Miłosz ma w sobie to, co jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w poezji, a czego poeci (i ludzie) często bez żalu się pozbywają – spontaniczność, radość, umiejętność czystego, bezinteresownego zachwytu.
Tekst jest częścią ankiety „Mój Miłosz”, która ukazała się w kwartalniku „Więź” lato 2024
Jako nastolatka i studentka zaczytywałam się w wierszach Czesława Miłosza, był to zdecydowanie najważniejszy dla mnie poeta. Po lekturze jego biografii autorstwa Andrzeja Franaszka (żeby było jasne – wspaniałej książki) zupełnie jednak odstawiłam Miłosza na półkę na długie, długie lata.
Wtedy ta intensywna biografia spowodowała u mnie jakieś przedawkowanie, jakby Czesław Miłosz z krwi i kości zanadto się do mnie przybliżył i musiałam się od niego oddalić. Teraz czasem wracam do jego książek – zwłaszcza Pieska przydrożnego. Miłosz dostojny, Miłosz monument – owszem, słyszałam, że istnieje, być może nawet czytałam, ale dla mnie ważne jest, że Miłosz ma również w sobie to, co jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w poezji, a czego poeci (i ludzie) często bez żalu się pozbywają – spontaniczność, radość, umiejętność czystego, bezinteresownego zachwytu.
Teraz nie pamiętam już prawie niczego z Franaszkowej biografii, nie pamiętam, co pisali o nim badacze literatury, ani jego położenia na literackiej konstelacji, na której bezustannie coś się zmienia, zapala, gaśnie lub usiłuje świecić. Ważne są zawsze Spotkanie, Dar, Krzyś, Tak mało, jego tłumaczenia – zwłaszcza Oskara Miłosza – i wiele, wiele innych.