Jesień 2024, nr 3

Zamów

Herman Van Rompuy: jestem personalistą, bo jestem chrześcijaninem

Przewodniczący Van Rompuy podczas konferencji prasowej po nieformalnej kolacji szefów państw i rządów, Bruksela, 23 maja 2012 r. Fot. Flickr

Europa bardzo potrzebuje nadziei – tej wielkiej chrześcijańskiej cnoty. Dziś musimy być twórcami naszej własnej nadziei.

Publikujemy treść wystąpienia Hermana Van Rompuya, pierwszego stałego przewodniczącego Rady Europejskiej w latach 2009–2014, które zostało wygłoszone podczas XXIV Międzynarodowej Konferencji „Rola chrześcijan w procesie integracji europejskiej” w Krakowie, 20 września 2024 r. Odczyt był głosem w panelu zatytułowanym „Konsekwencje procesu rozszerzenia Unii Europejskiej – bilans dwóch dekad”. Tytuł pochodzi od redakcji

Być może potrzebujemy dziś podsumowania w kilku kluczowych hasłach złożonej sytuacji, w jakiej znalazła się Unia Europejska, jej państwa członkowskie oraz świat – o ile to możliwe bez popadania w przesadne uproszczenia. Te pojęcia to: jedność, demokracja, autonomia, długoterminowa wizja i „więcej Europy”.

Jedność

Żyjemy w społeczeństwach, które są podzielone, ponieważ indywidualizm stał się istotną cechą naszych czasów. Każdy ma swoją prawdę, cytując słynnego włoskiego pisarza Luigi Pirandello. Oczywiście nie ma nic złego w debacie, niezgodzie, wolności opinii, czy emancypacji – wręcz przeciwnie. Istnieje jednak negatywna strona tego zjawiska. Brak otwartego dialogu coraz częściej podsuwa nam kategorię wroga: jeśli masz inne zdanie niż ja, to nie jesteś już moim rozmówcą – stajesz się moim wrogiem.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Zawsze powinniśmy starać się być otwarci na innych i wsłuchiwać się w różne głosy, a dziś niestety tego nam brakuje. Wielość i zmienność indywidualnych opinii oraz emocji przekłada się na gwałtowne wahania wyników wyborów i rozdrobniony krajobraz polityczny, zbudowany z wielu partii politycznych. W Holandii w parlamencie reprezentowanych jest 20 ugrupowań. Utrudnia to rządzenie na wszystkich szczeblach władzy, od lokalnego po europejski.

Kryzys demokracji wiąże się z kryzysem społeczeństw. Ten drugi jest widoczny również w zapaści dobrostanu psychicznego: wypaleniu zawodowym, depresji, samobójstwach, uzależnieniach – szczególnie wśród młodzieży. Nie mam na to natychmiastowego rozwiązania, ale musimy trzeźwo spojrzeć na świat, w którym żyjemy. Przeobrażenia, które przechodzi, mają charakter cywilizacyjny i nie zostaną nagle zażegnane. Cywilizacje zmieniają się wolniej niż rynki i wolniej niż składy parlamentów oraz rządów.

Unia Europejska jest sumą 27 państw członkowskich, ale także sumą 27 podzielonych społeczeństw. Jednak instytucje Unii są mniej podzielone i bardziej zdolne do podejmowania decyzji, niż się często twierdzi. To paradoks. Przewodniczący Komisji Europejskiej został niedawno wybrany solidną większością głosów w pierwszej turze. Dwie skrajnie prawicowe grupy mniejszościowe w PE zajmują jedynie około 20 proc. miejsc, a nie pozostałe 80 proc. Co więcej, w ramach samego bloku populistycznego nadal istnieją istotne różnice w politycznych poglądach. Nie wszyscy europejscy populiści są antyzachodni lub prorosyjscy. Z całą pewnością tak nie jest.

Na przestrzeni ostatnich lat Radzie Europejskiej przeważnie udawało się znaleźć konsensus pomimo fragmentacji wewnątrz Europy. Nie jest tak, że 98 proc. całej Unii jest sparaliżowane z powodu sprzeciwu jednego małego kraju. Jednomyślność jest dużym wyzwaniem, ale jak wiemy, jest ona niezwykle ważna w Radzie Europejskiej i jak dotąd udawało się ją co sześć miesięcy znajdywać, na przykład w przypadku sankcji wobec Rosji.

