Po filmie „Polowanie na muchy” nagle staje się idolką. Symbolem wyzwolonej kobiecości. Ikoną nowoczesnej kobiety.
Fragment książki „Braunek. Biografia”, która 13 listopada ukaże się nakładem Wydawnictwa Mando
Mimo młodego wieku Małgorzata ma już sporo filmowych produkcji na koncie, nie dziwi więc specjalnie, że Andrzej Wajda, szukający odtwórczyni roli Ireny do swojego „Polowania na muchy”, decyduje się na Braunek. „Długie jasne włosy nietknięte ręką fryzjera. Jasne oczy, wysoko zarysowane, cienkie brwi. Twarz nieco ściągnięta, jakby spierzchnięte usta. Szczupła sylwetka – wcielenie nowoczesności. Symbol dziewczyn-studentek końca ostatniego dziesięciolecia. W swoich rolach utrafiała bezbłędnie w ten styl swobody, nonszalancji. Przejmowała cechy mody i tę modę zarazem tworzyła: po premierze «Polowania na muchy»zaroiło się od dziewczyn ubranych we włosy i okulary «modliszki»” – pisze Barbara Mruklik.
Braunek bierze urlop dziekański, by móc pojawić się na planie. Gra brawurowo. Nagle staje się idolką. Symbolem wyzwolonej kobiecości. Ikoną nowoczesnej kobiety, która sięga po to, co chce. Polki chcą mieć ogromne okulary przeciwsłoneczne, które nosi jej bohaterka. Ćwiczą też uśmiech modliszki.
Pamiętne okulary Małgorzata dostała w prezencie, a ubrała swoją bohaterkę w ciuchy z Włoch. „Jakimś cudem wszystko się zdobywało. Jeździło się na Pragę, bo tam handlowano ciuchami sprowadzanymi z zagranicy; to był taki socjalistyczny odpowiednik dzisiejszych second-handów. Przywoziło się płyty i perfumy. Kwitło życie snobistyczne i towarzyskie. W kinach niewiele było szmiry, w dobrym tonie było chodzenie na Felliniego, Pasoliniego czy Godarda. Działały Hybrydy i Stodoła. SPATiF i Ściek pękały w szwach”.
Czasem przed południem pije się kawę w Bristolu, a nocą bywa w klubie Kamieniołomy w Europejskim. Intelektualna Warszawa żyje w tym czasie w ciągłej dyskusji. Na obiadach u Literatów Konwicki, Łapicki, Holoubek, młody Głowacki, Himilsbach i Maklakiewicz przy ruskich poddają sobie pomysły na nowe książki i scenariusze filmowe. Trochę też plotkują. Bywa kąśliwie, bywa błyskotliwie.
Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku Małgorzata chętnie staje przed obiektywem Tadeusza Rolke. Często pozuje mu w strojach projektu Barbary Hoff. Wśród brzóz w żółtej minisukience, inny razem w takiej w kwiaty, z białym kołnierzykiem, jeszcze kiedy indziej w prochowcu albo w białej stylizacji przepasanej apaszką. Jest też magnetyczna sesja domowa na białym tle, na którym Braunek prezentuje się w brązowym swetrowym ponczo. Rolke wspomina, że to właśnie Hoff wypatrzyła kiedyś na ulicy młodą Małgosię Braunek.
Fotograf rozpoczyna regularną współpracę z projektantką (którą poznaje jeszcze w czasie studiów) pod koniec lat pięćdziesiątych. Efekty tej współpracy publikuje regularnie krakowski tygodnik „Przekrój”. Rolke staje się na wiele lat jednym z czołowych fotografów tego opiniotwórczego wtedy pisma, a Hoff w latach 1954–2002 prowadzi w nim bardzo popularną rubrykę „Moda”. Przez czterdzieści osiem lat co tydzień ukazuje się jej felieton. Opisuje trendy, jeździ za granicę i relacjonuje, co noszą ludzie w Londynie czy Brukseli. Z Paryża donosi, jak wyglądają kolekcje Pierre’a Cardina, Balenciagi i Givenchy. Wyczuwa, że furorę na świecie zrobi Japończyk Kenzō Takada.
Kiedy pojawia się trend na błyszcząco‑świecące ciuchy w stylu disco, intuicja podpowie jej, że on się szybko przyjmie. Jako fotoreporterka wyławia modnie ubranych studentów na ulicach Krakowa albo fanów jazzu przyjeżdżających do Sopotu. Przekonuje, że zabawa modą jest dla każdego, nie tylko dla bogaczy. Zachęca do przerabiania ubrań, pisze porady, jak to zrobić „za grosze”. Pokazuje, jak można nosić rożne części garderoby w sposób odmienny niż ogólnie przyjęty. Śledzi zachodnie trendy, przekładając je na warunki PRL-u. Podpowiada, jak tenisówki zamienić w baleriny, a sportowy T-shirt w obcisłą bluzkę z dekoltem. Te podpowiedzi ilustruje rysunkami swojego autorstwa.
