Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Chwile” to książka znakomita, ale nie przekonuje mnie estetyzacja eutanazji

Fot. Vilius Kukanauskas / Pixabay

O’Hagan cały swój pisarski talent wkłada w uzasadnienie decyzji o współudziale w odchodzeniu bliskiej osoby. Z opowieści nie wynika jednak, by była to decyzja najlepsza.

Siedzę przy biurku i wspominam bliskich. Rodzice już nie żyją, dziadkowie także odeszli. Każdy trochę inaczej, i tylko nieliczni z zachowaniem prawa do śmierci takiej, jakiej chcieli.

Dziadek – to pamiętam – chciał umrzeć w domu, ale nie zostało mu to dane. Mama zawsze była przekonana, że umrze przed tatą, ale on umarł pierwszy. I jeszcze tata, który tak uciekał przed leczeniem, przed chorobą, że zmarł zupełnie nieoczekiwanie. Nieoczekiwanie dla innych, bo sam chyba wiedział, że odchodzi.

Nasza wolność wyboru, także wyboru modelu umierania, kończy się tam, gdzie zaczyna się prawo innych: prawo do miłości, do bycia

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

Poza tym znajomi i przyjaciele z młodości, którzy już odeszli. Iwona, którą nowotwór zjadł tak szybko. I Alek, kolega ze studiów – zginął w górach. Nigdy niewypowiedziane słowa, wyznania, których zabrakło, świadomość, że już nigdy – tu i teraz – nie powiem tego, co powinno być powiedziane.

Te wszystkie emocje przyszły do mnie wraz z lekturą książki „Chwile” Andrew O’Hagana. Ukazując skomplikowane relacje między ojcem a synem, uobecniając przeszłość i czyniąc ją teraźniejszością, szkocki pisarz sprawił, że wspomnienia wróciły, że postawiły pytania o rzeczy najbardziej fundamentalne, w tym świadomość własnej śmierci i kompletnej jej nieprzewidywalności.

Książka zawiera też wielką pochwałę męskiej przyjaźni, zauważa również urodę – przerażającą urodę! – przemijalności. Jest w niej wreszcie smak młodości, która tak szybko przemija i pozostawia wyłącznie tęsknotę. Niesamowita lektura, jeśli czytać ją w ten sposób.

Od pewnego momentu jednak ta proza zostaje przełamana publicystyką, też pięknie napisaną, też przejmującą i chwytającą za serce, ale tylko publicystyką. Myślę m.in. o momencie, gdy O’Hagan zaczyna usprawiedliwiać narratora, który pomaga w doprowadzeniu do eutanazji najbliższego sobie człowieka. „Pomoc” ta ma być męską grą, wyrazem wdzięczności za przeszłość, a jednocześnie oddaniem prawa, by przyjaciel „umarł, stojąc”.

Chwile
Andrew O’Hagan, „Chwile”, tłum. Kaja Gucio, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Ostatnie kilkadziesiąt stron książki to wielkie usprawiedliwienie, uzasadnienie eutanazji i swojego w niej uczestnictwa. Kolejne rozmowy, kolejne spotkania, kolejne wyznania służą jedynie temu. A mimo to z opowieści wcale nie wynika, że była to decyzja najlepsza, że była ona dopuszczalna, że tak właśnie powinno być. O’Hagan cały swój talent wkłada w takie uzasadnienie, ale narracja jest mocniejsza niż racjonalizacja pisarza, wymyka się mu spod kontroli.

Trudno bowiem uciec od pytania, niekiedy mimochodem zadawanego: czy rzeczywiście można prosić kogoś o (a może użyjmy innego słowa: czy można skazywać kogoś na) współudział we wspomaganym samobójstwie? Czy przyjaźń wymaga takiego współudziału? Czy tego rodzaju decyzja o narzuceniu komukolwiek swojej śmierci nie jest przemocą?

Jeszcze mocniej brzmi to w odniesieniu do żony… Czy rzeczywiście wolno mi, w imię swojej decyzji, narzucić jej (wbrew jej woli) udział w eutanazji? Czy wolno odebrać czas, który nam został? Czy to nie przemoc? Wszystkie te pytania pojawiają się z całą mocą przy czytaniu powieści. Nie sposób się od nich uwolnić.

„Nie jesteśmy samotną wyspą”, nasze życie nie należy tylko do nas, nasze decyzje wpływają na innych. Wolność własnej śmierci określa przyszłość innych i od tego wniosku nie da się uciec. Choroba, cierpienie nie są od nas zależne, ale to, jak je przyjmiemy i jak przeżyjemy, zależy od nas. Być może to właśnie ostatnie, co możemy ofiarować innym. Albo im to odebrać.

Wielkie pióro O’Hagana ukazuje dramat chorego, który uważa, że nic już nie może. Jedyne, co mu zostaje, to wrażenie, że odbierze chorobie możliwość upokorzenia go, i zachowa (pozory) kontroli. Wybór momentu własnej śmierci, ucieczka przed całkowitą zależnością od innych, ale także od pochłonięcia przez ból, ma pozwolić zachować wrażenie kontroli. Ale czy rzeczywiście jest kontrolą? Trudno uciec od współodczuwania z bohaterem, a jednocześnie trudno nie współodczuwać z jego bliskimi.

Wesprzyj Więź

I właśnie to odczuwanie – wcale nie wiara w Boga, której w tej książce nie ma, bo to świat już postchrześcijański – sprawia, że przynajmniej mnie trudno z tej książki wyciągnąć wniosek, że eutanazja jest rozwiązaniem. Nasza wolność wyboru, także wyboru modelu umierania, kończy się tam, gdzie zaczyna się prawo innych. Prawo do miłości, do bycia. Estetyzacja eutanazji mnie nie przekonuje, bo są jeszcze ci, którzy zostają, na których barki wkładam efekty mojej decyzji.

I może właśnie dla tej – rozgrywającej się poza publicystyką – literacko uobecnionej empatii warto przeczytać książkę „Chwile”. Jest w niej niezwykła siła, niezwykła nostalgia, którą przynosi dopiero przedsionek starości. Ale są i niezmiernie ważne pytania.

Przeczytaj też: Sztuka dobrego umierania

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.