Jesień 2024, nr 3

Zamów

Smutek jest biały

Fot. Profivideos / Pixabay

Nie wiem, jak to jest być mocą, która truchleje, obnażonym panem, krzepnącym ogniem i ciemniejącym blaskiem. Myślę jednak coraz częściej, że mało w tym sielanki.

Smutek jest biały. Przynajmniej ten mój, zimowy, który uderza od czasu do czasu w okolice przepony, nie pozwalając wymazać z pamięci dźwięków i obrazów. Smutek jest biały, ale nie umiem jeszcze zdecydować, dlaczego.

Czy to ten wigilijny śnieg, którego nikt oprócz mnie nie miał potrzeby podeptać? Czy raczej niby-światło niby-Świąt, zbyt chłodne, żeby koić? Nie wiem. Nie mam do tego głowy. Smutek jednak – z pewnością – jest biały.

Nie wiem, jak Bóg się ma, kiedy się rodzi. Czasem jednak odważam się pomyśleć, że dla Jezusa nie musiało to być wcale najradośniejsze wydarzenie świata

Tośka Szewczyk

Udostępnij tekst

Nie pamiętam Świąt sprzed smutku. Rozum podpowiada mi, że takowe musiały być. Następowały zapewne jak należy – raz w roku, w grudniu, nigdy niespóźnione, sumiennie wywiązujące się z obowiązku pojawienia się we właściwym miejscu i czasie. Z naszymi rodzinnymi spóźnieniami bywało już pewnie różnie – spodziewam się, że wiele razy nie zdążaliśmy spotkać się ze Świętami tak, jak na to zasłużyły. A jednak robiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

Tak, zdecydowanie istniały Święta przed smutkiem. Kiedyś pewnie wszystkie je sobie przypomnę.

Inne adwentowe odliczanie

Na to, co na razie pamiętam, nie mam zbyt wielu słów. Żywa szopka przed kościołem, mroźny poranek, lampki choinkowe w jednym z pokoików na plebanii… Tak, były tam lampki. Patrzyłam w nie, próbując na wszelkie sposoby opuścić ciało, z którym ks. X robił, co chciał.

W jednej – trwającej wieczność – chwili Boże Narodzenie zabarwiło się gorzkim absurdem: nie było już ani czystej panny, ani wesołej nowiny. Przynajmniej nie było ich tam, w tym pokoiku na plebanii. Tam wszystko było ohydne. Bóg się rodził, a ja, dla odmiany, przez wiele tygodni po tamtych Świętach błagałam Go o śmierć.

Smutek jest biały. Tak jak światła samochodu X, podjeżdżającego pod nasz dom w Wigilię przez wiele kolejnych lat. Nie mogło przecież zabraknąć gościa honorowego. Nie mogło zabraknąć zbyt długiego uścisku przy wszystkich i jego szyderczych życzeń, którym wtórowali moi bliscy – przecież wypadało, żebym w końcu już znalazła sobie chłopaka… Nie mogło zabraknąć mojego żołądka z kamienia, prób ukrycia skwaszonej miny, za którą czekała mnie kara, ran na rękach przez wiele dni po spotkaniu… To wszystko na wiele lat wpisało się w moje tradycje bożonarodzeniowe.

Z tego powodu Święta i ja stanowimy połączenie nieco beznadziejne. Mimo że sprawcy nie widuję już od jakiegoś czasu, ciało uparcie nie chce zapomnieć – zbyt wiele adwentów sprowadzało się w moim życiu do pełnego lęku odliczania przed spotkaniem z nim…

Pasterka zza okna

Czy da się to jakoś w sobie przekroczyć? Długo myślałam, że tak. Dziś już chyba nie ma we mnie nadziei – nawet tej „bez optymizmu”.

Od lat kolejne dni adwentu siniaczą mnie od środka, nieuchronnie prowadząc do punktu kulminacyjnego – absurdu nad wszystkie inne. Oto ja, córka Boga, co roku proszę Go, żeby świętowanie wigilii Jego narodzin minęło jak najszybciej. Żebym tylko mogła już zapomnieć, już nie czuć, ubrać dres, pozmywać naczynia i zająć strategiczne miejsce bez widoku na choinkę.

Święta i ja stanowimy połączenie nieco beznadziejne. Zbyt wiele adwentów sprowadzało się w moim życiu do pełnego lęku odliczania przed spotkaniem z księdzem X…

Tośka Szewczyk

Udostępnij tekst

Potem jest pasterka. Co roku wychodzę „na nią” z domu – przecież wypada pójść. Zresztą, to chyba nie tylko kwestia zwyczaju. Tak naprawdę bardzo chciałabym pójść. Chciałabym umieć przekroczyć tego dnia próg kościoła, zaśpiewać kolędy, cieszyć się z Bożej wierności.

