Jesień 2025, nr 3

Zamów

Dlaczego tak trudno wybaczyć zmianę poglądów. Casus Tomasza Terlikowskiego

Tomasz Terlikowski podczas spotkania „Jaki Kościół?” 28 lutego 2018 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Choć sam Tomasz Terlikowski zarzeka się, że poglądów nie zmienił, a zmodyfikował jedynie sposób ich wyrażania, trudno nie dostrzec przemiany, jaka dokonała się w nim na przestrzeni ostatnich lat. Gdzie biją jej źródła? I skąd tak duża niechęć wobec Terlikowskiego ze strony jego dawnych kolegów?

Od katolickiego turboradykała nieprzebierającego w środkach w zwalczaniu „lewactwa” do progresywnego publicysty skwapliwie punktującego grzechy instytucji Kościoła w Polsce. Trwająca od kilku lat wolta świato­poglądowa Tomasza Terlikowskiego wywołuje różne, czasami skrajne emocje. Może być rozpatrywana z co najmniej kilku perspektyw – teologicznej, kulturowej, społecznej i politycznej, dając nieskończenie wiele kombinacji, z których niekoniecznie da się ułożyć proste równanie wyjaśniające metamorfozę bohatera tego tekstu. Jednocześnie ta roszada z jednego środowiska do drugiego przywołuje powracające z uporem bumeranga pytanie o akceptowalne społecznie granice zmiany światopoglądu, a także jej konsekwencje – zarówno dla samego zmieniającego się, jak i dla obserwatorów tego procesu.

Żeby podjąć próbę zrozumienia casusu Tomasza Terlikowskiego, trzeba cofnąć się do czasów, w których nie tylko nic nie zwiastowało wizji choćby mierzonego w milimetrach ideologicznego zwrotu, ale za to wszystko wskazywało na coraz większe zacietrzewienie dziennikarza walczącego z tym, co mogło w jego rozumieniu zaszkodzić tzw. wartościom chrześcijańskim.

W tej podróży będą nam towarzyszyły głosy ekspertów analizujących przemianę Tomasza Terlikowskiego, a także wypowiedzi publicystów – zarówno tych, którzy tę ewolucję przyjmują entuzjastycznie, jak i tych, którzy obserwują ją z narastającym niepokojem.

Zanim jednak wykonamy pierwszy krok ku zrozumieniu tego, co właściwe zaszło, niech wybrzmi konieczne zastrzeżenie: koncepcja tego tekstu z założenia nie uwzględnia perspektywy samego Terlikowskiego, który o swojej drodze powiedział i nadal za pomocą różnych środków mówi bardzo dużo. Z pewnością będzie miał niejedną okazję, by w razie potrzeby odnieść się do niniejszej treści. Założenie było takie, aby oddać głos tym, których nowa ścieżka Tomasza Terlikowskiego porusza, a jednocześnie spojrzeć na cały proces w szerszej perspektywie – z pozycji dystansu, którego tak często brakuje w rodzimej debacie publicznej.

Fronda: bolesne postrzały z publicystycznej procy

Mniej więcej do 2020 r. Terlikowski kojarzony był głównie z tzw. mediami tożsamościowymi, jako publicysta prawicowych czasopism i portali takich jak „Do Rzeczy”, „Gazeta Polska” czy „Sieci”. Również jego kariera jako dziennikarza telewizyjnego była mocno osadzona w tematyce religijnej, podlanej dużą dozą konserwatywnego sosu. Dziennikarz współpracował z redakcją katolicką TVP, kanałem Religia.tv, internetową telewizją Boska TV, a w latach 2014–2017 był redaktorem naczelnym Telewizji Republika. W tzw. międzyczasie popełnił kilka książek utrzymanych w tym duchu – jak chociażby dystopijna powieść theological fiction pt. Operacja chusta, w której autor wieszczy rychły upadek Kościoła katolickiego prześladowanego przez lewacki Zachód, czy Tęczowe chrześcijaństwo: homoseksualna herezja w natarciu, której sam tytuł dość bezpośrednio zdradza ówczesne przekonania publicysty.

