Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Zdychać”, jak to łatwo powiedzieć

Fot. Paweł Średziński

W gwarze myśliwskiej słowo „krew” zastępuje „farba”. Nie mam aspiracji do zakazywania komukolwiek takiego języka. Jeśli myśliwi czują się z nim dobrze, niech go używają. Niestety nie zawsze można liczyć na wzajemność.

Przez przestrzeń publiczną przetoczyła się burza wokół słów prof. Jerzego Bralczyka, który nie powiedziałby, że pies umiera, ale zdycha. Większa część uwagi skupiła się na krytyce językoznawcy, który jako ekspert od polskiej mowy jest słuchany ze zdwojoną uwagę. Okazało się, że sporo osób nie podziela jego opinii – według wielu psy i inne zwierzęta umierają.

Oczywiście znaleźli się i tacy, którzy wzięli profesora w obronę. Zaraz zaczęli doszukiwać się w ataku na niego kolejnej ofensywy „politycznej poprawności” i strasznych ideologii. Dyskusje rozgrzały media społecznościowe do czerwoności.

Pies u babci umierał

Moja babcia, która wychowała się przed wojną na wsi i profesorem nie została, nigdy nie mówiła, że pies zdechł. Jej zdaniem pies umierał i nie było od tego wyjątku. To była śmierć istoty odczuwającej, która towarzyszyła ludziom. Ci ostatni nie zawsze szanowali psy i do dziś różnie z tą troską o zwierzęta bywa. Jednak babcia była zdecydowanie po stronie psolubnej. Mawiała – choć sam nie będę przesądzał o prawdziwości tej tezy – że kto nie lubi psów, często nie lubi innych ludzi.

Tworzymy więzi ze zwierzętami towarzyszącymi nam każdego dnia. Nie chciałbym, aby ktoś sugerował mi, że błądzę, jeśli uważam, że mój pies umiera

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Sam zaliczam się do psolubów i uprzedzam, że kiedy psy kończą swoje życie, będę nazywał to odchodzenie umieraniem. Nie sądzę, abym popełniał błąd. Każdy z nas ma prawo do używania słów, z którymi mu po drodze. Nie jestem zwolennikiem wprowadzanie językowych nakazów. Wypowiedź prof. Bralczyka zabrzmiała w swoim tonie nakazu i tak została odebrana – osoby, które mieszkają z psami, mogły poczuć się urażone.

Słynny językoznawca zdążył już przyzwyczaić nas do tego, że lubi trawersować po krawędziach języka. Tym razem rozpoczął dyskusję, obok której nie chcę przejść obojętnie.

Tak zostałem wychowywany, że „zdychanie” oznaczało coś skrajnie niedobrego. Tego właśnie starsi, pamiętający wojnę, życzyli tym, którzy wyrządzili im wielką krzywdę. To słowo w swoim brzmieniu bez wątpienia negatywne – i w ten sposób je odbieram. Nie wyobrażam sobie używanie go do opisu tak bolesnego momentu jak śmierć psa. Mój poprzedni pies o imieniu Otto umarł. Ostatniego dnia życia wyszedł jeszcze na spacer. Zjadł swój ulubiony przysmak i po kilku godzinach odszedł.

Towarzyszył mi i mojej rodzinie przez 12 lat. Pokonał ze mną setki, jeśli nie tysiące kilometrów, podczas wspólnych wędrówek po lasach i bagnach. Bardzo lubił jeździć pociągiem i PKS-em. Wyprawy bez niego były jakby niepełne. Do dziś pamiętam nasz ostatni długi spacer nad śródleśny staw Zielona w Puszczy Knyszyńskiej. Szedł dzielnie, zażył ze mną kąpieli – uwielbiał wodę.

Bo lubię psy

W pełni rozumiem ludzi, którzy kochają swoje psy, czują się z nimi związani. Nie bez powodu mówi się o tych czworonogach, że są naszym najlepszymi przyjaciółmi. Od kilku lat towarzyszy mi kolejny pies – ma inne imię, ale jest równie kochaną istotą. Nie boję się używania tych słów. Mam do nich prawo, podobnie jak do stwierdzenia, że psiak stał się częścią mojej rodziny.

