Społeczeństwo obfitości czasów prezydenta Trumana oglądane przez mentalny czarno-biały slajd świeżych widoków z Polski podważało zaufanie Miłosza do własnych władz umysłowych. Skłaniało do reakcji, a była nią ucieczka w idyllę.
Za młodu Czesław Miłosz był, jeśli mu wierzyć, wcieleniem grzechu pychy. Lecz przynajmniej się z niej spowiadał. Jedną z takich przejmujących spowiedzi jest ogłoszony w 1938 r. esej Zejście na ziemię.
Przepełniają go obrazy najgłębszej abominacji młodego poety do realiów codzienności sfer proletariackich Warszawy i Paryża. Trudny do zniesienia opis zmiętego, stęchłego i niedomytego tłumu, z którym poeta musiał niestety jeździć bladym świtem do pracy, godny jest pióra Céline’a. „Wdychaliśmy swoją senność, odory prywatnych legowisk, niezakrzepłe jeszcze wilgocie sperm i soków”1. A wszak – deklaruje autor – należałoby w ów świat właśnie zstąpić, wyrobić w sobie cnotę solidarności, pokonać wstręt i obcość.
Nie ma chyba w kulturze polskiej drugiego tak szczerego, dramatycznego i wysoce niemiłego w lekturze autoportretu inteligenta. Bo nic z tego! Gdyż próby, które streszcza Miłosz, wypadały całkiem na odwrót. „Zamiast miłości ku sobie i pogardy dla innych ludzi miała być pogarda dla siebie i miłość nieszczęśliwej masy. A naprawdę jako wynik otrzymałem pogardę dla siebie i pogardę dla wszystkich, co mnie otaczali”2. I, jak pisze, im daremniej starał się pokochać ludzi, tym głębiej grzązł w alienacji: „zdarzyły się dnie, kiedy wsysała mnie jak gdyby próżnia mego wnętrza”3.
A potem nadeszły wypadki wojenne. I Czesław Miłosz wyszedł z nich demokratą.
Stary Świat zasługuje na ironię?
Wkrótce potem wylądował w Ameryce. Nie do wiary! Gdzie okiem sięgnąć, ani jednej ruiny! Wokół zadbanie, uprzejmość, ludziska schludni niby wprost z łaźni, kolory. Co ja tu robię?
Z płaczu dzieci na podłogach pozaczasowych dworców,
Ze smutku maszynisty więziennych pociągów,
Z czerwonej skazy dwóch wojen na czole,
Ocknąłem się pod brązem skrzydlatych pomników,
Pod gryfami masońskiej świątyni,
Z dogasającym popiołem cygara4.
A w prozie (dziesięć lat później): „od chwili, kiedy angielski statek wysadził mnie z Janką na wybrzeżu East River, wszystko było najwyższą nieprzyzwoitością. Nieprzyzwoitością było samo olbrzymie miasto, bo stało, jakby nigdy nic, bez żadnej szczerby od bomby, i ludzie na ulicach Manhattanu, wolni od tego, co we mnie krążyło jak rozpalony ołów. Nieprzyzwoitością były absurdalne papierki podsuwane do załatwiania i leżący na nich list z łagru pod Archangielskiem otrzymany w Polsce przez krewnych więźnia i przesłany do mnie z prośbą o paczki dla niego. […] Nieprzyzwoitością był sok pomarańczowy, milk-shake i nowa koszula”5.
Społeczeństwo obfitości czasów prezydenta Trumana oglądane przez mentalny czarno-biały slajd świeżych widoków z Polski podważało zaufanie do własnych władz umysłowych. Skłaniało więc do reakcji, a była nią ucieczka w idyllę. Jak 350 lat wcześniej, w Szekspirowskim Lesie Ardeńskim, przed poetą rozpostarła się kraina łagodności. W jej dwudziestowiecznym, technologicznym wydaniu:
Minęliśmy wyspy,
Zmieniały się wiosny,
Dziewczęta w policzkach
Puch brzoskwiń przyniosły,
Neony w zieleni
Iskrami przebiegły,
Strumienie gitary
Z gór leśnych oddźwiękły,
I usta złączone
Nad światłem liczników
Jechały asfaltem
Pod skrzydłem pomników,
Noc lotnisk jaśniała
Lampami objęta.
O Grecji, o Grecji
Któż tutaj pamięta.