Jednak medium, które swego czasu dało Terlikowskiemu najbardziej wyrazistą platformę do głoszenia swoich radykalnych poglądów, zarazem przyczyniając się do szybkiego wzrostu popularności redaktora, był portal Fronda.pl, którym Tomasz Terlikowski zarządzał w latach 2010–2014. To właśnie tam dziennikarz dawał upust swoim frustracjom związanym z widmem „cywilizacji śmierci”, zaciekle atakując każdego, kto odważył się skrytykować Kościół w Polsce. Fronda to po francusku proca, a jednocześnie symbol buntu. A bunt, niezależnie od tego, czy mówimy o Tomaszu Terlikowskim z 2014, czy z 2024 roku, zawsze był mu bliski.

Na łamach Frondy pisał m.in. o „śmiercionośnym seksie gejowskim”, posądzał Joannę Senyszyn o opętanie przez demony, a na ówczesną premier polskiego rządu Ewę Kopacz samowolnie nałożył ekskomunikę. Jeśli tylko w debacie publicznej pojawiała się kwestia wiary lub relacji na linii państwo–Kościół, Terlikowski był dyżurnym komentatorem wszystkich wydarzeń związanych z tymi tematami. Przez częstotliwość, z jaką zabierał głos w najgorętszych publicznych dyskusjach, a także przez sposób, w jaki to robił – pełen patetycznego zadęcia, oratorskiego efekciarstwa i barwnych porównań – z czasem stał się medialną świecką twarzą Kościoła w Polsce. Twarzą, która jednym rozświetlała drogę wiary, innym kazała z niej zawrócić, a jeszcze innych powstrzymywała przed tym, żeby w ogóle kiedykolwiek na nią wejść.

Uważni czytelnicy publicystyki Terlikowskiego mogli i wtedy dostrzec punktowe wycofywanie się z pojedynczych odcinków ideologicznych frontów. Raz na jakiś czas – wbrew oczekiwaniom tych, którzy śledzili jego teksty – schodził z linii strzału; niuansował, apelował o krok wstecz w używaniu ostrości języka. Ale po takim kroku w tył bardzo często rekompensatą były dwa kolejne wprzód. Jak gdyby ustępstwo na jednym odcinku publicystyczno­-ideowej batalii musiało być zrekompensowane ofensywą na drugim polu walki. Walki często ostrej, nieprzebierającej w słowach, niechodzącej na choćby małe kompromisy.

Perspektywę, w której działał i pracował na co dzień Terlikowski, dobrze określa nazwa jego publicystycznego programu w TV Republika: „Wojna cywilizacji”. Będąc na wojnie, trudno wszak o dialog, który w okopach może być potraktowany jako prowokacja, zdrada, a w najlepszym razie naiwność.

Katolicki oszołom, beton i katotalib

Nic dziwnego, że publicysta z takim temperamentem i przekonaniem o byciu głównym depozytariuszem prawdy o polskim Kościele budził duże emocje. Niejednokrotnie reakcje, które były wywoływane przez pełne pasji wpisy dziennikarza w mediach społecznościowych, dzisiaj z powodzeniem moglibyśmy nazwać hejtem w czystej postaci.

Tomasz Terlikowski (a nierzadko również jego żona Małgorzata) był obiektem drwin, niewybrednych żartów ad personam, a bywało, że i życzono mu śmierci. Internauci nazywali go katolickim oszołomem, betonem oraz prorokiem katotalibanu. Krytykowali go głównie przedstawiciele obozu lewicowo­-liberalnego. Również niektórzy publicyści katoliccy odcinali się od bezpardonowych tyrad Terlikowskiego, twierdząc, że tak ostrymi wypowiedziami raczej zniechęci do reszty wątpiących w Kościół, niż przyciągnie nowych wiernych.

