Myślę, co by tu szybko wynieść w razie czego na piętro i poddasze. Liczę, ile wody może się rozlać po polach.
Pamiętam dobrze powódź 1997 r., noc na dworcu w Gliwicach, plotki, że może rano coś pojedzie na Opole, ale tylko na Opole. Nie było internetu, docierało się do jakiegoś miejsca i słuchało ludzi, co mówią. Nic nie działało normalnie. Radio, kolej, autobusy, kasy na dworcu zamknięto, bo i po co, będzie pociąg to pan pojedzie, a na razie nie ma, to po co panu kasa. Autostopem i pociągiem wyszło jakieś dwa dni z Krakowa do Brzegu, żeby sprawdzić, czy chata stoi.
Tam był ocean i ludzka zwartość
Stała. Brzeg nad Odrą jest relatywnie bezpieczny, bo leży na wyniesieniu, jak dawna nazwa mówi Alta Ripa czy Vysokie Brega. Wtedy za to dowaliło strasznie wszystkim na prawym brzegu Odry. Lubsza, Pisarzowice – tam był ocean, nie było widać po horyzont nic, tylko woda.
Pamiętam ludzką zwartość. Nie było social mediów, więc nie dało się spamować cytatami z polityków ujętymi w formę memów popierających lub szkalujących, przerzucać się tym, czyi reprezentanci w polityce zrobili więcej wałów, a którzy mniej. 27 lat temu ludzka zjadliwość była jakby mniejsza.
Mniej widać było też płaskoziemców, którzy w takiej chwili próbują sobie ironizować, że już wolą te upały we wrześniu, albo że co to się stało, przecież dwa dni temu susza była. Nie łączą kropek, nigdy nie łączyli, ale kiedyś siedzieli cicho ze swoimi dwójami z historii, geografii i polskiego na wszystkich świadectwach od podstawówki do matury. A dzisiaj uważają, że mają prawo się wypowiadać. Ba, uważają że to ich obowiązek.I jeszcze ci wszyscy bogobojni przekonujący, że to kara boska za rządy tego czy owego. Adajdi do sraki – jak mawiała prababcia, notabene harda katoliczka z Kresów.
Pamiętam też sprzed 27 lat jakąś przedziwną atmosferę surrealnej oniryczności na stacji Opole Zachód, gdzie ludzie czekali na pociąg, żeby jechać gdziekolwiek, aby dalej. A z Opola właśnie zeszła woda, czyli najgorsze minęło. Ale jechali… do Wrocławia, bo to duże miasto, na pewno go nie zaleje.
Tak mówili, ściskając jakieś tobołki. A wszystko to wyglądało jakoś nierealnie. I to przekonanie, że jak coś jest duże, na przykład duże miasto, to jest bezpieczne. Dwa dni później Wrocław w 40 proc. znalazł się pod wodą.
Sami sobie jesteśmy karą
Minęło 27 lat i teraz sam mieszkam w otwartym polu pod Wrocławiem, jakiś kilometr od nas płynie Widawa, ale ona płynie na razie spokojnie, co innego jak ją zablokuje na przykład wezbrana Odra, może się zrobić słabo.
Podobno wielki zbiornik pod Raciborzem ma uratować duże miasta nad Odrą. Swoją drogą, budowany przez wiele lat, rozpoczęty za PO, skończony za PiS, planowany pewnie jeszcze za SLD, ale też dobry temat, by jedni sympatycy drugim wyznawcom wytykali, kto zasłużył się bardziej. Coś się z nami stało i nie jest to fajne. Nikt nam nie musi wymierzać kary za grzechy, sami sobie jesteśmy karą.
Zatem Racibórz nas obroni. Ale rzut na mapę wyjaśnia, że spora część naszych kłopotów tutaj, w dolinie Odry, może nam spłynąć dopływami, które wpadają do Odry poniżej, a nie powyżej Raciborza. Te obrazy ze Stronia Śląskiego, Głuchołaz, Nysy – to wszystko dopiero ku Odrze spływa.
A Odra w Chałupkach stała w niedzielę wyżej niż w 1997 r. o 7 centymetrów. Kiedy piszę te słowa, spadła z 712 do 694, ale i tak ustanowiła rekord. Nysa w Kłodzku była w niedzielę na poziomie 752, czyli grubo ponad pół metra powyżej rekordu z roku 1997. Do niedzieli była mowa, że nie, że Wrocławia tym razem nie zaleje, ale jak to mówią: narracja zaczęła się zmieniać. […]
Pytam znajomych w zagrożonych rejonach, co u nich. Pytam, czy można jakoś pomóc? Zdając sobie sprawę, że pewnie nie można. No bo jak? Ale nigdy nic nie wie się do końca. Może coś można zrobić, warto pytać. Niech chociaż wiedzą, że jest taka gotowość. Zresztą ludzie z Sudetów to są łeb w łeb twarde sztuki. Ja ich znam. Zniosą i to, i podniosą się. Jak zawsze.
Ale sam nie jestem pewien, czy jutro albo pojutrze nie znajdziemy się z tym wielkim niby niezatapialnym Wrocławiem, którego miał bronić Racibórz, w zagrożonej strefie. Co chwila wraca deszcz, woda w resztkach poblokowanych śmieciami i zaroślami melioracyjnych rowów prawie się wylewa. Ziemia tej nowej wody już nie przyjmie.
Myślę, co by tutaj szybko wynieść w razie czego na piętro i poddasze. Liczę, ile to się może tutaj rozlać na polach, mam nadzieję, że niewiele, może do kolan. Zapisuję: jutro kupić zgrzewki wody, baterie, świeczki. Wysłać, wypchnąć wszystko, co jest pilnego, póki wszystko działa.
Właśnie ogłoszono oficjalnie, że scenariusze dla Wrocławia były niedoszacowane. Alarm od północy. Do planu dnia zatem dopisuję: spróbować być gotowym na wszystko, cokolwiek przyjdzie. I nie pękać.
Tekst ukazał się na Facebooku
Przeczytaj też: Trudno człowiekowi z Bogiem. Rozmowa z Wojciechem Prusem OP