
Agata milknie, jej ciałem wstrząsa szloch: – Jak ja będę bez niej żyć? Zanim się poznałyśmy, byłam jak dziki człowiek z lasu. To Alicja swoją cierpliwością i miłością wyprowadziła mnie z mojego zatrzaśniętego introwertycznego świata.
Był chłodny marcowy poranek, czekałyśmy z Alicją na taksówkę przed blokiem na jednym z warszawskich osiedli. Właśnie zauważyłyśmy, że samochód wyłonił się zza zakrętu, kiedy Alicja zawołała: – O Boże, nie mam obrączki! I zaczęła przeszukiwać kieszenie kurtki. – Żebym tylko jej nie zgubiła – mówiła, wysypując w napięciu zawartość torebki na chodnik. – Miałaś ją wczoraj – uspokajałam, bo poprzedniego dnia, tak mi się w każdym razie wydawało, widziałam obrączkę na jej lewej dłoni.
Alicja szukała, a ja machałam do kierowcy taksówki, że to my na niego czekamy. Podjechał bliżej, wysiadł, chciał wziąć walizkę Alicji i zapakować do bagażnika, ale ona go powstrzymała. – Przepraszam, muszę coś sprawdzić – powiedziała. Rozsunęła suwak, wyjęła kosmetyczkę, otworzyła, chwilę w niej szperała i nagle na jej twarzy pojawiły się odprężenie i uśmiech: – Jest! – zawołała z radością i włożyła zgubę na palec.
Szybko zamknęła walizkę, przytuliłyśmy się na pożegnanie. Alicja wsiadła do taksówki i pojechała do szpitala, gdzie spędziła kilka dni w związku z podaniem jej dawki jodu. Przyjmowała go drugi raz z powodu nowotworu tarczycy. Pierwsza jego dawka w 2017 r. pokonała raka. Ta druga była potrzebna, żeby sprawdzić, czy coś z niego jeszcze zostało. Okazało się, że został zwyciężony.
Nie mogłam wtedy odwiedzać Alicji, musiała być w izolacji w związku z tym promieniującym jodem. Rozmawiałyśmy codziennie przez telefon. Podczas jednej z rozmów wróciła do zdarzenia z obrączką. – Wiesz, ta obrączka ma dla mnie ogromne znaczenie. Włożyła mi ją na palec Agata, a ja identyczną włożyłam jej. Zaślubiłyśmy się w ten sposób. W inny nie możemy.
Nowotwór, celiakia i szczęście
Celiakia, problemy z jelitami i tarczycą (miała je wcześniej) – wszystko to jednak nic w porównaniu z nowotworem, który wdarł się w ciało i życie Alicji siedem lat temu. Zaczęło się od jajnika, potem były przerzuty do innych organów. W marcu zeszłego roku sytuacja była pod kontrolą. Nie było wznowy. Jej piękne włosy koloru miedzi odrosły po kolejnej chemioterapii. Dla kogoś takiego jak ja, kto widywał Alicję rzadko, jedynym znakiem choroby była wypukłość nad prawym obojczykiem – to umieszczony pod skórą port do podawania leków. A tych w jej sytuacji trzeba było przyjmować niemało.
Tamtego marcowego wieczoru, kiedy nocowała u mnie przed pójściem do szpitala, żeby przyjąć jod, rozmawiałyśmy też o tym cholernym raku, ale nie tylko o nim. Wspominałyśmy nasze pierwsze spotkanie sprzed ponad 20 lat, które przerodziło się w przyjaźń. Związane było z moim dziennikarskim zadaniem. Alicja była jedną z trzech bohaterek mojego pierwszego w życiu reportażu. Była też pierwszą – jak mi się wtedy wydawało – homoseksualną osobą, jaką osobiście poznałam. Niebawem, zresztą dzięki temu reportażowi, odkryłam, że syn moich przyjaciół jest gejem. To był szok, że nie wiedziałam – że oni bali się o tym mówić nawet bliskim osobom.
Obie – Alicja i ja, wspólnie, ale też oddzielnie – przeszłyśmy długą drogę w sposobie postrzegania homoseksualności.