Mamy więc fragmentację w całej Europie, ale instytucje Unii Europejskiej nadal funkcjonują. W porównaniu z nią Stany Zjednoczone są jeszcze bardziej podzielone politycznie i stały się niemal sparaliżowanym społeczeństwem. Brexit podzielił Wielką Brytanię na dwa wrogie sobie obozy – nie przeciwstawne, a właśnie wrogie.

W dyktaturach panuje pozorna jedność, która trwa, dopóki nie wybuchnie „bomba”, jak to miało miejsce w 1989 roku, kiedy Związek Radziecki rozpadł się całkowicie i niespodziewanie. Nawiasem mówiąc, to nie ostatni raz, kiedy imperium lub imperia rozpadną się na naszych oczach. Historia jest pełna niespodzianek i nie muszę chyba o tym przypominać w Polsce.

Najbliższe lata będą z pewnością pełne napięć dla Unii Europejskiej i jej państw członkowskich, ponieważ dwa największe kraje stały się mniej stabilne politycznie, co utrudnia współpracę między Francją a Niemcami. Poszczególne rządy są stale zajęte utrzymaniem się przy życiu wobec wewnętrznych wyzwań. A przecież Unia Europejska zawsze potrzebowała francusko-niemieckiej siły napędowej, zwłaszcza w kwestiach społeczno-gospodarczych. Dziś nam jej brakuje.

Czas „business as usual” się skończył. Ci, którzy zbyt mocno przywiązują się do krótkoterminowego spokoju, na dłuższą metę zbierają plon w postaci niestabilności

Herman Van Rompuy

Udostępnij tekst

Komisja Europejska nie może w pełni przejąć tej funkcji, ponieważ jej rolą jest przedstawianie propozycji. Najważniejsze decyzje należą ostatecznie do Rady Europejskiej, złożonej z 27 szefów rządów. A te decyzje będą potrzebne, aby nadal wspierać Ukrainę, stworzyć europejską politykę przemysłową, poradzić sobie z konkurencją ze strony Stanów Zjednoczonych i Chin, walczyć z gwałtownymi zmianami klimatycznymi. Poszczególne kraje nigdy nie wygrają tej bitwy. Potrzebujemy znacznie więcej europejskiej współpracy i integracji.

Nie potrzeba nam mniej Europy, ale więcej Europy. Czy będziemy musieli dążyć do większej jedności w czasach politycznej zmiany w USA po wyborach prezydenckich w listopadzie? Pamiętajmy, że w ciągu ostatnich czterech lat byliśmy świadkami odrodzenia Zachodu, odrodzenia zachodniej G7 i silnego NATO, które przyjęło nawet dwóch nowych członków.

W przypadku zmiany władzy w Stanach Zjednoczonych, Unia będzie musiała wziąć los w swoje ręce i stać się jeszcze bardziej strategicznie autonomiczna czy też bardziej suwerenna. Jedność sama w sobie jest cenna, ale musi to być jedność zorientowana na to, by coś osiągnąć – by uzyskać lepsze wyniki dla naszych obywateli, aby stworzyć bardziej zamożne, bardziej zrównoważone i szczęśliwsze społeczeństwa.

Demokracja

Moim drugim kluczowym hasłem jest demokracja. W ciągu najbliższych kilku lat nie będzie chodziło tylko o gospodarkę czy sprawy materialne, jakkolwiek ważne, ale o wartości. Jedną z tych wartości jest demokracja. By ta działała, nawiasem mówiąc, niezbędne są inne wartości, takie jak szacunek dla każdego człowieka.

Pod względem filozoficznym jestem personalistą. Ponieważ jestem chrześcijaninem, jestem personalistą. Ale nie trzeba być chrześcijaninem, by być personalistą. A to dyktuje kilka nienegocjowalnych wartości, takich jak otwartość i dialog, podstawowe wolności obywatelskie, rządy prawa i niezależne sądownictwo oraz sprawiedliwy podział bogactwa i dobrobytu. Dziś zaufanie obywateli do demokracji, zwłaszcza w Europie Zachodniej, osłabło – wynosi około 20 proc. w większości krajów.

Tak więc wiara części naszych obywateli w demokrację gwałtownie spadła, skłaniając niektórych nawet do preferowania autorytaryzmu. Jednak ci sami krytycy demokracji nie mogą sobie wyobrazić, że w reżimie autorytarnym będą musieli milczeć w mediach społecznościowych i że pozostanie im tylko posłuszeństwo – posłuszeństwo w społeczeństwie, w którym ludzie byli przyzwyczajeni do ogromnej wolności. To przywiązanie do swobodnej debaty uspokaja mnie co do przyszłości demokracji w dłuższej perspektywie.

