Serial stworzony przez pokolenie niespełna czterdziestolatków, utkany jest z tego, w czym wyrastało to pokolenie i przeciw czemu chciałoby się zbuntować. Czy mówi jednak o Polsce cokolwiek oryginalnego?
Wszystko zaczyna się od dworku, tak jak w setkach polskich dzieł kultury. Dworek jest alegoryczną ojczyzną. Wokół wspólnoty dworkowej kręci się życie wyznaczane porami roku. On jest spoiwem tożsamości, wyznaczając granice świata. Ten jest jednak inny. Brakuje mu sielankowości Soplicowa, nie jest sentymentalnym reliktem jak ten w Kurowie, czy idylliczną twierdzą jak w Nawłoci.
Adamczycha Jest dworkiem na opak. Funkcjonowanie w nim to męczarnia, kara istnienia, przekleństwo przyjętego losu. „Nic więcej się już nie wydarzy” – złowieszczo prorokuje główny bohater – właściciel folwarku Jan Paweł Adamczewski. Jest rok 1670. Tak zaczyna się jeden z najgłośniejszych polskich seriali ostatnich miesięcy. Decyduje o tym nie tylko jego popularność, ale także ilość komentarzy i skrajnie różnych opinii – od hurraentuzjazmu do jednoznaczniej krytyki.
Trudno dziwić się zainteresowaniu. Zwiastun, który do dziś zebrał prawie 700 tys. wyświetleń, zapowiadał powstanie serialu, który odnosząc się do historii, nie zamierzał traktować jej serio. Żadnego pokrzepiania serc, żadnego sienkiewiczowania czy zmysłowych grzybobrań. Mit Rzeczpospolitej miał być boleśnie obśmiany, a przy okazji wszystkie jego części składowe okazać się miały zastanawiająco aktualne. Na taką zabawę przeszłością warto było czekać.
Dodatkowo zachęcały całkiem zgrabne one-linery, które wieszczyły, że będziemy mogli obejrzeć produkcję nadzwyczaj udaną. Miało być pod włos, tak jak pod włos szkolną poprawność biorą twórcy słynnego kanału youtubowego „Szorty Darwina”.
Serial-mem
Głównymi twórcami serialu są ludzie urodzeni w latach osiemdziesiątych, należą zatem do mojego pokolenia. Przez pryzmat „1670” widać wszystko to, w czym wyrastaliśmy. Jest tam czytelna zarówno fascynacja Monty Pythonem, amerykańskimi pastiszami z Leslie Nielsenem w roli głównej, jak również humorem ze Shreka czy wreszcie krótkimi formami youtubowymi.
Owocem tej mieszanki jest utwór memiczny i na estetyce memu oparty. Od fabularnego wyrafinowania dużo ważniejsze dla twórców są pojedyncze, humorystyczne scenki. Doszukać się można w tym inspiracji barejowskich, choć mam jednak wrażenie, że u Barei fabuła ogrywała dużo ważniejszą rolę. W przypadku „1670” mogłoby jej nie być.
Pytanie zasadnicze brzmi jednak: jaka Polska odbić się w miała w tym historyzującym lustrze? Problem chyba w tym, że sami autorzy za bardzo nie wiedzieli
Może się wręcz wydawać, że cały serial już od początku tworzony jest tak, aby pojedyncze jego sceny stały się internetowymi viralami, bez szczególnej potrzeby funkcjonowania jako całość. Tak przecież jest w przypadku wielu współczesnych produkcji. Nie trzeba było śledzić losów bohaterów serialu „Ślepnąc od świateł”, by doskonale znać wszystkie cytaty i powiedzonka. Podobnie może być także z „1670”, bo zgrabnych sformułowań i zabawnych mrugnięć okiem w nim nie brakuje.
Nie wszystkim ta memiczność musi się to podobać. Scenariusz ma wyraźne luki i układa się w historię dalece absurdalną, przy czym trudno tę absurdalność uznać za artystyczny chwyt. Postacie pojawiają się i znikają na zasadzie deus ex machina, a zagrywki scenarzystów można wyczuć na kilometr.
Szczególnie irytujący jest pod tym względem ostatni odcinek, w którym wola usilnego domykania pewnych wątków jest u twórców tak duża, że rozwiązania, które proponują, trącają niską wiarygodnością. Ten twórczy chaos może być w pewnym sensie zamierzony. Nie jest to przecież serial stricte historyczny, lecz wariacja na temat historii, pokazanie jej w krzywym zwierciadle.
