Jesień 2024, nr 3

Zamów

Agnostyk zafascynowany duchowością. Pożegnanie Zbigniewa Mikołejki

Prof. Zbigniew Mikołejko. Fot. Małgorzata Mikołajczyk / na licencji CC BY-SA 4.0

Niezwiązany dogmatyką zdawał sobie sprawę, że odrzucenie duchowości stanowi redukcję zubożającą człowieka.

Publikujemy wspomnienie zmarłego dziś filozofa religii Zbigniewa Mikołejki autorstwa Jerzego Sosnowskiego. Tekst – wraz z opublikowanym poniżej komentarzem – ukazał się na Facebooku Autora.

No i nie ma Zbyszka, i nie będzie więcej przypadkowych spotkań – przez jakiś czas chodził do dentystki, która miała gabinet w naszej kamienicy – ani telefonów, którymi zapraszałem go do audycji; „Aaa, co tam, co tam, panie redaktorze?”, witał mnie żartobliwie, bo przecież od lat byliśmy po imieniu. Było tak chyba od początku znajomości: poznałem Zbyszka i jego żonę u Tadeusza Komendanta, a że miałem wtedy dwadzieścia kilka lat, a oni byli starsi ode mnie raptem o dziesięć, więc w tym wieku nie robi się ceregieli, „jestem Zbyszek”, „jestem Jerzy”. A jednak bardzo szybko zorientowałem się, że poznaję właśnie umysł niezwykły, o horyzontach niebywałych.

Zbyszek nie celebrował swojej niezwykłości, zawsze z pogodnym uśmiechem teleportowanego z lat 60., lekko upalonego hipisa. Mówię o minie, nie o stanie faktycznym: u Zbyszka, też chyba od tamtego początku, a może dopiero w XXI wieku, kiedy zaprosiłem go do radia, widziałem zawsze zwykły papieros, a w drugim ręku… dmuchawę na astmę. Jako posiadaczowi podobnej dmuchawy wydawało mi się to – łagodnie mówiąc – niezbyt roztropne, ale rozumiałem, że w świecie obsesyjnego dbania o sylwetkę, kondycję i zdrowie zdarzają się czasem ludzie, którzy chcą żyć i, poniekąd, umrzeć na własnych warunkach, i którzy nie przejmują się nawet racjonalnymi poradami lekarzy.

Kiedy powtarzałem w ostatnich latach wielokrotnie, że główną linię podziału między ludźmi widzę nie w rozróżnieniu wierzący – niewierzący, ale: wiedzący-na-pewno – niepewni-swego, to myślałem zawsze o Zbyszku

Jerzy Sosnowski

Udostępnij tekst

Zbyszek był fantastycznym rozmówcą, marzeniem radiowca: zadawałeś jedno pytanie i mógłbyś właściwie iść do domu, a jeśli zostawałeś w studiu, to żeby jednak czasem zawracać gościa do głównego tematu, bo bez tego audycja byłaby jak „ogród nieplewiony”: skojarzenia szły jedno za drugim i należało czuwać, byśmy nie odlecieli za daleko. Uczciwie mówiąc, książka Zbyszka dla niego samego najważniejsza – czyli jego dwutomowe dzieło „We władzy wisielca” – była w moich oczach właśnie taką eksplozją intelektualną, która była zdawała się nie do ogarnięcia. Natomiast zbiory jego krótszych tekstów, zwłaszcza „Żywoty świętych poprawione”, olśniewały mnie precyzją i oryginalnością myśli.

Przepadałem za rozmowami z nim także dlatego, że fascynował się religią, opowiadając się za agnostycyzmem; a może trzeba to powiedzieć odwrotnie – że opowiadał się za agnostycyzmem, ale religią i duchowością się fascynował. Niezwiązany dogmatyką żadnej wspólnoty (a wszystkie znał lepiej niż niejeden wierzący) zdawał sobie sprawę, że odrzucenie duchowości stanowi redukcję zubożającą człowieka, nawet jeśli duchowość ta, przyjmując kształt instytucjonalny, z reguły kostnieje, petryfikuje się w system mniej lub bardziej opresyjny.

