Zima 2024, nr 4

Zamów

Nasz opór przed bezwarunkową miłością

Dariusz Piórkowski SJ. Fot. Aleteia.pl

Gdyby grzech niszczył bezwarunkową miłość Boga, świat znikłby w jednej nanosekundzie. Błogosławienie nas świadczy o miłości Boga, nie o naszej bezgrzeszności.

Z radością przyjąłem nowy dokument Dykasterii ds. Doktryny Wiary, zaaprobowany przez papieża Franciszka w sprawie udzielania błogosławieństwa wiernym w różnych sytuacjach życiowych.

Najważniejsze w tym dokumencie wydają mi się powracające co chwila wyrażenia „bezwarunkowa miłość Boga” i „nieskończona miłość Boga”, a także pogłębienie znaczenia „błogosławieństwa”. Właściwie całe oburzenie wobec tego dokumentu bierze się głównie z naszego oporu wobec bezwarunkowej miłości Boga. Chciałbym zwrócić uwagę na kilka spraw.

Samo istnienie to dar

Wielu wierzących niesłusznie zakłada, że błogosławieństwo „należy” się nam tylko wtedy, gdy jesteśmy czyści i bezgrzeszni. W takim wypadku już dawno przestalibyśmy istnieć. A dlaczego? Ponieważ bezwarunkowa miłość Boga obdarza nas różnymi darami (zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych) niezależnie od naszego postępowania. I to jest podstawowy przejaw Bożego błogosławieństwa, że istniejemy, że żyjemy, że mamy co jeść, że możemy wybierać (nawet jeśli wybieramy źle) itd.

Bóg nie patrzy na człowieka tylko przez pryzmat grzechu. Myślenie dualistyczne, rygoryzm moralny nie potrafi dopuścić czegoś takiego, że człowiek żyjący obiektywnie w grzechu, jest jednak zdolny do jakiegoś dobra

Dariusz Piórkowski SJ

Udostępnij tekst

Bóg chce nam dać znacznie więcej, ale do tego musimy już być przygotowani przez Niego, czyli przyjąć łaskę, Ducha Świętego, odrzucić życie w grzechu. To, że ktoś żyje w grzechu, wcale nie jest czymś dobrym, ale człowiek żyjący w grzechu nie przestaje być Bożym stworzeniem i nieskończona miłość Boga nadal jest mu dawana, o tyle, o ile może ją przyjąć.

Nie może przyjąć więcej niż to, co konieczne do życia i istnienia, jeśli żyje w grzechu, ale przyjmuje pewną „porcję” miłości Boga. Gdyby grzech niszczył bezwarunkową miłość Boga, świat znikłby w jednej nanosekundzie. Błogosławienie nas świadczy o miłości Boga, nie o naszej bezgrzeszności.

Mentalność zasługi

Jedną z przyczyn tak wielkiego oporu i trudności w przyjęciu bezwarunkowej miłości Boga jest właśnie zapomnienie o tym, że istnienie, stworzenie, pozostaje darem. Jesteśmy w Kościele zainfekowani silnym moralizmem i mentalnością zasługi. Dlatego dla wielu wierzących prawda o tym, że Bóg kocha także demony, ponieważ daje im istnienie, rozum i wolną wolę, okazuje się nie do przyjęcia.

Bóg także demonom chce dać więcej, ale nie może, bo są na Niego zamknięte i niepodobne do Niego. Ale nie przestaje ich kochać w ten sposób. Moralizm i mentalność zasługi nie dopuszcza istnienia bezwarunkowej miłości. Ona zawsze jest za coś. I wszystko tylko się należy, a nie jest darem.

„Nieczyści” niech opuszczą kościół?

O tym dokument nie wspomina, ale zauważmy, że na koniec mszy świętej błogosławieni są wszyscy uczestnicy liturgii niezależnie od tego, czy przyjęli komunię świętą, czy nie, niezależnie od tego, czy aktualnie żyją w grzechu, czy nie, niezależnie od tego, czy są w związkach nieregularnych, czy związkach tej samej płci.

