Wielu intelektualistów, twórców i uczonych uległo przekonaniu, że komunizm jest nieuniknioną lawiną, której nie można zatrzymać, można jedynie starać się skorygować jej bieg. A to można uczynić jedynie wówczas, gdy człowiek da się jej porwać.
Wiele stron zapisano i wiele bitew stoczono wokół kwestii, którą Jacek Trznadel nazwał niegdyś „hańbą domową”. Dlaczego tak wielu młodych i naiwnych, ale również starszych i doświadczonych twórców oddało swoje talenty w służbę systemowi, który był – wiemy to dziś – w swej istocie nieludzki?
Nie roszczę sobie prawa do napisania czegoś wielce w tej kwestii oryginalnego. Od lat pojawiają się nowe teksty, często wybitnych autorów, którzy usiłują to zjawisko wyjaśnić, zinterpretować, a nierzadko osądzić. Co mógłbym powiedzieć nowego? Obecnie wszyscy piszą, a mało kto czyta, jak zatem przyciągnąć uwagę czytelnika, szczególnie tego oczytanego, świadomego i krytycznego? Zadanie iście karkołomne, zwłaszcza że żadna spójna odpowiedź na pytanie o przyczynę romansu twórców z systemem nie istnieje. Nawet przyglądając się biografiom konkretnych postaci, zauważyć można, jak zróżnicowane motywy im towarzyszyły, a jeśli tę całą mieszankę doprawić jeszcze Miłoszową pastylką Murti-Binga oraz sosem Ketmana, otrzymamy miksturę iście nieklarowną.
(Zbyt) prosta odpowiedź
Łatwo ulec pokusie, by wyjaśniać wszystko poprzez uproszczenie, uwypuklenie jednej interpretacji. O ileż bezpieczniej będziemy się wtedy czuć. Psychologia zna pojęcie dysonansu poznawczego, który pojawia się, gdy człowiek staje wobec zjawisk nijak niedających się wyjaśnić jedną przyczyną. Ujawnia się wtedy silna potrzeba uspójnienia przekonań – aby uniknąć traumatyzującego wewnętrznego konfliktu.
Taka moralizatorska nuta, będąca zapewne przejawem dysonansu, pojawia się u Zbigniewa Herberta w pamiętnej rozmowie opublikowanej przez wspomnianego Jacka Trznadla w Hańbie domowej, gdzie twórca Pana Cogito sprowadza zaangażowanie pisarzy w stalinizm do wspólnego mianownika zdrady, cynizmu, amoralności. Do tej samej kategorii należą zapewne również konsekwentne przejawy unikania jakichkolwiek odniesień do niechlubnej przeszłości, stosowane przez wielu aktorów tamtego spektaklu, tak jakby późniejsze nawrócenie całkowicie – i to bez spowiedzi – zmywało grzech. Niełatwo uznać własną bezsilność, gdy cała nasza natura pragnie jasności i pewności.
Odzywa się tu również tzw. efekt potwierdzenia. To skłonność do akceptacji tylko tych informacji, dowodów i argumentów, które potwierdzają wcześniej przyjęte przekonania. W ten sposób ludzie na przykład szukają i akceptują jedynie informacje zgodne z własnym światopoglądem, zaś mniej lub bardziej świadomie odsuwają te, które mogłyby ich przekonania obalać.
Pojęcie „hańby domowej” zostało bezkrytycznie przyjęte przez wyznawców manichejskiej wizji świata, odrzucone zaś przez ludzi przyznających twórcom prawo do milczenia o swej przeszłości. Pierwsi, zapewne w większości uznający niewybaczalność dawnych błędów, będą preferować przy wyjaśnianiu czyjegoś prokomunistycznego zaangażowania przede wszystkim argument ludzkiej małości, poszukiwania bezpieczeństwa, w tym bezpieczeństwa materialnego i tchórzliwego konformizmu. Drudzy – wyeksponują watek dojmującego poczucia strachu i szaleństwa młodzieńczego uwiedzenia. Dla pierwszych typowa będzie cyniczna postawa Jarosława Iwaszkiewicza, dla drugich – ideowy obłęd „pryszczatych”.
