Okrutni potrafimy być my, ludzie. Ze swojego dzieciństwa pamiętam takie sytuacje, że pies we wsi znikał z dnia na dzień. Zabijano go. Gdzieś tam za stodołą, w lesie, z dala od domu. A na moje pytania, gdzie jest pies, pokazywano mi przegrzebaną ziemię lub kopczyk – mówi miesięcznikowi „Znak” Małgorzata Lebda.
Fragment rozmowy, która ukazała się we wrześniowym numerze miesięcznika „Znak”. Temat numeru to „Czy zwierzęta domowe są z nami szczęśliwe?”
Marcin Wilk: O! Co to za pies na Twoim przedramieniu?
Małgorzata Lebda: To Dunaj, pies, który nam towarzyszy. Dokładnie odrysowany z fotografii przez moją siostrę Basię. Uchwycony jest tu w momencie włóczęgi, tak wygląda, kiedy chodzi po okolicznych beskidzkich polach. A gdybyśmy się spotkali jutro, to miałabym jeszcze jeden tatuaż, od ramienia do nadgarstka, też z Dunajem, ale rzeką. Sam widzisz, jestem Dunajocentryczna.
Skupmy się na istocie zwierzęcej.
– Chętnie, bo to jest jedna, i mówię to z całą odpowiedzialnością i świadomością, z najpiękniejszych historii, jakie mi się w życiu przydarzyły. Zaczęło się od tego, że po ponad 20 latach wróciłam w swój rodzinny Beskid, ale nie do domu rodzinnego, lecz do innego, który jest w linii prostej 7 km od tamtego mojego matecznika. Tu – wraz z moim towarzyszem życia Rafałem – zamieszkaliśmy w dużym gospodarstwie należącym wcześniej do rodziny od strony mojej mamy. Pomogła w tym Wisława Szymborska!
Przypomnijmy: w 2021 r. dostałaś Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej za tom „Mer de Glace”, a wraz z nią czek na 100 tys. zł.
– Tak, gotówka miała tu znaczenie. Gdy kupiliśmy dom, okazało się, że ma już mieszkańców – psa i kota. A poza tym całe bogactwo nieco dzikszych okazów: popielice, myszy, borsuki, kuny. A od lasu podchodzą jelenie, sarny, lisy, dziki, zające, bażanty, kuropatwy. Obfitość rozmaitych ptaków! Jaskółki, myszołowy, kruki, głuszce, drozdy, kosy, sikorki, raniuszki… Te domowe to zwierzęta, które żyją tu od wielu lat. Według cioci, która mieszkała tu przed nami ponad 60 lat, Dunaj ma 23 lata.
Imponujący wiek!
– Staraliśmy się to jakoś zweryfikować, zabraliśmy go do weterynarza, który stwierdził, że Dunaj ma ok. 18 lat. I tak jest to zacny wynik. Niesamowite w tym wszystkim jest to, że weszliśmy do już zamieszkanego domu. Poczuliśmy, że się do kogoś wprowadzamy. Nie że bierzemy zwierzęta, opiekujemy się nimi itd., tylko że wchodzimy w coś, w pewien układ już istniejący. I zaczynamy sobie towarzyszyć. Lubię używać tego słowa również w kontekście bycia z ludźmi. Nasze bycie z Dunajem jest właśnie takim towarzyszeniem.
Podobnie, choć nieco inaczej, jest z Klakierem, rudym ogromnym kocurem. On ma jednak swoje ścieżki i jest zbirem na grani (tak nazywamy nasze miejsce życia). Natomiast Dunaj, choć też ma swoje drogi, wydaje się zupełnie otwarty na ludzi. Niestety, swoje przeszedł. Większość swojego życia przeżył na łańcuchu. W wielu miejscach nadal to obserwuję: losem psa jest bycie przy budzie. Jeśli ma szczęście, spuszcza się go na noc, jeśli nie, to cały czas jest uwięziony na łańcuchu.
Tym bardziej jego wiek budzi podziw.
– Jest dzielnym i silnym psem. I to wiek na wsi rzadki. Okrutni potrafimy być my, ludzie. Ze swojego dzieciństwa pamiętam takie sytuacje, że pies we wsi znikał z dnia na dzień. Zabijano go. Gdzieś tam za stodołą, w lesie, z dala od domu. A na moje pytania, gdzie jest pies, pokazywano mi przegrzebaną ziemię lub kopczyk. Chwilę zajęło mi rozszyfrowanie tego, na co tak naprawdę patrzę.