Nie powinniśmy jednak ryzykować, bo dziś filary demokracji i praworządności są zagrożone w wielu krajach. UE stara się z tym walczyć – ale co mogłoby się stać, gdyby partie ekstremistyczne zdobyły władzę na wielką skalę? Nasze demokracje muszą być chronione przed wewnętrznymi wrogami, a partie centrum powinny współpracować wyłącznie z partiami proeuropejskimi, proukraińskimi i prodemokratycznymi. Politycy czasami myślą, że są sprytni, współpracując z populistami, ale w istocie kopią własne groby.

Demokracje muszą również prowadzić skuteczną politykę w zakresie bezpieczeństwa, siły nabywczej, nielegalnej migracji i klimatu. To wyniki ostatecznie przekonają ludzi o wartości dodanej konkretnej demokracji. Potrzebujemy Europy rezultatów.

Podkreślam wartości demokratyczne, ponieważ Europa w uścisku ekstremistów doświadczałaby poważnych reperkusji politycznych również w polityce zagranicznej, a także w zakresie zmniejszenia roli Europy na świecie. A to mogłoby mieć ogromne i dramatyczne konsekwencje geopolityczne. Polityka wewnętrzna determinuje politykę zagraniczną, a bezpieczeństwo jest z tym ściśle powiązane. Potrzebujemy solidnej bazy politycznej i społecznej w naszym europejskim domu.

Autonomia

Moje trzecie hasło to autonomia. Zbyt długo w Unii Europejskiej wielu z nas ślepo wierzyło w prymat ekonomii. Był ku temu dobry powód: handel wewnątrz Unii uzależnił nas od siebie nawzajem i przeciwdziałał tendencjom do prowadzenia wojen. W tej kwestii odnieśliśmy ogromny sukces. W końcu wojna zniszczyłaby wspólny dobrobyt, do którego tak wielu obywateli jest przywiązanych.

Naiwnością była wiara, że to, co działa w Unii Europejskiej, jest również dobre dla całego świata. Tak nie jest, ponieważ dla innych globalnych aktorów prymat ma nie gospodarka, a polityka. W wielu miejscach wciąż króluje nacjonalizm, prymat państwa narodowego – czyli przeciwieństwo tego, co staramy się wypracować w Unii Europejskiej. Co więcej, w Rosji odrodziło się dążenie do rekonkwisty, przywrócenia imperium sowieckiego, również przy użyciu broni i kosztem setek tysięcy ludzkich istnień.

Drugim powodem naszej naiwności jest to, że niektóre kraje nie grają zgodnie z zasadami. Dotują eksport i inwestycje lub nakładają cła, aby importowane towary i usługi były droższe niż krajowe. Po czterech latach prezydentury Trumpa, po inwazji na Ukrainę i po wielu przykładach chińskiej asertywności zdaliśmy sobie sprawę, że musimy w większym stopniu wziąć nasz los we własne ręce. Nadal wierzymy w otwarte rynki, o ile nie zagrażają one naszemu bezpieczeństwu i o ile wszyscy przestrzegają umów międzynarodowych. Strategiczne sektory nie powinny wpadać w ręce nieprzyjaznych krajów i powinny mieć możliwość rozwoju w samej Europie.

Jesteśmy w tyle – choćby w dziedzinie samochodów elektrycznych i sztucznej inteligencji – i musimy nadrobić zaległości. Nasza polityka klimatyczna zmierzająca w kierunku energii odnawialnej sprawi, że będziemy znacznie mniej zależni od importu paliw kopalnych. W znacznym stopniu i bardzo szybko uwolniliśmy się już od rosyjskiego gazu. Musimy stać się bardziej konkurencyjni, nie tyle dzięki niskim kosztom, ile poprzez innowacje i tworzenie potężnych europejskich marek.