Według zdania niektórych wierzących, którzy oburzają się obecnie na papieża i ten dokument, należałoby przed błogosławieństwem poprosić tych wszystkich „nieczystych”, aby opuścili kościół, bo im się nie należy błogosławieństwo. A jednak błogosławi się wszystkich. Czy to oznacza akceptację ich pogubienia, grzechu i przyklepanie go? Nie.

To błogosławieństwo rozpoznaje chociażby to, że mimo wszystko przyszli do kościoła, aby słuchać Słowa i być we wspólnocie. Uznaje w nich dobro, które też jest, pragnienia pomimo słabości i bezsilności. Co więcej, Bóg nie patrzy na człowieka tylko przez pryzmat grzechu. Myślenie dualistyczne, rygoryzm moralny nie potrafi dopuścić czegoś takiego, że człowiek żyjący obiektywnie w grzechu, jest jednak zdolny do jakiegoś dobra. Rygoryzm moralny uzurpuje sobie także, że zna serce człowieka i „wie”, czemu taki jest. Naznacza go łatką „złego”.

Sakrament nigdy nie jest nagrodą

Opór przed taką wizją błogosławienia (która nie jest wynalazkiem tego papieża, lecz odsłanianiem przywalonego moralizmem oblicza kochającego Boga) bierze się także stąd, że wielu z nas uważa, iż Eucharystia, komunia święta i w ogóle łaska Boga to nagroda za dobre postępowanie. Budzi się resentyment.

Dlaczego ja, który się staram, mam otrzymać to samo, co osoba, która obiektywnie żyje w grzechu? Zapominamy, że nasze życie moralne jest odpowiedzią, a nie warunkiem, który stawiamy Bogu, aby nam odpowiedział, bo jesteśmy wspaniali i czyści.

Bóg stworzony na podobieństwo człowieka

W końcu opór przed bezwarunkową miłością Boga bierze się stąd, że nieświadomie tworzymy sobie obraz Boga na wzór tego, jacy sami jesteśmy. Wiele osób chce surowego, wymagającego i nagradzającego Boga, który wszystko warunkuje, bo sami tacy są wobec siebie i innych. Jeśli więc Bóg taki jest, to również i my nie musimy w sobie nic zmieniać.

Obrona obrazu Boga sprawiedliwego po ludzku i opór przed udzielaniem błogosławieństwa wszystkim, którzy o to proszą, to obrona samych siebie. I w sumie jest to nieuniknione. Ten opór w mniejszym czy większym stopniu będzie zawsze w Kościele.

Złudzenie o czystości

Osoby homoseksualne, nawet jeśli żyją w związkach, nie są określone tylko przez ich orientację i nie bardziej czy mniej przez grzech jak osoby heteroseksualne. Też są zdolne do dobra, miłości, troski, mają pragnienie piękna, Boga itd.

Wesprzyj Więź

Samo bycie osobą heteroseksualną i żyjącą w „legalnym” związku jeszcze nie oznacza, że z tej racji jest się osobą czystą, kochającą i żyjącą Ewangelią. Niektórzy zdają się tego nie widzieć i demonizują osoby homoseksualne.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Przeczytaj też: Dariusz Piórkowski SJ, U naszych początków nie leży grzech

Podziel się

6
Wiadomość

Paradoks w tym taki, że właśnie takie dokumenty najszybciej odklerykalizują Kościół. Życie wiernych skupi się na rodzinach, małych wspólnotach i zwykłych kapłanach. Przestanie liczyć się głos papieski, teologów, biskupów, oficjalną propagandę. Przestanie mieć znaczenie autorytet proboszcza jako tego, co ma pewną władzę, ale ludzie będą lgnąć do takich kapłanów, którzy chcą służyć prawdzie i wiernym. I to powinno cieszyć.