Jeden z takich głosów należał do Cezarego Gawrysia, filozofa i teologa oraz redaktora naczelnego miesięcznika „Więź” w latach 1995–2001. – Moje zdziwienie i wątpliwości budziła jego twarda, nieugięta postawa wobec problemu osób homoseksualnych w Kościele. Krótko mówiąc, żadnego problemu tu nie dostrzegał. Oficjalne nauczanie zawarte w dokumentach Kościoła było dla niego wystarczające i rozstrzygające, koniec kropka – mówi dziś Gawryś, zapytany o stosunek do publicystyki Terlikowskiego „sprzed przemiany”.

– Terlikowskiego zupełnie nie interesowało, jak się czują osoby homoseksualne. Wskazywał choćby, że homoseksualność to problem braku męskości i odsyłał zainteresowanych do lubelskiej Odwagi [ośrodka proponującego tzw. terapię konwersyjną dla „osób o niechcianych skłonnościach homoseksualnych” – przyp. MF] – dodaje Gawryś. – Myślę, że twarde, a uproszczone stanowisko Tomasza Terlikowskiego w tej i innych kwestiach obyczajowych musiało się bardzo podobać katolikom angażującym się w wojnę kulturową po stronie prawicy, traktującym religię – zgodnie ze starą receptą Dmowskiego – instrumentalnie. W klimacie zaostrzającego się sporu ideowego w Polsce i całym kręgu zachodnim widzieli oni w nim swego wojownika – przekonuje redaktor.

Jak to się więc stało, że te same środowiska, które jeszcze niedawno z takim entuzjazmem przyklaskiwały Tomaszowi Terlikowskiemu, dziś nie zostawiają na nim suchej nitki? W komentarzach pod wpisami dziennikarza nadal wylewa się masa nienawiści, ale tym razem jej źródłem są ci, którym z Terlikowskim kilka lat temu było po drodze. Z kolei ci, którzy wcześniej go ostro krytykowali, z coraz większą aprobatą przekazują dalej w świat jego spostrzeżenia – nie tylko w kwestiach wiary, ale i polityki.

Pęknięcie monolitu

Postać Tomasza Terlikowskiego wymyka się prostym medialnym diagnozom. W końcu nawet w erze najbardziej wojowniczej walki o dobre imię Kościoła potrafił się tej instytucji sprzeciwić – tak było chociażby przy okazji afery lustracyjnej z abp. Stanisławem Wielgusem w roli głównej, w której redaktor ramię w ramię także z tymi katolikami (głównie świeckimi), z którymi na co dzień głęboko się nie zgadzał, stanowczo przekonywał o przewinach i kłamstwach hierarchy. Jednak mimo ostrej krytyki niedoszłego metropolity Warszawy Terlikowski nadal przez lata był postrzegany jako jeden z najwierniejszych świeckich żołnierzy Kościoła w Polsce.

Ciekawym zwiastunem nadchodzących zmian był również jego publiczny apel z 2019 r. sprzeciwiający się pochowaniu oskarżanego o molestowanie seksualne kleryków abp. Juliusza Paetza w poznańskiej archikatedrze. „Trzeba powiedzieć jasno, że jeśli tak będzie, to będzie to decyzja skandaliczna i haniebna. Skandaliczna, bo nielicząca się z ofiarami, a haniebna, bo dowodząca, że wina w takiej sytuacji nie ma znaczenia, i że solidarność hierarchii jest ważniejsza niż sprawiedliwość” – przekonywał wówczas publicysta. Skutecznie, bo ówczesny metropolita poznański abp Stanisław Gądecki ostatecznie zmienił decyzję o pochówku kontrowersyjnego hierarchy.

Drugim zwiastunem pękającego monolitu była reakcja publicysty na pierwszy film braci Sekielskich (Tylko nie mów nikomu) ujawniający skalę tuszowania przez Kościół przestępstw seksualnych. „Te historie, choć tak różne, układają się w przerażający schemat. Głos ofiar to najmocniejszy element tego filmu. Głos, którego nie można, nie wolno nie usłyszeć. On brzmi w uszach na długo po obejrzeniu filmu”.

