Jesień 2025, nr 3

Zamów

Społeczeństwo drugiej szansy

Fot. pasja1000/Pixabay

Wielu ludzi toczących swoje walki obok nas nie wyszło z czasu pandemii bez szwanku. Doświadczenie straty i niepowodzenia zmieniło ich samych, ale też sprawiło, że rosła wokół nich pustka, która utrzymywała się nadal po ustaniu pandemii. Oni nie chcieli i nie potrafili już rozmawiać jak dawniej.

Samotność ma bardzo wiele odsłon. Bycie świeżą emigrantką w USA w trakcie pandemii, żoną pracownika medycznego, który opiekował się codziennie pacjentami chorymi na COVID-19, i jednocześnie mamą maleńkich dzieci bez wsparcia rodziny – było dojmującym doświadczeniem, które ukazało mi nieznane dotąd wymiary izolacji społecznej i samotności.

Kilka lat później mogę cieszyć się, że przez to przeszliśmy, że czegoś się nauczyliśmy, jednak w trakcie tej drogi przekonaliśmy się też, że wielu ludzi toczących swoje walki tuż obok nas nie wyszło z tego czasu bez szwanku. Osoby, które doświadczyły cięższej postaci choroby i nie mogły pracować, musiały wyprowadzić się z własnego domu, bo nie stać ich było na płacenie rat kredytu. Mamy, które marzyły o dużej rodzinie, po doświadczeniu samotnego porodu i przez brak społecznego wsparcia po nim zrezygnowały z planowania kolejnych dzieci. Artyści, którzy z nadzieją budowali swoje życie w pięknej, tętniącej życiem branży rozrywkowej i scenicznej, nagle tracili pracę i marzenia, bo cała branża przestała działać. Nie zawsze możliwy był powrót na scenę.

Zaobserwowałam nie tylko to, jak doświadczenie straty i niepowodzenia zmienia ich samych, ale też jak trudno jest nadal być w takim kontakcie, jak przedtem. To, co nas łączyło, rozluźniało się, kanały komunikacji zanikały. Trudności i niepowodzenia sprawiły, że – szczególnie w tutejszym, amerykańskim społeczeństwie – rosła wokół takich osób pustka, która po ustaniu pandemii utrzymywała się. One nie chciały rozmawiać jak dawniej, trudno było też znaleźć takie ramy spotkania, które pozwoliłyby komunikować się inaczej niż konwencjonalnie.

Dlatego postanowiłam przyjrzeć się bliżej kwestii narracji o niepowodzeniu (jakim jest np. utrata pracy) we współczesnym społeczeństwie – w jaki sposób możemy sami o tym opowiadać, jak o tym rozmawiać z bliskimi i przyjaciółmi i jak można zmienić tę narrację, aby zapobiec tworzeniu się „pustego miejsca” wokół tych z nas, którzy doświadczają porażki.

Rodzice, czyli pasterze smoków

Niepowodzenie jest niezbywalną częścią naszego życia. Żadna „skrzynka narzędziowa”: zdrowy rozsądek, wykształcenie, książki, przebyte terapie, pozycja społeczna, a nawet – jak czytamy choćby w psalmach Dawidowych – bycie uwielbianym władcą i życzliwość Boga nie chronią nikogo przed klęską i nie dają gotowej odpowiedzi, jak się z tego doświadczenia podnieść.

Wychodzenie z życiowej porażki jest tematem interesującym nie tylko coachów, psychologów, duszpasterzy, liderów grup wsparcia, nauczycieli duchowych, artystów i filmowców. To także temat, którym już od dawna – szczególnie w zamożnych krajach zachodnich – zajmowała się biurokracja: poważni urzędnicy i instytucje.

Jako młoda, entuzjastyczna w tamtych czasach badaczka różnego typu „interwencyjnych” programów społecznych skierowanych do osób po utracie pracy zapamiętałam jeden z najciekawiej sformułowanych projektów w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS), który był realizowany w Polsce na początku XXI wieku, zaraz po naszej akcesji do Unii Europejskiej. Był to projekt Kobieta 45+: rzetelność, zaangażowanie i doświadczenie.

Ponad 20 lat temu wydawało mi się, że jest to w stu procentach trafny tytuł i z pewnością bardzo potrzebny program. Dziś, kiedy sama jestem kobietą 45+, muszę ze zdumieniem i zawstydzeniem stwierdzić, że wciąż jestem na początku drogi, dopiero zbieram doświadczenie, a wobec wyzwań, jakie wiążą się z byciem rodzicem małych dzieci w roku 2024, moje postępy są boleśnie niewystarczające.