Skala, wielkość ma znaczenie globalne. Dla przykładu: jeśli chodzi o konkurencję gospodarczą, powinniśmy nie tylko skupiać się na tym, czy niektóre z naszych firm nie stają się zbyt dominujące na naszym własnym jednolitym rynku, ale także dążyć do tego, by były one wystarczająco duże i konkurencyjne na rynkach globalnych. A jednocześnie stoi przed nami zadanie stworzenia prawdziwej europejskiej Unii Rynków Kapitałowych, by zapewnić start-upom wystarczające fundusze w odpowiednim czasie. Mario Draghi potwierdził to, co już w dużej mierze wiedzieliśmy, ale uświadomił nam pilność tego przedsięwzięcia.

Jeśli chcemy pozostać strategicznie autonomiczni i prosperować, będzie to miało swoją cenę. Musimy dać Komisji Europejskiej kolejną szansę na stworzenie europejskiego funduszu, tak jak zrobiliśmy to w erze Covid-19 z budżetem w wysokości 800 miliardów euro. Wiele krajów wciąż tego nie rozumie i pozostaje zakładnikami idei z przeszłości. To nie czas na kalkulacje krajowych korzyści i kosztów. To czas dla europejskich śmiałków.

W latach 60. ówczesna Unia Europejska, nazywana wtedy Europejską Wspólnotą Gospodarczą, również pozostawała w tyle za Stanami Zjednoczonymi. Nadrobiliśmy zaległości w latach 80. dzięki koncepcji jednolitego rynku Jacquesa Delorsa. Teraz mamy jeszcze mniej czasu niż wtedy.

W szczególności Niemcy muszą położyć kres stagnacji gospodarczej, w którą popadły. Niemcy potrzebują kolejnego cudu gospodarczego, nowego Wirtschaftswunder. Dziś nie wystarczy jednak, by dokonał tego tylko jeden kraj – ten czas już minął.

Musimy zatem stać się znacznie bardziej autonomiczni, a tym samym mniej zależni w takich obszarach, jak bezpieczeństwo militarne, żywnościowe, energetyka, produkcja baterii, chipów, rozwój sztucznej inteligencji czy polityka migracyjna. Większa europejska suwerenność nie jest celem samym w sobie, ale środkiem do utrzymania naszego modelu społecznego i naszych demokracji. Nie chcemy, by „Europa znowu była wielka”, ale nie chcemy też, by stała się mała.

Długoterminowa wizja

Moje czwarte hasło to długoterminowa wizja. Myślenie krótkoterminowe jest typowe dla mentalności, którą obserwujemy w naszych demokracjach i w części społeczności biznesowej. Kryzys finansowy nauczył nas, jak niebezpieczna jest lekkomyślność. Uleganie presji cen giełdowych, samozadowolenie i brak inicjatywy to kolejne przyczyny tego, co nazywamy krótkowzrocznością (ang. short-termism). Europejski przemysł motoryzacyjny przegapił swoją okazję, gdy rozwijała się branża samochodów elektrycznych i jest teraz skazany na to, by nadrabiać zaległości w wyścigu.

Rosnąca indywidualizacja społeczeństw i fragmentacja polityczna przynoszą ze sobą dominację krótkoterminowej perspektywy. W rezultacie partie polityczne często stają się zbyt małe, aby podejmować duże ryzyko, potrzebne do realizacji projektów zorientowanych na przyszłość. Polityka klimatyczna funkcjonuje w dłuższej perspektywie, choć już dziś widzimy negatywne konsekwencje zmian klimatycznych. Mam oczywiście na myśli dramatyczne powodzie w Europie Środkowej, także w Polsce, których dwa lata temu doświadczyliśmy również my, Belgowie.

Komisja zaproponowała odważny plan klimatyczny – tzw. Zielony Ład – a Rada i Parlament przyjęły go. W miarę jak stawał się on coraz bardziej skonkretyzowany, poparcie ze strony części społeczeństwa i biznesu malało. Oczywiście musi istnieć przestrzeń dla korekt, ale kierunek i, w miarę możliwości, tempo muszą zostać utrzymane. Klimat ma zbyt wielkie znaczenie – wręcz egzystencjalne dla dalszego istnienia ludzkości – by stać się przedmiotem geopolitycznej rywalizacji. Właśnie dlatego współpraca w zakresie zmian klimatycznych, na przykład z Chinami, powinna być możliwa.

