Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wojciech Marczewski: Nigdy nie miałem poczucia, że muszę zrobić film za wszelką cenę

Wojciech Marczewski, maj 2022. Fot. Marcin Kiedio

„Nie zamieniłbym choćby chwili życia z najbliższymi na najważniejsze filmowe laury” – mówił reżyser w książce „Świat przyspiesza, ja zwalniam”. 80. urodziny Wojciecha Marczewskiego.

Damian Jankowski: Do wszystkich swoich filmów kinowych angażował Pan małżonkę. Praca z najbliższą osobą w życiu jest komfortem?

Wojciech Marczewski: Bardzo lubię pracować z Teresą, moją żoną, chyba dlatego, że nie jest typową aktorką.

W jakim sensie?

– To nie jest typ gwiazdy filmowej, która czuje się zawsze silna, pewna siebie. Raczej pracuje tak, jakby każdy film był jej pierwszym. Ta niepewność powoduje, że jej gra staje się autentyczna, niepowtarzalna.

Pamięta pan scenę z „Ucieczki…”, gdy grana przez nią Małgorzata mówi: „Ja nie powinnam być aktorką…”?

„Pani powinna być aktorką, ja nie powinienem być cenzorem” – odpowiada bohater grany przez Gajosa.

– Tak, i to jest scena autobiograficzna dla Teresy. Ona naprawdę ma takie poczucie. Poza tym, jeśli nie przekona się do roli, odrzuca ją. Będąc ze mną, ma też trudniej zawodowo.

Dlaczego?

– Na planie bywałem wobec niej surowszy niż wobec pozostałych aktorów. Wynikało to z mojego założenia, że – kto jak kto, ale ona na pewno – zrozumie mój zamysł dotyczący roli. Nie zawsze jednak potrafiłem go wyjaśnić. Kilka razy na koniec zdjęć słyszałem, że to ostatni raz, gdy pracujemy razem. Na szczęście dla mnie Teresa nie zrealizowała tej obietnicy [uśmiech].

A to jeszcze nie wszystkie utrudnienia, z którymi musiała się mierzyć. Kiedyś pewna znana polska reżyserka powiedziała jej: „Jesteś żoną reżysera. Kto cię zatrudni? W domu będziesz opowiadała, jak było na planie”. Oczywiście Teresa nie opowiadała, mamy zasadę, że gdy nie gra u mnie, jestem całkowicie poza, po prostu. Tylko nie wszyscy to rozumieją…

Podobnie zresztą z moimi synami. Jeden jest aktorem, drugi reżyserem. O ich decyzjach artystycznych dowiaduję się najczęściej post factum: o przyjęciu roli lub o scenariuszu, kiedy jest już w trzech czwartych gotowy. Bardzo ważne, by nikomu nie odbierać poczucia autorstwa, dotyczy to też najbliższych.

Wie pan, nie mam wrażenia, bym pomógł zawodowo żonie…

Zagrała przecież u pana wielkie role: w „Zmorach”, przede wszystkim w „Dreszczach”.

– Scena, gdy daje Tomkowi konfitury – nie znam drugiej aktorki, która by mi tyle powiedziała o swojej postaci w tej sytuacji. Wiem, że ona go lubi, niemal kocha, że jak mówi: „Chciałabym mieć takiego syna jak ty”, nie są to puste słowa. Napisałem te dialogi, znając wrażliwość Teresy. Stworzyła na ekranie wieloznaczną postać, komunistkę wierzącą w system, a jednocześnie ludzką, kruchą kobietę, potrafiącą okazywać uczucia, podświadomie wyczuwającą, że komunizm się sypie.

Ze znanych ról filmowych żona pojawiła się jeszcze w „Dekalogu VIII” Kieślowskiego.

Przepraszam, że zapytam: z czego wynika, że tak niewiele było tych jej występów kinowych?

– Oprócz tego, o czym już wspomniałem, gdy pojawiły się dzieci, Teresę pochłonął dom. Poza tym nie jestem przesadnie lubiany w środowisku, nie bywam, nie pokazuję się na bankietach, nie torowałem jej drogi w tym światku… Ma pan odpowiedź dlaczego.

Jak się państwo poznali?