[…]
Śpiew dzieci w listowiu
Na echach się ćwiczył
I biegło mil tysiąc
Dojrzałej pszenicy,
Kombajny rzędami
Sunęły pod słońce,
Świeciły na jabłkach
Cykady grające,
I w deltach cysterny
Blask srebrny zbierały.
Sternikom – miast zarys
Pojawiał się biały,
I dróg napowietrznych
Sieć drżała napięta.
O Grecji, o Grecji
Któż tutaj pamięta6.
Poeta – mówi znany cytat – pamięta. Że gdzieś na drugiej półkuli, w tej zapomnianej Grecji, leje się krew (trwała tam wtedy wywołana przez komunistów wojna domowa). I to jest druga strona medalu. Stary Świat wraz z jego konfliktami i niegasnącym bólem zdaje się tak daleki, że aż nierealny. Zasługuje tylko na ironię.
![]()
Świat oczyszczony z wszystkiego, co naturalne, zimno rozpustny i purytański zarazem, wyprany z myśli, uczuć i oryginalności – to świat alternatywnej wobec ruin Europy przyszłości. W hotelu w Detroit Miłosz zderzył się z przyszłością i rozpoznał jej oblicze
Lecz medal ma jeszcze trzecią stronę. Dostrzec ją mógł – bo dziś to chyba niemożliwe – czytelnik czujny na rytm. Tylko jeden wiersz, bardzo w swym czasie sławny, napisany został w tym metrum. To Grenada Michaiła Swietłowa (1926) w przekładzie Juliana Tuwima:
Jechaliśmy stępa,
Pędziliśmy w kłębach
I Jábłoczko-piosnkę
Trzymaliśmy w zębach.
Ach, piosnkę tę dotąd
Na pewno pamięta
Malachit stepowy,
Murawa pomięta.
Lecz inną pieśń jeszcze,
O obcym narodzie,
Do siodła przytroczył
Towarzysz w pochodzie.
l śpiewał, choć rodak,
Tutejszy jak ja;
– Grenada, Grenada,
Grenada majá!
Poeta rangi Miłosza niczego nie czyni przypadkiem. Co oznacza podszycie wizji amerykańskiej idylli scenami rosyjskiej wojny domowej? Są u Swietłowa rzeczy niemożliwe do wyrażenia wprost. Jego wiersz to wspomnienie weterana, który duma nad sensem poniesionych ofiar. Straszliwe pokłosie bratobójczych walk skurczyło się oto do jednej scenki. Ginie w niej zapiewajło szwadronu, wierzący święcie, że walczy o wyzwolenie chłopów w hiszpańskiej Grenadzie. Śpiewak poległ ze swą absurdalną wiarą, a nas, którzyśmy przeżyli, odsunięto na margines. Nawiązanie rytmiczne do Grenady przenosi więc gorycz ocalałego z jednej wojennej rzezi w głąb doświadczenia ocalałego z innej.
„Nowe Jeruzalem dawnych purytanów”
„Minęliśmy wyspy”… Nowy Eneasz mógłby w tym Nowym Świecie znaleźć nową ojczyznę. „Ocean nas dzieli / Od złej Europy / I Wolność podróżnym / Da znak na okrętach”7. Ale już wkrótce i tu wyłonią się znaki zapowiednie. Co prawda idylla wciąż trwa. Na trawnikach nowojorskiego Central Parku dziewczyny, niczym na panoramie Ogrodu rozkoszy ziemskich Boscha, obściskują się z marynarzami. Lecz oto rozlega się syrena. Istotnie, w wielkich miastach Stanów wciąż ćwiczono podówczas alarmy przeciwatomowe. A telebimy uliczne ponawiały co dzień obrazy grzybów atomowych z prób na Pacyfiku:
Oni nie słyszą. Jakby ziemia świeża
Pierwszą z potopu wyłoniła palmę,
Jedno drugiemu z drżeniem się powierza
I wchodzą w ciche gaje seksualne.
Jednak i tutaj, w sercu Manhattanu,
Mógłbym zobaczyć, jak na dźwięk przestrogi
Bledną ich twarze pod blaskiem ekranu
I nagły przestrach osłabia im nogi8.
Et in Arcadia ego! W tym punkcie, zdaje się, polski poeta (i brzydzący się swej misji dyplomata) udał się na pielgrzymkę do największego mędrca współczesności. Tak jak pielgrzymowano niegdyś do Goethego czy Tołstoja. Lecz Albert Einstein, sam uchodźca, nic mu doradzić nie mógł. Wiersz notuje, co powiedział lub chciał, lecz nie zdołał powiedzieć mu Miłosz:
A piszę to w stolicy Stanów Zjednoczonych.
