Jesień 2024, nr 3

Zamów

Odrobiona lekcja z odpowiedzialności [polemika]

Ks. Adam Świeżyński. Fot. Więź

Nie ma w liście otwartym do bp. Wiesława Szlachetki, wbrew temu, co twierdzi Jakub Pruś, „wylewania łez na emocjonalne nacechowanie słów”. Jest za to troska o taki sposób wypowiadania się najwyższych przedstawicieli Kościoła, aby nie był on (nawet potencjalnie) raniący i deprecjonujący dla adresatów wypowiedzi.

W tekście zatytułowanym „Nieodrobiona lekcja z argumentacji” Jakub Pruś formułuje pod adresem sygnatariuszy listu otwartego do bp. Wiesława Szlachetki trzy główne zarzuty:

1. Nie rozumieją oni, że bp Szlachetka użył w swojej wypowiedzi analogii, bo nie rozumieją, czym jest sama analogia jako narzędzie argumentacji i błędnie przyjmują, iż oznacza ona postawienie znaku równości między porównywanymi w ramach analogii elementami, czyli zrównanie ich ze sobą.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

2. Nie przeanalizowali dokładnie argumentacji bp. Szlachetki i nie przedstawili jej oceny jako wyniku owej analizy.

3. Ograniczyli się do „lamentowania o emocjonalnym ładunku analogii” i właśnie o tym jest ów list.

Jaką analogię miał na myśli biskup

Ponadto autor wskazuje, chcąc pouczyć sygnatariuszy listu, jak należało prawidłowo przeprowadzić analizę argumentacji wypowiedzi bp. Szlachetki, czego, jak wspomina, sygnatariusze listu nie uczynili. Jednocześnie sam ogranicza się jedynie do przedstawienie schematu postulowanej przez siebie analizy argumentacji bez jej faktycznego przeprowadzenia i konkluzywnego odniesienia się do jej wyników. Trzeba przyznać, że jest to bardzo wygodne podejście. Ale do tego jeszcze wrócę.

Na razie, zanim przejdę do odpowiedzi na wyszczególnione zarzuty, chciałbym poczynić pewne fundamentalne wyjaśnienie, dotyczące tego, czym jest list otwarty (i zarazem tego, czym on nie jest). Zgodnie z przyjętymi definicjami słownikowymi to dokument skierowany do szerokiego grona odbiorców, którego treść dotyczy ważnych kwestii społecznych, politycznych lub innych tematów publicznych.

Celem napisania listu otwartego jest zwrócenie uwagi na dany problem, wyrażenie stanowiska lub mobilizacja opinii publicznej wokół konkretnej sprawy. Inaczej mówiąc, list otwarty to forma komunikacji publicznej, która ma na celu wyrażenie opinii na temat konkretnego zagadnienia, problemu lub faktu. Zatem list otwarty nie jest miejscem, w którym dokonuje się szczegółowych analiz i przeprowadza się drobiazgowe rozważania na dany temat lub podejmuje rozległą dyskusję.

Nie pozwala na to zarówno charakter, zwłaszcza cel tej formy komunikacji, jak i ograniczona tą formą objętość listu otwartego. List otwarty jest po to, aby dobitnie i wyraźnie, a jednocześnie zrozumiale i skrótowo powiedzieć, co myśli się na dany temat, a więc wyrazić swoją opinię. Nie jest to zatem taki list, jak te, które pisali dawniej słynni filozofowie – Kartezjusz (do księżniczki Elżbiety), Gottfried Wilhelm Leibniz i Izaak Newton (a właściwie w jego zastępstwie Samuel Clarke) i inni, tocząc dyskusje, prowadząc ze sobą polemiki, analizując wzajemnie swoją argumentację i starając się w obszernej korespondencji wielorako uzasadnić własne stanowisko.

Nie jest prawdą, że wypowiedź biskupa nie została przez sygnatariuszy listu przeanalizowana, a jego argumenty nie zostały ocenione w świetle dostępnych, obiektywnych danych

ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst

Oczywiście wyrażanie opinii w formie listu otwartego nie zwalnia jego autorów od możliwie najbardziej prawidłowego zrozumienia na przykład krytykowanej wypowiedzi oraz podania adekwatnej argumentacji na rzecz wyrażonego stanowiska.

