Słucha, co więcej, słucha nawet wtedy, gdy się do Niego nie zwracamy. Jest po prostu zainteresowany naszym życiem – pisze w swojej najnowszej książce ks. Grzegorz Strzelczyk.
Warto być świadomym, że to, w jaki sposób przeżywamy obecność Bożą, w dużej mierze uwarunkowane jest naszym sposobem rozumienia Boga, naszym Jego obrazem. To również jest coś, co „odziedziczyliśmy”, bo ukształtowało się w nas w procesie wychowania, na katechezie, pod wpływem różnych osób związanych z Kościołem i doświadczeń związanych z przeżywaniem wiary. Zawsze mamy jakiś obraz Boga, nawet zanim zaczniemy się nad tym zastanawiać.
Tu z pomocą przychodzi nam słowo Boże. Niezwykle istotne jest to, żebyśmy nieustannie sięgali do Ewangelii po to, żeby sprawdzać, czy nasze rozumienie Boga jest bliskie temu, co Jezus o Nim powiedział. Czy raczej nie postrzegamy Boga jako policjanta bądź jako oka Saurona, które patrzy i czyha na nasze potknięcie. Albo jak nadmiernie oceniającego ojca, który w zasadzie jest nieobecny, a jak się pojawia, to nigdy nie wspiera i nie chwali.
Słuchaj też na Soundcloud, Youtube i w popularnych aplikacjach podcastowych
Niestety różnie może być z tymi naszymi wyobrażeniami. Nie byliśmy w stanie zapanować nad tym, jak się tworzyły, ale jeżeli sięgamy do słowa Bożego, to mamy szansę skorygować ten obraz i wracać do istoty: Bóg objawił mój stosunek do mnie, idąc z miłości na krzyż i dając mi nowe życie na przekór grzechowi. Wtedy, przy tej korekcie, łatwiej nam się będzie modlić.
Kiedy już zdecydujemy się modlić, to może się pojawić kolejna trudność, bardzo podstawowa. Może zrodzić się pytanie o to, czy Bóg mnie w ogóle słucha, kiedy do Niego mówię. Przecież taki Bóg to musi być niesłychanie zajęty gość, bo, przyznajmy, sporo jest do ogarniania na świecie.
Im bardziej jesteśmy świadomi, jak wszechświat jest ogromny, tym bardziej uświadamiamy sobie, że Bóg to nie jest po prostu superczłowiek (nawet taki podniesiony do entej potęgi), tylko mamy w Jego przypadku do czynienia z Osobą, która przerasta nasze wyobrażenia. Co ja, ten marny pyłek na jakiejś planecie na prowincji kosmosu, mogę Go w ogóle obchodzić z moim gadaniem? Może On w ogóle nie słucha, bo przecież ma ważniejsze sprawy na głowie?
I myślę, że to jest jedna z pokus, które trzeba przełamać w sobie na samym początku. Jeżeli Bóg jest rzeczywiście Bogiem, który nas powołał do istnienia i potem stał się człowiekiem – jednym z nas – po to, żeby nam udowodnić przez codzienną bliskość, że Mu zależy na nas, to naprawdę warto przynajmniej spróbować uwierzyć w to, że On za każdym razem, kiedy zwracamy się do Niego, nas słucha. Co więcej, On nas słucha nawet wtedy, gdy się do Niego nie zwracamy. Jest po prostu zainteresowany naszym życiem.
W Ewangelii Łukasza są takie słowa: „Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli” (Łk 12,6–7). Przełóżmy to na nasz współczesny obraz świata: Bóg wie, ile mamy komórek w ciele, wie, ile kwarków składa się na pierwiastki, z których składają się te komórki. I jest nami zainteresowany. Wie więcej, niż my sami o sobie – bo przecież np. ja, choć włosów już mi zostało niewiele, nie mam pojęcia, ile ich jest. A On wie. Opowieść o miłości jest głównie o tym, że Bóg chce uczestniczyć w naszym życiu.
Pojawia się bowiem w nas często taka pokusa: a co Boga może obchodzić moja codzienność? Nie będę Mu nic o sobie mówił, bo przecież są na świecie ważniejsze sprawy. Idąc takim tropem, można dojść do wniosku, że może prezydenta czy premiera to jeszcze Bóg posłucha, ale mnie? Co więcej, niejeden człowiek budzi się rano, idzie do pracy jak automat, powtarza znudzony zwykłe czynności i prawie sam nie jest zaciekawiony swoim życiem. Dlaczego zatem Boga miałoby ono zainteresować? Przecież nic niesamowitego się w codziennej rzeczywistości zwykle nie dzieje. Wstajemy, idziemy np. do szkoły czy pracy, robimy zakupy, jemy, sprzątamy – nudy straszne, powtarzalne do bólu dzień po dniu.
Może największa trudność w obliczu tej pokusy polega na tym, że wychodzi się z niej najlepiej przez uwierzenie i zaufanie, że Bóg nas umiłował w tej prostocie codzienności, a jeżeli nas kocha, to Go obchodzi nasza egzystencja.
Jeśli mamy doświadczenie ludzi, którzy nas kochają wytrwale i bezwarunkowo, to prawdopodobnie dostrzegamy też, że oni są zainteresowani rzeczami, które nawet nas już za bardzo nie wciągają. Jak się kogoś kocha, to się interesuje jego życiem do najdrobniejszych szczegółów. Rzeczy, które są drugo-, trzecio-, czwartorzędne, stają się bezcenne.
Fragment książki „Szósty zmysł codzienności. Klucz do lepszego życia”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2024
Przeczytaj też: Ty, którego nie widzę. Spotkania w ciemności