Szczególnie rola rodzica jest przestrzenią niemal nieustannej refleksji nad porażką i jej codziennego, żywego doświadczenia. Piękne cele i ideały rodzicielstwa załamują się każdego dnia, więc jako rodzice dajemy za wygraną, a dzieci odkrywają wszystkie słabe punkty naszej osobowości i odwzorowują nasze wady i złe nawyki. Dobrym podsumowaniem tego paradoksalnego doświadczenia są słowa Karoliny Lewestam z książki Pasterze smoków:

„Bycie rodzicem – myślę sobie – to jak bycie świętym Jerzym nieudacznikiem, który najpierw próbował dźgać to tego, to owego smoka, w końcu jednak dał za wygraną, otworzył szeroko drzwi i wpuścił do domu całe stado… Rodzic to po prostu niezdolny pasterz różnej wielkości smoków”.

Bycie rodzicem jest nieporównywalną z niczym szkołą wytrzymywania własnej porażki, bo wiemy z góry, że jakkolwiek mocno się postaramy, i tak będziemy niedoskonali, a w naprawdę najbardziej szczęśliwym scenariuszu będziemy „wystarczająco dobrymi” matkami i ojcami. Całe szczęście, że z pomocą przychodzą eksperci, którzy dodają otuchy, że to naszym dzieciom w zasadzie wystarczy, by zapamiętały swoje dzieciństwo jako szczęśliwe.

Ekosystem międzyludzkiej solidarności

Poza sferą prywatną, domową na co dzień unikamy raczej refleksji na temat niepowodzeń, starając się zdobyć i utrzymać swoją pozycję w kapitalistycznym społeczeństwie skupionym na wysokiej produktywności. Szczera rozmowa o porażkach pojawia się jedynie między zaufanymi przyjaciółmi lub w tak nietypowych okolicznościach, jak choćby mityng 12 kroków, w zaufanym kręgu męskim lub kobiecym, czy też podczas duchowo motywowanej wędrówki, na przykład w schroniskach dla pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostela czy na innych pielgrzymich szlakach świata.

Rozmowa o niepowodzeniach w pracy, związkach, w sferze finansów potrzebuje nie tylko delikatności, intymności, ale też zawsze toczy się w jakimś kodzie kulturowym. Jak pokazują badania psychologów międzykulturowych, społeczeństwa bardzo różnią się w zakresie postrzegania sukcesu i porażki. Orientacja na sukces lub strach przed porażką (które to postawy można mierzyć wystandaryzowanymi narzędziami psychologii społecznej) jest jednym z uwarunkowań pozwalających badaczom lepiej zrozumieć decyzje w obszarze biznesu lub polityki (badania tego rodzaju są prowadzone w Centre for Business Research University of Cambridge, artykuły na ten temat publikowali m.in. profesorowie Brendan Burchell i Alan Hughes).

W krajach Azji porażka wiąże się z ogromnymi kosztami osobistymi. W Japonii niepowodzenie w przedsięwzięciu biznesowym może całkowicie zniszczyć reputację zawodową i społeczną osoby. Menedżer zaangażowany w upadłą firmę może mieć trudności ze znalezieniem nowej pracy. Dlatego uważa się za nierozsądne dzielenie się opowieściami o swoich niepowodzeniach z japońskimi kolegami w nadziei na zdobycie ich zaufania. Najbardziej prawdopodobnym rezultatem jest zakłopotanie partnerów rozmowy i niechęć do jej kontynuowania.

Ciekawym przypadkiem są kraje z grupy tzw. azjatyckich tygrysów. Rozwinięty kult osiągnięć zdominował tam wiele innych tradycyjnych wartości (społecznych, rodzinnych). Nieprzypadkowo jednym z najbardziej surowych krytyków cywilizacji opartej na uwielbieniu sukcesu i produktywności jest filozof koreańskiego pochodzenia Byung-Chul Han, którego twórczość omawiał niedawno na łamach „Więzi” Jarema Piekutowski1.