Rok w rok oglądam to jednak tylko przez okno. Przechodzę obok kościoła, w którym dzieje się to wszystko, za czym tęsknię, ale nie umiem wejść do środka. Kiedy tylko próbuję, przed oczami jak fotografie przewijają mi się obrazy z tamtego dnia: dziewczynka, która wybiega z pokoju na plebanii, ucieka do kościoła, stoi przez całą Mszę wciśnięta w drzwi wejściowe i odkrywa, że nie potrafi płakać…

Smutek jest biały jak śnieg, po którym chodzę w czasie pasterki ulicami pustego miasta. Myślę wtedy, że jestem nigdzie. Ani w kościele, ani poza nim.  Śnieg skrzypi pod butami, a ja kolejny rok zderzam się ze swoją bezdomnością.

Jakby Bóg nie mógł pstryknąć palcem i mnie uzdrowić. Jakby nie umiał wymazać wspomnień, dać odpocząć ciału, ukoić emocji. Może jest zbyt zajęty swoją imprezą urodzinową? Może woli tych wszystkich, którzy umieją się Nim ucieszyć?

W grocie betlejemskiej było ciemno

Jest biało i zimno, a ja za Januszem Korczakiem powtarzam w swoim buncie: Nie zadrwisz ze mnie, Przepotężny Boże, bo sam drwię z życia mego drwiny, bo w pancerzu śmierć tylko może mnie ugodzić, a ja ze śmierci drwię. Ja – kilka kubłów brudnej wody, pomyje, skórą obleczone. Takim stworzyłeś, przepotężny, aby Ci było wesoło”[1].

Tak… w zasadzie od kilkunastu lat nie było jeszcze Świąt, w czasie których nie chciałabym umierać.

A jednak wciąż jestem. A jednak snuję tę, najtrudniejszą dla mnie, historię z przedsionka, historię o niepasowaniu i niebyciu, o smutku białym jak śnieg. Dlaczego? Bo mimo emocji, pod wpływem których gadam zawsze za dużo, wiem, że w trudzie tej nocy mam towarzysza.

Nie wiem, jak to jest być mocą, która truchleje, obnażonym panem, krzepnącym ogniem i ciemniejącym blaskiem. Myślę jednak coraz częściej, że mało w tym sielanki.

Myślę też często, że w grocie betlejemskiej było ciemno. Że nawet jeśli gwiazda świeciła, to raczej na zewnątrz. Że Józef i Maryja, wbrew temu, co czasem oglądam na kartkach świątecznych, wcale nie mieli ze sobą zapasu lampek choinkowych. A i mały Jezus prawdopodobnie nie był fluorescencyjny.

Czy Bóg, który sam jest ogniem (por. Hbr 12,29), znał wcześniej takie ciemności? Czy Mocarz (por. So 3,17) był gotowy na zupełną bezbronność wobec wchodzących do groty cuchnących owcami obcych mężczyzn? Co czuł Ten, który jest pokojem (por. Ef 2,14), kiedy kilka dni później rodzice zabrali Go, uciekając w pośpiechu do obcego kraju, gonieni przez śmierć i krzyk mordowanych dzieci?

Jeśli Bóg jest milczeniem

Nie wiem, jak Bóg się ma, kiedy się rodzi. Czasem jednak odważam się pomyśleć, że dla Jezusa nie musiało to być wcale najradośniejsze wydarzenie świata. I że, w zasadzie, nikt nie miał gorszego Bożego Narodzenia niż On sam.

Pewnie za kilka tygodni znów będzie łatwiej. Pewnie zacznie wracać mi pamięć o tym, co dobre, a wraz z nią sporo okruchów nadziei… Póki co jednak jedyne, co mogę, to przycupnąć przy Nowonarodzonym z pustymi rękoma, szepcząc bezczelnie: Kocham, choć nie umiem…

*

Może, Jezu, w tym świątecznym przedsionku siedzę w najlepszym towarzystwie świata? Nie chcę, żeby było Ci źle. Nie chcę, żebyś czuł się mały i przestraszony, żeby było Ci zimno, żebyś uciekał przed śmiercią. A jednak mi raźniej.