Gorzej jeśli jest on efektem niezdecydowania, czym „1670” miał być. Oglądając można mieć wrażenie miszmaszu. Popkulturowemu pastiszowi towarzyszy montypythonowski absurd, inteligentne gry słowne mieszają się z wulgarnością, a w sitcomowy schematyzm niespodziewanie wkraczają transformacje pojedynczych postaci. Z jednej strony wspomniane wyżej wady mogą zniechęcać, ale z drugiej – paradoksalnie – trzymają przy ekranie. Nie wiadomo przecież, czym twórcy zaskoczą, od której strony nas podejdą.
Z kogo się śmiejemy?
Na końcu „Rewizora” Mikołaj Gogol pyta publiczności, z czego się śmieje, po czym kąśliwie sam odpowiada, że śmieje się z samej siebie. Do podobnej refleksji dojść miał Stanisław Wyspiański, który widząc szał braw po premierze „Wesela”, przez łzy załamania miał powiedzieć: „ja im pluje w oczy, a oni wiwatują”.
Istnieje pokusa aby „1670” traktować jako komentarz do Polski współczesnej. Skłania do tego alegoria dworku, która przecież zawsze była pretekstem do wiwisekcji rodzimej duszy. Takie ambicje serial zdradza, ale czyni to z gracją słonia w składzie porcelany. Postacie są narysowane grubymi liniami, a nawiązania do współczesności – do bólu oczywiste. Czasem bywa to zabawne, jak w przypadku przechodzącego przez Adamczychę „marszu równości” (innowierczego, co warto zaznaczyć), innym razem – tak jak w wątku walki jednej z bohaterek ze zmianami klimatycznymi – nazbyt dosłowne.
Serial „1670” bywa oczywiście zabawny. Kunszt aktorski, sprawne zdjęcia, ciekawa forma, udane one-linery, czy umiejętne skorzystanie z popkulturowych inspiracji, tworzą produkt atrakcyjny wizualnie, który służy weekendowej rozrywce
Pytanie zasadnicze brzmi jednak: jaka Polska odbić się w miała w tym historyzującym lustrze? Problem chyba w tym, że sami autorzy za bardzo nie wiedzieli. Serial wygląda jak zbiór zabawnych komentarzy, obrazków i powiedzonek, które nie kuszą się na głębszą analizę stanu polskiej duszy. Mówiąc slangiem internetowych dyskusji, to klasyczny produkt „dla beki”.
Oczywiście najwięcej tam wyśmiewania neoliberalnych mitów gospodarczych, korporacyjnej nowomowy, nadętego konserwatyzmu i narodowego tromtadractwa. Główny bohater jest uosobieniem memicznego „Janusza Biznesu”, który sypie czerstwymi „mądrościami”. Feudalne stosunki w folwarku to alegoria naszego pozornie kontrolowanego kapitalizmu, w którym pod płaszczem równych szans odbywa się regularny wyzysk. Można zatem powiedzieć, że „1670” jest sumą strachów mojego pokolenia, które wychowane w kulcie liberalnej gospodarki, na własnej skórze odczuwa praktyczną aplikację jej mitów.
Historia niewykorzystana
Wydaje mi się jednak, że twórcy serialu poszli na skróty i chcąc podjąć walkę z mitami, sami w nie wpadli. Stało się tak m.in. dlatego, że historię w tym serialu potraktowano czysto pretekstowo. „1670” ma historyzujący anturaż, ale w samą epokę autorzy wchodzili w niewielkim stopniu. Oczywiście zabawa historią jest absolutnie dopuszczalna i trudno wytykać mniejsze lub większe nieścisłości historyczne. Przy czym w przypadku tej produkcji ściślejsze trzymanie się jej mogłoby wyjść na plus, a w konsekwencji paradoksalnie bardziej przekonująco opowiedzieć o współczesności.
Ciekawym przykładem jest sama tytułowa data. Nie wiem, czy jej dobór był kwestią przypadku, czy świadomego wyboru, ale nawiązuje do arcyciekawych czasów. W realiach historycznych to okres tuż po szwedzkim potopie – kiedy po raz pierwszy tak silnie dostrzeżono kryzys ustrojowy Rzeczpospolitej – a jednocześnie dekadę po jego zakończeniu, kiedy wśród Sarmatów dominować zaczęło przekonanie, że skoro ostatecznie przegoniono wroga, to z państwem nie jest tak źle. Do złudzenia przypomina to nasze czasy, kiedy zachwyt nad sukcesami transformacji skutecznie przykrywa jej wady. Przy czym w samym serialu tego typu odniesień jest mało.
