Jesień 2024, nr 3

Zamów

Chrystusie mój, przepraszam

Iwan Kramskoj, „Chrystus na pustyni”, 1872

Moja intencja była czysta: ukazać skrzywdzonym Chrystusa Skrzywdzonego. Jednak czy nie dokonało się to kosztem samego Chrystusa, którego dokrzywdziłem swoją opowieścią?

Tekst, który napisałem kilka dni temu – o doświadczeniu przez Jezusa przemocy seksualnej – ma jeszcze drugą stronę medalu. Niewidoczną na pierwszy rzut oka. Myślę, że można ją dostrzec jedynie z perspektywy kolan. Być może ktoś z Was uzna, że są to jakieś przesadzone wyrzuty sumienia. Nie, to nie wyrzuty, lecz kwestia bycia cały czas w relacji… z drugim człowiekiem, a przede wszystkim z moim Chrystusem.

Najpierw zwrócił mi na to uwagę przyjaciel duszy, choć w pierwszym momencie nie było mojego zrozumienia dla jego intuicji. Dopiero później, właśnie z perspektywy kolan, podczas nocnej modlitwy, delikatna nić łaski przetarła mi oczy i pozwoliła spojrzeć na sprawę od duchowej podszewki, dokonując jednocześnie we mnie bolesnego rozdarcia. Rozdarcia, którego dziś zaleczyć nie potrafię.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Z jednej strony są bowiem osoby skrzywdzone i z myślą o nich pisałem tamten tekst. A pisałem go nie po co innego, jak tylko po to, aby mogły przeglądnąć się w Jezusie Skrzywdzonym. Aby w Chrystusie, który doświadczył tego, co one, mogły doświadczyć również pełnej bliskości w doświadczeniu granicznym, które nie oszczędziło również i Jego. Intencja była czysta: ukazać skrzywdzonym Chrystusa Skrzywdzonego.

Jednak czy nie dokonało się to również kosztem samego Skrzywdzonego Chrystusa, którego dokrzywdziłem swoją opowieścią? A co jeśli, dokrzywdziłem Tego, który zniknął mi na chwilę z pola widzenia moich refleksji?

O ile dramat Stacji X pulsuje w mniejszym lub większym stopniu w świadomości wierzących, to już domysły, które przywołałem (choć prawdopodobne i uprawomocnione w kontekście kulturowym tamtych czasów), mogły w części umysłów i serc ludzi (również samych skrzywdzonych) wywołać niepotrzebny niesmak, a nawet zgorszenie, ze względu na drzemiący w tej narracji klikbajtowy charakter opowieści, którą snułem.

Chrystus Skrzywdzony, tak jak każda inna osoba skrzywdzona, posiada również swoją historię i tajemnicę, które powinny być uszanowane, otulone i zaopiekowane

o. Mateusz Filipowski

Udostępnij tekst

Wobec tego, że Chrystus nie jest mi obojętny, sam sobie muszę teraz zadać pytania. A co, jeśli Pan Jezus rzeczywiście doświadczył więziennego dramatu i w swej ludzkiej intymności oraz wstydliwości ukrył ją, do czego zresztą miał prawo? Ja zaś nie uszanowałem tego i publicznie opowiedziałem nie swoją historię! Co, jeśli ten bolesny kawałek życia zostawił tylko dla siebie, w tajemnicy, a ja Mu ją zwyczajnie wydarłem? A co, jeśli pozbawiłem Go możliwości opowiadania swojej własnej, intymnej historii, na własnych warunkach?

Przecież i On ma prawo mówić o swoim życiu, ja zaś, bez obejrzenia się na Niego, opisałem opowieść o nie swoim cierpieniu. W Ewangeliach powiedział tyle, ile zechciał i ile było konieczne. Zakrył również przed nami to, co było tylko dla Niego i dla tych, którzy niewątpliwie byli bliżej niż ja. Tak zrobił chociażby z ukrytymi latami w Nazarecie. Całą resztę ma moc opowiedzieć duszom przez łaskę w cichości modlitwy lub w spotkaniu twarzą w twarz po przejściu przez rzeczywistość śmierci. A opowiadanie Jego własnej historii przysługuje Jemu samemu.

Oczywiście, uczyniłem to w dobrej wierze. Jednak tak jak publicznie nie opowiadam cudzych historii, tak tutaj odważyłem się opowiedzieć historię nie swoją. Chrystus Skrzywdzony, zresztą tak jak każda inna osoba skrzywdzona, posiada również swoją historię i tajemnicę, które powinny być uszanowane, otulone i zaopiekowane.

A co, jeśli na samym Chrystusie dokonałem wiktymizacji, dokrzywdziłem Go, używając Jego i Jego krzywdy do opowiedzenia historii, do której nie miałem prawa? Co, jeśli właśnie się stał podobnym w doświadczeniu dokrzywdzenia wszystkim dokrzywdzanym osobom, i to za moją sprawą?

Pozostaje pytanie ostatnie: czy wobec tego wycofuję się z tego, co napisałem? I tu dochodzę do tego bolesnego rozdarcia. Z jednej strony nie mogę, gdyż doskonale wiem, co napisałem i z jakiego miejsca to uczyniłem. Znam również czystość swoich intencji i świadomość, czym jest ten tekst od literackiej strony. Mam również przed oczami wszystkie osoby skrzywdzone, które do mnie pisały. Niejednokrotnie były wzruszone i wdzięczne za przywrócenie im bliskości Jezusa.

Z drugiej zaś strony chciałbym się wycofać, ponieważ przed oczami stanął mi Chrystus Skrzywdzony i dokrzywdzony przeze mnie. A przecież Chrystus Skrzywdzony jest tak samo skrzywdzony jak wszyscy inni skrzywdzeni.

Bolesne rozdarcie, którego doświadczam, jest również opowieścią o tym, że nie wszystko da się wyjaśnić na poziomie słów i intelektu oraz nie wszystko jest tak oczywiste, jak chciałoby się, żeby było.

Na koniec: nie tłumaczcie mnie ani Chrystusa, to sprawa między mną a Nim. I nie jest to tekst przeciwko temu, co napisałem wcześniej, ani tym bardziej przeciwko osobom skrzywdzonym, zwłaszcza tym, które dzięki poprzednim refleksjom doznały przebłysku bliskości z Jezusem Skrzywdzonym.

Tekst ten jest o duchowej stronie, która również ma znaczenie. Jest o mnie i o tym, że na chwilę zniknął mi osobowy Jezus z naszej osobistej relacji. Jest także o tym, jak delikatnym i uważnym trzeba być w każdym calu, aby czasem trzciny nadłamanej nie złamać do końca i nie dokrzywdzić drugiego człowieka (również Chrystusa).

Wesprzyj Więź

Widzenie z perspektywy kolan jest zgoła inne niż z poziomu intelektu. Kto może pojąć, niech pojmuje.

Chrystusie mój, przepraszam.

Przeczytaj też: Osoba skrzywdzona jako kartka papieru

Podziel się

6
3
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.