Głupota ma się dobrze i to nie jest nowość. Swoje pozytywne strony potrafi nawet przekonująco objaśnić. Ma charakter epidemiczny: namnaża się jak pleśń na wilgotnej ścianie. Czy może być winą, występkiem, grzechem?
Niedawno byliśmy w Polsce świadkami gorącej dyskusji dotyczącej tzw. listy lektur obowiązkowych w szkołach. Fundacja Stocznia, w której pracuję, zorganizowała nawet na wiosnę tego roku specjalne otwarte wysłuchanie publiczne, w którym każdy mógł zabrać w tej sprawie głos (zrobiliśmy to, bo MEN tego nie zrobił – wspominam o tym w nawiązaniu do poprzedniego felietonu).
Warto wiedzieć, że do Ministerstwa Edukacji Narodowej spłynęło drogą elektroniczną ponad 11 tys. uwag dotyczących listy lektur. Nie bez kłopotu udało mi się je uzyskać. Ich analiza jest bardzo pouczająca, ale na potrzeby felietonu mogę powiedzieć, że kwestia obecności na niej Pana Tadeusza pojawiła się w ok. 1400 wypowiedziach. Dziesięciokrotnie częściej domagano się pozostawienia go na liście lektur niż usunięcia albo ograniczenia. Ostatecznie Pan Tadeusz może być czytany w całości lub we fragmentach, a decyzje o tym, które to miałyby być fragmenty, należą do nauczyciela.
Próbowałem sobie przypomnieć omawianie tej lektury podczas własnej edukacji w warszawskim liceum na początku lat 80. Z jakichś powodów nie mniej niż Inwokacja utkwił mi w głowie fragment, w którym Maciek nad Maćkami trzykrotnie (no właśnie!) wykrzykuje: „Głupi!”. Nie trzeba mi dwa razy powtarzać, gdy nadarzy się jakaś potrójność – wszak piszę tu i plotę sobie „trzy po trzy”…
Gdzie pojawia się rzucane w gniewie trzykrotne „Głupi!”? Mógłbym, powinienem (?) zakładać, że nie ma potrzeby przywoływania treści lektur (bądź co bądź przez lata obowiązkowych), ale tak na wszelki wypadek odpowiem. Jest to epizod, w którym zawzięty i żądny zemsty Klucznik Gerwazy Rębajło agituje towarzystwo, żeby ruszyć na Sędziego. To fragment sceny Hajże na Soplicę:
Bo wszyscy ku Sędziemu mieli swe urazy,
Jak zwyczajnie w sąsiedztwie, to o szkodę skargi,
To o wyręby, to o granice zatargi:
Jednych gniew, drugich tylko podburzała zawiść
Bogactw Sędziego – wszystkich zgodziła nienawiść.
Cisną się do Klucznika, podnoszą do góry
Szable, pałki…
Aż Maciek, dotychczas ponury,
Nieruchomy, wstał z ławy i wolnemi kroki
Wyszedł na środek izby i podparł się w boki;
I spojrzawszy przed siebie, i kiwając głową,
Zabrał głos, wymawiając z wolna każde słowo,
Z przestankiem i przyciskiem: „A głupi! A głupi!
A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi.
To póki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitym, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmówić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! a niech no kto podda
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd!
Pouczająca ta scena opisuje trzynastozgłoskowcem sytuację, w której trudno o zgodę, jeśli chodzi o sprawy wspólne, w tym obronę przed dotyczącym wszystkich zagrożeniem, ale łatwo się zgodzić co do tego, kogo wspólnie nienawidzimy. Brzmi znajomo?
Tak, to stary mechanizm budowania plemiennej spójności. Czasem jest ona opłakana w skutkach, świadczy o ograniczonych horyzontach i (no właśnie…) głupocie. Czasem prowadzi do walk plemiennych, w których po kolejnych cyklach wymiany ciosów nikt już nie pamięta, o co toczy się spór. Taka głupota ma charakter zbiorowy. Niestety dość ryzykownie jest występować przeciwko niej „z wewnątrz”, bo w każdym z plemion gorzej niż wroga karze się tylko zdrajcę. Trzeba być Maćkiem nad Maćkami, mieć jego odwagę i autorytet, żeby wzywać do opamiętania.