Przejdźmy więc do odpowiedzi na pierwszy z postawionych zarzutów – niezrozumienia, że bp Szlachetka użył w swojej wypowiedzi analogii, a co gorsza niezrozumienia analogii jako takiej. Skoro tak, można zapytać, jaki rodzaj analogii miał biskup na myśli: analogię atrybucji, analogię proporcjonalności, analogię alegoryczną? Czy chodziło mu o analogię między bytami, czy też o analogię między jego rozumieniem tych bytów?

Moglibyśmy wikłać się w dalsze pytania o analogiczny charakter wypowiedzi biskupa, ale sądzę, że zarówno bp Szlachetka, jak i sygnatariusze listu potraktowali ową analogiczność w sposób potoczny. Określenia „znak równości” czy „zrównanie”, wobec których tak energicznie protestuje Jakub Pruś, zostały w liście użyte w języku potocznym, a nie matematycznym czy w języku logiki formalnej.

W potocznym rozumieniu równości czy zrównania mamy na myśli to, że coś jest równe czemuś pod pewnym względem, w pewnym aspekcie, a nie w całości. Nie chodzi zatem o tożsamość, jak zarzuca to Jakub Pruś sygnatariuszom listu, lecz właśnie o podobieństwo w jakimś elemencie.

Jeśli na przykład mówię, że jestem równy mojemu koledze z klasy, bo mam na myśli to, że mamy tyle samo lat, albo ten sam wzrost, albo że chodzimy do tej samej szkoły, nie oznacza to przecież, że zrównuję go ze sobą na zasadzie utożsamienia. Do takiego rodzaju porównań, zastosowanych przez bp. Szlachetkę, odnoszą się pytania postawione w liście, to znaczy do ich zasadności i, w sensie potocznym, zrównania tych aspektów nazizmu, komunizmu i gender, o których biskup wspomina.

W pytaniach sygnatariuszy listu istotne jest to, że podważają one sens samej próby takiego porównywania. Wprawdzie Jakub Pruś uważa, że „porównywać ze sobą można dwa dowolne obiekty, jeśli mają coś wspólnego (zawsze się coś znajdzie) i w danym kontekście każde porównanie może być zasadne”, ale to, że „można”, nie oznacza, że należy.

Argumenty i emocje

W pytaniach postawionych w liście otwartym, poniekąd mających wydźwięk pytań retorycznych, podważony zostaje sam sens usiłowania porównywania ze sobą tego, o czym pisze bp. Szlachetka. Inaczej mówiąc, pytania dotyczą tego, dlaczego w ogóle owo porównanie się pojawia i czemu ostatecznie ma służyć (poza potwierdzeniem z góry przyjętej tezy, że ścisłe podobieństwo istnieje).

Zajmijmy się teraz drugim zarzutem wobec sygnatariuszy listu – braku przeprowadzenia analizy i oceny argumentacji użytej w wypowiedzi biskupa. O ile w liście nie ma takiej analizy argumentacji bp. Szlachetki, jakiej domaga się Jakub Pruś, to jednak mamy w nim wniosek wynikający z tej analizy, a mianowicie, że metoda zapłodnienia in vitro to nie „to samo” w sensie bliskiego podobieństwa, co eksterminacja milionów niewinnych osób z powodu ich pochodzenia, przynależności narodowej, niepełnosprawności czy poglądów politycznych.

Skąd sygnatariusze listu wzięli ten wniosek? Przypuszczać należy, że z przeprowadzonego w mniej czy bardziej profesjonalny sposób (w sensie sztuki argumentowania) toku argumentacji, który dokonał się w ich umysłach. Wszak sam autor krytyki uznał ich za ludzi inteligentnych, wykształconych i doświadczonych, choć jednocześnie stwierdził, że w tym przypadku działa to na ich niekorzyść. Pomijając ów niemiły przytyk, istotne jednak wydaje się, że konkluzja wynikająca z tych ich rozważań jest obecna w liście i to ona okazuje się kluczowa.

