Może trzeba pogodzić się z tym, że pokój to tylko przerwa między kolejnymi wojnami? A może dotknięcie bólu innych potrafi wyzwalać z lęków i horrorów wojny?
Publikujemy edytorial do tygodnika „Więź co Tydzień” z 12 stycznia 2024 r.
„Aby wyzwolić się ze zła wojny i nienawiści, pierwszym krokiem musi być poczucie bólu innych, uczynienie z niego własnego bólu” – pisał papież Franciszek w liście do uczestników międzynarodowego i międzyreligijnego spotkania „W duchu Asyżu”, które odbyło się w Niemczech w 2017 roku.
Pamiętam kolorowe stroje uczestników tamtego spotkania, apele o pokój, potępienie wojny jako takiej ze strony zarówno przedstawicieli wszystkich religii, jak i niereligijnych uczestników wydarzenia. Jednocześnie siedem lat później uświadamiam sobie, że w krajobrazie konfliktów zbrojnych niewiele się poprawiło, za to w wielu regionach świata wybuchły nowe wojny, a inne tylko eskalowały: w Ukrainie, Palestynie czy Sudanie.
Wychodzi chyba na to, że słowo „pokój” nie ma wielkiej wartości. Wielu je wypowiada, ale niewielu naprawdę wprowadza w życie. Może więc trzeba pogodzić się z tym, że „pokój” to tylko okres czasu dany wybranym w przerwie między kolejnymi wojnami? Może uczciwsi są politycy, którzy nie udają pokojowych intencji, ale wprost opowiadają o zamiarach przeprowadzenia czystek etnicznych na swoich sąsiadach z innego ludu?
Lubię wracać do cytowanych słów Franciszka, bo uświadamiają mi one, jak trudnym wyzwaniem jest pokonanie zła wojny i nienawiści. Trzeba uczynić z bólu drugiej osoby moje własne doświadczenie? Przecież mam dosyć własnych zmartwień, a i empatia ma przecież swoje granice – nie tyle geograficzne, ale choćby w perspektywy zasobów, jakimi dysponuje.
Jurij Lifanse, z którym przeprowadziliśmy wspólnie z Karolem Grabiasem wywiad do tego numeru „Więź co Tydzień”, przekonuje jednak, że dotknięcie bólu innych może naprawdę wyzwalać z lęków i horrorów wojny. Wspólnota Sant’Egidio w Ukrainie, za którą jest odpowiedzialny – a która niesie pomoc osobom ubogim, chorym i bezdomnym, jednocześnie w ekumenicznym duchu modląc się o pokój – rozrosła się w trakcie wojny.
Jurij opowiada, że ludzie, którzy jednego dnia zgłaszają się po pomoc, następnego sami angażują się we wsparcie innych: „Przychodzi do mnie młody człowiek, dostaje coś od nas i pytam go: co robisz jutro? Chodź, przyjdziesz do nas i pomożesz nam. W taki sposób ludzie znajdują swoje miejsce na naszym froncie”. Nasz rozmówca wyjaśnia też, jak na bombardowanie reagują wierzący i niewierzący; a także dlaczego jest to ta sama reakcja.
Z kolei Stanisław Krajewski z perspektywy żydowskiej przekonuje, że pokój musi być horyzontem nawet w trakcie wojny. I poddaje dość bolesnej autorefleksji postawę własnych współwyznawców, którzy rządzą dziś Izraelem. To kolejna fundamentalna lekcja pokoju: jego budowanie trzeba zawsze zaczynać od siebie i grupy, z którą się identyfikujemy.
Warto wierzyć w tak rozumiany pokój. Jeśli nie z pobudek duchowych, etycznych czy politycznych, to przynajmniej egzystencjalnych. Dla zachowania wewnętrznego pokoju.
Przeczytaj też: Pokój jest nurkowaniem w głąb Źródła