Podejście do niepowodzenia i gotowość do wsparcia przegranych, do dania im drugiej szansy jest bardzo ważnym czynnikiem więziotwórczym oraz kapitalną metodą budowania rezyliencji, czyli odporności na kryzysy

Maria Rogaczewska

Udostępnij tekst

W swojej książce The Burnout Society (wydanej w Polsce pt. Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje) Han pisze, że we współczesnym społeczeństwie jednostki już od wczesnej młodości są stale zmuszane do osiągania sukcesów i ciągłego doskonalenia się, co prowadzi do chronicznego stresu i wyczerpania. Nacisk na indywidualizm i samodzielność doprowadza też do poczucia izolacji i samotności wśród ludzi. Do tego dochodzi przeciążenie technologiczne: ciągłe korzystanie z technologii cyfrowej i mediów społecznościowych zatarło granice między pracą a wypoczynkiem, prowadząc do ideału „bycia zawsze dostępnym”, kiedy to oczekuje się, że jednostki będą uchwytne i produktywne przez cały czas.

W ojczyźnie Byung-Chul Hana postanowiono jednak jakoś temu zaradzić i w stolicy Korei Południowej w 2018 r. zorganizowano pionierskie Fail Expo (Wystawę Niepowodzeń). Wydarzenie skupiało się na prezentowaniu błędów popełnionych przez właścicieli firm, startupy i młodych ludzi, którzy mają niewielki staż na rynku pracy. W kolejnym roku wydarzenie zorganizowano już w pięciu kolejnych regionach całego kraju, włączając w nie wiele lokalnych instytucji, w tym uczelnie wyższe. Celem inicjatywy stało się oddolne tworzenie ekosystemu sprzyjającego solidarności między ludźmi, dawaniu drugiej szansy i podnoszeniu się jednostek i firm po doznanych niepowodzeniach.

Podobny pomysł zrodził się w Meksyku, czyli w kulturze latynoskiej – patriarchalnej i hierarchicznej, gdzie także nie ma dużej tolerancji dla porażki i utraty twarzy, jaką ona ze sobą niesie. W 2012 r., kiedy ponad 75% startupów w tym kraju zamykało działalność już po dwóch latach, grupa przyjaciół, z których każdy w pewnym momencie doświadczył porażki w biznesie, stworzyła F. U. N., czyli Noce Porażek (fuckupnights.com). Jest to seria wydarzeń, które odbyły się od tej pory już w 260 miastach całego świata (także w Krakowie i Warszawie) w 62 krajach, gromadząc ponad milion ludzi na słuchaniu tysięcy historii o niepowodzeniach.

Przy okazji założono też The Failure Institute, który jest instytutem badawczym mającym na celu przełamanie tabu porażki i zbadanie, dlaczego firmy upadają, oraz pomoc przede wszystkim młodym przedsiębiorcom. Zdaniem przedstawicieli instytutu sposób, w jaki firmy i całe społeczeństwa stawiają czoła kryzysom i porażkom, jak jednoczą się, aby się z nich podnieść, jest jednym z potężnych czynników odróżniających kwitnące kultury biznesowe od tych, które tylko pozorują dbanie o wartości w biznesie.

Podobną inicjatywą jest Fail Forward – organizacja społeczna pomagająca innym NGO w uczeniu się, jak podejmować ryzyko i jak adaptować się do trudnych sytuacji w terenie, kiedy wzniosłe idee i założenia organizacji pozarządowych nie zawsze działają. Jej założycielka, Ashley Good, pracowała przy przedsięwzięciach budowlanych w Ghanie jako członkini organizacji Inżynierowie bez Granic (Engineers Without Borders, EWB). Tam zaczęła opracowywać – pięknie wydane, oprawione – raporty o niepowodzeniach jej własnej i innych organizacji charytatywnych w Afryce, które stale próbowały rozwiązywać złożone problemy tego kontynentu i wciąż popełniały poważne błędy, próbując jednocześnie ukrywać je przed zewnętrznymi grantodawcami.

Czas wyruszyć w drogę

Ten krótki przegląd międzykulturowy pokazuje, że podejście do niepowodzenia i gotowość do wsparcia przegranych, do dania im drugiej szansy jest bardzo ważnym czynnikiem więziotwórczym oraz kapitalną metodą budowania rezyliencji, czyli odporności jednostek, rodzin, małych wspólnot i całych społeczeństw na kryzysy. Wspiera również innowacyjność, bo osoby i firmy, które wiedzą, że ich niepowodzenie spotka się z wyrozumiałym, otwartym podejściem, nie boją się ryzykować i eksperymentować.