To właśnie głos osób wykorzystanych seksualnie przez księży stał się dla Terlikowskiego tym, czym było zderzenie z twardą ziemią dla jeszcze­-Szawła w drodze do Damaszku. Choć oczywiście jest to porównanie na wyrost (zresztą podobnie jak wszelkie próby zestawiania zmiany Terlikowskiego z dość jednak skrajną woltą Cezarego Michalskiego, o czym jeszcze będzie dalej mowa), trudno nie widzieć w tej ścieżce pewnych paraleli: w końcu, podobnie jak święty Paweł, Tomasz Terlikowski boleśnie zderzył się z faktem, że przyjmowana dotychczas przez niego narracja pomija trudną do przyjęcia prawdę.

W 2020 r. dziennikarz publikuje w serwisie Deon (z którym nota bene rozstał się dopiero kilka miesięcy temu, gdy nowe władze portalu odmówiły publikacji jego felietonu niezgodnego ze „zbiorową linią jezuicką”) tekst pt. Trudne czasy dopiero przed nami, w którym wieszczy – jak się okazało: celnie – że problem tuszowania kościelnych patologii przyczyni się do głębokiego kryzysu Kościoła w Polsce.

Kroplą, która przelała czarę goryczy Terlikowskiego wobec poziomu zaniedbań kościelnej hierarchii, były efekty prac „Komisji eksperckiej dotyczącej działania Pawła M. oraz instytucji Prowincji w jego sprawie od roku 1989 do chwili obecnej”. Gremium powołane 30 marca 2021 r. przez dominikanów miało wyjaśnić sprawę zakonnika Pawła M., na którym ciążą zarzuty przemocy psychicznej, duchowej, fizycznej i seksualnej, a na czele komisji stanął właśnie Tomasz Terlikowski. Opublikowany kilka miesięcy później (wrzesień 2021) raport z prac komisji nie pozostawiał wątpliwości co do kondycji kościelnych mechanizmów, które zamiast chronić przed złem, jawnie z tym złem współpracowały.

Redaktor „niegdyś katolicki”

Słowo resuscitatio to po łacinie „odrodzenie”.Określeniu temu w polszczyźnie, bardziej niż „ponowne narodziny” czy „renesans”, odpowiada wyraz „resuscytacja”, który dziś kojarzymy głównie z procedurami medycznymi ratującymi życie. Ta metafora dobrze oddaje charakter dyskursu obecnego dzisiaj w publikacjach i wypowiedziach Tomasza Terlikowskiego.

Żeby uratować jakieś życie, trzeba przywrócić mu oddech. Ten swobodny oddech przez ostatnich pięć lat stopniowo wypierał duchotę skrajnego konserwatyzmu publicysty, który dzisiaj próbuje tchnąć nową jakość w myślenie o wspólnocie Kościoła. I choć warto pamiętać, że Terlikowskiego już przed laty nie zawsze dało się zamknąć w szczelnych, zero­-jedynkowych bańkach (wystarczy przytoczyć jego aktywność na rzecz dialogu chrześcijańsko­-żydowskiego czy aprobatę dla prób odnowienia pomysłu na pojednanie polsko­-rosyjskie w roku 2012, po rozmowach abp. Józefa Michalika i patriarchy Cyryla), to zmiana jest wyraźna, a każda akcja wywołuje jednak reakcję. A te, w przypadku Terlikowskiego, bywają naprawdę skrajne.

To właśnie głos skrzywdzonych stał się dla Terlikowskiego tym, czym było zderzenie z twardą ziemią dla jeszcze­-Szawła w drodze do Damaszku.

Magdalena Fijołek

Udostępnij tekst

Zdrajca, Judasz, pseudo- oraz fajnokatolik – takimi epitetami określają dziś Tomasza Terlikowskiego jego dawni druhowie z prawicowych mediów. Jakub Augustyn Maciejewski na łamach „Sieci” kąśliwie nazywa go autorem „niegdyś katolickim” (ten sam zabieg stosuje w swoich artykułach Kaja Godek), który „od obrony wartości katolickich przeszedł na pozycję liberalnego celebryty, atakującego Kościół i wiernych”. Z kolei Piotr Semka w „Do Rzeczy” porównuje redakcyjnego – znowu „niegdyś” – kolegę do najpopularniejszego antyklerykalnego duetu w rodzimej debacie, czyli do Stanisława Obirka i Artura Nowaka.

