Jesień 2024, nr 3

Zamów

Tarantino: „Taksówkarz” to film o rasiście czy rasistowski film?

Kadr z filmu „Taksówkarz”, reż. Martin Scorsese, USA 1976. Fot. Materiały prasowe

Gdy myślimy o klasykach w rodzaju „Taksówkarza”, odruchowo zakładamy, że ich powstanie było nieuchronne. Ale rzeczywistość wygląda inaczej. Fragment książki Quentina Tarantino.

Kiedy oglądamy „Taksówkarza”, ogarnia nas niepokój, bo zostajemy zmuszeni do zastanawiania się: „Czy to film o rasiście, czy może rasistowski film?”.

Oczywiście odpowiedź brzmi: to film o rasiście. „Taksówkarz” jest cholernie odważnym arcydziełem, bo najpierw zadaje widzom wspomniane wyżej pytanie, a potem pozwala im, żeby sami rozstrzygnęli sprawę.

W późniejszych latach Paul Schrader [scenarzysta] objaśniał, że rasizm Travisa [bohatera filmu] bierze się tak naprawdę z typowej frustracji ludzi słabych i bezsilnych. Frustracji, która nie przekłada się na resentyment wobec tych na górze, ale na resentyment wobec jeszcze słabszych i jeszcze bardziej uciskanych. Ogólnie rzecz biorąc, tak to właśnie wygląda w prawdziwym świecie.

Ale nie był to najważniejszy powód, dla którego Schrader zdecydował, że Travis będzie rasistą. Travis jest uprzedzony do czarnych, bo stanowi to odpowiednik nienawiści do Komanczów, którą czuje Ethan Edwards z „Poszukiwaczy”. Przy czym choć film Scorsese jest naprawdę mocny, to i tak stanowi trochę złagodzoną, rozwodnioną wersję pierwotnego scenariusza napisanego przez Schradera.

Bo w oryginalnym scenariuszu Schradera wszyscy goście zabici na koniec przez Travisa byli czarni. Czarny był też Sport, czyli alfons, którego ostatecznie zagrał Harvey Keitel. Tak samo kierownik burdelhotelu grany przez Murraya Mostona.

Czy to możliwe, że Columbia bała się prowokacyjnego filmu? No pewnie, że tak. Trzydzieści lat później Columbia Pictures cholernie bała się, jakie reakcje wywoła „Django”

Quentin Tarantino

Udostępnij tekst

Schrader twierdzi, że producenci i Columbia Pictures poprosili go, żeby przerobił Sporta z czarnego na białego. Kilka lat wcześniej w kraju doszło do zamieszek na tle rasowym, nadal czuło się napięcie, a gdyby okazało się, że w kinach wybuchają awantury i bijatyki, film zostałby wycofany z dystrybucji. Zresztą – jak podkreśla Schrader – kilka lat później taki los spotkał „Wojowników” Waltera Hilla.

OK, czy to możliwe, że Columbia bała się prowokacyjnego filmu? No pewnie, że tak. Trzydzieści lat później Columbia Pictures cholernie bała się, jakie reakcje wywoła „Django”.

Pytanie, co konkretnie niepokoiło wytwórnię. To, że czarni widzowie zrobią burdę? A jeśli tak, to musimy sobie zadać drugie pytanie: dlaczego, zdaniem Columbii, mieliby ją zrobić? Dlatego, że film podżega do przemocy? Czy dlatego, że postać czarnego alfonsa granego przez czarnego aktora wkurwi czarnych po całości i w rezultacie urządzą w kinie zamieszki?

Kiedy w kinach wyświetlano „Życzenie śmierci”, jakoś nikt nie wszczynał awantur. A przecież Charles Bronson zabija (oczywiście na niby, bo to tylko film) więcej czarnych niż białych.

Analogia z „Wojownikami” też w sumie nie działa. Owszem, w kilku kinach, w których grano „Wojowników”, doszło do różnych incydentów, ale nie z powodu przemocy pokazanej na ekranie. I nie z powodu Michaela Becka. Po prostu był to film o gangach. Więc kolesie z rozmaitych gangów postanowili go obejrzeć. A kolesie z gangów mają to do siebie, że urządzają rozróby.