Przejrzałem parę dyskusji w komentarzach pod stosownymi postami w mediach społecznościowych. Sam nie lubię brać w nich udział, a wręcz ich unikam. Nie sądzę, że zbliżają nas one w jakikolwiek sposób do dialogu. To, co dzieje się w internecie, przypomina raczej bazar i wzajemne przekrzykiwanie się. Wiele tam było głosów broniących słowa „zdychać”. „Nie będą nam mówić, że pies umiera!” – można było wyczytać. Tak jakby pies nie odczuwał emocji, bólu. To ignorowanie stanu współczesnej wiedzy na temat zwierząt.

Przedmiotowe traktowanie zwierzęcia ma się wciąż dobrze wśród części komentariatu. Jeśli myślimy inaczej, to już jesteśmy „nie do końca normalni”, bo jak to – zwierzę to zwierzę. Do tego zaraz dojdzie etykietka „bambinisty”, którą z takim zacięciem przypina innym część komentujących. Szczególnie chętnie używają jej myśliwi. Empatia nie jest wśród nich mile widziana.

A przecież to w empatii zasadza się istota tej dyskusji. Prof. Bralczyk używa sformułowania, które jest obecne w słowniku. Ma do tego prawo, tak samo jak do swojej opinii. Jednak jeśli wypowiadamy się w ramach wolności słowa, to przecież nikt nie może nam zabronić, aby opowiadać o naszych psach bez wstydzenia się własnych emocji. Tworzymy więzi ze zwierzętami towarzyszącymi nam każdego dnia. Są to relacje słabsze lub mocniejsze, w zależności od tego, jakiego rodzaju interakcje między nami zachodzą. Nie chciałbym, aby ktoś sugerował mi, że błądzę, jeśli uważam, że mój pies umiera.

Tę samą dyskusję można przenieść na pole gwary myśliwskiej. Tam z kolei słowo „krew” zastępuje „farba”, zastrzelenie zwierzęcia to „pozyskanie”, a nogi sarny to nic innego jak „cewki”. Idąc dalej, zwierzęta są „zwierzyną”. Nie mam aspiracji do zakazywania podobnego języka. Jeśli myśliwi czują się z nim dobrze, niech go używają. Niestety nie zawsze można liczyć na wzajemność. Mówienie, że wilcza wataha może być czymś na kształt wilczej rodziny, spotyka się z gwałtowną reakcją osób, które nie podzielają tej opinii.

„Jak to łatwo powiedzieć”

Wszystko, o czym teraz mowa, to nie jest kwestia tego, czy ktoś odwołuje się wprost do słownika języka polskiego, a kwestia mniejszej lub większej empatii wobec zwierząt. Wiemy już więcej o ich świecie, chodzimy po nim bogatsi o wiedzę na temat tego, jak funkcjonują poszczególne gatunki.

Dlatego uważam, że coraz trudniej odmówić prawa do umierania zwierzętom, na przykład psom, które towarzyszą człowiekowi, są jego przyjaciółmi, poprawiają komfort psychiczny, pomagają przeciwdziałać depresji, sprzyjają aktywności ruchowej i zmniejszają ryzyko zawału. Mając tego świadomość, trudno beztrosko powiedzieć, że taki pies, wierny druh, będzie zdychał.

Język ma to do siebie, że się zmienia. Nie chciałbym, aby odgórnie ktoś decydował, jak każdy z nas powinien mówić. To kwestia ewolucji mowy i tego, jak będziemy nazywać rzeczywistość, która nas otacza. Nie jestem też mistrzem słowa i nie roszczę sobie prawa do bycia strażnikiem języka.

Wesprzyj Więź

Parafrazując słowa znanej piosenki, i po lekturze części komentarzy, ciśnie mi się na usta zdanie: „Zdychać, jak to łatwo powiedzieć”. Tej łatwości w wypowiadaniu słowa „zdychać” nie życzę osobom, których psy, koty i przedstawiciele innych, towarzyszących nam gatunków, umierają, a nie zdychają. Co robić? Jak pisał Jan Kaczmarek: 

Do serca przytul psa
Weź na kolana kota.

Przeczytaj również: A jeśli odejście naszych psów czy kotów „za tęczowy most” to nie przenośnia?

Podziel się

22
11
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.