Skąd się biorą tak ostre reakcje na nową twarz katolickiego publicysty? O to warto spytać u samego źródła. – Tomasz Terlikowski jest egzemplifikacją nie tak rzadkiej drogi konserwatystów, którzy ostatecznie odnajdują się w mainstreamie liberalnym, gdzie jest jednak łatwiej, przyjemniej i gdzie są większe korzyści – mówi Maciejewski. – Nie znam intencji redaktora Terlikowskiego. Przy wyborach moralnych czasem sam człowiek nie wie, co nim kieruje, a intelektualne uzasadnienia są tylko racjonalizacją. Z krakowskiego środowiska Arcanów znam ciekawe przypadki Cezarego Michalskiego i Szczepana Twardocha – ten pierwszy konserwatysta, ten drugi arcypatriota polski, dziś jeden lewicowo­-liberalny, a drugi „z narodu Ślązak”. Fascynujące wolty! – dodaje dziennikarz.

To niejedyny zarzut Maciejewskiego do bohatera tego artykułu. – Terlikowski w swojej nowej książce usprawiedliwia Judasza. W innej niesprawiedliwie oskarża abp. Jędraszewskiego o różne poglądy i postępowanie. Sędzia Terlikowski uniewinnia Judasza, a skazuje Jędraszewskiego. Za bardzo już XXI stulecie stanęło na głowie, by nie wpisywać takiej publicystyki w kontekst płynnej ponowoczesności i upadku nie tylko tradycyjnych wartości, ale i logicznego rozumowania – stwierdza redaktor „Sieci”. – Od Kościoła katolickiego jest taka postawa całe lata świetlne – uważa.

A co z katolickimi wartościami w kontekście publicystycznych szpilek wbijanych co rusz adwersarzowi? Tutaj pojawia się więcej przestrzeni na rozgrzeszenie. – Kąśliwość to fundament publicystyki. Jako czytelnik znajduję u Terlikowskiego zbyt wiele kompromisów z przeciwnikami wartości katolickich, by pozostawiać mu ten tytuł bez drobnej uszczypliwości – stwierdza Maciejewski.

Z kolei Grzegorz Górny, współtwórca kwartalnika „Fronda”, o swoim dawnym koledze mówi dziś tak: – O ile na początku te różnice dotyczyły kwestii bardziej obyczajowych, dotyczących polityki personalnej czy organizacyjnej Kościoła, o tyle obecnie przenoszą się one bardziej na grunt teologiczny, doktrynalny. Przykładem może być książka o Judaszu [To ja, Judasz. Biografia Apostoła, Wydawnictwo Literackie 2024 – przyp. MF], w której Tomasz Terlikowski podważa wiarygodność świadectw pozostawionych nam przez ewangelistów na temat Judasza. Robi to, powołując się na swoje własne wrażenia i swoje własne rozumienie mechanizmów psychologicznych. Tylko że idąc tym tokiem rozumowania, możemy podważyć właściwie wszystko, co zostało napisane w Biblii. Stąd już tylko krótka ścieżka do całkowitego zanegowania nadprzyrodzonego charakteru Pisma Świętego. Czym innym jest podawanie w wątpliwość reakcji kościelnej hierarchii na postępowanie takiego czy innego księdza (ja sam alarmowałem o takich przypadkach wielokrotnie), a czym innym podważanie prawdziwości Biblii. To zasadnicza różnica – podkreśla Górny.

Prętem po klatce

Czy źródła niechęci części komentatorów do nowego wizerunku Tomasza Terlikowskiego należy szukać jedynie po ich stronie? Prawdo­podobnie nie, bo i sam zainteresowany lubi dolać oliwy do ognia. Śledząc jego media społecznościowe, trudno nie odnieść wrażenia, że publicysta szybko i często (czasami może nawet zbyt często) reaguje na każdą publicystyczną zaczepkę wymierzoną w jego kierunku. Lubi wsadzić kij w mrowisko albo przejechać prętem po klatce z rozdrażnionym tygrysem opinii publicznej.