„Taksówkarz” mógł sprowokować kilku publicystów do napisania kilku gniewnych felietonów. Ale incydenty w kinach?

Spekulacje o kinie
Quentin Tarantino, „Spekulacje o kinie”, tłum. Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024

Pamiętajmy, że w latach siedemdziesiątych na ekranach kinowych i telewizyjnych nie brakowało czarnych przestępców. Obawy producentów i wytwórni wydają się naciągane. Brzmią wręcz jak przejaw chorych lęków i uprzedzeń – dokładnie takich jak te, którymi kieruje się Travis.

No bo jak: Columbia Pictures nie miała najmniejszego problemu z tym, że w filmie „Głębia” czarni z Karaibów knują, spiskują i mordują, ale „Taksówkarz” to już przesada?

Trzeba zatem postawić sprawę jasno. Decyzja, że Sport będzie biały, a nie czarny, podjęta przez Scorsese, producentów Michaela i Julię Phillipsów oraz studio Columbia Pictures to po prostu gigantyczne ustępstwo przed społeczeństwem.

Ustępstwo, którego, szczerze mówiąc, „Taksówkarz” zwyczajnie by nie przetrwał, gdyby nie magnetyczna rola Harveya Keitela.

Serio, „Taksówkarz” bez Harveya? Jak by to w ogóle miało wyglądać? Nikt nie potrafi wyobrazić sobie „Taksówkarza” bez Keitela. To po prostu nie do pomyślenia. Tak jak „Taksówkarz” bez Roberta De Niro.

Co powiedziawszy, kiedy Phillipsowie przyszli do Columbia Pictures z projektem filmu – czyli na wczesnym etapie, kiedy reżyserować miał Robert Mulligan – do tytułowej roli przymierzano Jeffa Bridgesa. Który dopiero co dostał nominację do nagrody Akademii za „Pioruna i Lekką Stopę”, poza tym zrobił na wszystkich wrażenie w niezbyt kasowym, ale bardzo docenionym przez krytykę „Hollywoodzkim kowboju”.

I teraz tak: o ile mi wiadomo, dla Scorsese nigdy nie było aż tak ważne, czy Sport będzie czarny czy biały. Nie przykładał do tego równie dużej wagi jak ja.

Potrafię się domyślić, jak podchodził do sprawy: jeśli istniało choćby minimalne prawdopodobieństwo, że w paru kinach dojdzie do nieprzyjemnych incydentów i film zostanie wycofany z dystrybucji, nie należało ryzykować. Poza tym Marty już wcześniej chciał znaleźć w „Taksówkarzu” jakąś rolę dla Harveya. (Zaproponował mu postać współpracownika Cybill Shepherd, ale aktor odmówił).

Słuchaj też na SoundcloudYoutube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Kiedy zdecydowano, że alfons będzie biały, pojawiła się nowa, świetna rola dla Keitela. Super! Problem rozwiązany.

Tyle że Keitel od razu wyciągnął temat, który próbowano zamieść pod dywan, ponieważ oznajmił, że w ramach przygotowań chciałby pogadać z jakimś białym alfonsem.

Właśnie tak, Harvey Keitel poprosił o spiknięcie go z białym nowojorskim sutenerem. Ewidentnie nie zdawał sobie sprawy, że biały alfons to biały wieloryb, twór istniejący wyłącznie w kinowych mitach.

Niemniej Schrader dostał zadanie odszukania białego nowojorskiego alfonsa, żeby Harvey miał jakąś inspirację. A ponieważ w Nowym Jorku nie było białych alfonsów, Schrader poległ. Czasami wydawało mu się, że jest na właściwym tropie – raz czy dwa razy ktoś powiedział mu: „Chyba słyszałem o jednym takim, co kręci się sześć przecznic stąd, ale nigdy faceta nie widziałem” – ale ostatecznie biały alfons okazał się nieuchwytnym stworzeniem. Więc Keitel, chcąc nie chcąc, musiał wziąć sobie za wzór pewnego czarnego dżentelmena działającego w branży.

Co prawda „Taksówkarz” bez Roberta De Niro i bez Harveya Keitela jest po prostu niewyobrażalny, ale mimo wszystko spróbujmy się zastanowić, jak by to mogło wyglądać. Zacznijmy od słynnej sceny, w której Travis i Sport spotykają się po raz pierwszy i taksówkarz pyta alfonsa o Iris.

