Zima 2024, nr 4

Zamów

Dzika inicjatywa

Uratowany z drutów młody łoś. Fot. Regina Skibińska

W świecie, w którym my, ludzie, tak mocno odcisnęliśmy swój ślad, przekształcając krajobraz, wycinając drzewa, dzikie zwierzęta zasługują na nasze wsparcie. Pomagajmy naszym dzikim sąsiadom.

Jak co roku na świat przychodzą duże i mniejsze ssaki. W gniazdach pojawiają się pisklęta. Ośrodki rehabilitacji zwierząt przeżywają w tym okresie jeszcze większe oblężenie. Jest ich zdecydowanie za mało, a wiele z nich funkcjonuje dzięki uporowi prywatnych osób. System pomocy dzikim zwierzętom opiera się na ludziach dobrej woli. Niewiele wskazuje na to, że sytuacja się zmieni.

Pomagać dzikim zwierzętom nie jest łatwo. To z kolei sprawia, że nie każda osoba, która pewnego dnia postanowi założyć punkt przyjmowania dzikich pacjentów, poradzi sobie z tym wyzwaniem. Oprócz formalności, które trzeba spełnić, nierzadko spotkamy się z wymogiem deklaracji, że ośrodek nie będzie prosił o żadne wsparcie ze strony lokalnych władz samorządowych i samodzielnie będzie zdobywać pieniądze.

W praktyce bardzo rzadko takie ośrodki prowadzą samorządy lub inne, publiczne podmioty. W tym świecie pomagania zwierzętom działa jak system zrzutkowy. W sumie nie powinno to nikogo dziwić, skoro nawet my ludzie, jeśli dopadnie nas – lub kogoś z naszych bliskich – coś paskudnego, a nie stać nas na leczenie, też prosimy o wsparcie. 

Niedawno w Wiejkach, położonych na skraju Puszczy Knyszyńskiej, kolejny ośrodek zaapelował o wsparcie. To „Dzika Inicjatywa”, która boryka się z finansowymi problemami, ale nie rejteruje i wciąż pomaga zwierzakom. Ma na swoim koncie również spory sukces. Ludzie z „Dzikiej Inicjatywy” uratowali młodego łosia, który wraz z matką zaplątał się w ogrodzenie z drutu żyletkowego, który rozciąga się wzdłuż naszej wschodniej granicy. Oba łosie nie miały siły się wyszarpać z pułapki. Z pomocą przyszli ludzie z „Dzikiej Inicjatywy” i funkcjonariusze służb nadzorujących ten newralgiczny dziś odcinek strefy granicznej, którzy powiadomili o tym zdarzeniu.

Młodego udało się wyciągnąć. Matki już nie, chociaż nad ranem już jej tam nie było. Prawdopodobnie  w listopadową długą noc wyrwała się ostatecznie z drutu. Zniknęła. Skala bólu i ran, jakie zadał jej drut, jest trudna do wyobrażenia. Prawdopodobnie zginęła. Młody miał jeszcze szansę. Największym wyzwaniem było to, żeby nie oswoić łoszaka, wciąż uczącego się życia pod opieką matki, z obecnością człowieka. Podobno miał nie przeżyć – tak wyrokowało wiele osób, które zajmują się pomocą zwierzętom. „Dzika Inicjatywa” nie poddała się, chociaż nie miała wcześniej doświadczeń w pomocy tak dużym zwierzętom. Udało się, młody łoś przeżył. Został pozszywany, wyzdrowiał i sam wrócił na wolność dzięki specjalnej zagrodzie, która umożliwiała swobodne wyjście. Był już na tyle duży, że powinien sobie poradzić na wolności.

Jak trudno jest znaleźć miejsce nawet dla średniej wielkości ptaka, mogłem już wielokrotnie się przekonać. Dwa lata temu znalazłem w lesie krogulca. Nie był w stanie wzbić się w powietrze i uciec. Najprawdopodobniej zderzył się z jakimś drzewem, chociaż jest jednym ze zwinniejszych ptasich lotników. Do ośrodka, gdzie było najbliżej, nie mogłem się dodzwonić. W końcu z moją znajoma, Elizą, która jest techniczką weterynarii i pomaga dzikim zwierzętom na Mazurach, ustaliłem, że spotkamy się w połowie drogi, w Ełku. Do przejechania miałem ponad 200 kilometrów w obie strony. Krogulca umieściłem w pudełku, zachowując wszystkie zasady, do których należy się zastosować. Ostatecznie nie udało się tego pacjenta uratować. Po kilku dniach po oddaniu w dobre ręce, przeleciał na drugą stronę ptasiego świata.

Za każdym razem, kiedy widzimy zwierzę, które od nas nie ucieka, szczególnie ptaka, to oznacza, że mogło znaleźć się w opałach. Być może odczuwa taki ból – lub nie ma już siły z powodu wyczerpania – że jest mu wszystko jedno. Jednak nie każde zwierzę może być w takim stanie wyższej potrzeby. Wiosną, kiedy pojawiają się małe zwierzaki, w tym podrośnięte już pisklęta, ich obecność poza gniazdem czy bez opieki rodziców wcale nie oznacza, że dzieje się z nimi coś złego.

