Walter Genewein, główny księgowy łódzkiego getta, nikogo nie zabił. Sfotografowane przez niego uśmiechnięte dzieci wytruto w kilka miesięcy później. 80. rocznica likwidacji getta w Łodzi.
W 1987 roku do jednego z wiedeńskich antykwariatów trafiło kilkadziesiąt kolorowych slajdów z czasów II wojny światowej. Wkrótce okazało się, że jest ich około czterystu. Sfotografowano na nich żydowskie getto. Nie od razu było wiadomo, o jakie getto chodzi, również niejasne było, kto jest ich autorem.
Historycy z Wiednia i Frankfurtu ustalili, że przezrocza przedstawiają getto łódzkie, a ich autorem był Walter Genewein – austriacki buchalter, pracujący w getcie jako główny księgowy. Getto ze slajdów Geneweina jest całkowicie inne niż to, jakie znamy z czarno-białych fotografii i filmów, kolor jakby zasłania grozę świata istniejącego w cieniu Zagłady. 120 slajdów Geneweina „wystąpiło” w jednej z głównych ról w dokumentalnym filmie Dariusza Jabłońskiego „Fotoamator”.
Wzorowe niemieckie przedsiębiorstwo
Tytułowy fotoamator był człowiekiem skrupulatnym i sumiennym. Miał ambicje uczynienia z getta wzorowo zorganizowanego niemieckiego przedsiębiorstwa. I udało mu się – getto łódzkie było jednym z najbardziej dochodowych przedsiębiorstw w Rzeszy. Produkowano w nim: odzież wojskową, zwykłe ubrania, bieliznę, czapki, kapelusze, buty, a także koce i kołdry. Zajmowano się także przerabianiem ubrań, które pozostały po zamordowanych Żydach. Wysyłano je później niemieckim cywilom albo na front.
Produkcja była opłacalna, po tzw. szperze – wywiezieniu z getta do Chełmna i wymordowaniu wszystkich chorych, dorosłych powyżej sześćdziesięciu pięciu lat oraz dzieci poniżej dziesiątego roku życia – zlikwidowano „koszty dodatkowe”. Wartość pracy jednego robotnika wynosiła 5 marek, podczas gdy koszt jego utrzymania spadł do 29 fenigów.
Tego już jednak nie można zobaczyć na przezroczach Geneweina. Przedstawiają one ludzi w kolorowych ubraniach, najczęściej przy pracy, rozsłonecznione ulice. Mogłyby stanowić reklamę, jeżeli nie samego miejsca, to z pewnością produkowanych tam towarów, może zresztą taką funkcję pełniły. „Chciałbym zaznaczyć – pisał ich autor – że kiedy mówimy «Getto Litzmannstadt», nie chodzi o żaden obóz koncentracyjny, ale o zamkniętą dzielnicę mieszkaniową dla Żydów, a więc małe żydowskie miasteczko wewnątrz miasta”. Genewein nikogo nie zabił. Sfotografowane przez niego uśmiechnięte dzieci wytruto w kilka miesięcy później w Chełmnie spalinami, wydobywającymi się z rur wydechowych samochodów, którymi je przewożono.
Getto łódzkie było jednym z najbardziej dochodowych przedsiębiorstw w Rzeszy. Produkcja była opłacalna, po wymordowaniu wszystkich chorych, dorosłych powyżej sześćdziesięciu pięciu lat oraz dzieci poniżej dziesiątego roku życia – zlikwidowano „koszty dodatkowe”
Na slajdach Geneweina niełatwo jest zobaczyć strach, głód czy śmierć, a jeśli się to zdarza, to bez wątpienia przypadkiem. Twarz mężczyzny na jednym ze zdjęć przypomina tę z obrazu Muncha – „Krzyk”.
Zupełnie inny niż ten sfotografowany przez Geneweina obraz getta przynoszą, cytowane w filmie, niemieckie dokumenty: notatki służbowe i sprawozdania. Przytoczono tu m.in. wypowiedzi kierownika zarządu getta Hansa Biebowa i Chaima Rumkowskiego – przewodniczącego powołanej przez Niemców Rady Żydowskiej. Dopełnia go ciemna opowieść, ocalałego z Zagłady, Arnolda Mostowicza, który pracował w gettcie jako lekarz, a potem był więźniem wielu obozów koncentracyjnych. „Bronię tezy – mówi Mostowicz – że, żeby ktoś mógł przeżyć, wielu musiało zginąć, żebym ja mógł przeżyć, ktoś musiał zginąć”.