Wyobraźmy sobie tę samą scenę, ale z Jeffem Bridgesem. Jego Travis jest trochę mniej wielkomiejską postacią. Widać, że to chłopak z prowincji. Gada ze Sportem, czarnym skurwielem gładziutkim jak jedwab, granym przez Maxa Juliena. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że kiedy Schrader pierwszy raz wyobraził sobie Sporta, widział kogoś w typie Maxa. (Julien tak idealnie pasowałby do tej roli, że nie zdziwiłbym się, gdyby Schrader pisał scenariusz pod niego).

W wersji „Taksówkarza”, którą znamy, rasizm został przedstawiony implicite. W tej wersji wysunąłby się na pierwszy plan.

Ale czy to jedyna różnica? Czy cała scena nie stałaby się bardziej przekonująca i bardziej autentyczna? A jeśli tak, kto nie potrafiłby jej przełknąć? Czarni widzowie?

A może, co bardziej prawdopodobne, biali, który wyłożyli kasę na ten film, czuli dyskomfort, kiedy czytali pierwszą wersję scenariusza Schradera? I ten dyskomfort był tak silny, że wymyślili wygodną wymówkę w postaci potencjalnych zamieszek w kinach i kazali Schraderowi zmienić Sporta w białego alfonsa?

Skoro Columbia Pictures tak bardzo się bała, dlaczego w ogóle postanowiła nakręcić „Taksówkarza”?

No cóż, nie bez znaczenia było to, że Schrader uchodził wówczas za gorący towar, bo dopiero co zainkasował w Warner Bros gigantyczną kasę za scenariusz „Yakuzy”.

Na pewno liczyli się też producenci. Michael i Julia Phillipsowie oraz Tony Bill, którzy zaproponowali Columbii „Taksówkarza,” mieli na koncie „Żądło”, czyli wielki hit. Ale tym, co tak naprawdę skłoniło wytwórnię, żeby dać „Taksówkarzowi” zielone światło (pierwotnie z Robertem Mulliganem za kamerą), nie był ani tercet producentów, ani Schrader, ani jego literackie aluzje do „Notatek z podziemia” Dostojewskiego, ani fakt, że nawiązywał do dzienników Arthura Bremera.

Sprawa wyglądała tak: krótko wcześniej na ekranach pojawiło się „Życzenie śmierci” w reżyserii Michaela Winnera z Charlesem Bronsonem w roli głównej. „Życzenie śmierci” stało się wielkim przebojem (dobrze sprzedawały się również inne powstające wówczas filmy o samotnych mścicielach). A „Taksówkarz” był jak „Życzenie śmierci”, tyle że w krzywym, pękniętym lustrze.

Kiedy myślimy o wielkich, doniosłych klasykach w rodzaju „Taksówkarza”, odruchowo zakładamy, że ich powstanie było właściwie nieuchronne.

Ale rzeczywistość wygląda inaczej, zwłaszcza jeśli za wszystkim stoi wielka wytwórnia, a scenariusz jest od początku mocno problematyczny. A zatem jeśli podobnie jak ja wielbicie „Taksówkarza” w reżyserii Martina Scorsese, musicie podziękować Michaelowi Winnerowi. Bo nie byłoby „Taksówkarza” bez „Życzenia śmierci”.

Wesprzyj Więź

 „Życzenie śmierci”, w którym Charles Bronson gra samotnego mściciela z Nowego Jorku, miało premierę w lipcu 1974 roku. Narrator zwiastuna zapowiadał bombastycznym tonem: „Oto historia człowieka, który postanowił zaprowadzić porządek w najbrutalniejszym mieście na świecie!”. W 1975 roku – czyli rok przed „Taksówkarzem” – przez kina przetaczała się już wielka fala filmów o zemście. William Margold, krytyk filmowy świerszczyka „Hollywood Press”, oznajmił, że pojawił się nowy gatunek: „zemsta będzie krwawa”.

Fragmenty książki „Spekulacje o kinie”, tłum. Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024

Przeczytaj też: Czuły, zniewalający i piękny. „Pewnego razu… w Hollywood”

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.