Długoterminowa wizja dla UE wiąże się również ze zdecydowanym opowiedzeniem się za jej rozszerzeniem. Niektóre państwa członkowskie patrzą na proces poszerzenia z kalkulatorem w ręku. Brakuje im szerszej wizji, wyobrażenia Europy jako kontynentu pokoju, wartości i demokracji. Mówiąc o rozszerzeniu, mam na myśli głównie kraje Partnerstwa Wschodniego, a szczególnie Ukrainę, Mołdawię i Bałkany Zachodnie. Oczywiście kraje kandydujące muszą respektować to, co nazywamy acquis communautaire, nasz wspólnotowy dorobek prawny – wszystko to, co osiągnęliśmy od początku lat 50. w Unii Europejskiej.

Kraje kandydujące muszą podpisać się pod wspólną polityką zagraniczną i bezpieczeństwa oraz kierować się demokratycznymi wartościami: tak w słowach, jak i w czynach. Panie i panowie, mamy wystarczająco dużo problemów z obecnymi członkami, którzy tego nie robią. 27 państw powinno zdać sobie sprawę z tego, że Rosja próbuje odzyskać kontrolę nad ponad 100 milionami ludzi na naszym kontynencie po tym, jak straciła ją w 1989 roku wraz z upadkiem muru berlińskiego.

Naiwnością była wiara, że to, co działa w Unii Europejskiej, jest również dobre dla całego świata. Tak nie jest, ponieważ dla innych globalnych aktorów prymat ma nie gospodarka, a polityka. W wielu miejscach wciąż króluje nacjonalizm

Herman Van Rompuy

Udostępnij tekst

Same Chiny straciły wiele na atrakcyjności w Unii Europejskiej ze względu na swoją, cytuję, bezgraniczną przyjaźń z Rosją i ukryte poparcie dla inwazji na Ukrainę. Chińska konstrukcja „16+1” w Europie Środkowej praktycznie się rozpadła. Jako Europejczycy nie możemy skupiać się tylko na własnym kontynencie. Dlatego musimy tworzyć sojusze na skalę globalną.

W ostatnich latach zawarliśmy udane umowy o wolnym handlu z Japonią, Wietnamem, Kanadą i Nową Zelandią. Szkoda, że umowa Mercosur z Brazylią i Argentyną nie została jeszcze sfinalizowana, częściowo również z powodu ciągłych sprzeciwów w Unii Europejskiej. Nie powinniśmy być naiwni, ale nie powinniśmy też być zamknięci.

Mógłbym również mówić o Afryce, z jej niezmierzonymi zasobami mineralnymi i wysokim potencjałem migracyjnym. Ze względu na gigantyczną eksplozję demograficzną kontynent ten ma obecnie 1,3 miliarda mieszkańców, a do końca będzie ich aż 4 miliardy. Podejmujemy inicjatywy we wszystkich wspomnianych obszarach, także w Afryce, ale nie są one wystarczająco przekonujące.

Długoterminowa perspektywa nie jest koncepcją intelektualną, ale geopolityczną lub geoekonomiczną praktyką. Wojna w Ukrainie zdecydowanie powinna wybudzić nas z drzemki. Niestety, społeczeństwo konsumpcyjne sprawia, że szybko ulegamy łatwym rozwiązaniom.

Czas „business as usual” się skończył. Ci, którzy zbyt mocno przywiązują się do krótkoterminowego spokoju, pozwalając, by sprawy toczyły się swoim torem, na dłuższą metę zbierają plon w postaci niestabilności. Długa perspektywa ma również wymiar demograficzny. Unia Europejska, Rosja, Chiny, Korea, Japonia każdego roku stają w obliczu coraz większego spadku liczby ludności i starzenia się. Wiemy o tym od dziesięcioleci. Politycy nie mają dużej kontroli nad liczbą urodzeń, chociaż możemy zrobić znacznie więcej w zakresie polityki rodzinnej przyjaznej dzieciom.

Im bardziej produktywni jesteśmy, tym mniejsza jest potrzeba migracji, kompensująca niższy wskaźnik urodzeń. W przeszłości, na długo przed przedstawieniem raportu Draghiego, często przywoływałem fakt, że w ciągu ostatnich 20 lat produkt na roboczogodzinę w Stanach Zjednoczonych rósł dwa razy szybciej niż w Europie. Rewolucja cyfrowa nie jest jeszcze wystarczająco rewolucyjna na starym kontynencie.

Jeśli chcemy powstrzymać populizm związany z migracją, musimy zdecydować się na odważną politykę, która wyprowadzi nas z powolnego wzrostu produktywności – poprzez pełne zaangażowanie się w transformację cyfrową i środowiskową. To wymaga odwagi. Odwagi, której partiom populistycznym zdecydowanie brakuje, ponieważ chcą one poparcia mas. Nie zapominajmy, że populiści chcą być popularni.

