Choć chyba nikt dziś kolektywnie nie dąży do obalenia systemu, to coraz częściej małe grupki czy nawet jednostki szukają w nim drobnych pęknięć.
Edytorial do wydania tygodnika „Więź co Tydzień” z 11 lipca 2024:
Każdy, kto wychowywał się w latach 90., pamięta tę specyficzną atmosferę: mieszaninę zachłyśnięcia się kapitalizmem, wiary w świetlaną, podyktowaną przez nowoczesne technologie przyszłość i naiwnie przyjmowanego globalizmu. Nie miałem wówczas pojęcia, że jestem dzieckiem końca zimnej wojny, transformacji, młodego polskiego kapitalizmu czy wcielenia w życie thatcherowskiego motto „there is no alternative” (ang. nie ma żadnej alternatywy [dla kapitalizmu]). Nie musiałem – chłonąłem nowy kolorowy świat pełnymi garściami.
Co skończyło wielki karnawał, jaki rozpoczął się wraz z upadkiem komunizmu? Kryzys gospodarczy 2007 roku? Prezydent George W. Bush wypowiadający „wojnę terroryzmowi”? Zamach na Twin Towers? A może nieoczywistą zapowiedzią zmiany kulturowego klimatu był zorganizowany w Nowym Jorku tragiczny festiwal Woodstock z 1999 roku? Wówczas zamiast ducha hipisowskiej kontrkultury z lat 60. świat obiegły obrazy gniewu i przemocy fanów muzyki, którzy zostali przez organizatorów wydarzenia potraktowani jak maszynki do zarabiania pieniędzy.
„Dzień w którym umarła muzyka” („the day the music died”), jak bywa nazywany czasami feralny festiwal z 1999 roku, odsłonił coś istotnego. Kapitalizm, którzy przetrwał rewoltę 1968 roku, nauczył się wycisnąć co do centa potencjał buntu młodych i wchłaniać alternatywne style życia. Organizacja masowych festiwali okazała się takim samym źródłem przychodu, jak masowa produkcja koszulek z anarchistyczną symboliką. Czy nasz bunt i pragnienie poszukiwania własnych ścieżek zbankrutowały?
Niekoniecznie, ale przybierają dziś mniej spektakularne formy. Choć chyba nikt kolektywnie nie dąży obecnie do obalenia systemu, to coraz częściej małe grupki czy nawet jednostki szukają w nim drobnych pęknięć. Może być nim chwilowe poczucie wspólnoty i wzruszenia na koncercie punkowego Green Day’a, który od 20. lat zapowiada kolaps amerykańskiego stylu życia. Albo bezinteresowne kultywowanie sąsiedzkiej wspólnoty lub życie na boso. W końcu nawet przez najmniejsze pęknięcie w murze wpada trochę światła.
Przeczytaj również: Epitafium na lata dziewięćdziesiąte. „American Idiot” kończy 20 lat