Pokusa monokauzalizmu jest wygodnym rozwiązaniem każdego dysonansu poznawczego, ale żadnemu wyjaśnieniu nie służy, okazuje się raczej objawem wspomnianego powyżej efektu potwierdzenia, uwięzienia w przestrzeni doraźnych zapatrywań – politycznych, etycznych i filozoficznych. Tymczasem, analizując postawy twórców, szczególnie w okresie stalinowskim, powinniśmy raczej kierować się opinią wyrażoną we wspomnieniach Karola Modzelewskiego: „Największą trudność przy próbie opisu świadomości Polaków w latach stalinizmu sprawia charakterystyczne pomieszanie strachu, fałszu i udawanych okrzyków entuzjazmu z autentycznym, czasem nawet fanatycznym poparciem dla dyktatury i jej poczynań. Nie sposób tego węzła rozplątać, bo prawie wszyscy wypowiadali te same słowa i zdania, skandowali te same slogany, a jeśli nie całkiem w nie wierzyli, to się ze swoją niewiarą nie zdradzali”1.
Służka polityki
Dobrze byłoby uniknąć również pułapki ukazywania problemu uwikłania twórców w uproszczonych kategoriach współczesnej polityki historycznej, a raczej polityki pamięci. Pojęcie to, bardzo różnie definiowane, dotyczy nie tyle prostego wykorzystywania w działaniach politycznych, ale odnosi się raczej, jak pisze Lech Nijakowski, „do wszelkich intencjonalnych działań polityków i urzędników, mających formalną legitymizację, których celem jest utrwalenie, usunięcie lub redefinicja określonych treści pamięci zbiorowej”2.
![]()
Czesław Miłosz zwraca uwagę na nieoczywistość kryjącą się w zniewoleniu – poddani przemocy są nie tylko jej ofiarami, ale także stają się jej dobrowolnymi, a nawet niekiedy fanatycznymi wspólnikami
Historia staje się w tych działaniach służką polityki. Eksponowane są fakty i postaci sprzyjające aktualnym potrzebom polityków, narzucana jest – znowu – manichejska wizja przeszłości, gdzie jedynymi właściwymi dla jej oceny kategoriami są pojęcia bohaterstwa i zdrady. Każda osoba świadoma meandrów polskiej polityki pamięci w ostatnim dwudziestoleciu wie, jak ważnym jej elementem była interpretacja pierwszych powojennych lat właśnie w takich prostych kategoriach. Najklarowniej ujął to zapewne prezydent Andrzej Duda: „Państwo polskie musi czcić swoich prawdziwych bohaterów: tych, którzy poddani najtrudniejszej próbie, nie złożyli broni, lecz do końca stawiali mężnie opór wrogom Ojczyzny i nie wahali się oddać za nią życia”3. W takim ujęciu bohaterami byli właściwie jedynie żołnierze podziemia antykomunistycznego (tzw. wyklęci), a wszyscy inni okazali się zdrajcami.
Pytania o postawy twórców w tamtym czasie doskonale wpisują się w manichejskie założenie polityki pamięci. Jedynym sprawiedliwym miał być Herbert, wszyscy inni zasłużyli na miano zdrajców, nawet tacy ludzie jak Paweł Jasienica, przecież formalnie „wyklęty”. Skądinąd na tym przykładzie ujawnia się wyjątkowo paskudna cecha polityki pamięci – jej bohaterami zostają bowiem nie tyle prawdziwi uczestnicy walki z systemem czy uczestnicy Powstania Warszawskiego, ale ci, których namaszcza władza.
Polityka pamięci okazuje się próbą odwrócenia dotychczasowej hierarchii zasług i prestiżu, wykreowania nowych bohaterów (i antybohaterów), którzy staną się swoistą własnością aktualnie rządzących. Uwiedzeni komunizmem bądź przezeń przekupieni twórcy doskonale się do takiej operacji nadają. Eksponowane jest ich tchórzostwo i konformizm, jakże kontrastujące z odwagą i bezkompromisowością „wyklętych”. Wytyczne i założenia polityki pamięci są pokusą podobną do próby niwelacji dysonansu poznawczego – tu i tam chodzi o pozorne i sztuczne wyklarowanie tego, co nieklarowne.