A skoro już razem tu utkwiliśmy, tacy zupełnie bezbronni, to może przynajmniej możemy zaopiekować się sobą nawzajem? Niewiele Ci umiem dać, ale przynajmniej z Tobą pomilczę. W końcu jesteś tak malutki, że nawet jeszcze nie mówisz…

*

Smutek jest biały, cichy i święty. Zupełnie jak ta noc.

Wesprzyj Więź

„Wiara stale chce pytać / Lecz gardło stale wysycha / Jeśli Bóg jest milczeniem / Zamilczeć potrzeba” (Jan Twardowski).


[1] „Modlitwa buntu”, w: Janusz Korczak, „Sam na sam z Bogiem. Modlitwy tych, którzy się nie modlą”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2023, s. 43.

Przeczytaj także: Jak, do licha, uwierzyć, że nie jestem Bożą pomyłką?

Podziel się

5
1
Wiadomość

Trochę nie rozumiem. Fakt bycia wykorzystanym seksualnie w przypadku p. Tosi urósł do rangi tożsamości. Jest skupienie na traumie, bólu, krzywdzie. Jako osoba wykorzystywana wielokrotnie przez ojca (za aprobatą matki), przez kolegów ojca i ciocie (siostrę matki) mam w sobie jakaś niezgodę na to. To co nam się przydarzyło, to jak nas potraktowano i zgnojono jest jednym z elementów naszego życia, który trzeba przeboleć, opłakać…i pójść dalej. Ja 15 lat się leczyłam z pomocą specjalistów z tej traumy…i z całą świadomością mówię: ona jest za mną, ona nie wpływa na widzenie przeze mnie świata, nie jest pryzmatem innych ważnych momentów w życiu. I żaden ze sprawców nie został ukarany, nie przeprosił (pisze to w razie gdyby ktoś zastanawiał się czy miałam zewnętrzne pomagajki). Działalność p. Tosi jest dla mnie przygnębiająca, bo pokazuje nas jako tych pogrążonych w zaky, zadumie, bólu, cierpieniu, rozdrapywanie ran, pozbawionych nadziei. Myślę sobie też może to jakiś po prostu etap w życiu p. Tosi, że na teraz wygląda to tak, jak wygląda i to trzeba też pokazywać, dzielić się tym. Naprawdę nie wiem. Nie pisze tego komentarza, aby p. Tosię dodatkowo upokorzyć. Pisze to, aby pokazać, że jest inne życie, że jesteśmy kimś więcej niż nasza traumą, że życie jest piękne także po niej, że jest radość na codzien i zachwyt nad pięknem świata. .

Ja znam osobę wykorzystaną przez księdza, która w obecnym, dojrzałym wiekowo życiu służy liturgicznie w Kościele, współpracując z duchownymi. Przemiany jej losu są postępem i zapewne jednocześnie świadectwem jej życia. Staram się rozumieć jednak Tośkę. Przypuszczam, że pisanie o swoim bólu czy niemocy jest sposobem na uwolnienie się od swego losu tj. sposobem na ulgę w jego cieżarze. Trzeba przyznać, że pisze bardzo sugestywnie i obrazowo – podejrzewam, że wielu czytelników zaczęło się zastanawiać nad kolorem smutku. Trudno w każdym razie jest rozstrzygnąć kierunek Tośki. Jej testy mogą być wyrazem chwili, ale chwila ta może trwać bez końca. Ani dobre życzenia ani dobre słowa dla Tośki niczego nie zmienią. Pozostaje czekać na następny tekst Tośki.

Znam osobę, która została wykorzystana przez księdza, a następnie sama została księdzem i wykorzystywała nieletnich.
Znam osobę wykorzystaną przez księdza, która na sam widok sutanny wymiotuje i ma wszystkie objawy PTSD.
Znam osobę wykorzystaną przez księdza, która po tym zdecydowała się walczyć pod imieniem i nazwiskiem, prezentując materiały z procesu kościelnego.
Znam osobę wykorzystaną przez księdza, która nie poradziła sobie z traumą i popełniła samobójstwo.
Znam osobę wykorzystaną przez księdza, która udaje, że nic się nie stało.
Znam osobę wykorzystaną przez księdza, co do dziś korzysta z leków i terapii, by normalnie funkcjonować.
Znam osobę wykorzystaną przez księdza, co następnie przez jego łóżko zrobiła karierę kościelną i doktorat w Rzymie.

Każda z tych osób jest ofiarą tego samego księdza. Za każdym razem jest to sprawa indywidualna.

