Twórczość, jeśli chce się przysłużyć jakkolwiek wierze, nie tylko powinna powstawać w zgodzie ze sztuką, ale też umieć samej wierze stawiać trudne pytania.
Edytorial do wydania tygodnika „Więź co Tydzień” z 21 marca 2024:
Czy jakiekolwiek dzieło – film, książka, traktat filozoficzny, obraz – zyskuje na wartości tylko poprzez służbę określonym wartościom lub ideom? Czy sama idea służebności, choć w swej intencji szlachetna, dodaje cokolwiek do dzieła wtedy, gdy nie powstało ono zgodnie ze sztuką? Trudno nie zadawać tych pytań w chwili, kiedy coraz częściej spotykamy się z zarzutem ideologizacji kultury popularnej. Oskarżenie to dotyczy nie tylko nurtu progresywnego – możemy je na równi formułować pod adresem kultury chrześcijańskiej.
Gdy myśliciele europejskiego średniowiecza głosili tezę philosophia ancilla theologiae, mówiącą o służebnej roli naszego rozumu względem treści teologicznych, znajdowali się w nieco innej sytuacji niż my, współcześni. Było to długo przed triumfem nauk szczegółowych, kiedy na uniwersytetach królowała metafizyka, a figura pierwszego poruszyciela miała tę samą intelektualną powagę, co dziś teoria wielkiego wybuchu. A przy okazji sami filozofowie tamtej epoki – jak św. Anzelm z Canterbury czy św. Tomasz z Akwinu – byli w swoim fachu niedoścignieni. Sporo się jednak od wieków średnich pozmieniało…
Chrześcijaństwo, czy się na to zgadzamy, czy nie, nie jest już dziś opowieścią większościową – matrycą pojęć, wyobrażeń i postaw, które stoją u podstaw naszego myślenia o świecie, nas samych i kultury, którą tworzymy. Jak zwraca uwagę Krzysztof Kornacki, popkultura nierzadko pokazuje religię w roli głównego oskarżonego w procesie przeciwko społecznej opresji. Nawet jeśli nie zgadzamy się z linią oskarżenia, to nie możemy udawać, że nic się wokół nas nie zmieniło. Twórczość, jeśli chce się przysłużyć jakkolwiek wierze, nie tylko powinna powstawać w zgodzie ze sztuką, ale też umieć samej wierze stawiać trudne pytania.
Nie ma wszak wiary bez pytań, jak głosił tytuł książkowej rozmowy Damiana Jankowskiego z ks. Andrzejem Pęcherzewskim. Bez nich bardzo łatwo przychodzi nam tworzyć religijny odpowiednik kina propagandowego, „którego dekady temu nie powstydziliby się partyjni aparatczycy” – pisze dobitnie, acz celnie Damian, analizując współczesne „filmy chrześcijańskie”.
Czy jesteśmy skazani na wybór między religijnym kiczem a metafizyczną pustką popkultury? Nie, jeśli wbijemy nasze łopaty nieco głębiej. Jak zauważa Ewa Kiedio, to czasami poza murami świątyni „zdarza się doświadczać epifanii”.
Przeczytaj też: Wiara przed wiarą. Rozmowa z Karolem Tarnowskim