Los Dunaja dzisiaj byłby podobny?
– Chciałabym wierzyć, że nie. Teraz my jesteśmy jego losem, a on naszym. Trzy miesiące po naszym wprowadzeniu się dostał dziwnego ataku, jakby paraliżu. Myśleliśmy, że to padaczka – położył się na ziemi, zaczął cały drżeć, nie kontrolował ruchów swojego ciała. Od razu pojechaliśmy z nim do weterynarza. Okazało się, że to dyskopatia. Da się z tym żyć, lecz trzeba raz na pół roku dać mu steryd i jest wtedy jak młody bóg. Teraz biega po pagórkach, towarzyszy mi przy długich treningach, a i tak to on robi więcej kilometrów, bo węszy tu i tam. Jakby mu zamontować GPS, to pewnie okazałoby się, że robi ze trzy razy tyle co ja. Dunaj jest absolutnie wspaniałym psem i myślę sobie, że ze wszystkich psów, którym towarzyszyłam w życiu, ta relacja jest najdojrzalsza, oparta na szacunku, podziwie. Uczymy się tego zwierzaka. Jest osobny, ma swój świat, do którego weszliśmy, i to my się do niego dostosowujemy.
To duża sprawa.
– Chcieliśmy mu nawet wynagrodzić te lata na łańcuchu i w pierwszym antropocentrycznym odruchu zaczęliśmy go zapraszać do domu. Nigdy w nim nie był, więc przekonywanie go zajęło nam trzy miesiące. Uciekaliśmy się do różnych sztuczek. Robiliśmy np. linie z karmy prowadzące do wejścia. Teraz dzielimy z nim przestrzeń domu, kanapy, łóżka. Jest takie powiedzenie: właściciele psów dzielą się na dwie grupy – tych, którzy śpią ze swoimi psami, i tych, którzy się do tego nie przyznają.
On też Wam pozwolił się zbliżyć.
– Tak, jednak potrafi również podnieść nam ciśnienie. Ostatnio odwiedziliśmy mieszkających pod lasem sąsiadów. Dunaj jak zwykle nas odprowadził, a potem swoim zwyczajem miał wrócić przez las do domu, do swojej „budy” – tak określamy 50-metrową stajnię, gdzie czasem drzemie. Zasiedzieliśmy się trochę i gdy wróciliśmy do domu, okazało się, że go nie ma. Stało się to po raz pierwszy, a mieszkamy w Beskidzie już prawie dwa lata. Zaniepokojeni, ruszyliśmy, ja i Rafał, w lasy. Szukaliśmy go do trzeciej w nocy. Rano Rafał odwołał obowiązki w mieście, żeby szukać psa. Ja musiałam pojechać do Krakowa.
W pociągu ryczałam. W pewnym momencie dostałam od Rafała zdjęcie, na którym jest z Dunajem. Pomyślałam wtedy: jakim trzeba być okrutnikiem, żeby mi teraz wysyłać taką fotografię. Nie przyszło mi do głowy, że to aktualna rzecz, już po odnalezieniu. Okazało się, że tak, rzeczywiście się odnalazł. Wszedł na noc do najbliższej stodoły sąsiadów, przegonił gęś i spał na gęsich jajach. Myślę, że zestarzałam się przez tę noc o 10 lat, błyskawicznie. Dotykaliśmy utraty. A kiedy dowiedziałam się, że się znalazł, kupiłam mu wypasione legowisko. Teraz myślę, że on to mógł zrobić specjalnie po to [śmiech].
Bardzo mnie zafrapowałaś, gdy powiedziałaś o tej pierwszej dojrzałej relacji.
– Pierwsza dojrzała relacja z psem, tak bym to uściśliła. Z kotami miałam już takie relacje. Tu natomiast doszedł ważny element, czyli odpowiedzialność. Wcześniej, gdy mieszkałam z psami, odpowiedzialny za nie był mój tata. A tu jesteśmy stadem. I w tym stadzie jesteśmy też czujni i uważni na swoje potrzeby, a jedną z nich jest prawo do własnej przestrzeni. Tego bardzo w życiu mi brakowało. Miejsce, w którym mieszkamy, pozwoliło mi takie przestrzenie wygospodarować dla każdego z członków stada. Chłopaki – Dunaj i Klakier – bardzo sobie swoje przestrzenie cenią, Rafał podobnie. Wspaniale być odpowiedzialną za takie stado.
Czyli Dunaj pomógł Ci też uświadomić sobie, na czym polega zyskiwanie sprawczości?