Ale przecież akurat to nic nowego. – Tomek miał zawsze temperament polemiczny i prezentował go w tego typu debatach. Osobiście nie mam profilu na żadnym z mediów społecznościowych, więc mnie tego rodzaju awantury omijają. Ale mam też świadomość, że tego typu media wymuszają szybkość reakcji, a w związku z tym również częste kierowanie się pierwszą emocją, silnym impulsem, potrzebą dania prędkiej odpowiedzi. W efekcie człowiek coś chlapnie, a potem, kiedy już ochłonie, trudno mu się wycofać, bo słowo padło publicznie, zatem brnie w to dalej. Media społecznościowe tworzą więc pewnego rodzaju pułapkę, która niestety polaryzuje debatę – komentuje Grzegorz Górny.

To zresztą, jak się wydaje, zjawisko szersze niż tylko przykład jednego czy drugiego nazwiska, które budzi emocje wśród publicystów, komentatorów i ich czytelników. Media społecznościowe, dopalane przez odpowiednio sprofilowane algorytmy, sprzyjają tym, którzy idą po bandzie, nie dzieląc włosa na czworo. Tu można też znaleźć część odpowiedzi na skalę emocjonalnych reakcji na nowe oblicze Terlikowskiego: czytelnicy przyzwyczajeni, i odpowiednio sprofilowani przez face­bookowych inżynierów, nagle zamiast potwierdzenia własnych pozycji na – słusznej, ich zdaniem – wojnie, otrzymywali (i otrzymują) coś zgoła odmiennego. Liczne książki (w tym chyba najlepsza Mindf*ck. Cambridge Analytica, czyli jak popsuć demokrację Christophera Wylie’ego) opisują ten mechanizm szczegółowo. Przykład Terlikowskiego jest tylko kolejnym potwierdzeniem koszmarnych efektów tej rozpędzonej facebookowo­-twitterowo­-instagramowej maszyny.

Kto się boi Tomka T.?

Co jeszcze decyduje o tym, że tak trudno zaakceptować czyjąś świato­poglądową przemianę? O jakich mechanizmach społecznych i psychologicznych świadczą skrajnie wrogie reakcje, gdy autorytet w jakiejś dziedzinie lub środowisku przechodzi do „przeciwnego obozu”?

Co mówią specjaliści? – Trzeba zacząć od tego, że jedną z podstawowych ludzkich potrzeb jest potrzeba przynależności grupowej, a więc większość z nas potrzebuje czuć się częścią jakiejś grupy, identyfikować z jej wartościami, zachowywać zgodnie z przyjętymi w tej grupie normami – zaznacza dr Olga Białobrzeska, psycholożka społeczna z Uniwersytetu SWPS, a także członkini zarządu Fundacji Nowej Wspólnoty.

– Kiedy członek naszej grupy zaczyna łamać naszą grupową normę (np. zaczyna krytykować Kościół, podczas gdy w naszej grupie obowiązuje niepisana zasada, że jesteśmy wobec tej instytucji lojalni), to osoba ta staje się czarną owcą i spotyka się z potępieniem ze strony pozostałych członków – przekonuje specjalistka. – Dzięki temu mechanizmowi grupa broni swojej bytowości, sygnalizuje, że łamanie norm będzie karane. Co ważne, to potępienie jest silniejsze w przypadku takich członków grupy, którzy byli w niej ważni i byli jej typowymi reprezentantami, stąd kojarzona z daną grupą osoba publiczna spotka się z większą krytyką niż przysłowiowy Kowalski – dodaje naukowczyni.

