Ekumeniczne przeżywanie Rzymu jest możliwe, gdy przekraczamy apostolskie progi, idąc w głąb przesłania Pism.
A gdy przyszliśmy do Rzymu, setnik przekazał więźniów dowódcy straży. Pawłowi pozwolono mieszkać osobno, razem z pilnującym go żołnierzem […] Pozostał więc całe dwa lata w wynajętym przez siebie mieszkaniu i przyjmował wszystkich przychodzących do niego, ogłaszając królowanie Boga i ucząc tego, co dotyczyło Pana Jezusa Chrystusa, z całą swobodą i bez przeszkód (Dz 28,16.30-31).
Bardzo pragnę was zobaczyć, by wam udzielić czegoś z duchowego daru dla wzmocnienia was – to jest żebyśmy u was razem doznali wsparcia, dzieląc się wiarą, waszą i moją (Rz 1,11-12).
Pozdrawia was ta w Babilonie, wespół wybrana, i Marek, mój syn (1P 5,13).
Rzymskokatolickie prawo kanoniczne zobowiązuje biskupów do regularnych „wizyt u progów apostolskich”. Chodzi o przyjazd do Rzymu, którego celem ma być modlitwa na grobach świętych Piotra i Pawła oraz spotkanie z papieżem. Wydaje się, że podobna intencja – kontaktu z pomnikami tradycji oraz urzędem czuwającym nad jednością – przyświeca też spontanicznym pielgrzymkom wiernych do miasta na siedmiu wzgórzach.
Odwiedzają je również chrześcijanki i chrześcijanie innych wyznań. Można przyjąć, że dla nich zejście do katakumb przy via Appia wiąże się z całkiem innymi odczuciami niż spacer pod kolumnadą Berniniego na Watykanie. Ich przyznawaniu się do apostolskiego fundamentu towarzyszy opór wobec upatrywania w papieżu zwornika Kościoła, skoro kamieniem węgielnym tego ostatniego pozostaje Chrystus (por. Ef 2,20). Ale ekumeniczne przeżywanie Rzymu jest możliwe, gdy przekraczamy apostolskie progi, idąc w głąb przesłania Pism.
Świecznik Ewangelii czy wieża Babel?
Księgę Dziejów Apostolskich (czy raczej „Dokonań Apostołów” – Prakseis Apostolōn) zamyka opowieść o przybyciu Pawła do Rzymu (por. Dz 28,11-31). Teologicznie przemyślana narracja urywa się w momencie, gdy jeden z głównych sług słowa (por. Łk 1,2) trafia do stolicy imperium – do centrum świata, jaki znali pierwsi odbiorcy Ewangelii. Apostolska stolica w Jeruzalem (por. Dz 15,2) stanowiła dla tego świata zapadły kąt, lecz przyniesione z niej światło dociera na świecznik (por. Mt 5,15). Płonie w sercu cywilizacji. Przez kilka stuleci Rzym będzie dla chrześcijan takim właśnie symbolicznym świecznikiem, już niezależnie od zmian lokalizacji światowych centrów władzy i kultury.
Nie ma wiary naprawdę katolickiej bez bycia bliźnim dla każdej napotkanej osoby. A jeśli tak, to nieporozumieniem jest robienie z katolickości sztywnego światopoglądu, domkniętego systemu twierdzeń i zasad
Później, jak wiadomo, naturalne zróżnicowanie Kościoła Pięćdziesiątnicy (por. Dz 2,8-11) zmieniło się w podziały. Zaczęliśmy mówić językami różnych wyznań, ponieważ Rzym papieży-monarchów stał się rodzajem wieży Babel, czyli znakiem jedności według ludzkiego pomysłu (Rdz 11,4). Spoiwem tej jedności miała być potęga państwa kościelnego i coraz większy autorytaryzm, choć Jezus uczył: „Władcy narodów dominują nad nimi, a ich wielcy używają wobec nich władzy – nie tak będzie wśród was” (Mt 20,25-26). Imperialne wzorce przyćmiły w umysłach biskupów Rzymu i ich stronników ewangeliczny obraz Piotra, na którego się powoływali.
Na kartach Biblii zapowiedź Jezusa: „Tobie dam klucze królestwa niebios i co zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebiosach” (Mt 16,19) sąsiaduje z reprymendą: „Przejdź za Mnie, szatanie! Jesteś Mi przeszkodą, bo nie rozumujesz po Bożemu, lecz po ludzku” (Mt 16,23). To nie jest tak, że Jezus miałby uczynić Boga niebios zakładnikiem rozstrzygnięć Piotra czy papieża. Raczej daje rozpoznać Boże rozstrzygnięcia odpowiedzialnemu za Kościół, jeśli ten odpowiedzialny idzie ZA NIM i nie próbuje Go poprawiać.
Autorytet Piotra i Pawła
Zresztą warto uporządkować pojęcia. Piotr nie był pierwszym papieżem, nie rezydował w Rzymie, nie pełnił tam funkcji biskupa. Jeśli Nowy Testament wyraźnie łączy z Rzymem osobę Pawła, to kwestia pobytu Piotra w stolicy imperium – określonej notabene mianem Babilonu, miasta wieży Babel – jest tam ledwie sugerowana (por. 1P 5,13). List Pawła adresowany do rzymskich chrześcijan nie wspomina o Piotrze ani słowem. Milczy też na jego temat narrator przywołanej wyżej opowieści z Dziejów Apostolskich.