Często są to ich pierwsze kroki, nawet jeśli nieporadne, to zgodne z naturą okresu podrastania. Stąd podloty poza bezpieczną burtą gniazda nie muszą być zabierane – lepiej im się przyglądać. Jeśli sobie drepczą, nie wykazują oznak zranienia, poruszają się – najlepiej nic nie robić. W razie zagrożenie ze strony kotów czy innych udomowionych zwierzaków warto podsadzić podlota na gałąź. Podobnie, jeśli znajdzie się na ulicy lub w innym niebezpiecznym miejscu. I zostawić w spokoju. 

Jeszcze większą ostrożność należy zachować w przypadku znalezienia małego łosia czy sarny. Są one w pierwszym okresie życia zostawiane przez samicę, w jej zdaniem bezpiecznym ukryciu. Nawet jeśli do nas taki mały łoś zaczyna podchodzić, oddalmy się jak najszybciej. Jego mama najpewniej do niego wróci. Zostawmy go w spokoju. Tym bardziej, że jeśli w pobliżu znajdzie się łosiowa matka, to ona nie będzie się wahać i zacznie aktywnie bronić swoje potomstwo.

Dopiero drastyczne sytuacje, kiedy wiemy, że matka zginęła – na przykład w wypadku samochodowym – są przesłankami do interwencji. A ta powinna odbywać się w sposób profesjonalny. Jednak trudno jest o taki profesjonalizm w kraju, gdzie wciąż ten system pomocy zwierzętom mocno kuleje. Nie wszędzie są ośrodki, nie wszędzie są ludzie, którzy często oddają ostatnią koszulę, po to, by uratować zwierzaka w potrzebie.

Za każdym razem, kiedy widzimy zwierzę, które od nas nie ucieka, szczególnie ptaka, to oznacza, że mogło znaleźć się w opałach

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Zaraz odezwą się i takie głosy, że nie trzeba ich ratować. Po co w to ingerować? Otóż mądra i skuteczna pomoc jest jak najbardziej uzasadniona. W świecie, w którym my ludzie, tak mocno odcisnęliśmy swój ślad, szatkując go inwestycjami liniowymi, wylesiając najlepsze grunty pod pola uprawne, przekształcając krajobraz, wycinają drzewa, dzikie zwierzęta zasługują na nasze wsparcie.

Oczywiście nie ma światów idealnych. Kiedyś, jedna z moich znajomych, która mocno angażuje się w pomoc zwierzętom, a na co dzień jest dziennikarką, powiedziała mi, że pomaganie zwierzętom jest balansowaniem na granicy prawa. Brakuje dokładnych wytycznych, ustawa o ochronie zwierząt nie rozwiązuje kwestii gatunków dzikich. Z kolei Karolina Kuszlewicz, adwokatka, w wywiadzie, który z nią przeprowadziłem, stwierdziła: „Wciąż brakuje precyzyjnych przepisów w tym zakresie. Brakuje świadomości, że należy chronić dzikie zwierzęta jako istoty wartościowe przez sam fakt, że już istnieją”.

Brak świadomości przekłada się na brak systemowego wsparcia. Owszem wszystkim zwierzętom system nie pomoże, ale mógłby ulżyć już tym istniejącym ośrodkom rozsypanym po całym kraju. Wiele z nich uczy się na własnych błędach, idzie dalej. Zakłada zbiórki i apeluje o wsparcie. A takie placówki nie są osamotnione. Bo w kolejce czekają zwierzęta udomowione, psy, koty, i inne gatunki towarzyszące ludziom. Ilekroć wchodzę na strony ze zbiórkami, mam ogromny dylemat, komu przekazać wsparcie. Chciałoby się pomóc wszystkim.

Teraz to „Dzika Inicjatwa” prosi nas o pomoc. Nie ma łatwo. Niedawno pojawił się na jej profilu wpis, w którym opisuje sprawę dzików, przebywających w tym ośrodku. Okazało się, że ktoś otworzył bramę do zagrody i wypuścił dziki. Zwierzęta zdaniem Marka, który prowadzi ośrodek „Dzikiej Inicjatywy”, nie mogły tego zrobić. Zadziałał umyślnie człowiek, który widocznie miał w tym swój cel. Finał? Tu zacytuję fragment relacji: „Wszystkie dziki wyszły. Wczorajsze poszukiwania przyniosły częściowy skutek, ale 9 dzików nie wróciło, z czego 5 nawet nie widzieliśmy. Dziś od 3 rano rozpocząłem ponowne poszukiwania. Przyniosły skutek. Ale…”.

Wesprzyj Więź

Dalej jest już mrożąco. „Znalazłem ślady pojazdu wjeżdżającego i wracającego z pola. Z drżeniem serca poszedłem śladem kół. Na końcu tej drogi moje najgorsze przeczucia się spełniły. Leżące zboże w dwóch miejscach, ślady racic oraz krwawe plamy. Ofiarami są dwie dorodne lochy. Tea – dwuletnia locha prowadząca oraz Rea – przelatek, ale ogromny. W ostatnich dniach ciąży”.

Mimo tych hiobowych wieści i swoistej żałoby, ośrodek działa dalej. Nie będzie miał łatwo. Marek mówił mi, że potrzebuje miesięcznie minimum około ośmiu tysięcy złotych. Tyle kosztuje pomaganie w Wiejkach, chociaż i ta kwota może się zwiększyć. Wszystko zależy do skali. Potrzeb jest bardzo dużo. Pomagajmy takim ośrodkom. Pomagajmy naszym dzikim sąsiadom.

Przeczytaj też: Stańmy w obronie gawronów

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.