Dla Alicji droga godzenia się ze swoją homoseksualnością była trudna. Co ja mówię: trudna. Była dramatyczna. Bo ona, głęboko wierząca homoseksualna kobieta, musiała, walcząc o siebie, o własną integralność, zmierzyć się z odrzuceniem przez Kościół katolicki, którego od dziecka chciała być częścią.
Tamtego marcowego wieczoru zeszłego roku nie rozmawiałyśmy o doktrynie Kościoła katolickiego. Wspominałyśmy różne zdarzenia z przeszłości, które jednak w jakiś sposób o tę doktrynę się zahaczały.
Zapytałam, czy jeszcze pamięta, jak bardzo obawiała się powiedzieć mamie o swojej homoseksualności. Martwiła się, że to będzie dla niej trudne do przyjęcia, że będzie obwiniała siebie za homoseksualność córki. A okazało się, że mama podświadomie wiedziała. Zaakceptowała i kochała ją właśnie taką. I bardzo się ucieszyła, kiedy Alicja spotkała Agatę – kobietę, z którą wreszcie mogła dzielić życie.
– Jakie to dziwne: chciałam być zakonnicą, naprawdę gorąco i szczerze tego pragnęłam, a teraz nie chodzę do kościoła – opowiadała. – Czasem zdarzy mi się wejść do świątyni w dzień powszedni w czasie, kiedy nie ma mszy. Wierzę w Boga, ale w Kościele i od ludzi Kościoła usłyszałam tyle strasznych rzeczy na swój temat, że nie jestem w stanie być praktykującą katoliczką.
Zamilkłyśmy na chwilę. Ciszę przerwała Alicja. – Wiesz, Kasiu, rak sprawia, że żyję w nieustannej niepewności, czy za chwilę nie zabierze mi kolejnego fragmentu mojego ciała i życia, a jednak jestem szczęśliwym człowiekiem. Bo rak nie ma takiej władzy, żeby zabrać mi Agatę.
Miłość
– Moje życie jest tak do bólu zwyczajne – kontynuowała. – Jestem na rencie, nie mogę robić wielu rzeczy, muszę przestrzegać restrykcyjnej diety, co bywa naprawdę pracochłonne, czasami wręcz upierdliwe, nieustanie muszę robić badania, przyjmować leki. To wszystko jest uciążliwe, a jednak jestem dziś – inaczej niż wtedy, kiedy się poznałyśmy – bardzo szczęśliwa, bo w moim życiu jest Agata, bo kocham i jestem kochana.
Wiele lat temu, zanim spotkała Agatę, zanim w ogóle potrafiła wyobrazić sobie, że zaakceptuje swoją homoseksualność, pisała do mnie: „Tak mi źle, wszystko we mnie krzyczy: moje serce, rozum, dusza i ciało. Czy tak będzie już zawsze? Czy już całe życie mam mówić «nie» miłości?!”.
To rozpaczliwe pytanie związane było z Olgą, w której wtedy się zakochała. Był to czas, kiedy niewielu wiedziało o homoseksualności Alicji. Przyjaciele i znajomi starali się aranżować jej spotkania z młodymi mężczyznami w nadziei, że może znajdzie swoją drugą połówkę. Wykręcała się, jak mogła.
Olga była koleżanką ze wspólnoty. Przez pewien czas razem wynajmowały mieszkanie. Chcąc być fair, Alicja zdecydowała się powiedzieć Oldze o swojej homoseksualności i uczuciach do niej. W ich dotąd dobrych, przyjacielskich relacjach pojawiło się napięcie i rezerwa, a ze strony Olgi również niechęć. Zażądała, żeby Alicja jej nie dotykała – chodziło po prostu o gesty w rodzaju gładzenie po ramieniu czy podania ręki – bo dotyk Alicji zaczął ją… brzydzić.
Alicję bolały, nawet bardzo, słowa i zachowania Olgi, ale przyjmowała je ze zrozumieniem. – Ona miała niezwykłą pojemność na ludzi – mówi mi dziś Agata.