Ponadto oczekiwaną przez Jakuba Prusia argumentację znajdujemy we fragmencie listu, w którym sygnatariusze twierdzą, że aspekty ludzkiego życia związane z płciowością, początkiem życia i jego końcem wymagają, ze względu na swoją złożoność i stały postęp wiedzy naukowej, najpierw ich dogłębnego zrozumienia, a następnie szczególnie starannego wypowiadania się na ich temat. Sygnatariusze listu zwrócili uwagę, że nawet w orzeczeniach instytucji kościelnych, zajmujących się tymi zagadnieniami (chodzi konkretnie o działalność i publikacje Papieskiej Akademii Życia), można zauważyć niekiedy zmianę stanowiska i wstrzemięźliwość orzeczeń. Nie jest więc prawdą, że wypowiedź biskupa nie została przez sygnatariuszy listu przeanalizowana, a jego argumenty nie zostały ocenione w świetle dostępnych, obiektywnych danych.

Pozostaje do rozważenia trzeci zarzut – rzekomy lament nad emocjonalnym ładunkiem analogii użytej przez bp. Szlachetkę. Trudno zaprzeczyć, że przywołany list otwarty wyraża emocje jego sygnatariuszy. Wszak sami wyraźnie piszą, że są z powodu wypowiedzi biskupa smutni i oburzeni. Przypomnijmy, że list otwarty, zgodnie z podaną charakterystyką, stanowi wyrażenie opinii na dany temat i jest formą komunikacji międzyludzkiej. Z tego powodu nie można oczekiwać, że będzie on pozbawiony ładunku emocjonalnego.

Jakub Pruś ustawia się w roli postronnego obserwatora, zdystansowanego widza, który sam wobec zasadniczej kwestii, stanowiącej przedmiot listu, jednoznacznego stanowiska nie zajmuje. To wygodna postawa

ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst

Każda ludzka wypowiedź jest w jakimś stopniu nasączona emocjami, ponieważ człowiek jest istotą posiadającą emocje jako ważny element wyposażenia jego natury. Trudno więc nie wyrażać swoich emocji w trakcie komunikacji z innymi ludźmi, tym bardziej, kiedy mowa jest o sprawach dla nas szczególnie bliskich, ważnych, w które osobiście jesteśmy zaangażowani.

Z tym zgodzi się, jak sądzę, także Jakub Pruś. Wszak sam rozpoczął swój facebookowy post na temat krytyki listu otwartego od stwierdzenia, że „trafia go szlag”. A i w jego opublikowanej krytyce nie brakuje emocjonalnych porywów, jak choćby wtedy, gdy protestując przeciwko wypowiedzi sygnatariuszy listu, pisze: „I to nie jest, na miłość boską, «stawianie znaku równości»!”.

I bynajmniej nie mam o to do niego pretensji, a nawet uważam, że jest to naturalne, iż wypowiadając się na istotny dla niego temat, zasygnalizował własne nastawienie emocjonalne, które po części przyczyniło się do wyrażenia przez niego tego stanowiska. Rzecz jasna emocje nie mogą przesłonić istoty sprawy i należy je uzewnętrzniać raczej jako „oprawę” dla głównego planu „obrazu” rzeczy, o której mowa.

Nie wydaje mi się jednak, abyśmy w krytykowanym liście mieli do czynienia z tym poziomem emocji, który Jakub Pruś nazywa „lamentowaniem o emocjonalnym ładunku analogii”. Ja w każdym razie tego „lamentu” nie słyszę. Nie ma w nim, wbrew temu, co twierdzi Pruś, „wylewania łez na emocjonalne nacechowanie słów”. Jest za to troska o taki sposób wypowiadania się najwyższych przedstawicieli Kościoła, aby nie był on (nawet potencjalnie) raniący i deprecjonujący dla adresatów wypowiedzi.

Mieć na względzie wrażliwość słuchaczy i być odpowiedzialnym

Niezależnie od stopnia prawdziwości wypowiadanych słów należy mieć na względzie wrażliwość słuchaczy i przewidywać skutki, jakie one w nich wywołają. Powtórzę raz jeszcze: jesteśmy ludźmi i każdy z nas ma określoną wrażliwość emocjonalną. Być może dla dużej części naszego społeczeństwa wypowiedź bp. Szlachetki nie miała żadnego znaczenia i nie obeszła ich.

