Niewątpliwie dawniej nabożeństwa majowe, różaniec, Droga Krzyżowa czy Gorzkie Żale stanowiły odpowiedź na potrzebę ludzi. A dzisiaj?
Tekst ukazał się 4 maja 2024 r. na Facebooku:
Ks. Andrzej Draguła pyta na swoim Facebooku, dlaczego spada liczba uczestników nabożeństw majowych (pewnie w różnych regionach Polski ta liczebność przedstawia się rozmaicie, ale generalnie faktycznie jest spadek). I odpowiada, że może trzeba pogłębić maryjność w naszym rodzimym katolicyzmie. Tak, zgadzam się. Ona wciąż bardzo odbiega od tego, co czytamy w „Lumen gentium” Soboru Watykańskiego II o roli Maryi w Kościele i w zbawieniu.
To moja osobista teza, z pewnością niezbyt popularna: uważam, że chrześcijaństwo (katolicyzm) bardzo ucierpiał i cierpi na połączeniu z polskością i narodem. Chrześcijaństwo nie jest narodowe, lecz katolickie, czyli powszechne, dla ludzi wszystkich narodów. Podobnie jest z Maryją. To matka wszystkich uczniów Chrystusa.
I teraz: nie chodzi o to, by zerwać relacje między polskością a wiarą, bo rolą chrześcijaństwa jest tworzenie kultury, przenikanie relacji, zmienianie świata. Zastanawiam się jedynie, czy u nas często nie bywa na odwrót. Polskość, dobro narodu, próbuje w dużej mierze przetwarzać i dostosowywać chrześcijaństwo do swoich potrzeb.
Pytanie, czy zawsze chodzi tutaj o zbawienie, o zmianę serc – tak jak widzi to Jezus – czy tylko o doczesne powodzenie, ochronę przed wrogami, o wszelkie przywileje w duchu religijności plemiennej. Mnie się wydaje, że to najpierw wymaga oczyszczenia, bo Maryja jest istotną „częścią” chrześcijaństwa. Czy jednak takie oczyszczenie jest możliwe? Nie wiem. Nie jestem pewien.
Natomiast mamy w Kościele tendencję (w kulturze w pewnych sferach też), by to, co czasowe, czynić wiecznym. Odpowiada to jakoś naszej potrzebie stabilizacji, oparcia, zakorzenienia w czymś niezmiennym. To samo dotyczy np. nabożeństw majowych. Zapominamy, że to jest tylko pewna forma pobożności, modlitwy, która może być czasowa. A nam się wydaje, że jak raz coś w Kościele powstało, to musi trwać wiecznie. Nie musi.
Mamy trudność w rozróżnianiu co powinno pozostać niezmienne (czy w ogóle coś takiego istnieje na ziemi?) a co podlegać zmianom. Zapominamy, że żyjemy w czasie, że wszystko jest ciągle stwarzane, że jedne rzeczy przemijają i obumierają, drugie się rodzą, albo mają się narodzić. Niełatwo zdefiniować, wytyczyć tę granicę. Niełatwo dobrze opisać relację między wiecznością a tym, co czasowe i materialne. Ciągle z tym mamy problem. I chyba tak już musi być.
Przecież ktoś kiedyś wymyślił nabożeństwa majowe. I niewątpliwie były one odpowiedzią na realną potrzebę. Chociażby taką, że na wsiach i małych miastach ludzie zbierali się przy krzyżach i kapliczkach, by śpiewać litanię, bo było daleko do kościoła albo po prostu była to również forma spotkania, jakiejś wspólnoty. Gdzieniegdzie jeszcze to się dzieje, ale dla młodego pokolenia jest już mało atrakcyjne. Z różnych powodów.
Wezwania litanii są zrozumiałe dla wszystkich? Często nie są. Poza tym: wykonanie. Czasem tak są śpiewane te litanie, jakbyśmy byli na pogrzebie albo jakby wszyscy zaraz mieli wpaść do grobu. Taka forma modlitwy często była „uzupełnieniem” dla pacierza i niedzielnej mszy świętej. Do tego dla większości sprowadzała się „duchowość”, życie modlitwy. Modlitwy odmawiane. Nie są złe, ale dzisiaj okazują dla wielu niewystarczające.
Prawda jest taka, że w Kościele nie uczyliśmy przez całe wieki głębszej modlitwy. I jakoś się kręciło. Nie twierdzę, że dawniej ludzie nie modlili się z wiarą. Ale teraz powoli coraz większa grupa ludzi, także młodych, szuka głębszej modlitwy. Wcześniej masowość Kościoła i uśrednianie spowodowało potrzebę tworzenia prostszych form modlitwy wspólnotowej, bo kto i jak miał uczyć te tłumy czegoś więcej?
Wydaje mi się, że podobny problem mamy ze mszą świętą. Trzeba powiedzieć otwarcie, że z punktu widzenia otaczającej nas kultury, wielości bodźców, ery smartfona, tik-toka, szybkich reakcji, msza jest nudna. I taka moim zdaniem ma być. Ciągle to samo, niewiele się zmienia. Ale żeby zauważyć w tym sens i głębię, trzeba wcześniej doświadczyć żywego Boga. Ono jest nieco inne niż to, czego doświadczamy online i w wielu codziennych interakcjach.
Jeśli ktoś kiedyś wymyślił różaniec, nabożeństwo majowe, Drogę Krzyżową, Gorzkie Żale, to nie znaczy, że te formy mają takie pozostać do końca świata. Czy się zastanawiamy, co można stworzyć dzisiaj, aby dotrzeć do osób, które wzrastają w innej kulturze i społeczeństwie? Forma jest wtórna. Co robimy, by nabożeństwa i pobożność maryjna czy inna wyrażały głębię doświadczenia wiary, by nie były „odklepaniem”, zaliczeniem nabożeństwa, by były formą spotkania, a nie wyrazem religijności naturalnej, której dużo w naszym katolicyzmie?
Jest mnóstwo pytań, na które wciąż nie mamy odpowiedzi…
Przeczytaj też: Nabożeństwo majowe. Reaktywacja?