Tąpnięcie
Kiedy w majową sobotę, ponad rok po tamtym spotkaniu, wchodzę do mieszkania Alicji i Agaty, najpierw rzucają mi się w oczy ustawione piętrowo zgrzewki z wodą mineralną. Jak wyjaśnia mi Agata, kilka dni wcześniej zrobiła zapas dla Alicji. A zaledwie dwa dni potem jej stan dramatycznie się pogorszył. Dlatego to Agata odebrała jej telefon, kiedy natarczywie dobijałam się do Alicji. – Jeszcze tydzień temu krzątała się po mieszkaniu, a jej brat z narzeczoną zabrali ją wózkiem na spacer – opowiada Agata. Alicja przestała reagować na jej, najprostsze nawet, pytania.
Pod koniec zeszłego roku nowotwór ponownie, bardzo agresywnie, wdarł się w ciało Alicji. Doszło do niedrożności jelit. Nie pierwszy to już raz, wcześniej jednak udawało się tę niedrożność usuwać operacyjnie lub farmakologicznie, tym razem sytuacja okazała się wyjątkowo groźna. Nowotwór zacisnął się na jelicie i nie dało się go już zoperować. Trzeba było włączyć żywienie pozajelitowe.
![]()
Rak sprawia, że żyję w nieustannej niepewności, czy za chwilę nie zabierze mi kolejnego fragmentu mojego ciała i życia, a jednak jestem szczęśliwym człowiekiem. Bo rak nie ma takiej władzy, żeby zabrać mi Agatę.
Alicja nie tylko nie mogła przyjmować normalnych pokarmów, ale również początkowo nawet napić się wody. To była udręka. Kiedy wreszcie dostała do ssania kostkę lodu, mówiła mi: – Nie ma nic pyszniejszego niż kostka lodu. Cudownie mieć ją w ustach.
– Jak to jest być wdzięczną za kostkę lodu w ustach?… – pomyślałam wtedy zdumiona.
Agata prowadzi mnie do ich wspólnej sypialni, gdzie leży Alicja. Dotykam jej delikatnych dłoni, otwiera oczy, nie poznaje mnie. Od kilku dni przyjmuje coraz silniejsze środki przeciwbólowe. Jej wychudzonym, niemal przezroczystym ciałem wstrząsają drgawki, czasem coś mówi. Agata nachyla się nad nią, gładzi po policzku i pozbawionej włosów głowie, przemawia czule, uspokaja. Alicja uśmiecha się, otwiera oczy, wydaje się, że rozpoznaje Agatę.
– Stoczyłyśmy wspólnie już wiele walk z tą francą – mówi Agata. Sięgam pamięcią wstecz. Przypominają mi się moje rozmowy telefoniczne z Alicją z tamtych okresów: z jej pobytów w szpitalach, operacji, chemioterapii. Mieszkamy w odległych od siebie miastach, kiedy pytałam, czy przyjechać, czy mogę jakoś pomóc, zawsze słyszałam:– Dziękuję, Kasiu, nie trzeba. Agata jest ze mną, opiekuje się mną najczulej, jak można. Wczoraj mnie wykąpała. Już sama jej obecność łagodzi to moje chorowanie. Ona tyle dla mnie robi! I jest taka delikatna, wyrozumiała, troskliwa – opowiadała wzruszona Alicja.
To „najczulej, jak tylko można” widzę sama, kiedy sobotę i niedzielę spędzam z Alicją i Agatą. Zdumiona patrzę na pewne, precyzyjne ruchy Agaty, kiedy przygotowuje worek z jedzeniem pozajelitowym (przeszła specjalne przeszkolenie). Musi tak nałożyć na dłonie sterylne rękawiczki, aby ich przypadkiem nie dotknąć z zewnątrz. Sprawnie oczyszcza sondę żołądkową, przez port w ramieniu Alicji wstrzykuje kolejną dawkę leków. W ich sypialni unosi się ostry zapach spirytusu, którym Agata za każdym razem dezynfekuje ręce. Delikatnie, z szacunkiem zmienia pampersy, obmywa miejsca intymne.
Stara się łagodzić cierpienie i niepokój Alicji pełną czułości obecnością, tkliwymi słowami i dotykiem. Własne cierpienie z powodu odchodzenia najdroższej na świecie osoby usuwa na dalszy plan.