Przeskoczmy teraz ponad 200 lat od czasów, w których toczy się akcja Pana Tadeusza – Moskal to już nie tylko historyczna ilustracja i kostium. Tu nie ma miejsca na niuanse i różnice między ordynarnym, brutalnym i głupim majorem Płutem a subtelniejszym, honorowym kapitanem Rykowem. To jest inna wojna. Z tych powodów moim zdaniem – na obecny czas – warto wybrać ten fragment do wspólnej lektury. Aby przestrzegać przed głupotą i osobistymi urazami oraz pamiętać, jakie spustoszenia i osłabienie potrafią wywołać.
Głupota i ignorancja są często źródłem zła. To jedno z ciekawych przecięć porządku poznania i porządku etycznego. W tych felietonach podpieram się czasem – a jakże – starożytnymi filozofami, w tym samym Sokratesem. Znamy go jedynie z relacji innych, bo ten (być może najmądrzejszy z ludzi) nigdy nie napisał ani jednej linijki. Jednak dzięki jego uczniowi Platonowi wiemy, że dla Sokratesa wiedza (Prawda) i Dobro były sobie bardzo bliskie. Był przekonany (niektórzy zarzucają mu naiwność), że kto poznaje/rozpoznaje Dobro, będzie naturalnie za nim podążał, bo podążanie za Dobrem jest naturalną skłonnością ludzkiej natury.
Św. Paweł – apostoł wiary, która, jak sam pisze w liście do Koryntian, była „głupstwem” dla Greków – widzi sprawy ludzkich skłonności odrobinę inaczej. I choć, owszem, przyznaje, że chce dobra, to zauważa też, że ciało ma czasem zgoła inne życzenia. Pisze w Liście do Rzymian: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,19).
Skoro te dwa porządki mają się jakoś do siebie, to da się na to spojrzeć jeszcze inaczej – jeśli zło może brać się z głupoty, to czy może być także na odwrót: że głupota bierze się ze zła? Czy może być winą, występkiem, grzechem?
Jestem pewien, że napotkałem kiedyś wypowiedź ks. Józefa Tischnera, który – jak powszechnie wiadomo – dużo uwagi poświęcił kwestiom prawdy (cytat o trzech rodzajach prawdy znają wszyscy), ale zajmował się także kwestią głupoty. Nie mogę teraz odnaleźć dokładnego zapisu tej jego wypowiedzi, ale jej sens polegał na tym, że dla grzeszników jest spowiedź, ale gorzej jest z głupotą, bo na nią często brakuje lekarstwa. Dzieje się tak choćby dlatego, że głupota niekoniecznie budzi wyrzuty sumienia i poczucie winy u tych, których dotyka. Ba, mogą się oni wręcz uważać za ludzi mądrych.
Dla ks. prof. Tischnera było też jasne, że głupota często dotyka (przynosząc poważne straty) osób, które pełnią ważne funkcje, mają o sobie wysokie mniemanie, są nawet bardzo elokwentne (no, powiedzmy: sofiści). Dlatego może w swej niezwykłej filozofii po góralsku oddał głos góralom, których prostota i bezpośredniość stylu (zdolność do wyłowienia esencji to bynajmniej nie prostactwo) pozwala nam lepiej zrozumieć filozofów.
Oto przykład: „Głupota to jest ta siła, co ni mo granic”. U Tischnera – Sokrates to Śwarny Sykretyn i to on „godoł”: „Człek może se być nieukiem, ale głupi być nie moze, bo głupota to grzech”.W Historii filozofii po góralsku pojawia się też przestroga przez „mądrolami”. „Mądrole to je taki, co siły nie ma, a śwarny chce być. Mądrole to je taki, co wszystko wie, ino nic nie umie”.
Jak zatem uniknąć głupoty? Jak poszukiwać prawdy? Metoda Sokratesa to stawianie pytań (często irytujące – sam o sobie powiedział „mucha natrętna”), które najpierw mają naruszyć, wydawałoby się, nienaruszalne przekonania rozmówcy. Następne kroki to cierpliwe prowadzenie dialogu w ten sposób, aby rozmówca samodzielnie dotarł do prawdy, która często i paradoksalnie może okazać się kolejną wątpliwością, dylematem, jeszcze jednym – czasem kłopotliwym – pytaniem.