Fetyszyzacja „przydatności”
Zapewne każdy czytelnik Mojego wieku Aleksandra Wata – by wymienić tylko jedną, najważniejszą książkę tłumaczącą skomplikowaną naturę uwikłania lewicowej inteligencji we flirt z komunizmem – rozumie, że strach, cynizm, małość nie tłumaczą tego, co nastąpiło po zakończeniu wojny.
Dorzuciłbym tu jeszcze jedną użyteczną lekturę, nieco dziś zapomnianą, Zdradę klerków Juliena Bendy. Bardzo niegdyś popularna książka francuskiego krytyka literatury, filozofa i pisarza, opublikowana w 1927 r., była manifestem „klerkizmu” – postawy, w której intelektualista, ów „klerk” właśnie, powinien dystansować się wobec polityki i nie uczestniczyć w bieżących dyskusjach politycznych. Wedle słów samego Bendy klerkowie to „klasa ludzi, których działania nie podążają za praktycznym celem i którzy znajdują przyjemność w uprawianiu sztuk, nauk albo też spekulacji metafizycznych, jednym słowem w posiadaniu dóbr innych niż doczesne”4.
To, co praktyczne, było zawsze dla klerka, artysty, pisarza, intelektualisty tożsame ze zdradą własnego powołania. Klerk, jak go rozumiał Benda, nie może służyć ani porządkowi, ani naturze, ani historii czy pięknu. Nie może służyć nawet pokojowi, bo pokój nie jest wartością bezwzględną. Dla klerka absolutem jest tylko sprawiedliwość i rozum, którym winien się kierować. Mobilizacyjna rzeczywistość totalitaryzmów, których rewolucyjny charakter Benda przeczuwał, prowadziła go do wniosku, że dawna rola intelektualistów należy już do przeszłości: „nie ma już prawie nikogo, kto nie byłby dotknięty (lub się za takiego nie uważał) rasową, klasową czy też narodową namiętnością, a najczęściej wszystkimi trzema”5.
Współcześni autorowi Zdrady klerków intelektualiści sprzeniewierzyli się swemu powołaniu, oddali talenty na służbę nowoczesnych ideologii i ruchów politycznych, porzucili sprawy wieczne na rzecz polityki i działalności społecznej. Zaczęła ich trapić myśl o własnej użyteczności dla idei tworzenia „nowego człowieka” i budowy „nowego świata”. Duch nowoczesności kazał im szukać rozmaitych form zaangażowania, a to wprost wiodło ku potępieniu wszystkiego, co ideolodzy socrealizmu zwali formalizmem.
Paradygmat zaangażowania i porzucenia neutralności, oddania się idei i praktyce komunizmu, faszyzmu czy nacjonalizmu wskazywał na nową, „nowoczesną” normę bycia twórcy w świecie, bycie trybikiem w totalitarnej machinie. Nie było już miejsca dla poetów takich choćby jak nasz Leopold Staff, o którym znana przedwojenna anegdota mówiła, że zapytany o to, dlaczego wciąż pisze o chmurkach, deszczykach i kwiatuszkach, zamiast poruszać ważne kwestie polityczne i społeczne, odpowiedział: „Od tych spraw to ja mam Piłsudskiego”.
Fetyszyzacja „przydatności”, jedno ze znamion modernizmu, opanowała umysł współczesnego klerka, który – zdaniem Bendy – „tęskni za znaczeniem, społecznym uznaniem, dlatego porzuca własne ideały. Oskarżają go o niepraktyczność, śmieją się z jego naiwności, robi więc wszystko, by udowodnić własną przydatność”6.
Koncepcja „zdrady klerków” wiele wyjaśnia. Wirus przydatności i użyteczności zarażał przecież umysły nawet tych, którzy zdawali się najmniej podatni na szantaż totalitarnej nowoczesności. Maria Dąbrowska, zmuszona na początku 1950 r. do odbycia kilku wizyt w warszawskich zakładach „Lokomotywa”, aby „uczyć się od klasy robotniczej”, widziała w tym nawiązania do pozytywistycznych tradycji, nadającej polskiej inteligencji ów szlachetnie misyjny duch społecznej powinności.
