Skoro mamy już w prawie zasady ochrony bezpieczeństwa dzieci w różnych instytucjach, to może najwyższy czas, by je wprowadzić w rodzinach?
Koniec wakacji. Zaproponowałem moim bliskim wyjazd nad zalew. Ostatnie dni odpoczynku wymagają dobrego podsumowania. Po przybyciu nad wodę pobiegłem z córkami na zjeżdżalnię i nagle przetarłem oczy ze zdziwienia. Co chwila zjeżdżały z niej dwie dziewczynki w wieku ok. 8–9 lat. Ubrane były tylko w dolną część kostiumu kąpielowego. Z osłupienia wyrwała mnie moja starsza latorośl, która – widząc nieco młodsze od niej dzieci – także stwierdziła, że nie spodziewała się spotkać podobnego widoku.
Zastanawiałem się, co zrobić w tej sytuacji: podejść, ochrzanić rodziców, powołać się na „autorytet urzędniczej władzy” i doświadczenie zawodowe, a może jak człowiek człowiekowi powiedzieć im, że narażają swoje dzieci na duże niebezpieczeństwo. Powiedziałem mojej Żonie – także będącej pedagogiem – że powinienem chyba coś z tym zrobić. Ale nie zdążyłem: dziewczynki i ich rodzice odeszli z plaży.
Od kilku dni myślę o tej sytuacji. Wyrzucając sobie własną zszokowaną bierność, zrozumiałem, że w medialnej dyskusji dotyczącej norm i zasad ochrony dzieci cały czas brakuje pewnego kluczowego elementu.
Wiem, że edukacja seksualna jest tematem, który elektryzuje wszystkie strony sporu. Wiem jednak również, że dzisiaj jest ona niezbędna nie tylko dzieciom. Może nawet bardziej – rodzicom
O Standardach Ochrony Małoletnich/Dzieci wielu już słyszało. Sportowcy i nauczyciele, artyści i duchowni – wszystkie osoby pracujące z dzieckiem – muszą być sprawdzeni w Rejestrze Sprawców Przestępstw na tle Seksualnym. W ramach wspomnianych Standardów organizacje mają od 15 sierpnia br. obowiązek szkolić wszystkich swoich (współ)pracowników. Grupy te muszą wiedzieć, czym jest przestępstwo pedofilii. Instytucje i organizacje muszą ponadto mieć spisane i dostępne zasady zgłaszania krzywdy oraz powiadamiania policji i prokuratury.
A co w domach, w rodzinach? Czy rodzice wiedzą, jak się zachowywać? Jak sprawić i postępować, by ich dzieci były bezpieczne? Skoro są już w prawie zasady ochrony bezpieczeństwa dzieci w różnych instytucjach, to może najwyższy czas, by je wprowadzić w rodzinach?
Pytam o to, gdyż sytuacja znad zalewu wyrwała mnie z błogiego przeświadczenia, w którym byłem. Wierzyłem, że jako społeczeństwo jesteśmy na dobrej drodze do zmiany. Czy tak faktycznie jest?
Jakiś czas temu trafiłem na program All About Parenting. To cykl kapitalnych, krótkich filmów, składających się na konkretne szkolenie przeznaczone dla rodziców. Na samym początku tego programu uświadomiłem sobie, że przez 5 lat szkoliłem się, by zostać pedagogiem specjalnym. Nigdy jednak nie uczyłem się, jak być rodzicem.
Wspominam o tym w związku z doświadczeniem z plaży. Dociera bowiem do mnie fakt, że w polskich dyskusjach społecznych i prawnych tkwimy nadal w pewnym błędzie. Tak, wprowadzenie wspominanych Standardów jest krokiem epokowym. Jest działaniem niezbędnym. Dyskusje jednak, zwłaszcza medialne, zbytnio skoncentrowane są na instytucjach. Zapomina się natomiast, że to rodzice odgrywają kluczową rolę w obronie własnych dzieci przed krzywdą i przemocą.
Mam pełną świadomość, zawodowo czytając akta karne, że w rodzinach, właśnie wśród najbliższych, zdarzają się sprawcy największych przestępstw, co sprawa Kamilka mocno pokazuje. Nie tracę jednak z głowy spostrzeżenia Alana, antybohatera książki Amy Zabin „Rozmowy z pedofilem”, który stwierdził, że nie „udało mu się skrzywdzić” żadnego dziecka, które miało silny kontakt z rodzicami.
Wiem, że nie ma uczelni dla rodziców, choć osoby zainteresowane mogą bez trudu znaleźć ciekawe kursy. Wiem jednak również, że nie ma lepszej prewencji krzywdzenia dzieci niż świadomość mamy i taty, którzy wiedzą, jak ważna jest ich świadoma rola w życiu dziecka. Wiem, że nie zmusi się rodziców do dokształcenia. Wiem natomiast, że brak rodzicielskiej wiedzy szkodzi wszystkim, a zdjęcia zrobione przez sprawców np. na wspomnianej plaży stają się kartą przetargową dla przestępców w darknecie.
Wiem, że edukacja seksualna jest tematem, który elektryzuje wszystkie strony sporu. Wiem jednak również, że dzisiaj jest ona niezbędna nie tylko dzieciom. Może nawet bardziej – rodzicom. Jest ona równie ważna, jak codzienne bycie i troska.
I to właśnie przypomniało mi pewną historię. Miałem około 13 lat. W naszej grupie, w pewnym stowarzyszeniu wspierającym rodziny, znany byłem z tego, że mam słaby wzrok. Znajomi wiedzieli też, że moi rodzice się rozstali i w domu jest trudna sytuacja. Mam jeszcze dwie siostry, w tym jedną z niepełnosprawnością. Dom był na głowie mojej mamy. Przychodzili do nas różni znajomi, w tym czasami klerycy.
Pamiętam jednego z nich. Siadał obok mnie, wyraźnie mnie lubił. Kiedyś rozmawiając, także w obecności mojej mamy, objął mnie i smyrał po głowie. Po chwili ze znajomym wyszedł. Było to jakieś 30 lat temu, a ja wszystko pamiętam, jakby to było wczoraj. Moja mama podeszła potem do mnie i stanowczo powiedziała, że nie podobał jej się sposób, w jaki on mnie obejmował. Mężczyzna ten nigdy już do nas nie przyszedł. Dziękuję, Mamo!
Przeczytaj także: Nie jesteś „ofiarą”!