Jeszcze inne światło na tę kwestię rzuca socjolog prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – W Polsce były już przypadki innych, bardziej radykalnych przemian: Cezary Michalski, Rafał Matyja, Marek Migalski… A tutaj nie mamy do czynienia ze zmianą „bieguna”, ale raczej ze złagodzeniem pewnej narracji, przejściem od jednoznaczności do większej symetryczności. Jest takie stare porzekadło mówiące o tym, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Czasami jest tak, że ludzie o radykalnych poglądach zrażają do danej idei, głównie przez to, że tworzą z niej karykaturę. I wtedy te osoby, które nie są szczególnie do tej idei przywiązane, porzucają ją, bo nie chcą być kojarzone z tymi najjaskrawszymi reprezentantami – tłumaczy socjolog.

Czy źródła niechęci części komentatorów do nowego wizerunku Tomasza Terlikowskiego należy szukać jedynie po ich stronie? Prawdopodobnie nie, bo i sam zainteresowany lubi dolać oliwy do ognia

Magdalena Fijołek

– Skrajne reakcje po prawej stronie mogą mieć swoje źródło w resentymencie sięgającym lat 90., kiedy po tzw. nocnej zmianie własną polityczną nieudolność wyjaśniano, odwołując się do pojęcia zdrady. Tutaj zadziałał i odtwarza się do dziś mechanizm myślenia grupowego, wedle którego moja grupa jest nieomylna i nieskazitelna, a jej porażka wynika jedynie z winy zdrajców. Dlatego tym bardziej będziemy pogłębiać podziały, ażeby uniknąć kolejnej zdrady – dodaje prof. Flis.

Na pytanie, czy poziom emocji wokół przemiany Tomasza Terlikowskiego wynika również z faktu, że kwestia wiary jest w naszym kraju silnie powiązana ze światem polityki, ekspert odpowiada: – Tak, na pewno. Te powiązania polityki z Kościołem znacznie nasiliły się w ostatnich dziewięciu latach. A jak już historia wielokrotnie pokazała, niestety, na sojuszu tronu z ołtarzem zawsze w pierwszej kolejności traci ołtarz, bo jest zwyczajnie słabszy i łatwiej w niego uderzyć. W tym znaczeniu „zdrada” dotychczasowego apologety Kościoła może uwierać niektóre środowiska jeszcze bardziej.

Jak więc rozmawiać, żeby zostać zrozumianym, a jednocześnie nie zaogniać podziałów? – Na podstawie naszych doświadczeń w Fundacji Nowej Wspólnoty powiedziałabym, że przede wszystkim potrzebna jest umiejętność słuchania i przyjmowania z otwartością poglądów osób, które myślą inaczej. A dopiero na drugim miejscu: umiejętność takiego opowiedzenia o swoich poglądach, aby nie zaogniać różnicy, lecz ułatwić słuchaczom zrozumienie nas i przyjęcie naszej perspektywy – proponuje dr Białobrzeska. – Zamiast używać argumentów w debacie, lepiej powiedzieć o naszych osobistych doświadczeniach w temacie – o tym, co w naszym życiu sprawiło, że zmieniliśmy poglądy, i dlaczego ta sprawa jest dla nas ważna – proponuje ekspertka. Tego między innymi specjaliści z Fundacji Nowej Wspólnoty uczą na treningach dobrej rozmowy (na które można zapisać się na stronie polskidialog.pl). Czy tego typu edukacja nie przydałaby się wszystkim czołowym uczestnikom debaty publicznej?

Intuicje dotyczące zdrady zdaje się podzielać cytowany już Cezary Gawryś. – Przemiana Tomasza Terlikowskiego, który zaczął patrzeć na świat głębiej, ze współczuciem, bardziej w duchu Ewangelii niż tylko w świetle doktryny, i stał się przez to bardziej ludzki, a mniej doktrynerski, wzbudziła w wielu takie rozczarowanie. Kierując się mentalnością „pola bitwy”, uznali przemianę Terlikowskiego za zdradę, za przejście na stronę przeciwnika – mówi dawny naczelny „Więzi”.

Niewierny Tomasz: czarna owca czy nowy prorok?