A zatem może nie do końca byłaby to „zdrada”, bo przecież polska inteligencja nigdy nie postrzegała się w roli klerków, raczej „niosących oświaty kaganiec”.
Ideowe opętanie czy świadoma gra?
Porzućmy teraz konformistów i zwróćmy się ku wyznawcom. Cennym źródłem do poznania ich postaw pozostaje Zniewolony umysł Czesława Miłosza. Książka, której sam autor nie lubił, uważał ją bowiem za wymuszoną przez okoliczności, cieszyła się na Zachodzie podziwem choćby Karla Jaspersa, Alberta Einsteina, Benedetta Crocego, Alberta Camusa i Tomasza Mertona, by wymienić jedynie najgłośniejsze nazwiska.
Wedle oceny Tony’ego Judta Zniewolony umysł to „najbardziej wnikliwa i ponadczasowa opowieść o uwiedzeniu intelektualistów przez stalinizm i w sensie bardziej ogólnym, o tym, jak inteligencja poddaje się urokowi władzy totalitarnej”7. Właśnie: „poddaje się urokowi” czy ulega przemocy i lękowi? Jest dotknięta „ukąszeniem heglowskim” czy raczej owładnięta lękiem przed metodami UB? Pytania te pojawiły się zaraz po publikacji książki i zachowują aktualność do dzisiaj.
Kategorie, jakimi posługuje się Miłosz – opisując zniewolenie stające się dobrowolnym akcesem, a więc swego rodzaju samozniewoleniem – prowadzą go do wniosku, że zaangażowanie po stronie brutalnej władzy okazuje się kwestią, jak twierdził, „dużo poważniejszą niż sprawa przemocy”. Marek Zaleski w eseju W zniewoleniu szczęśliwi8 zauważył, że dla Miłosza kwestia akcesu intelektualistów do niedemokratycznego, komunistycznego ustroju pozostaje bardziej etyczna aniżeli polityczna. Przyszły noblista zwraca uwagę na nieoczywistość kryjącą się w zniewoleniu – nieoczywistość, która przy bliższym wejrzeniu okazuje się etycznym skandalem wynikającym z faktu, że poddani przemocy są nie tylko jej ofiarami, ale także stają się jej dobrowolnymi, a nawet niekiedy fanatycznymi wspólnikami.
Z pewnością niemało było takich, którzy uwierzyli w wizję „nowego człowieka”, czytali stalinowski Krótki kurs historii WKP(b) i wpadali w pułapkę uwiedzenia przez prostotę, logikę i pozorną oczywistość jego treści. Uznali, że marksizm-leninizm nie jest teorią, ale nauką podobną w prawdziwości swych tez do matematyki i fizyki. Prawa rozwoju społecznego opisane w doktrynie materializmu dialektycznego mają w tej wizji walor sprawdzalności niczym prawo powszechnego ciążenia. Zatem jeśli ktoś nie wierzy w słuszność tych zasad, należy go, używając słów witających więźniów na Wyspach Sołowieckich, „żelazną ręką zapędzić do szczęścia”.
Są tacy, którzy sprowadzają zaangażowanie pisarzy w stalinizm do wspólnego mianownika zdrady, cynizmu, amoralności. Jak jednak rozróżnić konformizm od autentycznego poparcia dla dyktatury?