I kiedy powtarzałem w ostatnich latach wielokrotnie, że główną linię podziału między ludźmi widzę nie w rozróżnieniu wierzący – niewierzący, ale: wiedzący-na-pewno – niepewni-swego, to myślałem zawsze o Zbyszku, tak mi światopoglądowo bliskim, bliższym niż niejeden katolik, choć wedle tej pierwszej dystynkcji sytuowalibyśmy się niby po dwóch stronach granicy.

Był Zbyszek, patrząc z krótkiego dystansu na obecne przemiany obyczajowo-światopoglądowe epoki, coraz bardziej anachroniczny, z minionego czasu. Bo jeśli dziś mądrością jest zamieszczanie z każdym miesiącem coraz głupszych komentarzy antyreligijnych i załatwianie pytań metafizycznych uwagami, że to wszystko zmyślenia służące jedynie temu, by mieć narzędzia wykluczania (kobiet, osób LGBT, ludzi o innym kolorze skóry, na zwierzętach kończąc), to Zbyszek był z formacji, która dystansując się od prostych odpowiedzi, była wyczulona na tajemnicę istnienia i w dyskursach religijnych widziała, przy wszystkich ich wadach, próby dotknięcia tej tajemnicy.

Upieram się, jako skromny przedstawiciel tej samej szkoły, zresztą może tylko jej uczeń, że jeśli ludzkość ma przetrwać, uprzedmiotowienie człowieka za pomocą scjentyczno-materialistycznego światopoglądu jest drogą przeciwskuteczną, innymi słowy: nasze będzie za grobem zwycięstwo, tylko trzeba przetrwać ten czas, w którym ścierają się zwolennicy religii „zemsty Boga” z zacietrzewionymi ateistami, którym mylą się doświadczenia mistyczne z wiarą w krasnoludki.

Dlatego odejście Zbyszka to dla mnie nie tylko kolejne, okropnie smutne rozstanie z kimś, kto był przemiłym i ciekawym człowiekiem, to także dalszy ciąg zamykania się drzwi prowadzących do drugiej połowie XX wieku, która mnie ukształtowała: pustoszejące miejsce po ludziach, współtworzących świat, będący mi domem.

Zbyszku, dzięki Ci, że byłeś – ze swoim uśmiechem, skrywającym przecież niejedno bolesne wspomnienie, z których część w pewnej chwili ujawniłeś, i niejedną zgryzotę, ale ostatecznie przypominającym, że i tak warto żyć; ze swoją olśniewającą wiedzą, gotowością do pomocy drugiemu i uderzającą bezpośredniością. Prowadząc przez pewien czas wykłady na Uniwersytecie III wieku, mówiłeś mi z rozbawieniem, że moja mama, która Cię tam słuchała, jest Twoją ulubioną studentką. Jeśli jednak coś jest po drugiej stronie, obawiam się, że ona teraz nie da Ci spokoju, dopytując o to wszystko, czego nie powiedziałeś podczas swoich zajęć.

PS. Ponieważ już widzę, że na FB pojawiają się wpisy osób, które właśnie dzisiaj postanowiły przypomnieć wypowiedź Zbyszka o kobietach z wózkami, i robią z niego kogoś, kto – nieważne, co tam sobie pisał poza tym – był przede wszystkim wrogiem kobiet, więc poprosiłbym:

(1) o przeczytanie tego tekstu, jeśli już, to w całości;

(2) o przyjęcie do wiadomości, że – trafna lub nie, moim zdaniem trafna, choć pewnie nie najszczęśliwiej wyrażona – krytyka określonego zachowania niektórych kobiet nie robi z mężczyzny automatycznie mizogina;

Wesprzyj Więź

(3) o nieośmieszanie się za pomocą sprowadzenia długiej i ważnej drogi twórczej człowieka do jednej wypowiedzi, marginalnej na tle jego rzeczywistych dokonań;

(4) o (ta prośba jest niewątpliwie prywatna) niezwiększanie już narastającego we mnie podejrzenia, że feminizm, tak przecież słuszny w swoich podstawowych postulatach społecznych, politycznych i obyczajowych, w swojej najgłośniejszej odmianie zaczyna przypominać ograniczającą intelektualnie pewną ideologię XX wieku, która też u podstaw miała szlachetne cele, a mianowicie poprawienie losu robotników wielkoprzemysłowych, a wyszło, jak wyszło.

Przeczytaj również: Nadzieja – beznadzieja. Wyznanie mistycznego agnostyka

Podziel się

69
12
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.