Niełatwe jest udźwignięcie faktu, że na końcu łańcucha rozumowania pojawiają się kolejne pytania i wątpliwości. Warto jednak zdać sobie sprawę, że z pewnego punktu widzenia przeciwieństwem wiary nie jest (albo jest nie tylko) „niewiara”, lecz właśnie Pewność. Napisałem ją dużą literą, żeby podkreślić jej fundamentalny, pryncypialny charakter. Trzeba na nią uważać – szczególnie wtedy, gdy przybiera formę ortodoksji i kiedy nie jest wynikiem namysłu, ale ma od niego zwalniać. Wątpienie, zadawanie pytań, ciekawość to droga do poznania. Także do samopoznania.
Często dotarcie do tego punktu wymaga zwątpienia w to, co dotychczas uważaliśmy za pewne, pokory, połykania własnego języka, kwestionowania własnych pierwotnych przekonań, zgody na dyskomfort wątpliwości. Innymi słowy – zmagania się z pychą i domniemaniem własnej nieomylności. W Pierwszym Liście do Koryntian Paweł pisze: „Niechaj się nikt nie łudzi! Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość” (1 Kor 3,18).
Paradoksalnie im dalej na tej drodze ku mądrości, tym może być mniej pewności i więcej wątpliwości – ale jednocześnie także nieco więcej miejsca na wiarę, a w każdym razie uznanie, że poznanie (w tym poznanie samych siebie) jest w swej naturze immanentnie ograniczone. I że na koniec pozostają (i pozostaną) transcendentalne pytania, nieusuwalne paradoksy i terytoria, których nigdy nie rozpoznamy. I co może najważniejsze, że ta tajemnica nie musi nas irytować ani wzbudzać w nas lęku, lecz właśnie dawać nadzieję.
Sam Sokrates w pewnym sensie doszedł do tego punktu w swym – chyba najczęściej przywoływanym – stwierdzeniu: „wiem, że nic nie wiem”. Mówi to pod koniec życia, którego wszak esencją, prawie obsesją było poszukiwanie prawdy, philo-sophia (umiłowanie mądrości). Nieomal dosłownie na koniec życia – w czasie procesu, w którym został skazany – Sokrates wygłasza słynne zdanie: „Nieprzebadane życie nie jest warte przeżycia” – tak w każdym razie relacjonuje to Platon w Obronie Sokratesa.
Innymi słowy, życie bezrefleksyjne jest po prostu błahe, mimo że może być na swój sposób szczęśliwe. Owszem, można je w całości przeżyć, nieustannie węsząc za nową dawką dopaminy, natychmiastową nagrodą, ciągle poszukując metod na unikanie czegokolwiek, co może przynieść dyskomfort lub co gorsza – zaboleć.
W Nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxleya (opis dystopii, w której mieszkańcy bez przerwy połykają „somę” – rodzaj narkotyku w tabletkach, który uwalnia ich od trosk) pojawia się w pewnym momencie ważne pytanie-wybór: być szczęśliwym czy wolnym, nawet za cenę cierpienia i niepewności? Kluczowy moment w powieści to ten, w którym John (Dzikus) – kontestujący ów idylliczny, ale syntetyczny i w pełni kontrolowany świat ludzi szczęśliwych na siłę – wykrzykuje: „Ja chcę Boga, chcę poezji, chcę prawdziwego niebezpieczeństwa, chcę wolności, chcę dobra. Chcę grzechu”. Woła: „Mam prawo być nieszczęśliwy”.
Wydaje się, że osiąganie mądrości jest nieuchronnie (może są wyjątki?) powiązane z kosztem, doświadczeniem, a czasem wręcz cierpieniem. Mądrości się nie dostaje, nie da się jej – przynajmniej na razie – syntetyzować za pomocą AI (bo to nie jest inteligencja, ale mądrość właśnie), tak samo jak nie da się (jeszcze) syntetyzować krwi – i dlatego obie są tak cenne. Zapewne zdarza się „skokowe” poznanie w momencie iluminacji, ale częściej do mądrości dochodzi się krętą, czasem stromą, drogą.
Może dlatego kojarzy się ona z dojrzałością, wiekiem i doświadczeniem (paradoksalnie kolekcjonowanie formalnej edukacji czy akademicka kariera nie muszą być tu pomocne). Może dlatego mowa jest o tym, że „wylatuje o zmierzchu”. Często zresztą to nie coś, o co się zabiega i co się zbiera, ale coś, co nas niejako dotyka, naznacza i wnika w nas – czasem nawet bez naszej woli lub zgoła przeciw niej.