Potem zaczyna projektować i szyć. Początkowo tylko na potrzeby sesji zdjęciowych dla „Przekroju”. Do pozowania zaprasza między innymi Małgorzatę Braunek, Daniela Olbrychskiego, Grażynę Hase, Wojciecha Karolaka i Marylę Rodowicz. Stylistką, wizażystką i aranżerką sesji jest Hoff. Za każdym razem zarówno ją, jak i modelkę/modela transportuje na sesję swoim starym garbusem Rolke. Jego podstawowy sprzęt to rolleiflex, przy dłuższych ogniskowych: pentacon six. Fotografuje na ogół w domu Barbary albo w plenerze. Dziewczyny przebierają się wtedy w krzakach.
Rola Małgorzaty w „Polowaniu na muchy” uznawana jest przez wielu krytyków za jej najdojrzalszą kreację. Wajda nakręcił film o Włodku niedorajdzie (granym przez Zygmunta Malanowicza) i Irenie – kobiecie, która z tego dobiegającego czterdziestki nieudacznika, niedoszłego rusycysty, chce zrobić tłumacza literatury rosyjskiej, a w przyszłości może wybitnego pisarza.
Krytyk Bolesław Michałek zauważa, że to „obraz upodlenia słabego, zniewieściałego mężczyzny, a z drugiej – obraz kobiecej siły i agresywności, tak jawnie wyolbrzymionej aż do granic groteski, że w istocie komedia Wajdy była odczytywana jako zdławiony głos protestu mężczyzny przeciwko zbliżającemu się terrorowi matriarchatu”. Rafał Marszałek pisze natomiast, że „związek tej fabuły z polską obyczajowością był luźny i peryferyjny. Mizoginizm jako ponadpsychologiczny i ponadjednostkowy kompleks mężczyzny wobec kobiety trudno uznać za rodzimy temat kulturowy”.
Postać grana przez Braunek jest dla części publiki szokująca dlatego, że nagle w kinie widzimy kobietę traktującą mężczyznę instrumentalnie, podczas gdy przyzwyczajono nas, że społecznie usprawiedliwiane jest traktowanie instrumentalnie kobiet przez mężczyzn
Rola Braunek zbiega się z tym, że intelektualiści zaczytują się wtedy w studium Rogera Cailloisa na temat krwiożerczej natury kobiety modliszki. Niektórzy są zdania, że Wajda w „Polowaniu na muchy” przepowiedział przyszłość: „Kobiety z wielowiekowego dziedzictwa i przyzwyczajenia, noszą się jeszcze po kobiecemu, ale mentalnie wyzwalają się z przesądów. […] Zaborcze kobiety: żona, teściowa, kochanka, zjadały tam bohatera – nieporadnego chłoptasia – w całości, razem z kosteczkami: wśród stada tych obojnakich drapieżników wyróżniała się olśniewającym, wilczym uśmiechem Małgorzata Braunek. Ów film portretujący trzecią płeć wydawał się przerysowany i ekscentryczny, a przecież po latach znalazł rożne naturalne kontynuacje”.
Konrad Eberhardt przekonuje, że Irena maskuje swoją drapieżność specyficzną bronią: „łagodną nieustępliwością, pogodną arbitralnością, uporem, który przybiera pozór czułej troski. Z wyjątkiem sceny, w której szczerzy zęby: mocne i cokolwiek drapieżne, Irena objawia się w postaci niemal lirycznej. Jest to koncepcja bardzo interesująca. Zapewne taką właśnie bohaterkę filmu wyobrażał sobie Andrzej Wajda – ale Małgorzata Braunek nadała jej swoje indywidualne piętno”.
Postać grana przez Braunek jest dla części publiki szokująca dlatego, że nagle w kinie widzimy kobietę traktującą mężczyznę instrumentalnie, podczas gdy przyzwyczajono nas, że społecznie usprawiedliwiane jest traktowanie instrumentalnie kobiet przez mężczyzn. Stąd ta dyskusja nad przemianami w świecie. Włodek dla filmowej Ireny jest jedynie kolejną muchą, na którą postanawia zapolować.
Agnieszka Osiecka wspomni po latach: „Pierwszy raz zobaczyłam Małgorzatę Braunek w kawiarni hotelu Europejskiego. Pachniało kawą i tortami, a w papierosowym dymie majaczyli mecenasowie, staruszki po fryzjerze i jakieś obrazy: ni to marchewki, ni to tramwaje. Nagle weszła Małgosia, wężowato zgrabna, w sukience w poprzeczne paski. Poczułam zdrową nienawiść do dziewczyny, która dobrze wyglądała w poprzecznych paskach, bo mnie to minęło już bardzo dawno. […] Małgorzata szła wtedy na randkę z Andrzejem Wajdą, żeby omówić rolę w «Polowaniu na muchy» Janusza Głowackiego. W parę miesięcy potem zagrała tę rolę, świetną rolę, w świetnym filmie. Potem widziałam ją w rożnych rolach, także w wariackim konkursie pisma «Ekran» pod hasłem: «Przyślijcie nam zdjęcia Małgorzaty Braunek z zamkniętymi ustami». Naprawdę lubię Małgorzatę w «Polowaniu», lubię to opowiadanie, lubię film, i bardzo żałuję, że tak rzadko można go gdzieś złapać”.
