To właśnie w małych gestach, mikroskopijnych postępach i codziennych „wyrzeczeniach” kryje się prawdziwa zmiana.
Przyznam szczerze, że mam i chyba od zawsze miałam z Wielkim Postem pewien problem. Nie, nie chodzi tu o samą ideę tego czasu, ale o większość narosłych wokół niego mitów, tak chętnie suflowanych i podtrzymywanych od lat przez klerykalną narrację. Jako dorosła osoba noszę dziś w sobie złość o „musztrowanie” dzieci tzw. postanowieniami wielkopostnymi (ciekawa jestem, czy wśród czytających ten tekst jest ktoś, kto jako dziecko nie był zachęcany przez dorosłych do rezygnacji z jedzenia słodyczy przez 40 dni – taki tam, polsko-katolicki standard, wiele mówiący o naszej mentalności).
Coś, co może i było podyktowane dobrymi intencjami – w końcu, pomijając kontekst duchowy, miało służyć między innymi wzmacnianiu silnej woli i wyrabianiu dobrych nawyków – nierzadko zamieniało się w kolejne narzędzie opresji (ze szczególnym żalem myślę dziś o dzieciach ze spektrum autyzmu/ADHD, być może wówczas niezdiagnozowanych, dla których narzucenie sobie ponadmiesięcznej dyscypliny musiało być niezwykle trudne, a każdą „wtopę” automatycznie interpretowano jako „zasmucenie Bozi”).
Jeśli nie umyjesz okien, Jezus nie zmartwychwstanie
Pozostałości tego myślenia pobrzmiewają obecnie w formie memów o tym, że „jak nie umyjesz na święta okien, to Jezusek się nie narodzi” (wersja bożonarodzeniowa) lub „nie zmartwychwstanie” (wersja wielkanocna), albo jeśli nawet przyjdzie, to tylko po to, żeby skontrolować poziom porządku w mieszkaniu.
Teraz oczywiście podchodzimy do takiego myślenia z dystansem – i całe szczęście – dostrzegając w nim raczej karykaturę religijności niż dojrzałą formę duchowego rozwoju. Śmiejemy się z faktu, że kiedyś byliśmy karmieni właśnie taką narracją. Postrzegamy ją jako relikt zakazowo-nakazowej etyki katolickiej, zupełnie jednak ignorujemy jej konsekwencje w dorosłym życiu. Konsekwencje, które sprawiają, że na przykład trudno nam zaufać, że ktoś może nas kochać takimi, jacy jesteśmy, bez listy wymagań do spełnienia, koniecznych, by ta miłość w ogóle mogła się wydarzyć.
Tymczasowy post wydaje się niezłym antidotum na materialistyczny zawrót głowy. Umiejętność powiedzenia sobie „stop” może być oznaką dojrzałej i zdrowej osobowości
Pościć zatem, czy nie pościć? Na tak postawione pytanie trudno odpowiedzieć inaczej niż moim ulubionym „to zależy”. Bo jeśli motywacją miałoby być wytrwanie „za wszelką cenę” w narzuconym sobie zakazie lub nakazie, to myślę sobie, że chyba nie warto. W zero-jedynkowym ujęciu trudno o przestrzeń na zdrową uważność na własne potrzeby (co samo w sobie nie ma nic wspólnego z egoizmem, jest tylko i aż pewną informacją na temat stanu, w jakim się aktualnie znajdujemy) czy sygnały płynące z ciała. Być może warto przeformułować to pytanie. Nie tyle, czy pościć, ile raczej jak to robić, albo wręcz po co pościć.
Post – niezależnie od tego, czy rozumiemy go w kategoriach religijnych, czy czysto świeckich – jest czymś jak najbardziej pożądanym. Tak jak potrzebujemy nocy i snu, a więc „postu” od wszelkiej aktywności, tak w dobie atakujących nas z każdej strony bodźców i samonapędzającego się konsumpcjonizmu, sztuka umiarkowanego odmawiania sobie pewnych rzeczy lub doznań może mieć terapeutyczny sens.
Na pewno wszystko przynosi korzyść?