Po drugie interesująca wydaje się postać głównego bohatera, Jana Pawła Adamczewskiego. Scenarzysta opisuje go jako właściciela połowy wsi. W Rzeczpospolitej sytuowałoby go to w gronie szlachty drobnej i niezamożnej, mającej co prawda kapitał społeczno-kulturowy, ale niskie znaczenie majątkowe, co ograniczało jej podmiotowość polityczną. Sęk w tym, że w serialu Jan Paweł nosi bogato zdobione kontusze, samodzielnie zrywa sejmiki, a do tego jest niewykształcony i posiada niski kapitał kulturowy.
Tym samym autorzy wplątują się w kalkę, która pojawiała się w rodzimej kinematografii już wcześniej. Rekin dzikiego kapitalizmu zawsze był drobnym, głupawym i niewykształconym cwaniaczkiem z przerostem ambicji. Był wyrzutem sumienia polskiego inteligenta, który czuł się upokorzony swoim statusem pariasa. Inteligent odgrywał się zatem na „prywaciarzach”, pokazując ich jako tępych i nieokrzesanych. Zyskiwał tym samym jeśli nie „moralną”, to przynajmniej estetyczną przewagę, nadal wierząc, że nadejdzie kiedyś dzień sprawiedliwości. Ten sam zabieg stosuje scenarzysta „1670” – wszystko, co złe, przypisując ubóstwu intelektualnemu.
Inteligencka widownia przyjmie to ponownie z radością, ale z pewnością nie będzie się śmiała z siebie, a z przygotowanej dla niej kukły. Być może gdyby zaprezentować głównego bohatera bliżej historycznych realiów – jako ubogiego szlachcica, ale z wyraźnymi, uzasadnionymi kapitałem kulturowym, ambicjami i poczuciem potencjału, ot takiego, jak rysuje choćby Fredro w swojej „Zemście” – jego postać mogłaby stać się ciekawszą alegorią współczesności.
Może byłoby to doskonałe lustro zarówno dla polskiego inteligenta, który swoją młodość przeżył w latach 80. XX wieku, jak i tych, którzy właśnie opuszczają mury uniwersytetów ze stopniami magistrów i doktorów. W ich ustach życiowe refleksje Jana Pawła Adamczewskiego wybrzmiewają zaskakująco często. Być może przy lepiej skonstruowanym portrecie głównego bohatera, łatwiej moglibyśmy się przejrzeć w lustrze strachów i własnych ograniczeń, nie zatrzymując się na fałszywym banale.
Serial „1670” bywa oczywiście zabawny. Kunszt aktorski, sprawne zdjęcia, ciekawa forma, udane one-linery, czy umiejętne skorzystanie z popkulturowych inspiracji, tworzą produkt atrakcyjny wizualnie, który służy weekendowej rozrywce. Jego memiczność sprzyja popularności, a część cytatów może przejść nawet do języka ulicy. Dworek w Adamczychach będzie jednak banalną i powierzchowną próbą stworzenia laboratoryjnego polskiego mikroświata, w którym tylko teoretycznie z precyzją będziemy mogli obejrzeć nasze wady narodowe.
Zamiast tego pośmiejemy się z gagów, które już widzieliśmy i przeczytaliśmy w Internecie, a które w sarmackim outficie zyskują nową świeżość. Odgrzewanym kotletom brakować będzie jednak smaku mikroświata „Alternatyw 4” czy nawet „Rancza”, które w prostej komediowej formie miały ambicje powiedzieć o Polsce coś więcej. Twórcy „1670” chcieli się co najwyżej po niej prześlizgnąć.
Przeczytaj też: „Informacja zwrotna”. Alkohol jak tischnerowska zjawa
Bardzo trafna recenzja. Z mojej strony dodalbym jeszcze niekonsekwencje w prowadzeniu postaci, np. sasiada Andrzeja. Postepowy szlachcic Andrzej z poczatki serialu nie ma wiele wspolnego z drobnym cwaniaczkiem z ostatniego odcinka. Rowniez milosc Macka i szlachcianki zostala przedstawiona w bardzo rwany, pozbawiony ciaglosci sposob.
Ale jest kilka scen, ktore zostana w zbiorowej pamieci. „Bog, Honor i Ojczyzna – to najczestsze powody smierci w Polsce”
Obejrzałem jakieś 20 minut i wymiękłem. Obok Monty Pythona czy Enrico Palazzo to nie stało nawet. Nudne i przewidywalne.
Dworek w Adamczychach? Wies nazywa się Adamczycha, przypadków trzeba die poduczyć