Przejmujący i piękny jest fragment z części Trylogii Ajschylosa (Agamemnon): „Bo zaiste Zeus tego chciał, żeby cierpienie było drogą do poznania. Czasami, kiedy pogrążeni jesteśmy we śnie, wtedy zapamiętale, kropla po kropli sączy się w nasze serca ból, aż do chwili, gdy na przekór naszej rozpaczy i wbrew naszej woli nadejdzie mądrość, dar straszliwej łaski Boga”.
Na bolesność daru mądrości wskazuje też Kohelet: „Gdzie bowiem jest wiele mądrości, tam jest też wiele troski, a kto pomnaża wiedzę, pomnaża cierpienie” (Koh 1,18). No i jeszcze nieoceniony ks. Tischner: „Jak Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera. Ale jak już jest całkiem zły, to mu go oddaje”.
No cóż, może w świecie, w którym czynimy wszystko, co możliwe, żeby cierpienia i troski uniknąć, mądrość nie jest wcale dobrem pożądanym. Może ignorancja jest błogosławieństwem i ulgą? Skoro wiedza mogłaby okazać się bolesna, a przez to naruszyć nasz dobrostan, może lepiej ją ignorować i „nie patrzeć w górę”, bo to, co tam zobaczymy, potrafi przynieść dyskomfort? Tak, głupota ma się dobrze i to nie jest nowość. Swoje pozytywne strony umie nawet przekonująco objaśnić.
W słynnej Pochwale głupoty Erazma z Rotterdamu mamy do czynienia z pełnym ironii, przenikliwym wywodem, który demaskuje wiele pozorów, pustych form, przemądrzałości zamiast mądrości oraz głupotę jako receptę na beztroskę i szczęście. Powód podjęcia tego tematu zawarty jest w pierwszych słowach – swoistej dedykacji dla Tomasza Morusa, którego autor zamierza odwiedzić. „Kiedy w minionych niedawno dniach jechałem z Italii do Anglii, to nie chcąc, by cały ten czas, gdy trzeba było wygniatać grzbiet koński, schodził na czczej i prostackiej gadaninie, wolałem zwykle myśleć”.
Samo dzieło powstało w dużej mierze już w Anglii w domu Morusa, zresztą łaciński tytuł Moriae encomium jest żartobliwym nawiązaniem do imienia samego Morusa, z którym Erazm się przyjaźnił. Myśliciel z Rotterdamu, pisząc swoje dzieło, uczynił z głupoty wręcz narratorkę. Opowiada ona sama o sobie: „Bo cóż się bardziej godzi niż to, żeby Głupota sama trąbiła o swej chwale? Jak to mówi przysłowie: chwal mnie, moja gębo! A któż to mnie lepiej potrafi wyrazić niż ja sama siebie? Musiałby chyba ktoś znać mnie lepiej niż ja siebie samą!”.
Owo zadowolenie z siebie towarzyszy głupocie od zawsze. W Pochwale głupoty jest ona jednak w pełni świadoma i poniekąd dumna z tego, czym jest w szczególności, że jest właśnie głupotą. To nie bezczelność. To forma dowcipnego, błazeńskiego usprawiedliwienia.
Nieco gorzej jest wtedy, kiedy głupota daje się sama „nabrać na siebie”, udaje prawdę i przebiera się za nią. Wyżej mowa była o tych, którzy w poszukiwaniu prawdy odnajdują coraz więcej wątpliwości. Jest też jednak niebezpieczna, odwrócona forma tej zależności. Okazuje się bowiem (są to wyniki poważnych studiów i badań), że osoby obiektywnie mające mniejszą wiedzę o danym zagadnieniu są znacznie bardziej przekonane co do własnej nieomylności. Jest na to nawet specjalna nazwa: efekt Dunninga-Krugera (od nazwisk badaczy, którzy w 1999 r. potwierdzili to zjawisko empirycznie). Takie ustalenie znane było zresztą znacznie wcześniej. W Księdze Przysłów znajdujemy wiele tego przykładów, np.: „Droga głupiego wydaje się słuszna w jego oczach” (Prz 12,15).