I odwrotnie, ja znam takich, co chcą realną krzywdę sprowadzić do „niesienia brzemienia”, najlepiej „z Chrystusem”, co ma jedynie sprawić, by pod wpływem takiej gadaniny odczepili się od instytucji Kościoła i przestali mówić o tym, co ich spotkało.

Nie czytam w myślach czytelnikom i komentatorom Więzi, więc się nie wypowiem w tym temacie. Niemniej takie osoby istnieją i jest ich całkiem sporo.

W omawianym komentarzu nie ma nic na temat osobistej relacji z Jezusem, jest natomiast o instrumentalnym wykorzystywaniu wiary.

Najważniejsze jest, by nie mieszać porządków. W sytuacji krzywdy elementarna sprawiedliwość należy się każdemu. Natomiast wsparcie duchowe, relacja z Jezusem, czy sakramenty są, że się tak wyrażę dla chętnych.

Zatem odwrócę tę Twój „porządek” Wojtku i napiszę słowami Alicji z jednego komentarza. Kto zechce łatwo znajdzie. Kto z kim mówi.
„Ja jestem osobą wielokrotnie wykorzystywana seksualnie jako dziecko przez ojca. Wiele lat miałam pretensje do Boga, że pozwolił mi się urodzić w takiej rodzinie, że nic nie zrobił, że mnie opuścił, że teraz patrzy na mnie dorosła i nic mi nie ułatwia w życiu (choćby zdobycie pieniędzy na terapię lub leczenie ciała, którego wymagałam). Dużo tego było. Oczywiście przeszłam długoletnią terapię, która pomagała mi odbudować (lub zbudować) sama siebie…jednak nie wpływała na moje postrzeganie Boga. Przełom przyszedł, kiedy tak naprawdę USŁYSZAŁAM tekst biblijny mówiący o tym, że Bóg był obecny. I nie jako wszechmogący ale jako towarzysz (tak przynajmniej zrozumiałam ten fragment). To był totalny przełom. Nawrócenie. Doświadczenie Boga kochającego. I było to dopełnieniem mojej pracy psychoterapeutycznej.”

Łatwo się pisze, trudniej się działa. Wojtek. Warto zaufać.
Tam pod tym komentarzem – @karol rozkręcił dyskusję o aborcji – chociaż go prosiłam, by tego nie robił. Bo wiedziałam, że zagłuszy wpis Alicji. Zatem się dołączyłeś.
Dziś ten komentarz Ali jest świadectwem.
Nie zagłuszaj świadectw.
„Najważniejsze jest, by nie mieszać porządków. W sytuacji krzywdy elementarna sprawiedliwość należy się każdemu. Natomiast wsparcie duchowe, relacja z Jezusem, czy sakramenty są, że się tak wyrażę dla chętnych.”

Wolę mówić nie raz o tym, co uczynił dla mnie Bóg, niż człowiek.
Człowiek to wiadomo … niestety.

Joanna. Jak piszesz, „kto zechce”.

Jedna osoba odnajdzie w Bogu towarzysza, który był przy niej, dla innej osoby mówienie o Bogu będzie się wyłącznie kojarzyć z Kościołem, który skrzywdził. Jak mówiłem, jest to kwestia indywidualna.

Natomiast na przysłowiowe „okładanie ludzi Jezusem po głowie” nie może być zgody.

Kto zechce łatwo znajdzie komentarz Ali. Przestań przekręcać słowa.

Joanna, nadal podtrzymuję swoje zdanie, że temat relacji z Bogiem w sytuacji skrzywdzenia jest kwestią indywidualną i zależy głownie od samego zainteresowanego.

Robert, oczywiście, że w artykule są takie wyrazy. Nie są one uniwersalne dla wszystkich skrzywdzonych. Bardzo wielu nie ma wręcz ochoty słuchać o Jezusie w kontekście ich krzywdy, a same próby takiego „ewangelizowania” mogą być nawet formą wtórnej przemocy.

Wojtku,
W artykule powyżej widać walkę o więź z Bogiem i jest to przejmujące. Ani więź z Bogiem nie jest przemocą, ani dbanie o nią.
Tośka woła, wkurza się i łamie. Bóg nie lubi marionetek, autentyczność cenna – jak psalmy złorzeczące – zatem… to dobra droga.

Była też taka inna walka, aż nie pobłogosławi.Nieprzypadkowy nocleg Jakuba.
https://www.youtube.com/watch?v=eMsagcpC00o&t=1s

Znam różne sytuacje osób skrzywdzonych jak i Ty.
Niczego nie narzucam. Ale nie mogę się zgodzić na to co piszesz. O „instrumentalnym wykorzystywaniu wiary”.