Jest lato, hałasują ptaki, alejami
Mkną barwne samochody. Ludzie na trawnikach
Grają w piłkę i golfa czy smażą parówki
Na paleniskach w parku. Radia przy motorach
Wołają coś o szpiegach, o zbiegłych zbrodniarzach,
O wojnie, komunistach i o nowych broniach.
To Nowe Jeruzalem dawnych purytanów,
Ich marzenie spełnione, jakkolwiek na opak,
Jest dla mnie uciążliwą, pustą dekoracją.
Jak we śnie chciałbym krzyknąć, a krzyknąć nie mogę9.
Mitologiczna czystość Nowego Świata nie tylko zasnuwa się lękiem jego mieszkańców, ale traci swój wymiar higienicznej utopii. Wypełzają złe przeczucia. Przytaczany już wiersz O duchu praw, świadectwo kulturowego szoku przybysza z pobojowiska Europy, krąży wokół pytania, czy doświadczenia potencjalnego emigranta dadzą się zapomnieć, czy też zatrują mu życie, a co gorsza wszystko wokół.
I oto obrazy biologicznej żywotności i technologicznej potęgi Stanów, „Wszystko to / Wydało mi się początkiem słońca płowych równin, / Gdzie na stacjach, przy kulawym stole, / Siedzą nad pustą szklanką, z twarzą w dłoniach, / Smutni maszyniści więziennych pociągów”10. Trucizna pamięci może skazić ten kraj i zmienić go w analogon tego, z którego się uciekło. Hrabia Dracula, jak wiadomo, przywiózł z Transylwanii do Anglii wypełnione ziemią trumny, gdzie – niewidzialny – spoczywał w letargu. Emigranci zabierają z krajów pochodzenia woreczki ojczystej ziemi, która ma być, gdy przyjdzie pora, wsypana do ich grobów. Sentymentalny obyczaj! Lecz owa ziemia jest również zwampiryzowana przez wspomnienia, śmiertelnie niebezpieczne dla „Nowego Jeruzalem purytanów”, gdyby się miały uwolnić.
Oto, czemu Stany drugiej połowy lat czterdziestych jęły się stawać higieniczną utopią. Już wkrótce senator McCarthy zacznie wypalać ogniem rozkładowe miazmaty. A zresztą co rozsądniejsi egzulowie wypalają je w sobie sami:
W Europie Wschodniej zawsze jest źle.
W Europie Wschodniej odbywa się.
W Europie Wschodniej zawsze jest niemile.
Był człowiek i już nie ma człowieka za chwilę.
Więc, kochana córko, stroń jak możesz od niej
I nie mów, że pochodzisz z Europy Wschodniej.
Tak mruczy pani Baker do córki Kathriny
I kawę nalewa z błyszczącej maszyny.
Mąż pani Baker Piekorz się nazywał,
Choć węgiel czarny z ziemi wydobywał.
Cichy był człowiek i wiejskiego serca,
A urodzony gdzieś w pobliżu Mielca.
Ojciec pani Baker na saksy wędrował,
Brandenburskie pola pożynał i orał.
Matka pani Baker boso pasła owce
W sennym starym kraju, w podhalańskiej wiosce.
W zimne ranki ją grzała piosenka pastusza,
Która pani Baker bynajmniej nie wzrusza11.
Dalej horyzont wiersza rozszerza się nagle, obejmując malownicze miasteczko. Wcielenie spokoju i solidności, jednakże całe podminowane szybami, wyrobiskami i inną podziemną robotą – nie inaczej niż pamięć pani Baker zepchniętymi w głąb wspomnieniami rodziców. Metafora godna uwagi Freuda. Wielce to niestabilna sytuacja, lecz na razie, jak czytamy, zaradna wdowa potrafi skutecznie zaszyć się w standardowy anglosaski kostium, przyjąć mimikrę, która ukrywa ją – przed kim? Przed innymi czy przed nią samą?
