Miłość bliźniego daje nowe spojrzenie na rzeczywistość. Dzięki niej zaczynamy widzieć dobroć Boga.
„Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego” (Mt 25, 34)
W przypowieści o sądzie najbardziej zastanawia mnie, jak to się stało, że „błogosławieni Ojca” i zarazem „sprawiedliwi” dostrzegali ludzkie cierpienie czy braki i wychodzili innym naprzeciw, a „przeklęci” i „niesprawiedliwi nie robili tego.
Nikt z nich nie miał pojęcia, że za potrzebującymi stoi sam Chrystus. Prawdopodobnie większość z nich nie była ludźmi wierzącymi. Moglibyśmy powiedzieć, że jedni mieli wrażliwe serce i byli uważni na bliźnich, a drudzy nie. Być może ci drudzy pozostawali całkowicie skupieni na sobie, na swoich problemach, chorobach, albo powodziło im się całkiem nieźle i cieszyli się życiem, nie dostrzegając innych. To domysły.
Trudno też stwierdzić, że jedni się urodzili bardziej wrażliwi, a inni nie. Król sugeruje, że wszyscy są potencjalni zdolni do współczucia, miłosierdzia i czynnej miłości. Coś tu jednak od nas zależy. Ile może istnieć ludzi na ziemi, którzy w żaden sposób, ani razu nie pomogli komukolwiek i jakkolwiek w potrzebie? Czy i my sami mamy tak zamknięte serce, że nic nas nie obchodzi i nie dotyka nas cierpienie i braki innych? Nie sądzę.
Benedykt XVI w swojej encyklice o miłości dotyka tych pytań i tego dylematu. Na nowo łączy eros – czyli miłość ludzką daną z urodzenia – z agape – miłością dawaną przez wiarę. To jedna miłość. Dramat zaczyna się wtedy, gdy te dwie strony miłości rozdzielamy. Dzieje się to niestety także pośród wierzących, zwłaszcza w odniesieniu do Eucharystii.
Eucharystia nie jest rytem religijnym, nie chodzi w niej tylko o to, by jakiemuś Bogu złożyć ofiarę. Raczej, by dzięki niej bardziej kochać bliźnich i Boga, Eucharystia łączy erosa z agape. Papież pisze również o tym, że wierzący mogą zamienić chrześcijaństwo i sakramenty w religię, wtedy gdy oddzielają relację do Boga od relacji do bliźnich:
„Jeżeli w moim życiu nie zwracam zupełnie uwagi na drugiego człowieka, starając się być jedynie «pobożnym» i wypełniać swoje «religijne obowiązki», oziębia się także moja relacja z Bogiem. Jest ona wówczas tylko «poprawna», ale pozbawiona miłości. Jedynie moja gotowość do wyjścia naprzeciw bliźniemu, do okazania mu miłości, czyni mnie wrażliwym również na Boga. Jedynie służba bliźniemu otwiera mi oczy na to, co Bóg czyni dla mnie i na to, jak mnie kocha” („Deus caritas est”, 18)
Interesujące, Benedykt XVI pisze o „zwracaniu uwagi”, o „uważności” na drugiego, o „gotowości do wyjścia naprzeciw niemu”, które mogą nie nastąpić, nawet jeśli chodzimy na mszę świętą i czytamy Ewangelię o Sądzie Ostatecznym. Co więcej, ta jedność między miłością do bliźniego i do Boga jest tak nierozłączna, że bez miłości bliźniego nie zauważymy także działającego i obecnego w nas i w świecie Boga.
Miłość bliźniego daje mi nowe spojrzenie na rzeczywistość. Zaczynam wtedy widzieć dobroć Boga. Wiara nie jest religią, gdzie oddajemy Bogu to, co nam się wydaje, iż jest Mu potrzebne. Wiara jest drogą, na której Bóg daje nam siebie, byśmy mieli wrażliwe serce. Ale nie dzieje się to magicznie i automatycznie. Coś tu jeszcze od nas zależy.
Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: O Bogu, który prowadzi do człowieka