„W sytuacji krzywdy elementarna sprawiedliwość należy się każdemu.
Natomiast wsparcie duchowe, relacja z Jezusem, czy sakrament są, że się tak wyrażę dla chętnych.”

A jeśli ludzka sprawiedliwość nie da pokoju? Co wtedy? To nie Twoja wina. Ok „Buntownik z wyboru” – mocna scena.
https://www.youtube.com/watch?v=ZQht2yOX9Js&t=1s

Not your fault. Ale dalej zapytam – a jeśli nawet to nie pomoże, to co dalej?

Więź z Jezusem okazuje się po czasie kluczowa w całym morzu „dobrych rad”, pomocy, walczenia o sprawiedliwość i ułomnego, a jakże! nawracania po ludzku na jedyną słuszną drogę.
Może czasem Wojtku w tym temacie nawet mówimy o tym samym, ale innymi słowami.
Pozdrawiam

Joanna, w artykule owszem. I jest to indywidualna postawa Tośki. Same postawy mogą być różne.
Pytasz co w sytuacji, gdy ludzka sprawiedliwość nie da pokoju? Odpowiem, że nic nie zwalnia z o obowiązku przywrócenia sprawiedliwości. Dodam więcej, możliwość mówienia o Jezusie powinna mieć miejsce dopiero wtedy, gdy ludzka sprawiedliwość zostanie zaspokojona. Inaczej będzie to kłamstwo.

Robert, nie ma tu żadnej „projekcji”, jedynie wskazanie, że jest to sprawa indywidualna. Jeśli ktoś sobie nie życzy, to masz obowiązek to uszanować.

Wojtek,
Zgadzam się, że nic nie zwalnia z obowiązku przywrócenia sprawiedliwości.
I sama nieraz to podkreślałam w swoich komentarzach.
Ponieważ bez poważnego ukarania sprawcy nie ma możliwości jego nawrócenia.
Budzenie sumienia u sprawcy w sposób naiwny – jak próbowano – przynosiło niestety więcej szkody niż pożytku. Jasne.

Polecam https://mateusz.pl/ksiazki/ja-bkrp/
Tam cały proces opisany dogłębnie. Świetna lektura.
Józef Augustyn SJ

Prawdziwy pokój w sercu daje jednak Chrystus. Nie tak jak daje świat.
Trudno to opisać, ponieważ jest to innego rodzaju radość.

Byłoby prościej napisać, dlaczego przypominasz mi o szacunku, dla tych, którzy nie życzą sobie wspominania Jezusa. Pomógłbyś, gdybyś wskazał taką osobę, która z tym życzeniem wystąpiła na forum, a wobec której nie zastosowałem się.

Robert, nie odnoszę się do żadnej sytuacji z forum, niezależnie, czy miała, czy nie miała miejsca. Piszę o ogólnej zasadzie w kontekście wypowiedzi o indywidualnym podejściu do każdej skrzywdzonej osoby.

Joanna, znów odpowiem, że jest to kwestia indywidualna. Jednej osobie prawdziwy pokój da Jezus, inna osoba dla uzyskania prawdziwego pokoju będzie potrzebować kilkuset tysięcy odszkodowania od instytucji.

Wojtek,
zatem Twoim zdaniem bywa nieprzyzwoitym i przemocowym mówienie skrzywdzonym o Bogu.
Dobrze to brzmi, serio: indywidualne podejście, szacunek, jak sami zechcą to ok,
przecież niektórzy wolą pieniądze, albo pożegnanie z instytucją i święty spokój. Albo pieniądze i dalej pozostanie w instytucji.
Ładnie piszesz, ładnie to brzmi, tak mądrze, logicznie i kulturalnie i takie to wyważone w słowach. Ok.

Proszę bardzo…
Z dzisiejszego psalmu – dobre słowa:

„Dusza nasza jak ptak się wyrwała z sidła ptaszników,
sidło się podarło i zostaliśmy uwolnieni.”
Czy już pisałam, że pozdrawiam?
I pewnie czas na przerwę…

To ja nie rozumiem, czemu mi piszesz, co mam w obowiązku myśleć, skoro nie zaszedł z mojej strony przypadek nawracania na siłę. Wygląda na to że twoja wypowiedź to jakaś reakcja alergiczna na mój komentarz. Podejście Chrystusa jest indywidualne do każdego życia, tak w kontekście krzywdy, jak i nawracania, więc nie wiem, jaki to indywidualizm chcesz oddzielić od Niego.