Żyjemy w kulturze przepychu, w której każdy impuls z łatwością może zostać zaspokojony. Zamawiamy jedzenie z dostawą do domu, robimy w internecie zakupy „w nagrodę” za przetrwanie ciężkiego tygodnia w pracy, a składając zamówienie w kawiarni, możemy oprócz klasycznego mleka krowiego (z laktozą lub bez) wybrać napoje sojowe, ryżowe, owsiane, kokosowe, migdałowe i groszkowe (chyba wymieniłam wszystkie…?).
Sama możliwość tak zróżnicowanego wyboru, choć daje iluzję luksusu, w rzeczywistości prowadzi do dystansu podecyzyjnego: zjawiska dobrze opisanego w psychologii społecznej, które definiuje poczucie niedosytu związane ze zbyt dużym wyborem. W końcu nie da się kupić wszystkiego, i wybierając pastę do zębów marki X, automatycznie rezygnujemy z opcji Y lub Z oraz wielu innych.
Idea dążenia do minimalizmu, czy właśnie tymczasowy chociażby post, wydają się niezłym antidotum na materialistyczny zawrót głowy. Jeśli jesteśmy dorośli, niezależni i sami na siebie zarabiamy, to przecież nikt nie zabroni nam zjedzenia kolejnej porcji frytek, kupienia dwudziestego t-shirtu, albo obejrzenia dwunastego sezonu serialu na Netfliksie. Ale czy wszystko, co mi wolno – parafrazując św. Pawła – na pewno przynosi mi korzyść? To jest pytanie, które warto sobie od czasu do czasu zadać, bez względu na to, czy jesteśmy ludźmi wierzącymi, czy nie. Umiejętność powiedzenia sobie „stop” może być bowiem oznaką dojrzałej i zdrowej osobowości.
Zresztą nazwa obecnie trwającego okresu liturgicznego ma w sobie coś przesadnie patetycznego. „Wielki Post” sugeruje, że wielkie muszą też być nasze starania i postępy.
Tu znowu pobrzmiewają echa dorastania w opresyjnej kościelnej narracji: jeśli najpierw odpowiednio się nie umartwisz, to nie będziesz mógł czerpać z radości z Wielkiej Nocy. Jest w tym jakiś truizm, który całkiem przekonująco wybrzmiewa w nowej piosence Sanah. Wokalistka śpiewa w niej o tym, że „kto nie skropił chleba łzami, ten nie będzie apetytu miał”.
Dobrze jednak pamiętać, że to tylko część prawdy – ktoś kiedyś powiedział, że wcale nie trzeba być jajkiem na patelni, żeby rozumieć, czym jest jajecznica. Nie wszystko musi być wielkie, podniosłe, czy ekstremalne (to tak w kontekście pewnego katolickiego trendu, jakim stała się np. Ekstremalna Droga Krzyżowa), żeby przynosiło korzyść.
Święta, święta, i po świętach?
Jako ludzie lubimy w historiach punkty zwrotne: kochamy metamorfozy literackich bohaterów i z uznaniem kiwamy głowami, słuchając świadectw osób, które sięgnęły życiowego dna, by się od niego odbić i od tej pory wieść długie i szczęśliwe życie. Jednak to właśnie w małych gestach, mikroskopijnych postępach i codziennych „wyrzeczeniach” kryje się prawdziwa zmiana. Być może mniej spektakularna, ale zarazem silniejsza – a zatem bardziej odporna na mentalny efekt yo-yo.
Lubimy też „okresy przejściowe” i symboliczne granice między starym a nowym: w końcu czy postanowienia na Wielki Post tak bardzo różnią się od celów formułowanych z okazji Nowego Roku?
Tekst ten nie bez powodu ukazuje się właściwie na mecie wielkopostnych przygotowań do Świąt. Nie ma być instrukcją, jak dobrze wykorzystać okazję do postu, bo każdy tę instrukcję powinien znaleźć w sobie. Z założenia artykuł ma być raczej zachętą do tego, żeby każdorazowo badać intencję, z jaką decydujemy się na jakąkolwiek formę wyrzeczenia czy zrobienia „czegoś więcej”. Niezależnie od kalendarza.
Przeczytaj też: Pochwała (po)wolności