Wydawałoby się, że w Stanach Zjednoczonych – gdzie tolerancja dla ryzyka jest bardzo wysoka, a jego podejmowanie jest podziwiane, zaś na zwycięzców czekają duże korzyści finansowe – porażka będzie postrzegana wyłącznie jako mała, niewiele znacząca przeszkoda na drodze do sukcesu. Jednak w rzeczywistości amerykańskie podejście do niepowodzenia i dawania drugiej szansy jest bardziej złożone.

Temat indywidualnego, egzystencjalnego wymiaru porażki podejmuje wiele – typowych dla tutejszej kinematografii – filmów drogi. Warto tu przywołać jeden z najbardziej znanych tytułów ostatniej dekady. Cheryl, bohaterka amerykańskiego filmu Wild z 2014 r. – w Polsce dostępnego na platformach streamingowych pt. Dzika droga – po doświadczeniu życiowych tragedii (rozwód, śmierć matki) i następujących po nich latach narastającego zagubienia, uzależnień i żałoby spontanicznie decyduje się wyruszyć w samotną podróż szlakiem Pacific Crest – liczącą ponad 1000 mil drogą wzdłuż zachodniego wybrzeża USA. U kresu swojej fizycznie wyczerpującej wędrówki czuje się już inną osobą i mówi: „Zajęło mi wiele lat, nim stałam się kobietą, którą wychowała moja matka. Zajęło mi to 4 lata, 7 miesięcy i 3 dni [by stać się sobą] bez niej. Po tym, jak zatraciłam się w bezdrożach mojego smutku, znalazłam w końcu własną drogę wyjścia z lasu”.

Jako społeczeństwo bylibyśmy znacznie zdrowsi i mniej samotni, gdybyśmy zaczęli o porażkach rozmawiać zupełnie innym językiem

Maria Rogaczewska

Udostępnij tekst

Mieszkając w USA, można nabrać przekonania, że „wyruszenie w drogę” jest metodą terapeutyczną traktowaną jak najbardziej dosłownie. Po trudnych doświadczeniach indywidualnych – utracie pracy, rodziny, związku lub też po społecznej, współdzielonej traumie (jaką niedawno był wirus COVID-19) – przeprowadzka, pozbycie się wszystkich sprzętów z dawnego życia podczas błyskawicznej wyprzedaży, sprzedaż domu, ruszenie w drogę jest aktem przyjmowanym naturalnie, akceptowanym, a nawet na różne sposoby doradzanym.

Taka decyzja niekoniecznie wiąże się z jakąś jasną, racjonalną argumentacją. Człowiek albo cała rodzina przybywają w nowe miejsce z nadzieją, że zacznie się tam nowe życie. Niemal nie uchodzi dopytywać o motywy i racje. Należy pomóc i wesprzeć przybyszy, co czynią choćby amerykańskie kościoły, organizując różne formy wspierającej recepcji nowych parafian, i szkoły publiczne, budując sieci wsparcia dla dzieci, które z powodu decyzji rodziców muszą zacząć nowe życie w nowym miejscu.

Czy faktycznie amerykańskie podejście do niepowodzeń jest tak bezproblemowe i pozytywne? Brené Brown, badaczka wstydu, wrażliwości i odwagi, jedna z najbardziej znanych osób w Ameryce ostatniej dekady, psycholog zarządzania, znana mówczyni (autorka rekordowego pod względem oglądalności wystąpienia na TEDex: The Power of Vulnerability) poświęciła wiele lat, aby zbadać tę właśnie kwestię.

Brené Brown w swojej twórczości zwraca uwagę na trudne warunki brzegowe funkcjonowania na amerykańskim rynku pracy – wysoki poziom stresu, ciągła konkurencja, brak równowagi między życiem i pracą, brak urlopów rodzicielskich, mobbing, duże prawdopodobieństwo szybkiego wypalenia, trudności z utrzymaniem zdrowych relacji w pracy i poza nią.

Zaobserwowała też, że nawet w miejscach, gdzie są rekrutowani i pracują ludzie wrażliwi, z dużym zasobem kompetencji „miękkich”, kreatywni, ich zbiorowy wysiłek nie prowadzi do radości z dokonania czegoś innowacyjnego właśnie ze względu lęk przed potknięciem się.