Joanna. Owszem, jest przemocowe „nawracanie kogoś na siłę”, zwłaszcza w przypadku osób skrzywdzonych, które sobie tego nie życzą.

Robert, pisałeś o „trzymaniu na dystans od Jezusa”, w dodatku z użyciem jakiegoś „alibi”, tymczasem nie jest konieczne żadne „alibi”, bo istnieją skrzywdzeni (wcale nie mała grupa), którzy sami, w związku z krzywdą chcą się trzymać na dystans od wiary, która ich retraumatyzuje. Należy to uszanować. A przede wszystkim zacząć od naprawiania instytucji, by do krzywd nie dochodziło.

Po pierwsze, kiedy Autorka sama jest osobą w artykule zwracającą się ku Chrystusowi, ty ni w pięć, ni w dziewieć apelujesz do niemówienia o Chrystusie do osób, które sobie tego nie życzą. Ja też apeluję, żeby nie nawracać siłą, chyba już wymowniej napisać nie mogę.
Po drugie. Joanna bardziej, ja mniej bezpośrednio sygnalizujemy istnienie świadectw nawróconych bądź uzdrowionych i to właśnie w odniesieniu do faktu, że każda historia jest indywidualna. Otóż (jeśli naprawdę tego nie wiesz) właśnie to, co najbardziej indywidualne w świadectwie, właśnie stanowi najbardziej inspirującą i pociągającą część i działa najbardziej uniwersalnie, a nie na odwrót. Ale widzę, że chcesz, żeby to obrazy ciemne związane z krzywdą dominowały i towarzyszyły wyznaniom Tośki. To najbardziej, że się tak wyrażę, konserwatywne i niekonstruktywne podejście, jakie znam, choć z wielu względów, które nie są mi obce, bardzo pożądane.

Nikt tego nie neguje, że dla autorki jest to ważne. I nikt nie powinien podważać jej świadectwa. Natomiast samo „świadectwo”, inaczej „dowód anegdotyczny” nie stanowi podstawy do wyciągania żadnych wniosków, poza opisem konkretnego przypadku. Podobnie jak podany przez Ciebie przykład osoby działającej liturgicznie. To, że komuś relacja z Jezusem pomogła w sytuacji krzywdy nie oznacza, że Jezus jest tu uniwersalnym lekarstwem na krzywdę. Jeżeli coś by miało uniwersalnie pomóc, to „niższe porządki” w postaci rozwiązań instytucjonalnych.

Przypisywania mi jakiś intencji, że niby osobiście chciałbym, by któreś obrazy dominowały, nawet nie umiem skomentować, bo są to Twoje wymysły, z którymi nie zamierzam się ścierać.

Tak Wojtku, to są tylko wymysły, że piszesz rzeczy negatywne o Bogu i Kościele.
I że przytaczasz przykłady mroczne i smutne w wielu tematach.

Tak, nawet zaczęłam się zastanawiać kiedy coś napisałeś pozytywnego o Bogu i Kościele…
Paradoks.

Znowu dyskutujesz z własnymi wymysłami, kiedy piszesz o wyciąganiu wniosków ze świadectw. My piszemy o tym, że Bóg pociąga do siebie na drodze cudzych doświadczeń spotkania z Nim samym. Wyciąganie wniosków raczej czeka na ciebie, ale wyraźnie przed tym się bronisz, poniżając Boży antropotropizm> Kolejny przykłąd antyteologii w twoim wydaniu, a ciemne obrazy krzywd idealnie współgrają z tą pozycją.

Joanna, w porządku, niech będzie. Napiszę coś „pozytywnego”. W mojej parafii był wspaniały ksiądz. Parafię przejął zrujnowaną, zostawił jako jedną z najlepiej działających w diecezji. Pięknie wyremontował dwa budynki kościelne, postawił trzeci dla ludzi z odddalonej części parafii, co mieli utrudniony dojazd. Wszystko zrobił nie z kieszeni parafian, tylko od sponsorów, w tym zagranicznych. Zasłynął jako społecznik. Osobiście korzystałem z jego pomocy dla dzieci z biedniejszych rodzin, gdy z własnej kieszeni finansował obiady w szkołach. Kilka osób wyciągnął z bezdomności, kilka z alkoholizmu. Wychował wielu równie wspaniałych kapłanów. Przyczynił się do wielu powołań. Inspirował lokalny Kościół, był przykładem dla wielu.