– Zobaczyłem ją w „Stawce większej niż życie” Kuby Morgensterna. Akurat szykowałem się do kręcenia filmu „Podróżni jak inni”, Teresa wyróżniała się czymś. Pomyślałem, że powierzę jej rolę Francuzki, która pojawia się przez chwilę na koniec. Pojechałem do Krakowa, gdzie wówczas kończyła szkołę aktorską, robiła dyplom. Spotkaliśmy się, zaproponowałem, by zagrała u mnie. Jak twierdzi Teresa, wtedy wydało jej się to dowcipem ze strony kolegów, że reżyser przyjechał z nią porozmawiać. W dodatku byłem tylko kilka lat starszy od niej, a przecież – wiadomo – reżyser powinien być stary [śmiech].

Wojciech Marczewski i Damian Jankowski
Wojciech Marczewski i Damian Jankowski podczas autoryzacji książki „Świat przyspiesza, ja zwalniam”, Warszawa, maj 2022. Fot. Marcin Kiedio

Zaczęliśmy razem pracować, przyjaźnić się i czuć wobec siebie coś więcej. Gdzieś po miesiącu znajomości oświadczyłem się.

O, szybko!

– Prawda? To było jakoś w czerwcu, we wrześniu wzięliśmy ślub. Najlepsza decyzja mojego życia, zdecydowanie! Nie wiem, czy dla Teresy, bo ona z wielu rzeczy dla mnie zrezygnowała.

Żona miała propozycję angażu w teatrze w Nowej Hucie u Ireny Babel. Odmówiła, miałem pracę w Warszawie. Babel była wściekła, bo planowała powierzyć jej główną rolę w „Czajce”. Zapowiedziała nawet, że Teresa dostanie wilczy bilet i nigdzie więcej nie zagra.

Na szczęście nie było tak źle. Udało jej się dostać angaż w Toruniu. Jan Maciejowski robił tam „Hamleta” (ze scenografią Zofii Wierchowicz). Zaangażował Teresę do roli Ofelii. Dostała za nią nagrodę na jednym z festiwali.

Małgorzata mówi o tym w „Ucieczce…”.

– No tak, to drugi autobiograficzny wątek. Ale sam spektakl też był fantastyczny. Najlepiej zainscenizowana scena spotkania Hamleta z duchem ojca, jaką widziałem, a widziałem wiele adaptacji tej sztuki, zarówno teatralnych, jak i filmowych. Zazwyczaj twórcy uciekali w dosłowność, kończyło się kiczem. U Maciejowskiego inaczej. Czarna dekoracja. Hamlet stoi tyłem do widowni, przed nim schody, w domyśle wiodące na szczyt murów obronnych zamku. Wzywa ducha swego ojca, by pojawił się i wyznał prawdę. Punktowy reflektor pomiędzy stopniami schodów odkrywa dłonie ubrane w białe rękawiczki. Słyszymy głos zmarłego ojca, a białe dłonie zbliżają się w stronę Hamleta. Nawet teraz, gdy panu o tym opowiadam, czuję dreszcze.

Potem Maciejowski przeszedł do Teatru Jaracza w Łodzi i ściągnął tam Teresę. Przez kilka lat praktycznie widywaliśmy się tylko w weekendy.

Było ciężko?

– Znośnie, żona mieszkała u moich rodziców. Jak sama twierdzi, było jej u nich dobrze.

Ten okres skończył się wraz z narodzinami pierwszego syna. Trzeba było zdecydować: Łódź czy Warszawa? Nie rwałem się, by wracać do rodzinnego miasta, a Teresa lubiła stolicę tak samo jak ja.

Krótko potem zrezygnowała zupełnie z teatru. Uznała, że woli grać w kinie. Przeszkadzało jej to, że podczas przedstawień trzeba cały czas powtarzać emocje. W filmie natomiast liczy się ten jeden właściwy dubel, jako reżysera nie obchodzą mnie poprzednie podejścia. Aktor lub aktorka może grać daną scenę piętnaście razy. Po to robimy kilka, czasami kilkanaście dubli, by wybrać ten jeden, najlepszy. Właśnie ten dubel widz zobaczy potem na ekranie.