Pozwolę sobie w tym miejscu na nieco obszerniejszy cytat ze Zniewolonego umysłu: „Niech powstanie nowy człowiek, który nie ulega, ale przekształca świat i myśli w skali całego globu, i sam stwarza formację historyczną, zamiast być jej niewolnikiem. Trzeba go zmusić siłą, przez cierpienie, do zrozumienia. […] Jeżeli intelektualista zna mękę myśli, nie należy tej męki oszczędzać innym, tym, którzy dotychczas rechotali, pili, żarli, opowiadali głupie dowcipy i w tym widzieli piękno życia. Intelektualista mruży z rozkoszy oczy, przypatrując się, jak burżuazja – a również burżuazyjność w ludziach – jest dręczona. Jest to sowita nagroda za poniżenie, jakie czuł, kiedy musiał być jednym z nich i kiedy zdawało się, że nie ma wyjścia z tego kręgu narodzin i śmierci. Wstydliwe rumieńczyki inteligentów nigdy nie nawykłych do ostrego, surowego myślenia, nagle złapanych w potrzask, na przykład zagnanych na akademię w rocznicę rewolucji, akademię, która jest im nienawistna – dają mu chwile upajające. Chłopi zakopujący uciułane złote monety i słuchający zagranicznego radia w nadziei, że wojna uratuje ich od wstąpienia do kołchozów, na pewno nie mają w nim sojusznika. A przecież jest czuły i dobry – jest przyjacielem człowieka, ale nie człowieka takiego, jaki jest. Takiego, jaki powinien być. Nie można go jednak porównywać ze średniowiecznym inkwizytorem. Tamten, torturując ciało, wierzył, że pracuje nad zbawieniem indywidualnej duszy. Ten pracuje nad zbawieniem ludzkiego gatunku”9.
Miłosz uchwycił ważną przyczynę ideowego opętania – akceptację hasła „cel uświęca środki”, wiarę, że męka współczesnych jest potrzebna do szczęścia przyszłych pokoleń. Jednak nie tylko opętanie, ale również, a może przede wszystkim swoisty rodzaj świadomej gry kształtuje postawy twórców w czasach opresji. To słynny Miłoszowy Ketman, wielokrotnie opisywany i interpretowany. Czym jest on w istocie?
Sam Miłosz powtarzał, że opis tego dziwnego zachowania politycznego znalazł w książce Arthura de Gobineau Religions et Philosophies dans l’Asie Centrale [Religie i filozofie Azji Środkowej]. Autor Zniewolonego umysłu przytacza słowa Gobineau: „zdaniem ludzi na muzułmańskim Wschodzie «posiadacz prawdy nie powinien wystawiać swojej osoby, swego majątku i swego poważania na zaślepienie, szaleństwo i złośliwość tych, których Bogu spodobało się wprowadzić w błąd i utrzymywać w błędzie»”. Ketman zaleca więc tym, którzy go praktykują, by milczeli o swoich prawdziwych przekonaniach10.
Ale nie tylko to. Zdarza się, że milczenie nie wystarcza i wówczas Ketman nakłania wiernego, by dla oszukania niewiernych publicznie wyrzekł się swych poglądów i nawet by sfałszował własne dzieła. Nie jest zresztą wykluczone, że Ketman zastępował pierwotne opętanie, stawał się elementem strategii tracących wiarę.
„Badać maksymalną rozciągliwość”
Warto w tym miejscu przywołać postać, którą sam Miłosz nazywał „mistrzem Ketmana”, a która aż do dziś służy jako przykład fanatyzmu. To Tadeusz Kroński – filozof, autorytet i inspirator wielu młodych, m.in. samego autora Zniewolonego umysłu.
Jest on jednak pamiętany tylko jako apologeta i sługa stalinowskiego terroru, pragnący przemocą zwalczać opór wobec nowej, komunistycznej Polski. Pozostało po nim właściwie jedno zdanie, eksponowane jako apogeum upadku twórców. „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji” – tak pisał w liście do Czesława Miłosza z 7 grudnia 1948 r.11
Postać Krońskiego ma jednak znacznie bardziej wielowymiarowy charakter. Pokazuje pewne ważne składniki świadomości ludzi nawróconych na stalinizm. Trwale skłócony z romantyczno-martyrologiczną narracją II RP filozof pragnie wykorzystać okazję, aby wyrzucić z polskiego myślenia ową „alienację”, która niszczy ducha wspólnotowego i wzmacnia indywidualizm, nawet jeśli pomocne mają się w tym przedsięwzięciu okazać sowieckie kolby. Krońskiemu, jak wielu innym, wstrętna była przedwojenna rzeczywistość, z jej kultem suwerenności, absolutyzacją romantycznego patriotyzmu, wreszcie z upowszechnieniem endeckiego nacjonalizmu. Wszystko, co inne, zdawało się lepsze.