A teraz Cię spytam, Joanna, czy mówiąc o tym wszystkim mam „zapomnieć” o tym, że mówię o księdzu, który mnie wykorzystał?

Robert, nie wiem, gdzie widzisz jakieś „bronienie się”.
I owszem, piszecie, że Bóg pociąga, ja piszę, że nie można tego przekładać na ogół przypadków. Bo jednych Bóg pociąga, innych mówienie o Bogu odpycha. Należy to uszanować.

Robert, jak chcesz wchodzić na takie teologiczne rozważania, to nie ma tu dwóch porządków. W doktrynie katolickiej Bóg działa w Kościele. Kościół to ludzie. Bóg zdecydował, że nie będzie oferować pozawspólnotowego samozbawienia bez udziału Kościoła.
Jednocześnie Bóg nie tworzy determinizmu, w którym swoimi decyzjami kogoś pociągnie, czy odepchnie.

Ja natomiast, by nie mieszać porządków mówiłem o wymiarze praktycznym, bez poetyckich metafor, że Bóg coś robi, czy nie robi.

To skoro tak, to nie rozumiem, po co był ten komentarz na temat szanowania tych, co Boga i o Bogu nie chcą słuchać, czyli tych poza Kościołem. Tośka jest katoliczką, ty, ja, Joanna, Więź, więc ta uwaga o poszanowaniu była zupełnie nie na temat. O działaniu Boga jako o metaforze poetyckiej nie mam wiedzy, bo nawet nie wiem, jaki to poeta posługuje się taką interpretacją.

Wojtek,
Krzywdzi człowiek, nie Bóg.
Krzywdzi człowiek, bo tak wybiera w swojej wolności danej od Boga.
Bóg ocala od błędów naszej wolności.

Mam prawo o tym mówić tutaj, tak jak Ty masz prawo nie ufać Bogu, Kościołowi, strukturze, dogmatom, odsądzać Go od czci i wiary… jak nieprzymierzając Artur Nowak.
W kolejnej książce o własnym bólu i utracie.

Masz prawo używać skrótów w stylu „przemocą jest pisać i mówić o Bogu” oraz, „że Bóg kłamie”, a „diabeł w Raju miał rację” i parę innych kwiatków bym dodała z Twoich komentarzy,
ale nie o to chodzi bym miała rację ja i czymś teraz Tobie dowaliła,
albo użyła ciętej riposty.
Kiedy nieraz pisałam z Tobą, wchodziłam w polemiki – a kosztowało mnie to wiele – to tylko po to byś zobaczył coś innego niż własną krzywdę, abyś Ty miał pokój, pokój w sercu – czego z całego serca Tobie życzę i mam nadzieje, że nie odbierzesz tego jak przemoc. Please.

Myśle, że jest to dobre podsumowanie wielu naszych powiedzmy rozmów.

Reszta jest na poza forum. Więcej nie napiszę. Nie da się więcej na publicznym forum.
Ja nie traktuję Ciebie jako tła do pokazywania mojej wiedzy czy innych racji…
Pozdrawiam
Joanna

Robert, po pierwsze, każdy człowiek w jakiś sposób jest „w Kościele”, bo oferta zbawcza Boga dotyczy całej ludzkości. Nie jesteś w stanie wykluczyć kogoś z Kościoła stosując kryteria o których mówisz.

Po drugie, można być katolikiem i nie życzyć sobie, by mówić o Bogu w jej kontekście. Należy to uszanować.

Po trzecie, teologicznie Bóg działa pośrednio i bezpośrednio. Bezpośrednim działaniem są cuda, normalnym działaniem Boga jest Kościół.

Wojtek, jestem jakby zdezorientowany, by wysyłasz sprzeczne przekazy. Przedstawiasz taką rzeczywsitośc, która pozwala i uzasadnia mówieniu każdej osobie o działaniu Bogu w człowieku, a na pewno usprawiedliwia inicjowanie takiej rozmowy. Ale ty podajesz takie uzasadnienie rzeczywistości, ktore pozwala nawet iść w zaparte w mówieniu o Bogu, niezależnie czy komuś się to podoba, czy nie, co budzi z kolei mój sprzeciw. Chyba, że uważasz, że działanie Boga w człowieku polega na tym, że człowiek nie chce go przyjmować.
Piszesz o cudzie jako działaniu. W jakim sensie cud może dokonać się tylko w Kościele?