Tak więc wyższa produktywność jest nie tylko kwestią przetrwania gospodarczego i politycznego, ale jest również ważna dla wewnętrznej stabilności naszych społeczeństw. Im bardziej jesteśmy produktywni pod względem gospodarczym, tym mniej jesteśmy zależni od migracji. W tym przypadku potrzebujemy również więcej Europy. Poszczególne kraje same sobie nie poradzą.

Więcej Europy

I to prowadzi mnie do ostatniego kluczowego hasła – „więcej Europy”. Czy potrzebujemy traktatu dla lepszego funkcjonowania Unii Europejskiej? Dodam, że sam jestem zwolennikiem zmian w traktacie, na przykład w kwestii zasady jednomyślności w odniesieniu do najważniejszych decyzji, które podejmujemy w Unii Europejskiej.

Potrzebujemy raczej poprawek do traktatów, a nie ich generalnego reformowania. W rzeczywistości wiele można zrobić bez zmian traktatowych, po prostu chcąc tego – przez koalicję chętnych. Co więcej, trzeba zdawać sobie sprawę, że korekty są potrzebne, nie dając się wciągnąć w ogólną debatę instytucjonalną – debatę, która podzieli państwa członkowskie i obywateli w niezwykle niebezpiecznym czasie, w którym potrzebujemy przede wszystkim jedności. Powtórzmy: potrzebujemy dziś jedności. A wielka debata na temat nowych instytucji podzieli nas, zamiast zbliżyć.

W trosce o jedność nie jest też dobrym pomysłem osłabianie filarów Unii, czym w istocie jest przywracanie krajowych kontroli granicznych i zagrażanie strefie Schengen. Musimy też dalej wzmacniać Unię Gospodarczą i Walutową, ten drugi filar Unii Europejskiej. W ciągu ostatnich 12 lat udało się nam osiągnąć niewiele w tej materii. Obecnie priorytetem jest europejska Unia Rynków Kapitałowych, o czym już wspomniałem. Rada Europejska zamierza wkrótce osiągnąć porozumienie w tej sprawie. Miejmy nadzieję, że tak się stanie.

Trzeci filar – jednolity rynek – największy jednolity rynek na świecie, nie jest jeszcze wystarczająco ujednolicony. Raport Enrico Letty bardzo wyraźnie dał nam to do zrozumienia. Nie znaczy to, że w Unii nic się nie wydarzyło, aby osiągnąć cele wymienione we wspomnianym dokumencie – wręcz przeciwnie, szereg reform, takich jak rozporządzenie o chipach, akt o surowcach krytycznych oraz pakt o azylu i migracji, jest w toku, czego dowodem jest choćby wzrost budżetów obronnych i wzmocnienie współpracy wojskowej w ramach NATO i Unii. Dowodem zmian jest również wsparcie, jakiego udzielamy Ukrainie. To, czy jest ono wystarczające, stanowi osobną kwestię.

Musimy być także przygotowani na możliwość rozwoju wypadków, który będzie wymagał naszej jednolitej i zdecydowanej reakcji. Mam na myśli ewentualną zmianę władzy w USA i wszystkie jej potencjalne konsekwencje dla wojny w Ukrainie, która jest dla Unii Europejskiej egzystencjalnym zagrożeniem. Dlatego potrzebujemy silnych instytucji europejskich i równie silnych państw członkowskich. Możliwe, że gdy to się stanie, zareagujemy bardziej zjednoczeni i mocniejsi, niż sami się sobie wydajemy. W czasach Covidu i w pierwszym okresie wojny na Ukrainie zaskoczyliśmy samych siebie naszą jednością.

Wesprzyj Więź

Panie i panowie, podsumowując: jestem człowiekiem nadziei. Bardzo potrzebujemy nadziei, tej wielkiej chrześcijańskiej cnoty. Słowo „nadzieja” w istocie nie jest rzeczownikiem, lecz czasownikiem – opisuje naszą aktywność, a nie bierne oczekiwanie. Musimy być twórcami naszej własnej nadziei. Nadzieja jest przeciwieństwem strachu. Nadzieja to życie, a strach to śmierć. I właśnie dlatego pozostaję człowiekiem nadziei.

Tłum. KG

Przeczytaj również: Bóg w Europie nie umarł, ale żyje inaczej

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.