Też mi się tak wydaje. Rewolucja zje własne dzieci i nic po nich nie zostanie. Ci, którzy wierzą, będą tworzyć małe wspólnoty. Szkoda tylko tych, którzy ucierpią na skandalu i zostaną zwiedzeni.

“Samo bycie osobą heteroseksualną i żyjącą w „legalnym” związku jeszcze nie oznacza, że z tej racji jest się osobą czystą, kochającą i żyjącą Ewangelią.” otóż to!
Powiem więcej, to bycie w legalnym związku w ogóle nic nie musi znaczyć.
I ma Ojciec rację, przyjęcie, że i ci inni “obiektywnie” źli (nie tylko sensie związku, ale w innych sensach życiowych) są ukochanymi dziećmi Boga jest bardzo trudne.
Franciszek kiedyś powiedział, że miłość nieprzyjaciół nie jest metaforą, tylko drogą Jezusa. Dało mi to wtedy baaardzo do myślenia. A tak na marginesie, twarz Ojca na tym zdjęciu przypomina dzieła Caravaggia 🙂

To dobry krok Vatykanu. Krok po kroczku. Będzie wprowadzona kiedyś pewna równość. Ludzi trzeba powoli przyzwyczajać, nauczać czegośc nowego. Systematycznie. Szkoda że tak wolno. Papież Franciszek zasługuje na Nagrodę Nobla. To jeden z niewielu hierarchów ktory umijętnie wprowadza nowe prądy do skostniałej instytucji i likwiduje przesądy oraz śmieszną tradycję.

Autentycznie jestem pod wrażeniem teologicznych sposobów opisywania boskiego stworzenia nam maluczkim. Zawsze wywołują w mojej głowie lawinę pytań raczej retorycznych jak mniemam. ” Gdyby grzech niszczył bezwarunkową miłość Boga, świat znikłby w jednej nanosekundzie.” Rozumiem, że tego typu stwierdzenie ma podstawy nie podlegające kontestacji. Był telefon z Góry, Trony i Zwierzchności ustaliły, że nanosekunda to właściwy wymiar, przemawia do wyobraźni i nie pozostawia nawet miejsca na zwyczajowe bumm. “… tworzymy sobie obraz Boga na wzór tego, jacy sami jesteśmy.” Tutaj się całkowicie zgadzam. Ja Go sobie kreuje na własną modłę, choć nie do końca. Teksty jak ten powyżej, ustalają ramy mojego widzimisię. Bo Bóg hierarchii kościelnej musi dominować nad moim. W innym wypadku cały ambaras nie miałby sensu. By taki ciąg zdarzeń zachować, potrzeba intensywnej indoktrynacji od najmłodszych lat. Przepraszam autora tekstu i wszystkich wiedzących więcej i lepiej. O Bogu jego planach, błogosławieństwach, tak jak ja nic nie wiecie. Bo i skąd taka wiedza u człowieka. Chyba, że się jest ignorantem, hipokrytą i cynikiem, tych rzeczywiście nie brakuje na świecznikach. Od jego Syna powiecie. Nie śledziłem być może uważnie, ale nie kojarzę by z jego nauczania można byłoby wywodzić wciąż nowe idee, tezy. Mnie uczono za młodu, ze grzeszników w ogień piekielny wtrąci bez mrugnięcia. Pleban doskonale wiedział co komu pisane, czy w chórze anielskim śpiewał denat będzie, czy diabłom do smoły przeznaczony. Godne miejsce pochówku się należy, czy pod płotem. Ano dawniej wierzącym łatwiej było. Zasady czytelne, żadnego mędrkowania i kombinowania. Dziś człowiek nie ma pojęcia czego się trzymać. Ukraść z państwowego, w jednej parafii dobrze, w kościele za miedzą ksiądz mówi, że grzech.