Może wiara na najgłębszym poziomie jest zgodą na to, że życie nie musi się potoczyć tak, jak sobie wymarzymy?
Dla takich filmów chodzi się do kina. Na zakończenie Timeless Film Festival obejrzałem „Skrzypka na dachu” (1971) Normana Jewisona. Podziwianie tego arcydzieła na wielkim ekranie to przeżycie niemal mistyczne. Doznałem zachwytu pomieszanego ze wzruszeniem: cóż to za piękna, uniwersalna, istnie ponadczasowa opowieść!
Filmoznawczy obowiązek nakazuje odnotować, że „Skrzypek” stanowi pomost między klasycznym musicalem a realistyczną stylistyką lat 70.; że kręcony w plenerach Jugosławii trzygodzinny obraz odbiera się dziś z bolesnym kontekstem – oglądamy wszak na ekranie przymusową tułaczkę Żydów, pamiętając Zagładę i widmo antysemickiej nagonki roku 1968. Z kolei główny bohater, rezolutny mleczarz Tewje, stał się w popkulturze wcieleniem człowieka, który rozmawia ze Stwórcą bez pośrednictwa Jego „naziemnego personelu” (piosenka „Urzędnicy Pana B.” Magdy Czapińskiej).
Zresztą te dialogi to perły same w sobie. Tewje raz po raz wznosi oczy ku niebu. Chciałby być bogaty, a jest nędzarzem. W domu ma władczą żonę i pięć (!) córek, które wkrótce będą wychodzić za mąż, do tego koń – niezbędny w jego codziennej pracy – okulał. Jak tu się nie żalić? Jak nie wołać do Boga? Kto, jeśli nie On, może wysłuchać i zrozumieć? Z kim można porozmawiać od serca, poufale, przerywając utyskiwania krótkim: „Wrócimy do tego…”.
Być może najbardziej intrygujący w „Skrzypku” jest fakt, że Bóg nie odpowiada Tewjemu. Nic w życiu mleczarza nie toczy się tak, jakby sobie zamarzył. Kolejne córki wychodzą nie za tych kandydatów, których wskazują rodzice, opuszczają rodzinny dom, jedna z nich wyrzeka się nawet wiary przodków, na domiar złego nad lokalną społecznością wisi ryzyko pogromu. A Tewje – niczym Hiob w wierszu Anny Kamieńskiej – szepcze: „Panie, Panie”. Poleca Mu swoich bliskich, choć rzeczywistość każe wątpić, czy Bóg w ogóle istnieje. Mleczarz ufa, iż Stwórca nie zostawi ich rodziny, że pomyślność przyjdzie – jeśli nie teraz, to kiedyś. Sam Tewje pewnie już tego nie ujrzy, ale oby błogosławieństwo było udziałem jego potomków. Jeśli to nie jest wiarą, co nią jest? Może więc wiara na najgłębszym poziomie to zgoda, że życie nie musi się potoczyć tak, jak sobie wymarzymy? Że sens wykracza poza to, czego obecnie doświadczamy?
Jednocześnie „Skrzypek” staje się wielkim peanem na cześć życia; życia, w którym warto się osadzić, i którego regułom wszyscy podlegamy. Nie jest dobrze być dogmatykiem: nadchodzące zweryfikuje nasze sztywne zasady i reguły, część z nich nie wytrzyma konfrontacji z rzeczywistością, człowiek okaże się ważniejszy niż idee. W bodaj najpiękniejszej pieśni musicalu bohaterowie śpiewają: „Wschód słońca, zachód słońca / Lata szybko upływają / Jedna pora roku zastępuje drugą / Wypełniona szczęściem i łzami”. Ból i blask, światło i ciemność. Chcemy czy nie, przemijamy, kruszejemy, umieramy na śmiertelną chorobę zwaną egzystencją. Tylko czy to powód do rozpaczy? A może bardziej do zadumy, melancholii, cichego uśmiechu nad własnym losem? Do muzyki, wygrywanej na dachach?
Jest w filmie Jewisona niepozorna scena, w której mleczarz – po wypowiedzeniu swoich lamentacji – rzuca w kierunku Boga: „Ciekawe, komu Ty się skarżysz…”. Zatrzymały mnie te słowa. Czy aby czasem człowiek nie przerzuca zbyt wiele na barki Stwórcy? Każde pokolenie wzywa Go przy wielkich lub małych potrzebach. A jeśli Bóg nie jest tak wszechwładny jak to sobie wyobraża tradycyjna pobożność? Jeśli i On czasem przegrywa, ponosi klęskę, przełyka łzy goryczy? Jeśli spogląda na swoje dzieci z podobną bezradnością jak Tewje na odchodzącą córkę? Komu ma się wypłakać?
Wyobraźmy sobie, że w „Skrzypku” jest jeszcze jedna scena, nigdy nienapisana i nienakręcona. Bóg odpowiada mleczarzowi i skarży się: na to, że ludzie wciąż, bez wytchnienia bombardują Go prośbami, że usprawiedliwiają Nim własną ignorancję i głupotę, że wzywają Jego imienia jedynie w momentach katastrof. Rozmówcy poklepują się po ramionach, może nawet przytulają. Na odchodne mleczarz pyta, czy warto się tak męczyć. Bóg zatrzymuje się, spogląda na przyjaciela i odpowiada z błyskiem w oku: „Daj spokój, Tewje, wypluj to słowo!”. Posmakuj życia do końca.
Przeczytaj też: Przez ruchome piaski z Dietrichem Bonhoefferem