Wajda surowo ocenia ten swój film. Uważa, że zabrakło mu dystansu do tematu. Chciał opowiedzieć o apodyktycznej kobiecej naturze, a nieoczekiwanie wyszła mu opowieść o kryzysie męskości. Początkowo partnera Braunek w „Polowaniu” miał zagrać Bogumił Kobiela, który bardzo się cieszył na tę przygodę twórczą. Jednak ostatecznie reżyser go nie zaangażował, czego po latach bardzo żałował, bo Kobiela, wnosząc do filmu swój humor, pewnie uratowałby go przed jego własnym zarozumialstwem.
Mimo że o filmie, który wszedł na ekrany w sierpniu 1969 roku, było głośno, przez wielu został uznany za wypadek przy pracy wybitnego reżysera. Powszechnie bowiem do dziś uważa się, że Wajda jest twórcą, który najlepiej odnajduje się w tonacji na serio. Jego tematy to naród, Solidarność, przełomy. Komediowa lekkość, ironia, satyra nie są jego domeną. Przypominano mu, że nie jest Munkiem polskiego kina.
Twórca po latach bije się w piersi i wyznaje: „Przede wszystkim znakomitym wyborem okazała się Małgorzata Braunek. Wytrzeszczony uśmiech oraz oczy powiększone przez nadnaturalnej wielkości okulary straszyły z ekranu i dobrze oddawały narysowany przez autora scenariusza portret okrutnej muchy. […] Poza wspaniałą Małgorzatą Braunek i świetnym, jak myślę, małym epizodem Daniela Olbrychskiego, który towarzyszył mi przy tym filmie głównie jako asystent reżysera, reszta wypadła dość blado”.
Krytycy rozpisują się między innymi na temat sceny, w której Braunek leży nago na łóżku przykryta rozłożoną na biuście książką i słownikiem na biodrach, a odtwórca roli męskiej (Zygmunt Malanowicz) stara się w tym czasie tłumaczyć tekst. W filmie jest też inna niezapomniana scena: imprezy w Domu Pracy Twórczej w Nieporęcie. Pojawia się w niej zarówno grający pewnego siebie playboya Marek Grechuta, jak i Jacek Fedorowicz w roli telewizyjnego reżysera szukającego pospiesznie intymnych doznań. W tle Trubadurzy śpiewają „Mamo, co ja robię”.
Początkowo Wajda nie umie dojść na planie do porozumienia z Braunek. Prosi więc o radę Kazimierza Kutza, który pracował z młodą aktorką wcześniej nad „Skokiem”. Ten mówi: „Andrzejku kochany, to jest motylek. Co ja mówię, motylek… To jest właściwie niteczka babiego lata ta Margaret Braunek. Należy ją otoczyć ciepłym zefirkiem. Patrzeć, na rękach nosić, dmuchać i chuchać delikatnie, żeby ona mogła kołysać się w zachodzącym jesiennym słoneczku. I z tego wynikną najpiękniejsze rzeczy, wierz mi… I po tym poemacie Kutz dodaje: – A nie jest źle przed ujęciem dać jej setę!”.
Małgorzata pamięta, że Wajda długo się zastanawiał, czy obsadzić ją w tej roli. Nie był przekonany, czy sobie poradzi. Potem chciał zrobić z niej kompletnego potwora, na co się nie zgadzała. Tłumaczyła mu, że takiego przerysowania nawet satyra nie wytrzyma, że nie ma takich dziewczyn. W końcu Wajda jej zaufał.
Wizerunek Ireny jest wynikiem kompromisu. „Ona była oczywiście pretensjonalna i zbyt przebojowa, ale miała swoje racje, nie była karykaturą” – mówi aktorka, która początkowo miała opory, by zagrać w tym filmie Wajdy. Wydawało jej się, że sobie nie poradzi: „Psychika bohaterki była od mojej psychiki tak bardzo odległa, że bałam się, iż nie znajdę w sobie możliwości i środków, by ją zagrać. Byłam osobą straszliwie nieśmiałą i żeby to pokryć, stwarzałam pozory kobiety przebojowej, ale obawiałam się, że takiej krańcowej przebojowości i pewności siebie nie potrafię przekonująco zagrać”.
Przeczytaj też: Doktor Nina Simone i występ, który stał się cudem