Choć sam Tomasz Terlikowski zarzeka się, że poglądów nie zmienił, ale zmodyfikował jedynie sposób ich wyrażania, trudno nie dostrzec ogromnej przemiany, jaka dokonała się w publicyście na przestrzeni kilku ostatnich lat. W końcu słowa i składające się na nie narrację mają wielką moc – przekonywał o tym nie tylko psychoanalityk Jacques Lacan, ale i święty Jan, rozpoczynając swoją Ewangelię od poematu poświęconego słowu.

A skoro Słowo staje się ciałem, tak samo narracja tworzy pewną rzeczywistość. Jaką? Chyba jest o wiele za wcześnie, żeby dokładnie przewidzieć konsekwencje tej zmiany. Jedni widzą w nim zdrajcę, inni – jak chce Piotr Semka – „świeckiego biskupa”, a jeszcze inni być może proroka posłanego, żeby „naprawić” coraz bardziej słabnącą kondycję Kościoła w Polsce.

Na koniec warto oddać głos ponownie Cezaremu Gawrysiowi, który choć zmianę Terlikowskiego docenia, chłodzi jednak wezbrane wokół niej emocje. – Biorąc pod uwagę trwający klimat walki „o rząd dusz”, walki politycznej, w którą niestety daje się wciągnąć pewna część ludzi Kościoła, szczerze wątpię, by mądrą, uczciwą i dającą do myślenia publicystykę „odmienionego” Tomasza Terlikowskiego zdołali docenić zapalczywi wojownicy z prawej strony. Publicysta Terlikowski nie jest bowiem ani „prawicowy”, ani „lewicowy”, i – jak sądzę – nie da się użyć przez nikogo. Jest sobą.

Odpowiedź na pytanie: „co się stało z Terlikowskim?” powinna zatem zakładać szerszą refleksję, dotyczącą zachodzących stopniowo zmian: temperatury i sposobu prowadzenia debaty publicznej, roli Kościoła w codziennym życiu społeczno­-politycznym, a także zmian w samych mediach, które w niemałym stopniu wjechały na jednokierunkową, ślepą uliczkę wzmacniania „tożsamości” swoich widzów i czytelników, kosztem poszerzania obrazu prezentowanego im świata.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Rzecz jasna przemianie uległ też sam Terlikowski, który – krok po kroku – zmieniał i język, i sposób opowiadania o Kościele (oraz o świecie). Zmienił także pozycję na cywilizacyjno­-ideologicznej wojnie, którą tak kochał i w której przez długie lata doskonale się odnajdował. Choć żeby być bardziej precyzyjnym, trzeba by chyba powiedzieć, że Terlikowski z czasem po prostu uznał, że tej wojny nie ma, a barwne i ekscytujące opowieści o dwóch walczących ze sobą światach, ideologicznym tsunami i potrzebie obrony wąsko rozumianych tradycyjnych wartości są po prostu nieprawdziwymi bajkami.

Dla jednych będzie to prosta dezercja kogoś, kto jeszcze do niedawna stał na pierwszej linii frontu, a po zejściu z niego idzie na łatwiznę i racjonalizuje swoją postawę, odwijając się tym, którzy zrywają tę kurtynę. Inni zobaczą w przemianie znanego publicysty coś nieuchwytnego, co można sprowadzić do zastąpienia ideologii chrześcijaństwem. Nie zawsze dobrze sprzedaje się to w prawicowych tygodnikach i algorytmach podpowiadanych przez Facebooka, ale może to być całkiem adekwatną reakcją na wyzwania w codziennym, złożonym świecie. Wybór odpowiedzi powie jednak więcej o nas samych niż o Tomaszu Terlikowskim.


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2024 jako część bloku tematycznego „Zmieniam się, więc jestem wierny sobie”.
Pozostałe teksty bloku:

„Człowiek siebie odkrywa, a nie stwarza”. Tomasz Stawiszyński w rozmowie z Damianem Jankowskim
Paweł Stachowiak, „Między opętaniem a Ketmanem. Polscy twórcy w dobie stalinizmu”

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.