Zanim jeszcze Teresa zrezygnowała z teatru, przyjaźniliśmy się ze Stanisławem Dygatem, a poprzez niego też z Kaliną Jędrusik. Adam Hanuszkiewicz prowadził wówczas warszawski Teatr Narodowy, Kalina tam pracowała. Podczas jednego z naszych spotkań spytała Teresę, gdzie pracuje. Dowiedziała się, że na razie nigdzie nie może znaleźć angażu. „Powiem Hanuszkiewiczowi, że jesteś wolna!”. Zadzwoniła po kilku dniach i rzuciła: „Zadzwoń do Adama, załatwiłam. Nie mam czasu rozmawiać, pa”. Teresa uznała, że to niemożliwe, nie zadzwoniła. Kilka lat później spotkaliśmy Hanuszkiewicza. Zaczął od pytania: „Czemu pani wtedy nie zadzwoniła?”. „Nie miałam odwagi…” – odpowiedziała moja żona. Sama niepewna, ja pełen wątpliwości. Gdyby była z kimś innym, lepiej by na tym wyszła. Ale i ona chyba nie żałuje…

Ponad pięćdziesiąt lat razem – panie Wojtku, stanowią państwo wspaniały fenomen, zwłaszcza w świecie artystów.

– To prawda. Bywały trudne chwile, jak w każdym małżeństwie, ale nasze życie było bardzo udane i ciekawe. Wciąż jest. Pandemię na przykład spędziliśmy razem. Ja w ciągu dnia na poddaszu, Teresa na dole. Spotykaliśmy się na posiłki. A po kolacji siedzieliśmy i po prostu rozmawialiśmy. Od dwudziestej do drugiej w nocy… Niektórzy mówią, że po tylu latach ludzie są sobą znudzeni, a ja myślę, że to nieprawda.

Słucham tak pana i wydaje mi się, że w pańskim przypadku liczy się przede wszystkim spełnienie w życiu rodzinnym. To dla pana ważniejsze niż kino?

– Panie Damianie, jeżeli musiałbym decydować „albo – albo”: albo kino, albo rodzina, bez cienia żalu oddałbym to, co zawodowe, nie zamieniłbym choćby chwili życia z najbliższymi na najważniejsze filmowe laury.

Przez całe dorosłe życie starałem się, by praca nie dominowała nad sferą prywatną, by między filmami i domem nie było napięcia. Rodzina zawsze była i jest dla mnie najważniejsza, choć zabrzmi to może jak slogan. Najpiękniejsze moje wspomnienia to wakacje spędzane we czwórkę z Teresą i chłopcami. A jeśli na przykład ktoś w domu zachorował, bez wahania odkładałem na bok sprawy zawodowe, na planie przekazywałem chwilowo obowiązki innym i tak dalej.

Ciekawe, że człowiek z wiekiem kieruje myśli ku kolejnym pokoleniom. Wraz z żoną myślimy teraz głównie o wnukach, jak sobie poradzą w życiu, kim zostaną. Najstarszy wnuk ma dwadzieścia lat, najmłodsza wnuczka – trzy.

Takie rodzinne podejście zresztą często pomagało mi w pracy. Nigdy nie miałem poczucia, że muszę zrobić film za wszelką cenę. Gdy funkcjonariusze dawnego systemu mówili: „Zatrzymamy panu film!”, odpowiadałem: „Zatrzymujcie!”. Materiał był gotowy, a to, czy on wejdzie na ekrany za miesiąc czy za dwa lata, było dla mnie sprawą drugorzędną.

Wie pan, kino jest dla mnie ważne, pomagało mi wyrazić siebie, ale bez przesady – prawdziwe życie toczy się gdzie indziej.

Wesprzyj Więź

Wojciech Marczewski – ur. 1944, reżyser i scenarzysta, profesor sztuki filmowej. Autor takich filmów, jak „Zmory”, „Dreszcze”, „Ucieczka z kina Wolność”. Współtwórca Zespołu Filmowego TOR, były wiceprezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich i były prezes Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Wykładał reżyserię w Niemczech, Danii, Szwajcarii i Holandii. Był dziekanem Wydziału Reżyserii w National Film and TV School of Great Britain w Londynie. Współzałożyciel i jeden z głównych wykładowców działającej od 2002 roku w Warszawie Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy (dziś Wajda School), w której pełni też funkcję dyrektora programowego. W latach 2008–2014 członek Rady Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, od 2011 do 2014 jej przewodniczący. Członek Polskiej Akademii Filmowej i Europejskiej Akademii Filmowej (EFA). Laureat Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu Berlinale za film „Dreszcze”, zdobywca Srebrnych i Złotych Lwów na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni – za „Dreszcze” (1981) i „Ucieczkę z kina Wolność” (1990). Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Fragment książki „Świat przyspiesza, ja zwalniam”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2022

Przeczytaj też: Szczęście jest jak lekkie dotknięcie pędzla

Podziel się

2
Wiadomość