Rozmawiamy w salonie. Agata w niektórych momentach przerywa i nasłuchuje, przypomina mi matkę małego dziecka, która nieustannie czuwa nad jego bezpieczeństwem i spokojem. – Kolejny z odcinków choroby z nowotworem w roli głównej był megatrudny, ale zawsze, mimo że były momenty naprawdę hardcorowe, wierzyłam głęboko, że pokonamy raka. Gdy zaatakował znowu przed końcem zeszłego roku, pojawiła się we mnie nieznośna myśl, że tym razem nie damy rady – opowiada mi Agata.
– Jeszcze dwa tygodnie temu miałam jednak nadzieję, że mamy sporo czasu. Liczyłam, że 24 czerwca będziemy świętowały naszą 13. rocznicę związku, robiłam wstępne plany na lipcowe urodziny Alicji. Myślałam, że wspólnie spędzimy Boże Narodzenie. Alicja była coraz słabsza, jednak wciąż w dobrym kontakcie, świadoma, do pewnego stopnia samodzielna. Potrafiłam skłonić ją do różnych ważnych aktywności, na które chory człowiek często nie ma ochoty, chociaż wie, że mogłyby mu posłużyć. Zdarzyło mi się nawet ją rozśmieszyć.
Jak słońce, jak powietrze
Po policzkach Agaty spływają łzy. – Wczoraj odważyłam się w końcu przeczytać, co to znaczy, że chory znajduje się w stanie terminalnym. To właśnie jest stan Alicji. Zostało nam już bardzo mało czasu.
Agata milknie, jej ciałem wstrząsa szloch: – Jak ja będę bez niej żyć? Ona jest w moim życiu jak słońce, jak powietrze… Zanim się poznałyśmy, byłam jak dziki człowiek z lasu. To Alicja swoją cierpliwością i miłością wyprowadziła mnie z mojego zatrzaśniętego introwertycznego świata. Ale też rozumiała i szanowała moją potrzebę wycofywania się w osobność.
Leżę przy Alicji, na rozłożonym przez Agatę kocu. Patrzę na jej wychudzone ciało; piękną, kształtną głowę. Staram się wsłuchać w słowa, które czasem wypowiada szeptem. Więcej jest jednak jęków, głębokich westchnień…
Agata jest w nieustannym kontakcie z lekarką i pielęgniarką z domowego hospicjum. Jest im ogromnie wdzięczna za dostępność i wsparcie, o które podczas ostatnich tygodni niejednokrotnie musiała walczyć u innych. Na przykład kiedy próbowała wezwać pogotowie, bo Alicji ostro spadł poziom sodu, a jej ręce i nogi zaczęły drętwieć, nie mogła już samodzielnie wstać z łóżka. Agata błagała dyspozytora o pomoc, ale odmówił jej, kazał samej przywieźć Alicję do szpitala, choć tłumaczyła, że chora nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach, przelewa się przez ręce, że ona sama nie da rady wsadzić jej na wózek, a potem do samochodu. Rozmówca był niewzruszony.
Nie chciała umrzeć, krzyczała jakby w gniewie, jakby wyrywała się śmierci. Tuliłam ją i uspokajałam. Mówiłam: Kochanie, już wszystko dobrze, nie bój się, możesz już iść, tam czekają na ciebie babcia i mama.
– Wezwałam taksówkę, sama zawlekłam Alicję na wózek i windą na dół do samochodu. Kierowcę w pierwszej chwili chyba trochę sparaliżowało, był spłoszony, a potem strasznie się przejął, bo utknęliśmy w korku. Sprawnie zawrócił, pojechał inną drogą i odmówił przyjęcia zapłaty za kurs – opowiada Agata.
Kolejny raz kładę się na kocu obok Alicji, a Agatę proszę, żeby spróbowała się zdrzemnąć. Od ponad tygodnia nieustannie czuwa przy ukochanej, w ciągu dnia pracując zdalnie. – W pracy wiedzą, że moja partnerka ciężko choruje, i życzliwie traktują to, że swoje zadania wykonuję w różnych godzinach. Czasami nocą zmęczenie mnie pokonuje i zasypiam. Zawsze wtedy budzę się pełna lęku i nasłuchuję, czy Alicja oddycha. Bardzo bym nie chciała, żeby w czasie umierania była sama.
