie co prawda można trochę zarobić, co zresztą rząd Joe Bidena skrzętnie wykorzystał, sprzedając Europie np. swój gaz, ale najbardziej przewidywalne interesy da się robić tam, gdzie jest spokojnie. Dlatego wraz z wyborem Trumpa możemy oczekiwać zmian w polityce europejskiej USA, zwłaszcza wobec Ukrainy. Czy oznacza to szybszy koniec wojny? Być może. Czy oznacza to pokój? Nie wydaje mi się.

Polski Trump na horyzoncie?

A czy tegoroczne rozstrzygnięcie wyborcze będzie miało dalekosiężne skutki dla polskiej polityki? Trudno powiedzieć, ale stawiałbym, że nie. Skończy się na żenującym spektaklu ze strony Polskiego Stronnictwa Ludowego, które próbuje opowiedzieć Polakom, że jest polskim odpowiednikiem partii republikańskiej. I na jeszcze bardziej żenującym skandowaniu: DO-NALD-TRUMP DO-NALD-TRUMP z ław poselskich prawicy, do jakiego doszło 6 listopada w Sejmie.

Być może komuś wpadnie do głowy pomysł, by znaleźć polskiego Trumpa i wylansować go na przyszłoroczne wybory prezydenckie. Ale na to w Polsce jeszcze za wcześnie. Po pierwsze dlatego, że Polkom i Polakom jednak zasadniczo wciąż się powodzi i czują poprawę jakości życia z roku na rok. A po drugie dlatego, że spory kulturowe i polityczne nie mają jeszcze takiej temperatury jak za oceanem.

Wesprzyj Więź

To się oczywiście może zmienić, bo igrający z polaryzacją Donald Tusk i Jarosław Kaczyński ciągle ryzykują, że utracą kontrolę nad pudełkiem zapałek w swoich rękach. A ich niekontrolowany wybuch najbardziej uderzyłby zarówno w Polskę i jej bezpieczeństwo, jak i w partie obu wodzów. Zmiótłby je z powierzchni ziemi, tak jak Donald Trump zmiótł z powierzchni ziemi dawną Partię Republikańską. Bo być może najbardziej nieopowiedzianym wnioskiem z amerykańskich wyborów jest ten, że obok przegranej Kamali Harris i demokratów przegrała też dawna Partia Republikańska, tworzona przez Ronalda Reagana i rodzinę Bushów, a w tym roku reprezentowana przez Nikki Haley.

Nowi republikanie dziś wygrali wybory i sięgają po pełnię władzy. Ale sami jeszcze nie do końca wiedzą, kim się staną pod wpływem postaci nowego-starego prezydenta. Czy to początek ich dominacji na amerykańskiej scenie politycznej? A może początek końca tej formacji? Na te pytania naprawdę nie znamy jeszcze odpowiedzi.

Przeczytaj też: Chmielewska-Szlajfer: Polityka od zarania ma w sobie elementy populistyczne

Podziel się

3
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.