W oczywisty sposób taka konstatacja daje wiele do myślenia (a jakże!) tym, którzy chcieliby prowadzić różne formy publicznej edukacji (choćby po to, żeby ograniczyć popularność teorii spiskowych). To bardzo trudne, skoro ci, którzy obiektywnie potrzebowaliby wzbogacić swoją wiedzę i kompetencję, co najmniej uważają to za niepotrzebne, a nawet traktują takie wysiłki z podejrzliwością i wyżej jeszcze podnoszą mury ignorancji.
Głupota – z niemałym udziałem mediów społecznościowych (bo mają one także ciemną stronę) – ma charakter epidemiczny: namnaża się jak pleśń na wilgotnej ścianie. Mimo niewątpliwych postępów nauki i powszechnej dostępności informacji jest jej wokół mnóstwo. Można odnieść wrażenie, że żyjemy w stanie powszechnego ogłupienia. Zagrażamy sami sobie.
Owszem, Kartezjusz znalazł pewność własnej egzystencji w słynnym „Myślę, więc jestem”, ale czy aby zawsze reguła ta działa w „przeciwnym kierunku”? Czy istnienie oznacza bez wyjątku i koniecznie myślenie? Można mieć wątpliwości.
Warto więc pytać: co w tym kontekście oznacza „myśleć”? A jeśli owo myślenie zawodzi, to o jakim istnieniu możemy mówić? Czy ułomność myślenia przenosi się na ułomność istnienia? Jak ma się do tego wspomniany pogląd Sokratesa, że warto żyć wyłącznie życiem, które jest „przebadane” (przemyślane, refleksyjne)? A co, jeśli spożytkujemy życie (i nie jego część, ale zgoła całe) na pogoń za głupotami – za tym, co pozorne, błahe, nietrwałe? Co jeśli do ostatniej godziny nie odstąpimy za tą gonitwą? Czy to właśnie nie jest dowód głupoty?
Nieuchronnie przychodzi na myśl znana przypowieść z Ewangelii św. Łukasza o zamożnym człowieku, który zgromadził zapasy i bogactwa i zamierzał już nic nie robić (bo „dobrze obrodziło mu pole”). Lecz „Bóg rzekł do niego: «Głupcze! Jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?»” (Łk 12,20).
Wielu z nas – jeśli nie wszyscy – ma odruch zbierania, gromadzenia, przydawania sobie majątku, znaczenia, może nawet wiedzy. Ważne, żeby zdążyć w pewnym momencie odwrócić ten kierunek i wzrastać nie poprzez pozyskiwanie, lecz przez pozbywanie się tego wszystkiego. Przez odpuszczanie, raczej odejmowanie niż dodawanie. Stawanie się raczej lżejszym niż cięższym.
To pozbywanie się może dotyczyć zarówno tego, co materialne, jak i przywiązań, znaczenia, prestiżu, a może też rezygnowania z tradycyjnie rozumianej wiedzy i mądrości na rzecz tajemnicy. W tajemnicy można się zanurzyć, rzucić się w nią w nadziei, że ktoś nas jednak złapie.
Z zewnątrz może to wyglądać (no, właśnie) głupio, ale to pozór. Bo chyba na tym właśnie polega istota stawania się chrześcijaninem w sposób dojrzały, świadomy, wolny. Na marginesie – łatwo rozszyfrować, że czytałem ostatnio sporo franciszkanina Richarda Rohra.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Owo wezwanie do wolności i odwagi to nie jest zresztą wyłącznie perspektywa chrześcijańska. Tę ścieżkę i to pragnienie znają też inni. Zaglądanie do ich tekstów pozwala zobaczyć, jak wiele nas łączy.
Na prawach przykładu – w XIII wieku perski, suficki mistyk Rumi stworzył niezwykły zbiór ponad 25 tysięcy „duchowych dwuwierszy” (Masnawi). Wiele z nich dotyczy ni mniej, ni więcej, ale właśnie głupoty, braku odwagi i wezwania do tego, żeby z nimi zerwać. Mogłyby pochodzić z całkiem innej Księgi… Oto próbki: „Ach, głupcze, ty, który biegniesz za złotem, szukasz rzeczy przemijających, a nie dostrzegasz prawdziwego skarbu w sobie!”. „Dlaczego jesteś w więzieniu, skoro drzwi są szeroko otwarte?”.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2024 jako felieton z cyklu „Trzy po trzy”.