Czy fakt bycia wykorzystanym seksualnie urósł do rangi tożsamości? Wie o tym tylko sama Tośka. Pozwólmy jej samej o tym zadecydować.
A w Tośce rozpoznaję raczej Ambasadorkę tych wszystkich, którzy nie mają jeszcze odwagi i sił aby zabrać głos we własnej sprawie.
Rozpoznaję Głos wołający na puszczy milczenia w różnych kościelnych kręgach.
Rozpoznaję Prorokinię, która pomimo krzywdy i bólu niesie nadzieję, że to wszystko nie kończy się śmiercią.
Rozpoznaję w niej Ikonę, która nie pozwala zatrzymać na sobie wzroku lecz przenosi nasze spojrzenie na istotę świata osób zranionych.
Rozpoznaję w niej Czułą Narratorkę, która opowiada nam o bólu osób skrzywdzonych, abyśmy mogli nabyć wrażliwości i świadomości o ich świecie.
Tośka to – jak powiedział kiedyś o osobach skrzywdzonych reżyser Michel Audiard – błogosławieni pęknięci, ponieważ dzięki nim może przedostać się światło.

@O. Mateusz Filipowski OCD – moja odpowiedź, która brzmi krótko „Nie” jest do tego komentarza o Prorokini, Ambasadorce…
Wolę to wyjaśnić.

A zgadzam się z Robertem.
Ból i samotność pobrzmiewa w wielu tekstach Tośki jak i samej książce.

A mi się wydaje, że to zupełnie nie fair wystawiać taką ocenę w sytuacji, w której „Tośka Szewczyk” powstała dokładnie po to żeby mówić i działać w temacie krzywdy. Przecież to jasne, że w takim wypadku będzie to jedynie wycinek tożsamości z całości tej kobiety. Z całości, która nie kreci się wokół krzywdy, która ma w sobie mnóstwo radości i która działa na zupełnie innych polach niż tylko i wyłącznie wykorzystanie seksualne. Ale pod innym imieniem i nazwiskiem. Wystarczy trochę poczytać ze zrozumieniem żeby zobaczyć, że przecież ten kawałek tożsamości jest właśnie po to, żeby zająć się takimi rzeczami. A że przygnębia – no raczej, bo rzeczywistość wielu skrzywdzonych jest przygnębiająca. Nawet, o dziwo w Święta.

Zupełnie więc nie rozumiem tej oceny, z której wynika, że to źle, że kawałek tożsamości, który powstał po to, żebyowic o sprawach trudnych, mówi o sprawach trudnych.

Z dedykacją dla Autorki wiersz:

kot rzuca się na zdobycz, ale ta umiera przed śmiercią

teraz kot skacze z wysoka ze schowka w piętrowej stodole
kot wyłania się ze schowka, patrzy mi w oczy i skacze w lewo
potem wyłania się kolejny, patrzy w oczy i skacze w bok
i tak następny, i następny, i następny
wszystkie koty giną w locie

Ale podłoga jest pusta

Tekst czytałam teraz parę razy. Komentarze też.

Krzywda drugiego pozostanie dla nas nieznanym terenem,
mimo prób opisania jej przez skrzywdzonego i prób zrozumienia słuchającego.
Stajemy wobec niej bezradni.
Jeden tylko nie jest bezradny. Jemu ufam.

W Bożym Narodzeniu tkwi trochę „niebezpieczeństw”.
Kto pójdzie na Pasterkę usłyszy tę Ewangelię, którą tak lubimy:
pastuszkowie, aniołowie, każdy na swoim miejscu. Jakie to oswojone.

Jednak chociaż to teraz mały chłopiec, jest to potężne Słowo Boga.
Wczoraj w Prologu Janowym dotarło do mnie, że w Dzień Bożego Narodzenia na późniejszej Eucharystii czytamy o odrzuceniu Słowa przez część ludzi. A dziś lepiej – o męczeństwie.

Czy Kościół sobie z nas stroi żarty? Czy Bóg sobie z nas stroi żarty?
Swoi Go nie przyjęli. Diakona ukamienowali. Po co to czytamy?

Chwała na wysokości?
Nie było miejsca dla Ciebie?
Tryumfy Króla Niebieskiego?
Nie ma kolebeczki?

Tak – krzywda to nieznany teren. Dolina, przez którą idzie się z Nim.
Dlatego rozbił namiot miedzy nami, by być w drodze tak jak my. Obok.
Czasem nawet po to, by uprzedzić nasz krok i na pustyni przygotować ucztę.
https://www.youtube.com/watch?v=uf_VeLHiWLA

Może się przyda link.