Utwory ukazały się w kwartalniku „Więź” wiosna 2024.
wilcza pełnia
w szarości, rozpiętej między wczorajszą
nocą a nowym dniem tych, którzy ruszają przed
świtem, w poprzetykanej neonami mżawce, pod
poplamionym księżycem obok fioletowej iglicy
Pałacu Kultury, przed Stacją Metra, odludną, tam –
pod namiotem z wiatru, w opasce
ospałych tramwajów, w pojedynkę – trafiam
na głębokie, niewydobywalne złoże czasu
nie wiemy skąd biorą się nasze pomysły
dla Franceski Woodman
z ustami pełnymi ochry przyciska lewą dłoń do skały i dmucha.
obłok pyłu w kolorze suchej krwi – dymek z treścią: gdzie
ochra nie zabarwi ściany jaskini, pozostanie ślad otwartej dłoni.
reszta poza kadrem, jak w dyskretnie filmowanej scenie erotycznej
z czasem powleczonej kalcytem. trzydzieści pięć tysięcy lat później
na innym kontynencie, między domami z rdzawej cegły,
z wywróconego samochodu wysypie się mąka. niemożliwy śnieg
rozproszy światło i chyba właśnie to światło wywoła fotografkę:
naga położy się na drewnianej podłodze pracowni,
ktoś rozsypie mąkę, jak śnieg. gdzie leżała kobieta, pozostanie
ciemny, niejednorodny kształt o rozmytych konturach, jakby
chciała powiedzieć: tędy przejdziesz na drugą stronę
dyskrecja
żadna z nas nie będzie już miała więcej dzieci.
wycięliśmy jej macicę, bo takich psów jest za dużo
(rozród to przywilej czystych ras)
ból jest pulsującym, podziemnym kontynentem
tym samym dla niej i dla mnie
jednak kiedy leżę na podłodze
obok zawiniętego w koc drobnego ciała
bez reszty skupionego na gojeniu rany
wraca do mnie to osobliwe
dawno nieużywane słowo.