W pewnym momencie odważam się zapytać o Boga i sakramenty. – Nigdy nie byłam gorliwą katoliczką, ale oczywiście – jak wielu – spełniałam wyuczone w rodzinie religijne powinności. Teraz jestem ateistką – mówi Agata. I wyjaśnia: – Nie wierzę w Boga, postrzegam świat przez pryzmat racjonalnego myślenia. Naukowy ogląd rzeczywistości przekonuje mnie, że Bóg we wszystkich swoich postaciach jest tylko ludzkim marzeniem. Od Kościoła odeszłam jako nastolatka, bo przerażał mnie ogrom zła, który się w nim wydarzał.
– Ale Alicja wierzy w Boga – mówię. Agata kiwa głową. Pytam, czy nie myślała, żeby wezwać księdza. – Rozmawiałyśmy o tym z Alicją wielokrotnie, odkąd zachorowała i niejeden raz otarła się o śmierć. Wyraźnie mówiła, że ksiądz jest jej zbędny, ona ma własną relację z Bogiem i to jej wystarcza. Wierzyła w Boga, ale nie w Kościół. Z Kościołem rozstała się już dawno – wyjaśnia Agata. I dodaje: – Alicja to piękny człowiek, najlepszy, jakiego znam. Jeśli Bóg istnieje, na pewno przyjmie ją do siebie.
W nocy z soboty na niedzielę Alicja jest niespokojna. Agata śpi niewiele. Czuwa. W ciągu niedzieli jest różnie. W porozumieniu z lekarką z hospicjum Agata kolejny raz zwiększa dawkę leków. W niedzielny wieczór trudno mi wyjść z ich mieszkania. Wiem, że Alicję widzę ostatni raz.
Już możesz
W poniedziałek esemesujemy z Agatą. Pisze, że noc minęła w miarę spokojnie. Jednak w ciągu dnia Alicja jest niespokojna. Kiedy wieczorem pytam, czy może się wyciszyła, przychodzi wiadomość: „Alicja zmarła o 19.19”. Jest 19.20.
Rozmawiamy dwie godziny później. Agata szlocha: – Nie chciała umrzeć, krzyczała jakby w gniewie, jakby wyrywała się śmierci. Tuliłam ją i uspokajałam. Mówiłam: Kochanie, już wszystko dobrze, nie bój się, możesz już iść, tam czekają na ciebie babcia i mama.
– Nie byłam w stanie jej przebrać. Zaczęła robić się taka zimna. Czekam na lekarza i zakład pogrzebowy. Nie wiem, jak wytrzymam to wkładanie jej do worka – opowiada zdławionym głosem Agata.
Kiedy rozmawiamy kolejne dwie godziny później, dodaje: – Owinęliśmy Alicję prześcieradłem, zostawiłam jej też ulubioną poduszkę pod głową. Zabrali ją. Zrobiło się tak strasznie pusto.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Następnego dnia Agata musi pójść do urzędu po akt zgonu Alicji (niezbędny przy załatwianiu formalności związanych z pogrzebem). W dokumencie potwierdzającym jego odbiór znajduje się rubryka, w której należy zakreślić z gotowej listy pozycję oznaczającą rodzaj relacji, w jakiej osoba odbierająca akt zgonu pozostawała ze zmarłym. Wymienia się tam różne koligacje i stopnie pokrewieństwa: żona, mąż, dziecko, rodzic, brat, siostra, kuzyn etc. Jest też pozycja: obcy. Tę właśnie musiała wybrać Agata. Bo w świetle obowiązującego w Polsce prawa Agata była dla Alicji obcym człowiekiem.
– Poczułam, jakby ktoś chciał mi odebrać bliskość Alicji, wymazać naszą więź, nasze trzynaście lat wspólnego życia – mówi Agata. – Gdybym chociaż mogła określić się w tym dokumencie jako przyjaciółka. Ale nie, musiałam wybrać opcję: obca. Innej możliwości nie było.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2024 w dziale „Czytanie świata”.