– Tak. Bardzo wcześnie dowiedziałam się, że dom rodzinny, w którym mieszkałam, nie będzie moim domem. Że dostanie go mój starszy brat. Tak postanowiono i to było dla mnie wstrząsające. Zatem bardzo wcześnie, bo jako kilkulatka, straciłam dom, chociaż mieszkałam tam jeszcze kilkanaście lat. Ale już żyłam w perspektywie, że to nie jest moje i że trzeba będzie wyjść w świat. Teraz wróciłam w Beskid i mogę gospodarzyć po swojemu. Mogę planować ogród, sad, prace polowe, posadzić ziemniaki, gdzie chcę, i ponosić tego konsekwencje.
Zmieniłaś reguły gry.
– To też nauka pozyskana od mojej mamy – kobiety, która wyszła za mąż i zjawiła się w rodzinnej wsi mojego taty z niczym. Wspominam o tym w „Łakomych”. Miała nas, miała dzieci, ale jeśli chodzi o to, co materialne, nie miała nic. Mojemu tacie nie przyszło na myśl, żeby gospodarstwo było wspólnotą majątkową. I to chyba była najważniejsza lekcja, jaką dostałam od mojej mamy. „Małgosiu, po prostu musisz mieć swoje”.
[…] A w Tobie jaka zmiana zaszła?
– Noszę ze sobą bagaż namysłu ekokrytycznego. Jest to możliwe dlatego, że spojrzałam na moją rodzinną wieś z dystansu. Praktyki odbierania życia zwierzętom zaczęły mnie poruszać wcześnie, intuicyjnie, jednak słowa na to znalazłam dopiero w mieście.
Z Urszulą Honek rozmawia Damian Jankowski
Kiedy dorastałam w małej, zamkniętej społeczności, wydawało mi się, że po prostu świat jest tak skonstruowany, że wieś żyje zgodni z prawami natury oraz, co także ważne, prawami boskimi. Wychowałam się w katolickiej rodzinie, gdzie traktowało się zwierzęta, szczególnie te hodowlane, jako nam poddane. Kiedy z Basią, moją siostrą bliźniaczką, zaczęłyśmy liceum w Nowym Sączu, nagle okazało się, że te zasady, które obowiązywały w domu, nie są zasadami uniwersalnymi. Że są one czasem okrutne, brutalne, budzące dyskusje.
Czułam to, już wtedy, gdy z okazji komunii zabito świnię, z którą miałam relacje naprawdę bliskie. Zabito ją, kiedy byłyśmy u cioci. Po powrocie, jeszcze na podwórku, poczułyśmy zapach wędzonej kiełbasy. To było wstrząsające. Po raz pierwszy pomyślałam sobie: „Ej, coś tu nie gra”. Niby grało wszystko, jeśli chodzi o te reguły, w których się wychowałam. Ale ta śmierć świni mną wstrząsała. No i co za logika: dla świętowania gestu religijnego pozbawiamy kogoś życia. To się powtarzało na Boże Narodzenie, na Wielkanoc – zatem świętujemy narodziny, zmartwychwstanie i zabijamy.
Dziś już nie jesz zabitych zwierząt.
– Nie jem. Decyzję o tym w rodzinnym domu odebrano jako fanaberię, skandal, ale po czasie zaakceptowano, a dla mnie był to ważny gest. To oznaczało sprawczość: oto mogę podjąć decyzję i zrobić coś w zgodzie ze sobą.
Małgorzata Lebda – pochodząca z małej wsi w Beskidzie Sądeckim autorka sześciu książek poetyckich, w tym nagradzanych tomów „Matecznik” i „Sny uckermärkerów” (Nagroda Literacka Gdynia, 2019). Za tom „Mer de Glace” (Wydawnictwo Warstwy, 2021) dostała Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej (2022). Jej debiut prozatorski, książka „Łakome”, która ukazała się w zeszłym roku nakładem Wydawnictwa Znak, jest nominowana do tegorocznej nagrody Nike oraz Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus.
Miesięcznik „Znak” informuje: Kupując wrześniowy numer, pomagasz bezdomnym zwierzakom znaleźć lepszy dom. 20 proc. przychodu ze sprzedaży papierowych numerów w tym miesiącu przekazujemy na rzecz Schroniska na Paluchu, a swoje zasięgi wykorzystujemy do promowania świadomego procesu adopcji (odwiedź nasz Instagram)
Przeczytaj też: Zwierzęta – nasi mniejsi bracia