Ludzie bez właściwości
Tu wrócić trzeba do zdania z listu poetyckiego do mędrca: „Ich marzenie spełnione […]. Jest dla mnie uciążliwą, pustą dekoracją”. Wyobraźmy sobie społeczeństwo w znacznej mierze złożone z osób, które wyrzekły się własnej tożsamości. Które ujrzały w tym wartą zapłaty cenę za względny komfort i szansę bezpieczeństwa w obliczu – jak mawiał Jerzy Stempowski – szaleństw historii zerwanej z łańcucha. Społeczeństwo zamaskowanych, tłamszących w sobie etniczne demony. Lub już wygasłych.
Wiele lat później, w Roku myśliwego, opisał Miłosz młode kelnerki z restauracji na Hawajach, nieznające już swego języka, tradycji i wierzeń, nie cofając się przed stwierdzeniem, że są przez to być może szczęśliwsze. Lecz za pierwszego pobytu w Stanach standaryzacja ludzi i ich otoczenia wzbudziła w nim grozę.
W wersji prozatorskiej to przełomowe doznanie trafiło na karty Rodzinnej Europy. Rzecz działa się w Detroit, mieście Forda i fordyzmu: „Zawieziony przez portiera hotelu windą na dwudzieste piętro, siedząc w pluszowym i przegrzanym pokoju przy skrzynce radia, skąd sączyła się muzyka, widząc w dole neony, garaże, krążenie metalowych ryb w akwarium, doznawałem tak silnego nacisku powszechnego tutaj znijaczenia ludzkich pragnień, że galopowały przeze mnie obrazy wysysania człowieka od wewnątrz, jak kiedy przez słomkę wysysa się jajko. I powstał z tego wiersz o wydarciu człowieka samemu sobie, o alienacji”12.
Wiersz stanowi świadectwo zmagań poety z kompletnie nową problematyką, dla której brakło jeszcze (polskiej) terminologii; ów brak był równie dojmujący jak potężne wrażenie depersonalizacji, której podlegał podmiot:
Nie ma wzroku ani słuchu, ani smaku,
Ani powonienia, ni dotyku
ten, którego miękko na dwudzieste piętro
Wiezie miękką windą lukrowana piąstka, girl,
Nucąca lukrowaną piosenkę13.
Po czym zaczyna się obszerne wyliczenie rzeczy podobnie nieautentycznych, jak windziarka, która równie dobrze mogłaby być (a może była?) automatem. Nic nie jest prawdziwe, okazuje się nie-sobą, każdy detal stanowi nadużycie zasady rzeczywistości, podróbkę, chemicznie przyrządzony na słodko, jak polukrowany, higieniczny ersatz. I wszystko to jeszcze przed prawdziwym początkiem ery sztucznych tworzyw! Czas już nie mieć imienia, nie mieć zmysłów – są zbyteczne. Tak wszczyna się, jak rzec można za Baudrillardem, precesja symulakrów. W tym samym czasie Henry Miller, który powrócił do Stanów Zjednoczonych po ćwierć wieku we Francji, nadał nowemu kształtowi odmienionej ojczyzny nazwę Klimatyzowany koszmar (1945). Człowiek bez właściwości,
Bez wzroku, słuchu i bez smaku,
Bez powonienia i dotyku
Wrzuca pieniądz w lukrowaną skrzynkę radia
I fosforyzuje piosenka,
Woda, w której zabito bakterie,
Wiosenne źródło napełnione syntetyczną perfumą,
Życie, któremu odjęto śmierć,
Organa płciowe wystrzyżone z błyszczącego papieru.
Dokoła ustawiona pusta noc bez barwy
I akwaria, gdzie ustaje ruch blaszanych ryb.
Sypią się pokarmy, które zapomniały
Tajemnicę pracy minerałów14.
Wyobraźnia Miłosza zdaje się podsuwać myśl, że kto na dole wsiądzie do tej apokaliptycznej windy, wysiądzie na górze jako twór zaledwie człekopodobny:
Wolny od smaku wody,
Od smaku chleba i wina,
Od miłości, nienawiści i od przerażenia.
I pamięta nazwy wszystkich rzeczy,
I pamięta, że dobrze jest jeść,
I pamięta, że dobrze się rozmnażać,
Nauczony udawać przed sobą,
Że radość jest radość,
Rozkosz – rozkosz15.
Ten świat, oczyszczony z wszystkiego, co naturalne, aseptyczny, odwoniony, depilowany, homogenizowany, zimno rozpustny i purytański zarazem, wyprany chemicznie z myśli, uczuć i oryginalności – to świat przyszłości alternatywnej wobec ruin Europy. W hotelu w Detroit Miłosz zderzył się z przyszłością i rozpoznał jej oblicze. Wkrótce potem wyjechał, pozostawiając świadectwo w tomie wierszy Światło dzienne (1953).