Mimo pozorów nie było w Krońskim tylko fanatycznego oddania stalinizmowi, w istocie stał się bardzo wyrafinowanym Ketmanem. W jego korespondencji z Miłoszem znajdujemy taki oto passus: „Bądź cyniczny, mając nadzieję. Względy taktyczne mogą przyczynić się do utrzymania bardzo ciekawych rzeczy, a my musimy przyczynić się do tworzenia jak największej ilości rzeczy ciekawych, stale przebywać na granicy możliwości, badając maksymalną rozciągliwość. To jest wpływanie na bieg lawiny”12.
Te ostatnie słowa sporo tłumaczą. Wielu intelektualistów, twórców i uczonych uległo przekonaniu, że komunizm jest ową nieuniknioną lawiną, której nie można zatrzymać, można jedynie starać się skorygować jej bieg. A to da się uczynić jedynie wówczas, gdy człowiek da się jej porwać.
Historia nauczycielką?
Przelano już morze atramentu, próbując znaleźć uniwersalny klucz do wyjaśnienia fenomenu zaangażowania twórców we wsparcie dla komunistycznego reżimu, zwłaszcza w jego stalinowskim kształcie. Czesław Miłosz, wielokrotnie tu przywoływany, ale również Gustaw Herling-Grudziński, Andrzej Bobkowski, Stanisław Murzański, Anna Bikont z Joanną Szczęsną, Marci Shore i wielu innych autorów próbowało się uporać z tamtą przeszłością.
Nieco mniej skorzy do refleksji byli sami twórcy, którzy niegdyś oddali swe talenty systemowi. Niektórzy angażowali się później w działania opozycji demokratycznej, szczególnie ci, których idealizm młodości zawiódł na manowce. Być może była to próba odkupienia win, choć ostatecznie niewielu chciało o tym mówić.
Teraz można jedynie, opierając się na znanych już źródłach, szukać nowych wyjaśnień i nowych interpretacji oraz wpisywać tamte problemy w nowe konteksty. Można też, wręcz trzeba, dostrzegać analogię z rzeczywistością współczesnej Polski.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Dziś stalinowskie uwikłanie twórców nie budzi już większych emocji, a przecież wciąż nie brakuje twórców ulegających zwodniczemu czarowi politycznego zaangażowania. Przykładów nie będę tu wymieniał, każdy je zna, widać je po obu stronach politycznego sporu. Być może to znak, że tamtej lekcji jeszcze nie przepracowaliśmy.
1 K. Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia poobijanego jeźdźca, Warszawa 2023.
2 L. Nijakowski, Polska polityka pamięci. Esej socjologiczny, Warszawa 2008.
3 A. Duda, Wystąpienie podczas obchodów ku czci „Żołnierzy Wyklętych”, https://www.prezydent.pl/aktualnosci/wydarzenia/d,113 [dostęp: 9.09.2024] [dostęp: 9.09.2024].
4 J. Benda, Zdrada klerków, Warszawa 2014.
5 Tamże.
6 Tamże.
7 T. Judt, Zniewolone umysły dawniej i dziś. Tony Judt czyta Miłosza, https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,8334536,a.html [dostęp: 9.09.2024]. [dostęp: 9.09.2024].
8 M. Zaleski, W zniewoleniu szczęśliwi. Raz jeszcze o „Zniewolonym umyśle” Miłosza, „Teksty drugie” 2018, nr 4.
9 C. Miłosz, Zniewolony umysł, Warszawa 1989.
10 Tamże.
11 T. Kroński, P. Nowak, Filozof w trzech słowach. Tadeusz Kroński: Kolby, https://culture.pl/pl/artykul/filozof-w-trzech-slowach-10-tadeusz-kronski-kolby [dostęp: 9.09.2024]. [dostęp: 9.09.2024].
12 Tamże.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2024 jako część bloku tematycznego „Zmieniam się, więc jestem wierny sobie”.
Pozostałe teksty bloku:
„Człowiek siebie odkrywa, a nie stwarza”. Tomasz Stawiszyński w rozmowie z Damianem Jankowskim
Magdalena Fijołek, „Dlaczego tak trudno wybaczyć zmianę poglądów. Casus Tomasza Terlikowskiego”