Nie ma jednak powodu odrzucać przekazów spoza Biblii o męczeństwie poniesionym w Rzymie za rządów Nerona zarówno przez starostę pierwszej Dwunastki, jak i największego z pierwszych misjonarzy. Z drugiej strony rzymska Ekklēsia z pewnością nie była założona ani zarządzana przez żadnego z nich. Autorytet Kościoła Rzymu we wczesnym chrześcijaństwie wypływał z faktu, że chodziło o wspólnotę modlącą się na grobach Piotra i Pawła. Trwającą w miejscu uświęconym ich wyznaniem wiary. Co ciekawe, ten mistyczny autorytet przysługiwał wspólnocie jako całości. Dopiero w związku z tym mógł wybrzmieć (w razie potrzeby) w głosie jej starszyzny… Bo pamiętajmy też, że do połowy II wieku Kościołami zarządzano kolegialnie, zgodnie z najstarszą tradycją apostolską (por. Dz 13,1; 15,6; 1Tm 4,14).
Zgodnie z tą samą tradycją pierwotny Kościół rozstrzygał swe problemy w sposób synodalny – to znaczy w procesie wspólnej drogi (synhodos) ku pełni prawdy (por. Ef 4,13). Poszukiwano głosu Ducha w szerokiej wymianie intuicji. Na opisanym w Biblii pierwszym synodzie jerozolimskim nie widać, żeby Piotr-Opoka narzucał wszystkim swoje zdanie (por. Dz 15,7-12). Rozwiązanie dyskutowanej wówczas kwestii stosunku chrześcijan do prawa mojżeszowego sformułował Jakub (por. Dz 15,13-21), a decyzję podjęli „apostołowie i starsi wraz z całą Ekklēsią” (Dz 15,22).
Również tradycja Kościoła pierwszych wieków – uznając autorytet biskupów (episkopoi – superwizorów) oraz rzymskie „przewodzenie w miłości” (jak to w II wieku określił Ignacy z Antiochii) – wcale nie uczy ani mentalności klerykalnej, ani centralizmu w zarządzaniu wspólnotą wspólnot.
Katolickość, nie katolicyzm
Prymat Rzymu miał służyć katolickości Kościoła. Starożytne określenie wspólnoty wiary słowem katholikē wyrażało jej „odniesienie do całości” (kat’holon), a zatem otwarcie na „niezgłębione bogactwo Chrystusa” (Ef 3,8) i na promieniowanie „rozlicznie wielorakiej mądrości Bożej” (Ef 3,10). Nie mogło więc oznaczać ciasnoty poglądów, ani roszczeń do posiadania prawdy. Prawda to żywy Chrystus, pozostający drogą do przemierzania myślą i życiem (por. J 14,6), wzorem do rozpamiętywania i naśladowania.
Z kolei zapowiedź, że Duch poprowadzi Kościół „w całą prawdę” (en tē alētheia pasē, J 16,13) mówi o kierowaniu w głąb, o wtajemniczaniu. Chodzi o wtajemniczanie w pierwotną i ostateczną Miłość, objawiającą się w Chrystusie, żeby nas kreować na swe podobieństwo. „Bóg jest miłością i trwający w miłości w Bogu trwa, a Bóg trwa w nim” (1J 4,16). Nie ma wiary naprawdę katolickiej bez bycia bliźnim – przyjaźnie bliskim – dla każdej napotkanej osoby (por. Łk 10,36-37).
A jeśli tak, to nieporozumieniem jest robienie z katolickości sztywnego światopoglądu, domkniętego systemu twierdzeń i zasad. Jeden z najbardziej wnikliwych współczesnych teologów, Tomaš Halík, pisze o nawracaniu się z takiego „katolicyzmu” na mentalność uczniów w szkole Chrystusa oraz empatycznych sąsiadów we wspólnym domu ludzkości (oikoumene, zamieszkałej ziemi).
Jeżeli rzymski prymat ma służyć tak rozumianej katolickości, to musi być naśladowaniem Syna Człowieczego, który „nie przyszedł być obsługiwany, lecz służyć i dać swe życie na okup za wielu” (Mk 10,45). Musi być nie dominacją, lecz AUTORYTETEM. Świadczoną innym pomocą w ich własnym wzroście i przewodniczeniem w postawie szacunku i dialogu. Nawet jeśli czasem dojdzie do kłótni, przypominającej konflikt Pawła z Piotrem w Antiochii (por. Ga 2,11). O taki styl prymatu rzymskiego (którego zasadniczą prawomocność uznawał) upominał się swego czasu prawosławny teolog Olivier Clément (1921-2009).
Tak, ekumeniczny Rzym jest możliwy. Jest możliwa ekumeniczna służba „utwierdzania” sióstr i braci, ale do jej pełnienia konieczne jest nawrócenie (epistrophē, por. Łk 22,32).
Tekst ukazał się na stronie Wiam.pl
Przeczytaj też: Ekumenizm jako gabinet osobliwości