Jednak dla sygnatariuszy listu otwartego (a mam podstawy sądzić, że nie tylko dla nich) wypowiedź ta była kolejnym przekroczeniem choćby zasad „dobrego smaku”, wyznaczonego przez miejsce i czas wypowiedzi, jej kontekst, adresatów itd., nie wspominając już o standardach wynikających z postulatu posiadania odpowiedniej wiedzy, prawidłowej interpretacji tekstu biblijnego i innych.

Obiecałem, że wrócę do zaproponowanego przez autora krytyki listu schematu, według którego należało, jego zdaniem, dokonać analizy i oceny argumentacji biskupa. Przede wszystkim sam Jakub Pruś nie przeprowadza tej argumentacji w swojej krytyce i nie wyprowadza z niej wniosków. Ogranicza się jedynie do podania ciągu myślowego, według którego argumentacja miałaby przebiegać. Być może zabrakło mu na to miejsca w opublikowanym tekście krytyki, ale może być też tak, że konsekwentne przeprowadzenie zalecanej argumentacji doprowadziłoby go do wniosków zbieżnych z treścią listu i wówczas stanąłby w niezręcznej sytuacji konieczności dołączenia (przynajmniej mentalnie) do sygnatariuszy listu.

Z treści listu wynika, że jego sygnatariusze w gruncie rzeczy przeprowadzili zalecane przez Prusia rozumowanie, tyle tylko, że ze wspominanych powodów (charakter listu otwartego) nie zamiesili go w treści listu. Natomiast zawarli w nim zasadniczą konkluzję, wynikającą z przeprowadzonego rozumowania, o którym pisze Jakub Pruś: czyli że to, co bp Szlachetka nazwał „ideologią gender”, nie jest ideologią, choćby więc z tego powodu nie stanowi odpowiednika systemów totalitarnych. A zatem, mówiąc językiem Prusia, cechy gender nie są relewantne dla cech mu przypisywanych w użytej przez biskupa analogii.

I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Odnoszę wrażenie, że autor krytyki listu uważa (choć nie mówi o tym wprost), że wypowiedź bp. Szlachetki była jednak co najmniej niefortunna: „Argument biskupa Szlachetki można przecież z różnych stron podważyć, wskazując na przykład, że są istotne różnice między ideologią hitleryzmu bądź komunizmu, a ideologią gender (np. nikt tu nie eksterminuje całych narodów zamykając je w obozach koncentracyjnych)”. Zatem wydaje się (choć jest to tylko moje domniemanie), że co do konkluzji i oceny zgadza się z sygnatariuszami listu. Natomiast jego protest budzi to, że w liście nie została wyłożona całościowa i racjonalna argumentacja, której by oczekiwał. W ten sposób ustawia się w roli postronnego obserwatora, zdystansowanego widza, który sam wobec zasadniczej kwestii, stanowiącej przedmiot listu, jednoznacznego stanowiska nie zajmuje, a jedynie rozważa, co by można bądź należałoby zrobić z wypowiedzią biskupa, a co nie.

Wesprzyj Więź

Wspomniałem już, że jest to bardzo wygodna postawa. W ten sposób nie trzeba opowiadać się po żadnej ze stron ani przekraczać granicy osobistego zaangażowania w sprawę. Za to można potraktować ją jedynie jako spór o poprawność schematu analizy argumentacji bez jej rzeczywistego przeprowadzenia i z całkowitym pominięciem wzięcia realnej odpowiedzialności za jej wynik oraz wyciągnięcia praktycznych konsekwencji z jej efektów.

Tymczasem krytykowany list otwarty jest głosem ludzi, którzy przed taką odpowiedzialnością i jej praktycznym, publicznym wyrażeniem nie wzbraniają się. I to o tym jest ten list.

Przeczytaj też: Bóg stworzył mnie transpłciowym po to tylko, żeby mnie potępić?

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.