W związku z tymi obserwacjami Brown postawiła sobie za cel – jako człowiek, naukowiec, pełna empatii kobieta – rozłożenie na czynniki pierwsze pojęć takich jak: „wstyd”, „sukces”, „porażka”, a następnie nadanie im zupełnie nowych, wyzwalających znaczeń. Jak powtarza: „Życie jest areną – jeśli na nią wchodzisz, na pewno zostaniesz źle potraktowany [you will have your ass kicked]”. Brené Brown stwierdziła, że zainspirował ją wykład Thedore’a Roosevelta wygłoszony na Sorbonie w Paryżu w 1910 r. pt. Citizenship in a Republic. Oto fragment tego wykładu:

To nie krytyk się liczy, nie ten, który wskazuje, jak potykają się silni albo co inni mogliby zrobić lepiej. Chwała należy się człowiekowi na arenie, którego twarz jest umazana błotem, potem i krwią, który dzielnie walczy, który w swych najlepszych chwilach poznał triumf wielkiego wyczynu, a w najgorszych, gdy przegrywa, to przynajmniej przegrywa z wielką odwagą2.

Nie mamy wiele do stracenia

Niektórzy krytycy Brown twierdzą, że zalicza się ona do nurtu poppsychologii, że jest kimś w rodzaju Oprah Winfrey dla managerów, jednak zwraca ona uwagę na coś niezwykle ważnego: jako społeczeństwo bylibyśmy znacznie zdrowsi i zdolni do zneutralizowania potężnego źródła samotności, jakim jest wstyd z powodu niepowodzeń i przegranej, gdybyśmy zaczęli o porażkach rozmawiać zupełnie innym językiem.

Po pierwsze, w każdej historii o podnoszeniu się z upadków musi być przestrzeń i czas na najtrudniejsze uczucia: desperację, wstyd, panikę. Już dzieciom powinniśmy tłumaczyć, że mają prawo do tych uczuć, że one są ludzkie, naturalne. Po drugie, sama w sobie porażka nie może być powodem do zawstydzania i wyśmiewania kogokolwiek, bo jeśli ktoś leży pokonany „na arenie życia”, to znaczy, że próbował walczyć, kochać, pracować, angażować innych. Próbował żyć na „na pełnej petardzie” (by zacytować ks. Jana Kaczkowskiego).

Dlaczego jest to tak ważne? Bo nadszedł czas, abyśmy wszyscy, wspólnotowo, weszli na bardzo ważną arenę działania. Nie możemy sobie pozwolić na nieobecność na niej tych, którzy są słabsi, którym pozwoliliśmy się oddalić i odizolować z powodu wstydu, musimy ponownie włączyć ich do wspólnoty. Nie tylko jako pracownicy na gwałtownie zmieniającym się rynku pracy, nie tylko jako rodzice, ale też jako cała ludzkość stoimy wobec prawdopodobieństwa gigantycznej porażki dotyczącej już nie nas samych, lecz całej planety i cywilizacji – tak wielkie są zagrożenia związane z gwałtownymi przemianami klimatu, masowym wymieraniem gatunków i postępującym chaosem politycznym i społecznym z tego wynikającym. Dlatego też nie powinniśmy się bać podejmowania inicjatyw i działań, które wydają się dzisiaj „niepoważne”, niekonwencjonalne, ryzykowne, zbyt śmiałe. Nie mamy wiele do stracenia.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Owszem, należy się przygotować na dyskomfort, na strach, nawet na ból, ale nie możemy pozwolić na to, żeby one zablokowały zmiany polityczne i społeczne, które są konieczne do zatrzymania katastrofy klimatycznej. Musimy stanąć teraz na arenie i walczyć dla dobra naszych dzieci.

Nawet jeśli Greta Thunberg ma rację i jako dorośli dokonaliśmy „największego w historii blamażu” (You failed us! – powtarzała wielokrotnie młoda aktywistka podczas swojego słynnego przemówienia dla ONZ), to o moralnej ocenie naszego życia rozstrzygnie decyzja, czy damy sobie – i planecie – drugą szansę poprzez działania i inicjatywy maksymalnie odważne, śmiałe i innowacyjne. Twórczość Brené Brown, ale też postpandemiczne opowieści zwykłych ludzi – naszych bliźnich – dotyczące pokonywania wstydu i samotności, mogą być w tym zakresie wielką pomocą.


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2024 jako część bloku tematycznego „Epidemia samotności”.
Pozostałe teksty bloku:
Maria Libura, Michał Zabdyr-Jamróz, „Prywatna samotność jako wyzwanie publiczne”
Czy sztuczna inteligencja uratuje nas od samotności?”, Aleksandra Przegalińska w rozmowie z Ewą Buczek

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.