„Obydwaj, Genewein i Mostowicz – mówi Dariusz Jabłoński – są bohaterami mojego filmu. To jakby dwie połówki jednego człowieka. Przenikają się. Ale coś ich różni – jeden ma, a drugi nie ma sumienia”.
Jest jeszcze trzeci bohater i jeszcze inna możliwość – Mordechaj Chaim Rumkowski, postać niejednoznaczna, budząca od lat kontrowersje. Arnold Mostowicz nie idealizuje Rumkowskiego, mówi wręcz o nieprzyjemnych cechach jego charakteru, sprzeciwia się jednak jednoznacznie negatywnym ocenom jego osoby i działalności.
W myśl sformułowanego przez siebie hasła: „Naszą jedyną drogą jest praca”, Rumkowski podjął wysiłki mające na celu utworzenie w łódzkim getcie jak największej liczby przedsiębiorstw, wytwarzających potrzebne Niemcom towary. Dobre funkcjonowanie tych zakładów sprawiało, że utrzymywanie getta leżało w interesie nie tylko Żydów, ale także Niemców.
Przypadkowa czerwień zapowiedzią Zagłady
Liczyły się tutaj nie tylko względy produkcyjne. Wielu „pracujących” w getcie Niemców uniknęło wysłania na front, robiło tam dobre interesy. „Z getta łódzkiego – mówi Mostowicz –ocalało najwięcej Żydów ze wszystkich istniejących w Polsce gett. Moim zdaniem ponad 12 tysięcy. A poza tym, gdyby Związek Radziecki nie przerwał swojej ofensywy na wieść o powstaniu w Warszawie, a co ważniejsze, gdyby udał się zamach na Hitlera, łódzkie getto byłoby jedynym, które dotrwało do końca wojny. A pod koniec było w nim – nie zapominajmy – sześćdziesiąt pięć tysięcy Żydów”.
Twórcy „Fotoamatora” nie wydają jednoznacznych sądów. Bliskie jest im przeświadczenie, iż trudno stosować dzisiejsze kryteria wobec tamtego świata, gdzie możliwe było licytowanie się o liczbę wysyłanych na śmierć dzieci, w którym światy kata i ofiary były tak odległe, a przestrzeń dzieląca uczciwego człowieka od zbrodniarza tak niewielka.
Slajdy Geneweina mają różowe zabarwienie, ich autor skarżył się w listach – także przytaczanych w filmie – producentowi taśmy, firmie Agfa, na jej złą jakość, na zbyt dużą ilość czerwieni w kolorystyce zdjęć. Ta przypadkowa czerwień zyskuje symboliczne znaczenie, jakby przepowiada to, co ma się wydarzyć, zdradza przyszłe losy mieszkańców „małego żydowskiego miasteczka”, dla których przewidziano „ostateczne rozwiązanie”.
Takiego getta – o jakim opowiadają slajdy Geneweina – nie było, chociaż te slajdy istnieją, i chociaż nie zostały sfałszowane
„Fotoamator” Dariusza Jabłońskiego to opowieść rozpisana na wiele głosów i obrazów. Autor dramatycznej muzyki, znakomitego komentarza filmu – Michał Lorenc – porównał go do opery. Kontrapunktem dla kolorowych slajdów Geneweina są czarno-białe, pełne gry światła zdjęcia Tomasza Michałowskiego. Widać na nich dzisiejszą Łódź – niekiedy sfotografowano te same miejsca, które uwiecznione zostały na slajdach – współczesnych ludzi, na przykład dzieci ze słuchawkami walkmanów na uszach. Pozbawione kolorów, filmowane czasem w zwolnionym tempie obrazy, pełne są ekspresji, jakby opowiadały jakąś ciemną historię ludzi i miasta.
W filmie toczy się fascynujący, pełen dramatyzmu dialog kolorowych i czarno-białych obrazów. Kolorowe slajdy głównego księgowego łódzkiego getta wydają się nielojalne wobec skazanego na zagładę świata, podobnie jak niesprawiedliwe wydaje się to, że odpowiedzialni za zbrodnie ludobójstwa, albo zamieszani w nie, dożywają często spokojnie starości. Walter Genewein dożył 74 lat jako szanowany obywatel, sprzedawca szampana.
Ów świat w kolorze z przezroczy gubi tragedię, która była jego udziałem. Pokazuje, jak względna może być prawda utrwalona na obrazie, jak może być on złudny i mylący, chociaż przecież prawdziwy. Takiego getta – o jakim opowiadają slajdy Geneweina – nie było, chociaż te slajdy istnieją, i chociaż nie zostały sfałszowane.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” sierpień 1998
Przeczytaj też: Porajmos – Zagłada Romów i Sinti