Jest w tym tomie żartobliwy, poświęcony przyjaciołom z Wilna poemat Toast ze strofą: „Anglikiem być – Staś mówi – cóż za nędzna rola. / Co za naród powiada – co nie zna Gogola?”16. Pisząc te słowa, Miłosz zapewne nie wiedział, że pewien wybitny entomolog niedawno opublikował w Stanach biografię Nikołaj Gogol (1944), w której jest, owszem, trochę Gogola, ale pół książki wypełnia wściekły pamflet na amerykański prymitywizm, wścibstwo, prostacki język, kult dolara i obskurancki obraz świata. Vladimir Nabokov odkrył Amerykę prawie równocześnie z Miłoszem. Mieliby o czym rozmawiać. I jak można przypuścić, gdyby obezwładniony duchowo podmiot wiersza Nie ma wzroku zjechał z dwudziestego piętra, porwał z windy „lukrowaną piąstkę, girl / Z papierową wargą sromną wpiętą we włosy” i wyruszył z nią zwiedzać co bardziej zapadłe kąty USA – mielibyśmy polską Lolitę przed Nabokovowską.
***
Jeszcze jedna reminiscencja w stylu Notatnika: Pennsylvania. Pisze Miłosz: „Kelnerka w Chicago, uchodźczyni z Polski, powiedziała do Józefa Czapskiego: «Proszę pana, tu jest niebo»”17. Słowa te pochodzą z posłowia do antologii Kultura masowa, którą Miłosz sporządził, przełożył i wymógł jej druk na Jerzym Giedroyciu w roku 1959. Jak najsłuszniej: nikt z ówczesnych polskich badaczy nie zawracał tym sobie głowy.
Jednakże dobór tekstów sześciu autorów (Dwight Macdonald, Clement Greenberg, Marshall McLuhan, Ernest van den Haag, Leslie A. Fiedler, Melvin Tumin) wskazuje, że poeta, z racji odmowy wizy niemogący opuścić Francji, pozostawał wciąż pod wpływem przejmujących doznań z końca lat czterdziestych. Autorzy antologii zdradzają nachylenie konserwatywno-liberalne i wobec kulturalnego wymiaru „prapremiery cywilizacji przemysłowej”18 bez wyjątku wysoce krytyczne.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Toteż w Kulturze masowej widzieć można komentarz do garści „amerykańskich” wierszy ze Światła dziennego. Jak gdyby poeta poszukiwał przekładu swoich impresji, przeczuć, obrazów i metafor na mowę ludzi wiedzy, mającej wyjaśnić mu, co przeżył.
1 C. Miłosz, Zejście na ziemię, w: Przygody młodego umysłu. Publicystyka i proza 1931–1939, zebrała i opracowała A. Stawiarska, Kraków 2003, s. 218.
2 Tamże, s. 224.
3 Tamże.
4 C. Miłosz, O duchu praw, w: tenże, Wiersze wszystkie. Wydanie uzupełnione, Kraków 2021, s. 306.
5 C. Miłosz, Rodzinna Europa, b.d., b.m., s. 232.
6 C. Miłosz, Przypomnienie, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 310–311.
7 Tamże, s. 310.
8 C. Miłosz, Central Park, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 302.
9 C. Miłosz, Do Alberta Einsteina, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 249.
10 C. Miłosz, O duchu praw, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 307.
11 C. Miłosz, Notatnik: Pennsylvania, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 255.
12 C. Miłosz, Rodzinna Europa, dz. cyt., s. 243.
13 C. Miłosz, Nie ma wzroku, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 320.
14 Tamże.
15 Tamże.
16 C. Miłosz, Toast, w: tenże, Wiersze wszystkie…, dz. cyt., s. 356.
17 C. Miłosz, Pytania do dyskusji, w: Kultura masowa, wybór, przekład, przedmowa: C. Miłosz, Kraków 2002, s. 168.
18 C. Miłosz, Przedmowa, w: Kultura masowa, dz. cyt., s. 13.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2024 jako część bloku tematycznego „Miłosz: żywioł czy skansen?”.
Pozostałe teksty bloku:
„Mój Miłosz. Ankieta”
Jerzy Sosnowski, „Arka Miłosza”






